Salim
Dobre serce Salima nie mogło pozwolić na to, by przepadła pamięć o mężnych wojownikach, którzy polegli w boju. Baklun postanowił ogołocić ich trupy ze wszystkiego, co wartościowe, by pozostały przy nim jakieś pamiątki, po biedaczyskach, skazanych na gnicie i zapomnienie. Zaopatrzył się między innymi w pokaźną kolekcję kusz, mniejszych i większych, mniej i bardziej skomplikowanych w obsłudze. W sumie, razem ze swoją, szykowną, skrojoną według klasycznego wzoru wyrzutnią pocisków miał ich pięć. Ciężko było łazić z takim stosem gadżetów. Trzeba było równiutko poustawiać oręż na dziwacznych, skalnych naciekach wyrastających w obrębie całej jaskini. Skryty w rogu pieczary, z czterema kuszami ustawionymi przed nim, wycelowanymi w drabinkę mógł być pewien szampańskiej zabawy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć! Mógł jeden po drugim, posłać bełty w dziwadła ześlizgujące się z górnego poziomu. Pewnie zdążyliby nawet zareagować przy trzecim wystrzale, kto wie? Tyle, że raczej nie widzieli w absolutnym mroku. A Salim, wsparty boską mocą, miał wzrok jak podziemne bestie, drowy czy inne diabelstwa skazane na banicję w otchłani Ziemi. Mimo wszystko, wstrzymał się. Wstrzymał się z ostrzałem widząc skradającego się jak kot Ilmara. Trybunalczyk z nożem mógł ściągnąć na siebie uwagę potworków, jeszcze polepszyć strzelecką sytuację kapłana. Można było chwilkę zaczekać, pobawić się w zgadywanie, co szpicel za moment uczyni. A kiedy już coś uczyni, zdecydować o losie mieszkańców podwodnego kurortu. Powystrzelać ich jak kaczki. |