Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 01:46   #205
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Derek „Hound” Gray



Leżałem. W ciasnym miejscu. Niczym jakiejś rurze. Na szczęście nie była to tuba do której mnie wcisnęli, pomimo moich protestów pielęgniarze. Tutaj nie było tych wszystkich znaków. Znaków, które powodowały ciarki strachu na moim ciele. Wiedziałem, że jeżeli ta maszyna ruszy ja zginę. Wierzgałem się na ile mogłem by się uwolnić. Strach pchał mnie do czynów, do walki o swoje życie. Maszyna ruszyła....
Leżałem w ciasnym miejscu. Niczym w trumnie. Kiedy wzrok przyzwyczaił się trochę do ciemności zauważyłem ślady pazurów nade mną. Jakby ktoś chciał sobie wydrapać drogę ucieczki.
„Jestem w trumnie? Pogrzebany żywcem” – strach na nowo zaczął kiełkować
„Spokojnie Derek, spokojnie. Rozejrzyj się” – pomimo ciasnoty starałem się rozejrzeć.
„To wygląda jak trumna ale chyba nie jest” – kiedy spojrzałem w kierunku swoich stóp zauważyłem niewielkie źródło światła. Niczym jakaś dżdżownica przesunąłem się bliżej tego wyjścia i nie zważając na ewentualność uczynienia hałasu walnąłem z całych sił w drzwiczki. Odleciały z hukiem. Wyczołgałem się dziękując Bogu, że jednak nie siedziałem w trumnie gdzieś zakopany kilka metrów pod ziemią.
„To kostnica. Kurwa wpadłem z deszczu pod rynnę” – na stołach leżały ciała. Było brudno, pokój był zagracony. Puste stoły, kafelki które czyszczone były chyba kilka lat temu, brudne odrapane od farby drzwi, szafki zbutwiałe, część chyba przegniła.
Spojrzałem po sobie. Nie miałem na sobie białego kitla w jakim chodzili pacjenci wariatkowa. Szukałem wzrokiem lustra. Odbicie. Derek Gray
„Uf, tamto było koszmarem, jakaś chorą wizją”
Będąc już pewien, że „wróciłem” do swojego ciała rozejrzałem się bardziej uważnie po pomieszczeniu. Miejsce napawało grozą. Lęk toczył się po całym mym organizmie. Rzucałem nerwowe spojrzenia reagujac na każdy ruch jaki podsuwała mi moja wyobraźnia. Na kilku stołach jakie się tutaj znajdowały leżały ciała.
Dźwięk.... serce zabiło mi mocniej.... jakieś zawodzenia... zza niedomkniętych drzwi.
„Kurwa... mam dość... mam dość... dajcie mi już spokój” – miałem wrażenie, że siedzę w jakiejś pętli całego tego koszmaru. Gdzie Nathaniel? Gdzie koniec tego wszystkiego?
Spojrzałem na ciała leżące na stole. W panującym półmroku ciężko było dostrzec kto to może być. Zreszta wyglądały one na zasuszone, zmumyfikowane, pozbawione krwi i wody. Za wyjątkiem jednego ciała, za wyjątkiem ciała leżącego koło miejsca w którym stałem. Ciała Holy....
Zawodzenie za drzwiami nie milkło. Pełen obaw i rosnącego ze strachu uścisku w gardle podszedłem do ciała Holy.
„W jaki sposób się tutaj znalazłaś Holy? Upadłaś w toń jeziora... Boże Holy” – podszedłem do ciała
Leżała blada, naga ze śladami pozszywanych rozcięć jakie czyni się w prosektorium by poznać przyczynę śmierci.
Światło odbijające się w jej oczach? Nie. To dwie monety leżące na jej powiekach niczym opłata za życie pozagrobowe.
„Zwariuje” – złapałem się za głowę powstrzymując atak płaczu, atak paniki
Ciało Holy.... i jeszcze to zawodzenie wydobywające się zza uchylonych drzwi.
Dotknąłem zimnego czoła dziewczyny. Na monetach coś było napisane. Pochyliłem się.
Zawodzenie ucichło.
Nie wiem po jaką cholerę. Nie wiem dlaczego wziąłem w palce jedną z monet by się jej lepiej przyjrzeć.
Jękliwy charkot wydobywający się zza moich pleców doszedł mych uszu. Ręka z monetą wędrująca w kierunku mojej twarzy zamarła w połowie drogi. Zauważyłem napis na niej REST. Obróciłem się za siebie....
Pusto
Uff...
Dźwięk wydobywał się z korytarza zza uchylonych drzwi. Był coraz bliżej
- Świeeeeeeże? – padło pytanie z cienia korytarza. Gdybym nic nie jadł od dłuższego czasu to bym chyba po prostu posrał się w gacie ze strachu. Przed oczyma widziałem rozszarpane ciało Sandersa, którego kilka chwil wcześniej też ktoś zwracał się per „świeże”
Panicznie rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając dodatkowych możliwości ucieczki. Były jeszcze jedne drzwi. Zamknięte. Miałem nadzieje, że nie na zamek
- AAaaaaaaarrrrrrgggggggggggghhhhhhhh!!!!!! – wrzasnąłem z bólu. Ręka w której trzymałem monetę zakwitła przerażającym, potwornym bólem. Kość pękła.
- KKkuuuurrrwaaaa!!!!!!!!!! – z przerażeniem zauważyłem, że to zdeformowana szczęka Holy, albo raczej tego co podszywało się pod Holy miażdży mi dłoń a jej czerwone ślepia wpatrują się we mnie z żądzą mordu.
Drugą ręką strzeliłem ją pomiędzy te ślepia. Nienaturalnie duża szczęka pełna ostrych niczym igły zębów. Pieprzony potwór.
Ręka płonęła ogniem bólu. Bólu jakiego nigdy w życiu jeszcze nie czułem. Nie zniknął nawet wtedy kiedy postać czegoś co wyglądało jak Holy puściło rękę i spadło z drugiej strony lóżka. Gramoliło się jednak bardzo szybko. Dodatkowo przez załzawione od bólu oczy dojrzałem, że zmumifikowane pozostałe ciała leżące na innych stołach zaczynają dawać oznaki swojego nieżycia.
Kopnąłem w kierunku wstającego z podłogi potwora stół na którym dotychczas leżało. Rękę z której lała sie krew przycisnąłem do ciała i pobiegłem w kierunku drzwi. Tych które dotychczas były zamknięte. Tych zza których nie było słychać „świeże”. Modliłem się, żeby były otwarte, żeby za nimi nic nie było..... Chciałem żyć.... choć byłem już zmęczony...
Zdrową ręką szarpnąłem za klamkę słysząc za sobą hałas.


George Wasowsky



George…- kobiecy, dziewczęcy słodki szept odezwał się w jego głowie.

Boże jak dawno nikt do mnie tak nie mówił

George - znów, jakby wołanie o uwagę - Krew jest ucieczką. Krew jest drogą.

-I co mam teraz zrobić?- powiedział na głos - zranić się? Niby jak? W czym to pomoże?

Rossie już się nie odezwała.

To stąd biorą się te wszystkie samookaleczenia – nie wiedzieć czemu zaśmiał się w duchu - jakieś głosy szepczą ci do głowy, że krew jest ucieczką co! - ostatnie słowa skierował w przestrzeń pokoju.

Zmęczyło go to wszystko leżał, sapał i myślał unieruchomiony, duszony przez więzy, które go krępowały.

Nic, nic nie mogę zrobić tylko czekać aż po mnie przyjdą.
Albo nie przyjdą i umrę tutaj uduszony we własnych myślach.

Znieruchomiał z głową zwróconą w bok, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń pokoju.
Po kilku minutach ocknął się. Zacięty wyraz twarzy, zmarszczone czoło, zaciśnięte usta świadczyły, że podjął jakąś decyzję. Zmrużył oczy, policzki zapadły mu się niespodziewanie.
Zamknął oczy i wykrzywił twarz w grymasie bólu.

Wydał z siebie pomruk niezadowolenia kiedy poczuł ból i smak krwi w ustach. Przełykał ją razem ze śliną. Nie było tego wiele, ale okazało się, że przyniosło efekt. Leżał na starym rozpadającym się łóżku w pokoju, który od wielu lat nie był remontowany. Grzyb na ścianach, zapach wilgoci łuszcząca się farba… . Jednym, słowem rudera. Wstał powoli. Miał na sobie swój stary prochowiec. Sięgnął szybko do kieszeni i zacisnął dłoń na metalowej zapalniczce.

A jednak - rana nie była zbyt wielka ale bolała. Wewnętrzna strona policzka od razu spuchła a język mimowolnie dotykał ją badawczo. Od okna bilo przenikliwe zimno. George skierował się tamtą stronę , ale przystanął wpół drogi kiedy dojrzał za nim smolistą nieprzeniknioną ciemność. Wolał nie zbliżać się za bardzo.
Drzwi. Drzwi były równie spróchniałe jak cała reszta. Ledwo trzymały się na zawiasach. Mimo ciemności za oknem ze ścian biła dziwna poświata. Kiedy przyjrzał się temu z bliska okazało się, że miejscami wykwitły kolonie czegoś co przypominało mech czy grzyby. Święciło to to na tyle jasno, że można było poruszać się bez kłopotu.

Po szybkich oględzinach i nie znalezieniu kompletnie niczego, George skierował się do drzwi, kiedy do jego uszu dobiegł dziwny hałas jakiegoś szurania. Znieruchomiał. Ewidentnie dochodziło to zza drzwi właśnie. Zbliżył się cichutko i wstrzymał oddech nasłuchując. Nie było to szuranie tylko węszenie.

-Cholera, kto to?

Hałas dobiegał z pewnej odległości. Ktoś lub coś systematycznie węszyło jakby czegoś lub kogoś szukało. Podszedł do lekko uchylonych drzwi. Próbował coś dojrzeć przez szparę, ale za drzwiami panował nieprzenikniony mrok. Wrócił na środek pokoju i przysiadł na łóżku. Węszenie zbliżało się a on tkwił tu jak w pułapce.

-Szlag, szlag! - uderzył butami o podłogę. Rękoma zatkał sobie usta w przestrachu. Zląkł się bo przecież hałas mógł zwrócić czyjąś uwagę.
I faktycznie bo węszenie za drzwiami ustało a na jego miejsce pojawiło się tupanie i syk.

ŚŚŚŚWIEŻE!!!


-O kurwa - zapiszczał i rzucił się z łóżkiem barykadując szybko drzwi. Serce waliło mu jak oszalałe. Tymczasem stwór gramolił się ciężko i powoli w jego stronę. Wasowsky zdał sobie sprawę, że to łóżko to żadne zabezpieczenie.

Głową muru nie przebijesz - przypomniało mu się powiedzenie, po czy nie wiedzieć czemu rozpędził się i rzucił się na ścianę sąsiadującą z następnym pomieszczeniem.

Może miał taka fantazję, może zauważył, że po jego wcześniejszym uderzeniu o podłogę jedna z desek pękła prawie się rozlatując. Wszechobecny grzyb i wilgoć musiały nadkruszyć strukturę wewnątrz budynku bo o dziwo tynk posypał się a George wleciał wraz z fragmentami ściany do pokoju obok.



Cyrus Parker



Cios krzesłem okazał się celny, lecz prawdopodobnie nie zabójczy.
Sam poczuł swój cios na swojej głowie, nawet nie wiedział że dysponuje taką siłą. Głowa mu pękała na pół, ale... żył. Prawdopodobnie.

Obudził się znowu, w nieswoim ciele. Przywiązany pasami do łóżka mógł tylko wykonywać niewielkie ruchy rękoma i głową. Na początku poszarpał trochę pasy, niestety trzymały mocno. Nie miały ochoty puścić choć troszkę.
Głowa cały czas go bolała. Tak, jakby strzelił sobie w łeb, a mimo wszystko przeżył.

Aż w końcu na środku pokoju pojawiła się niewielka, przeźroczysta sylwetka.
"Rossie?" - zapytał sam siebie w myślach.
W jej oczach płonął ogień, panował grzech. Skrępowanemu Parkerowi napłynęły łzy do oczu. Znowu próbował zerwać pasy.
"Nie mogę tak umrzeć! Nie w ten sposób!
Jego myślom zawtórowała dziewczynka:
- Uderzyłeś mnie!
- Krwawię!
"Już po mnie... Nie! NIE!" - łzy same mu napłynęły do oczu. Myślał że to wszystko skończy się jakoś inaczej...
A ból głowy nadal narastał, jak wściekły. Jakby jego mózg wypełniała nieprzenikniona ciemność.

- Dziękuję – te niespodziewane słowa wcale nie zmniejszają bólu głowy u żołnierza – Krew to ucieczka. Pamiętaj, Cyrus. Zrób to, nim on po ciebie przyjdzie.

Nagle w żołnierzu, znowu obudził się stary charakter. Oczy wyschły momentalnie, powróciło działanie taktyczne. Rozejrzał się po pomieszczeniu, duchowa sylwetka znikła.
"Co robić? Co robić? - rozmyślał.
W końcu zauważył spory strup na ręce, po ugryzieniu Dereka.
"Krew to ucieczka!" - przypomniał sobie - "Ale nie mogę uciekać, póki inni są w tym szpitalu! Muszę im to jakoś przekazać... Cholera... Tyle lat unikałem śmierci w Iraku wykorzystując innych, że w końcu wyrównać szale. Kurwa! - rozparł się znowu w pasach, przypadkiem zdzierając sobie strup.

"O NIE! O JA GŁUPI! CO JA ZROBIŁEM!" - rozmyślał gorączkowo patrząc na krwawiącą rękę, ze łzami w oczach popatrzył na zamknięte drzwi - "Żegnajcie, może się jeszcze spotkamy".

Obudził się w swoim ciele, w jakimś prawie ciemnym pomieszczeniu. Poczuł na biodrze, zimny kształt rewolweru. Uspokoił się momentalnie, lecz myśli o zostawionych towarzyszach nie przeszły. Leżał tak chwilkę w zaciemnionym pomieszczeniu, aż w końcu podniósł się.
Wyciągnął rewolwer i zmienił amunicję ze srebrnej, na normalną, której było coraz mniej. Srebrne kule załadował do szybko ładownicy i podszedł do spróchniałych drzwi. Za nimi panowała nieprzenikniona ciemność.
Aż w końcu usłyszał jakieś szuranie... Szybko cofnął się i wycelował we drzwi, na szczęście szuranie minęło jego pokój. Wtedy usłyszał zza ściany szuranie, ale bardziej inne. Jakby ktoś szurał jakimś żelastwem po podłodze, a szurający zwierz węszący po korytarzu, momentalnie zaczął dobijać się do sąsiednich drzwi. Zza ściany słyszał jakieś mimowolne ruchy, jakąś krzątaninę... A potwór cały czas próbowało dobić się do sąsiada.

I nagle. Niespodziewanie ściana rozleciała się w zmurszały mak, a wraz z nim do pokoju wpadł staruszek George.
- Kurwa! Ty żyjesz! - krzyknął żołnierz nierozważnie widząc dziennikarza. Pomógł mu wstać - Co z resztą?



Annie Carlson


No nie! Jak to boli. Rana nie mogła być duża, ale piekła straszliwie. No i oczywiście nic się nie stało. Pielęgniarze nawet nie zwrócili uwagi na to, że dziewczyna krwawi wlokąc ją po korytarzu tak, że jej stopy ślizgały się po posadzce. Ale w zasadzie to dobrze - uznała Annie – gdyby mnie tak mocno nie trzymali już dawno upadłabym na podłogę. Dziewczyna czuła, że kręci jej się w głowie i widzi coraz mniej wyraźnie. Była nieco zdziwiona, że takie niewielkie zranienie zaraz najprawdopodobniej sprawi, że zemdleje, ale uznała, że sprawę pogorszył fakt, że sama zadała sobie tę ranę. Doszła do wniosku, że pomysł z okaleczeniem nie był taki chybiony, bo przynajmniej odwlecze czas swojego zabiegu. Po pierwsze nie wsadzą jej chyba nieprzytomnej do tej machiny a poza tym na pewno ani złośliwa pani doktor ani ON nie pozwolą jej zabryzgać wszystkiego krwią, więc ktoś ją będzie musiał opatrzyć. A w między czasie może uda jej się wymyślić jeszcze coś innego żeby stąd uciec albo dodatkowo odwlec ten cały zabieg.

Nagle Carlson poczuła, że nacisk ramion pielęgniarzy słabnie. Już chciała zawołać żeby trzymali ją mocniej, bo bała się, że po prostu wyrżnie głową o posadzkę, ale zorientowała się, że coś jest nie tak jak być powinno. Pielęgniarze po prostu zanikali a wraz z nimi rozpływał się cały korytarz. Obraz tego, co widziała najpierw się zamazał a potem wyostrzył i dziewczyna spostrzegła, że znajduje się zupełnie gdzie indziej niż chwilę temu. Poczuła, że ma na sobie znowu ubranie Annie Carlson a nie pacjentki z psychiatryka a za paskiem spodni znalazła pamiętnik. Przez chwilę dotykała okładki zeszytu jakby nie mogła uwierzyć w swoje szczęście a potem...Potem zorientowała się, że jest tutaj zupełnie sama a miejsce, chociaż całkiem zrujnowane i opuszczone ma taki sam układ pomieszczeń jak psychiatryk. No i jeszcze usłyszała ten dźwięk. Jakiś warkot za sobą i dźwięk jakby metalu uderzającego o podłogę.

Pierwsze, co przyszło jej do głowy to, że Ogar i Łowca wpadli na jej ślad. Ale to przecież niemożliwe, oni nie mogli jej wyśledzić. Jednak cokolwiek to było wzbudziło w niej początki paniki. Pamiętała mniej więcej rozkład pomieszczeń z domu wariatów a jeśli to było to samo miejsce wszystko musiało tu wyglądać tak samo. Starając się nie robić hałasu zaczęła przemieszczać się w przeciwną stronę korytarza jak najdalej od tego czegoś na jego drugim końcu. Po drodze mijała drzwi do różnych pomieszczeń znajdujących się po obu stronach korytarza. Zastanawiała się czy nie ukryć się w jednym z pokoi przed tym, co za nią szło, ale zza drzwi jednej z sal usłyszała jakiś cichy dźwięk i doszła do wniosku, że lepiej nie ryzykować zaglądania do miejsc, które mogą wcale nie być puste. A wolała nie sprawdzać, co może się czaić za ich drzwiami.

Kiedy dotarła do końca korytarza i zobaczyła schody prowadzące w górę i w dół usłyszała że za nią coś prawdopodobnie rozwaliło jedną ze ścian, a przynajmniej tak to zabrzmiało. Zadrżała i przyspieszyła kroku zadowolona, że nie zdecydowała się sprawdzać żadnego z pomieszczeń mieszczących się na tym piętrze. Zastanawiała się czy pójść schodami w górę czy w dół, ale po chwili z półpiętra wyżej dobiegło ją jakieś dyszenie. Znak, że coś blokowało schody na górę. Tak, więc została tylko droga w dół. Przemknęła blisko ściany tak żeby stwór z góry jej nie dostrzegł, ale przez to miała okazję przyjrzeć się dokładnie ścianie. Wyciekał z niej jakiś obrzydliwy, cuchnący szlam. Coś jak połączenie mułu i krwi?

Kiedy schodziła już na półpiętro niżej usłyszała że to co człapało za nią po korytarzu dalej idzie jej tropem, tym razem warkot przeszedł w jakieś niewyraźne słowa. Słowa, które brzmiały jak: świeże. Już wiedziała, co ją ścigało. Przyspieszyła jeszcze kroku i prawie zbiegła na piętro niżej. Najwyraźniej dotarła na parter, bo schody już nie prowadziły dalej w dół. Przez uchylone okno widać było, że na zewnątrz panuje nieprzenikniona ciemność, wyglądająca jak kłębiące się burzowe chmury. Początkowo chciała wyjść z budynku, ale uznała, że to nie jest dobry pomysł. Nie wiedziała, co to za dziwna ciemność i czy może być niebezpieczna a poza tym problemem były te stwory. Jeśli są też na zewnątrz to się przed nimi nie ukryje na otwartej przestrzeni a pamiętała, że potrafią poruszać się bardzo szybko.

Nie wiedziała gdzie są pozostali: George, Derek i Cyrus, ale wiedziała, że musi na nich poczekać. Jeśli znajdą wyjście z pułapki, którą przygotował im Innuaqui to powinni znaleźć się w tym samym miejscu co ona. Mogła tylko mieć nadzieję, że dotrą tu szybko. Wiedziała, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia, bo ani opuszczenie tego gmachu ani pozostanie w budynku nie zapewni jej bezpieczeństwa. W końcu któreś ze stworzeń znajdujących się w środku trafi na jej ślad a ona też nie może uciekać przed nimi bez końca.

Na razie znalazła sobie miejsce, które pozwalało jej być w miarę niewidoczną a przy tym mieć dobry widok na dużą część kompleksu. Starała się też być możliwie jak najciszej żeby usłyszeć zbliżające się stworzenia. Nie było to proste, bo tłukące się ze strachu w piersi serce biło tak głośno, że prawdopodobnie mogło zagłuszyć każdy inny dźwięk. Próbowała się uspokoić, ale z miernym skutkiem. Co chwilę dotykała pamiętnika upewniając się że nadal jest na swoim miejscu. Był jej ostatnią deską ratunku. Gdyby sprawy przybrały naprawdę zły obrót zamierzała go użyć. Miał tylko dwie wątpliwości. Po pierwsze: czy zadziała? W końcu użyła go już dwa razy i nie wiedziała czy mogła liczyć na trzeci raz. No i co z resztą ludzi? Jeśli ona ucieknie stąd sama korzystając z pamiętnika to, w jaki sposób poradzi sobie pozostała trójka? Czy jeśli ona ucieknie to zostawi ich tutaj na pewną śmierć? Z drugiej strony, jeśli któreś z tych paskudnych stworzeń ją dopadnie to żaden z pozostałych mężczyzn i tak nie skorzysta z przejścia w pamiętniku, bo po prostu nie będzie w stanie. I tak źle, i tak niedobrze. Najlepiej żeby szybko się tutaj wszyscy zjawili. Bardzo szybko.
 
Ravanesh jest offline