Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 08:39   #2
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Vaerhillises Daverdall, 845 rok Nowej Ery, jesień

Pogranicze

Nigdy nie była grzeczną dziewczynką. Ośli wręcz upór i skłonność do samowoli, prawdopodobnie doprowadziłyby do rozpaczy każdego śmiałka liczącego na to, iż jakimś cudem zdoła ją wychować i poskromić. Owszem, potrafiła sprawiać pozory. Potrafiła być miła i czarująca, jeśli miała na to ochotę. Niewielu jednak szczęśliwcom dane było, zjednać sobie jej szacunek, lub inne cieplejsze uczucie. No, może poza starym Many’m i... Lynnoy’em. To głównie im zawdzięczała, iż dotąd z powodzeniem udawało jej się przeżyć w czasach, kiedy istoty jej pokroju tropiono i tępiono niczym wściekłe psy... Ale ani Many’ego, ani Lynnoy’a już przecież nie było...
Życie na Pustkowiach nauczyło ją korzystania z każdej okazji. Nikt i nigdy nie zarzucił jej, iż nazbyt grzeszy pracowitością, zatem kiedy taka okazja wpadała jej w łapy, czerpała z niej zapobiegliwie pełnymi garściami ile tylko się dało. Na wszelki wypadek, bo potem z reguły następowały chude tygodnie, kiedy trzeba było zaciskać pasa, co przy zdecydowanej niechęci do zabiegania o stałe źródło utrzymania czasem bywało dość nieprzyjemne. Była to jednak raczej cecha gatunkowa niż osobnicza, więc fakt ten w pewien sposób mógł ją usprawiedliwiać. Baa! Ta sama zasada obejmowała sposoby zdobywania pożywienia. Wolała, kiedy to ono przychodziło do niej. Zaczajona w gąszczu czekała, aż jakieś samotne, nieostrożne stworzenie oddzieli się od stada, odejdzie zbyt daleko od swoich i zabłąka się w jej pobliże. Wtedy atakowała... a potem oczywiście, najczęściej musiała szybko uciekać. Głównie, jeśli owa istota miała właściciela lub przyjaciół.

Powinna pamiętać o zasadzie wbijanej jej do głowy przez całe dzieciństwo i wczesną młodość, by trzymać się z dala od znienawidzonej rasy ludzkiej. Jednak wrodzona ciekawość świata i przekora popychały ją wciąż do zapuszczania się na tereny, gdzie żadne ze stworzeń zamieszkujących Pustkowia nie mogło czuć się bezpiecznie. A przecież sama po części była człowiekiem. Niezależnie jednak od okoliczności i wbrew wszelkim przestrogom, za każdym razem, kiedy znalazła się w pobliżu ludzkich siedzib, kusiły ją... tak, to naprawdę żenujące... kusiły ją... spiżarnie. A właściwie to, co można było w nich znaleźć. Pora roku sprzyjała jej brzydkim zapędom. Składy, spichrze, komórki, piwnice, stryszki i multum innych schowków i skrytek, kipiało nagromadzonymi dobrami natury spożywczej, co nieodmiennie wiodło ją na pokuszenie. Z kolei brak umiaru w uleganiu pokusom, sprowadzał jej na kark kłopoty w postaci chłopów z cepami i burkami spuszczanymi z łańcuchów, kłusowników z ich prymitywnymi, śmiesznymi do rozpuku sidłami i pułapkami, a nawet łowczych pańskich. W niektórych skrajnych przypadkach zdarzało się także wyprowadzone z nerw rycerstwo. Nauciekała się w życiu nie raz, oj nauciekała. A wszystko przez głupie cackanie się z nimi.

Podobnie, jak poprzednim razem.





To była mała ziemianka sprytnie ukryta w brzozowym zagajniku. W skromnym obejściu na samym skraju maleńkiej osady, która przycupnęła sobie minionej wiosny tuż u stóp pogórza dzielącego Pustkowia od ziem, sukcesywnie przywłaszczanych sobie przez Wolne Miasta. Bezustanny napływ osadników na Pogranicze skłaniał Lilith do przekonania, iż tylko kwestią czasu jest dzień, kiedy mieszkańcy gór zostaną całkowicie zepchnięci w najbardziej niedostępne tereny Przeklętych Pustkowi, a potem być może zupełnie wytępieni. Ludzcy osiedleńcy wiele ryzykowali, lecz większość z nich miała niewiele do stracenia. Prócz życia najczęściej, które nawet tam, skąd przybywali, nie było warte nawet funta kłaków. Mnożyli się jak szczury i jak szczury byli traktowani przez tych, którzy Przeklęte Pustkowia obrali za swoją siedzibę. Ci, których spotykała na swej drodze nie dostarczyli zbyt wielu argumentów, by zmienić także jej opinię, zbieżną z powszechnie panującymi w tych okolicach poglądami na rasę ludzką. Każde więc działanie zmierzające do przegnania tych wypłoszy z granic pustkowi, mogło w jej oczach uchodzić za słuszne. Nie miała powodów, by odczuwać jakiekolwiek skrupuły. Gdyby ona wpadła w ich ręce, musiałaby liczyć się z ich gorącą wzajemnością.

Gh’Aa został na czatach, by nikt nieproszony nie zbliżył się niespodziewanie od strony najbliższych zabudowań. Lilith w najlepsze buszowała po składziku i dobierała się właśnie do solonej wieprzowiny, kiedy klapa ziemianki uchyliła się z łoskotem.

- Wyłaź pókim dobry, złodzieju przebrzydły! Już! Bo ci.... - Podskoczyła z wrażenia, odwracając się jednym płynnym ruchem, by tuż przed nosem ujrzeć widły, a nieco za nimi parę przerażonych oczu - ...w łeb... przywalę? - dokończył już mniej pewnym tonem właściciel wideł, niestary jeszcze chłop. Cofał się już przezornie, osłaniając się trójzębnymi, drewnianymi widłami. Widać nie spodziewał się spotkać w swojej spiżarni kogoś takiego. Warknęła przeciągle, unosząc wargi i marszcząc nos. Długie, białe kły błysnęły w świetle księżyca, a oczy rozjarzyły się fosforyzującymi punktami w ciemności.

- Kiryś - głośnym szeptem powiedział mężczyzna, ciągle odgradzając się od niej śmierdzącymi gnojem widłami. - Leć do chaty... Nie oglądaj się za siebie... Zaryglujcie z matką odrzwia i nie wychodźcie, póki słońce nie stanie wysoko.
- Tatko?! - Usłyszała piskliwy głos na zewnątrz.
- Uchodź synu! Już! - wrzasnął ostro chłop i pchnął widłami.

Uskoczyła i zamachnęła się łapą. Widły poszły w drzazgi, a mężczyzna wyleciał w powietrze. Padł plecami na ziemię stęknąwszy głucho. Usłyszała tupot małych stóp i pisk, kiedy Gh’Aa zastąpił drogę niespełna dziesięcioletniemu malcowi w luźnej koszulinie. Wybiła się na łapach, wyskakując z ziemianki. Trzeba było ich uciszyć. Szybko. Zanim zaalarmują całą okolicę. Chłop zerwał się na równe nogi, lecz nie miała problemu, by zwalić go z powrotem na ziemię i przydepnąć. Zdziwiła się jego siłą, kiedy zrzucił ją z siebie, mimo pazurów rwących mu bark.

Sięgnęła ku niemu łapą, lecz zagarnęła tylko powietrze. Zdążył zerwać się z ziemi i na czworakach dopadł syna. Złapawszy chłopca w ramiona zasłonił go sobą, nie wiadomo skąd wydobywając sztylet. Podeszła wolno, wpatrując się w niego badawczo. Twarz miał zaciętą, choć w oczach jego zgasła już wszelka nadzieja. Dzieciak przylgnął do niego popiskując cicho i bojąc się oderwać buzię od ojcowskiego ramienia. Zbliżyła pysk, warcząc mimo woli. Mężczyzna zacisnął zęby i pochylił się jeszcze bardziej nad chłopcem, odgradzając się od niej niewiele znaczącym wobec zębów i pazurów ostrzem.

Zmrużyła ślepia. Przejmował ją gniew.
Jej koci ogon nerwowo kreślił w powietrzu nieprzerwany ciąg znaków zapytania.

Co ją powstrzymało? Przecież gdyby tamten zyskał nad nią jakąś przewagę nie zawahałby się pewnie zadźgać ją widłami do gnoju. Spojrzała jeszcze raz na kwilącego malucha i klęczącego nad nim ojca, nie spuszczającego z niej oczu.
- Odważny jest. Broni szczeniaka - wysłała do kota pełną uznania myśl.
Niektórzy powiadają, że historia lubi się powtarzać. Może podobnie wyglądała jej historia. Tyle, że nie znalazło się w niej miejsce na szczęśliwe zakończenie...
Przyjrzała się z bliska twarzy człowieka. Coś jej w niej nie pasowało. Rysy. Ostre, lecz szlachetne i inteligentne, nienawykłe do uległości spojrzenie. I te palce zaciśnięte na rękojeści sztyletu. Zbyt delikatne, jak na spracowane ręce wieśniaka.
- Zostaw ich Gh’Aa. Idziemy...

Odwróciła się. Pogonili w las, bark w bark z Gh’Aa, nie oglądając się za siebie. Trzeba było zaszyć się gdzieś w górach. Póki sprawa nie ucichnie.
-On mówił... - usłyszała po chwili w swej głowie głos Gh’Aa. - Szczeniak mówił do Gh'Aa...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 03-10-2010 o 18:24.
Lilith jest offline