Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 17:08   #39
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dygotała.
Zwinięta jak embrion, półprzytomna, zalana strugami potu.
Rzeczywistość docierała do niej jak zza grubej szyby. Słyszała czuły szept Josha ale nie rozróżniała słów. Jego palce odgarniały wilgotne kosmyki z czoła Jill niby w pożegnalnym geście.
Była pewna, że się kończy. Zdycha jak szczur, który się nażarł strychniny.

I znów nie czuła żalu, strachu ani rozczarowania.
Nie czuła nic.
Zapadła się w czerń.

* * *

Nie miała pojęcia ile czasu minęło.
Podniosła się z posadzki i rozejrzała nieprzytomnie. Nogi wciąż miała miękkie ale ewidentnie dochodziła do siebie.

Chłopcy jak widać dotrzymywali jej przez cały czas towarzystwa, kiedy straciła przytomność i bredziła w malignie. To, że Josh był wciąż u jej boku specjalnie Jill nie dziwiło, ale fakt, że Chris pozostał z nimi przyjęła mile zaskoczona. On też musiał to rozumieć. Że w stadzie poluje się skuteczniej. Coś już łączyło ich trójkę. Może nie lojalność, ale na pewno względy praktyczne.

Przypomniała sobie o grasującym gdzieś nieopodal Panu Maczecie. Lechner miał zdaję się ubaw po pachy i zapewniał im sporą dawkę strachu. Taaaa... Co jemu się kurwa wydaje? Że ma do czynienia z bandą amatorów? Że zaczną wymiotować na widok krwi i wpadną w zbiorową histerię. Zabawny ten doktorek, istotnie zabawny...


- Idziemy. Wszyscy razem - Jill zebrała się z ziemi i niemrawo ruszyła w stronę wyjścia. - Musimy znaleźć broń. I nikt nie będzie trząsł portkami i czekał aż ten skurwiel nas dopadnie. Znajdziemy go po prostu pierwsi. Jak tylko stosownie się uzbroimy.

* * *

Niespodzianki...
Apteczka mogła się przydać, choć Jill z chęcią wymieniłaby ją na obrzyn.
Na nieszczęście w okolicy nie doszukała się żadnego punktu barterowego.
Kolejna sala była okupowana przez szkielet, który, jak jego poprzednicy ściskał w kościstych palcach dwie karty. Dziesiątka i trójka...
Jill schowała je do kieszeni do ich dwóch koleżanek z upiornej talii spod krwawego znaku „Zagrasz?”.

Ostatnią niespodziankę skrywał więzienny dziedziniec. Za podwójnym ogrodzeniem pod prądem siedział leciwy jegomość pochylony nad partyjką szachów. Do pojedynku mogła przystąpić tylko jedna osoba, o czym informowała tabliczka na siatce.
Podejmij wyzwanie i zyskaj nietykalność. Do drugiego kręgu może wejść tylko jeden więzień.”
Jill przyjrzała się mężczyźnie spod zmrużonych powiek. A później oświadczyła, że nikt grał nie będzie. Dopóki trzymają się razem dopóty mają szansę wyjść cało z niejednej kabały. Przewaga liczebna, to ich atut. Jebać jednostkową nietykalność. Nikt się nie wybiera na towarzyską partyjką. Tako rzecze Jill.

Kolejny przystanek w ich psychodelicznej podróży... Debil z maczetą.
Dragi Lechnera musiały nadal działać bo Jill miała wrażenie, że bije od niego mroczna ciemna aura. No i smród rozkładającego się mięsa...
Może po prostu śmierdziało mu z gęby, bo Jill wątpiła aby je wyszczotkował po swojej kanibalistycznej wyżerce.

Postanowili, że zwabią go na dziedziniec. Na otwartej przestrzeni obsiądą go jak stado hien i będą podgryzać.
Stado hien jest w stanie powalić nawet pieprzonego lwa. Może i Pan Maczeta był królem tej jebanej betonowej dżungli, ale oni nadal mieli przewagę liczebną. I nadrabiali zapałem.

Ustawili się na dziedzińcu niczym gladiatorzy na starożytnej arenie.
Walka na śmierć i życie. To coś co Jill wybitnie kręciło.
Niech poleje się rzeka szkarłatu.
Krwawe igrzyska czas zacząć...
 
liliel jest offline