Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 18:35   #93
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Nathias


Na początku chłopak nie wiedział o co chodziło elfowi. Dopiero po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że musiało chodzić o to palenie lasu, o którym wspomniała Marysia. Widać niezbyt spodobało się to tropicielowi.

Grupa siedziała w ciszy w konarach drzew. Falanthel zszedł na dół po coś do jedzenia, a reszta nie rozmawiała ze sobą w ogóle. Gdy elf wrócił podzielił jedzenie pomiędzy siebie, Sandro i Timmiego. Chłopcy popatrzyli spojrzeli po sobie. Widać nie tylko Timmy miał wyrobione zdanie o zachowaniu ich przewodnika i bez słowa podzielili się z młodą wiedźmą.
Gdy zjedli Falanthel powiedział do wszystkich
- Musimy ustalić pewną sprawę. Otóż po tym jak wiedźma pokazała nam dzisiaj jaka jest na prawdę postanowiłem, że nie będę kontynuował podróży w jej towarzystwie. Pozostaje jedynie kwestia czy wy - tu zwrócił się do dwójki chłopców - wolicie ruszyć ze mną, czy zaopiekować się nią.
Tego Timmy się nie spodziewał. Mógł zrozumieć niechęć, ale zostawienie rannej Marysi w pobliżu dużego obozowiska orków było bezwzględne. Jeszcze większego szoku doznał chłopak, gdy Sandro oznajmił, że dziewczyna sobie poradzi i on idzie z elfem. Timmy patrzył na nich z niedowierzaniem. Jak ludzie mogą tak nagle się zmienić.
-Nie... - szepnął Timmy. Nie tego uczył go ojciec. Chłopak nie miał pojęcia czemu to robi. Czy to przez pamięć o ojcu, czy dla tego, że tak trzeba.
-Ja zostaję. Ale będziecie tego żałować. - mówił to przez zęby. Sam nie wiedział, czy to była groźba czy przekleństwo. Był wściekły i tylko to miał w głowie. Nie dość, że stracili wszystko, to teraz jeszcze tracą tą niewielką szansę na przeżycie. Cóż, jeśli Falanthel i Sandro sobie poradzą, to tym bardziej on i Marysia.
-Jesteście wolni. Nie będziemy was zatrzymywać...

Ajas



Zarośla


Oskar niesiony głosem sumienia ruszył w przeciwną do innych stronę, nikt nie próbował go zatrzymać, każdy dbał o siebie. Młody kapłan już po chwili stał w krzakach w których wcześniej kryli się jego przyjaciele, teraz widział tu tylko dwa trupy. Ciało Garreta wystawało z krzaków jak gdyby ranny bard próbował jeszcze czołgać się w stronę towarzyszy. Teraz leżał już nieruchomo w wielkiej czerwonej kałuży a jego oczy pusto patrzyły w przestrzeń. Niedaleko zwłok młodego barda na plecach leżał Harril również był martwy, z piersi wystawał mu gruby drewniany bełt. Brodę miał posklejaną od krwi, jego puste oczy patrzyły w niebo, topór jego ojca błyszczał mu przy pasie, brudny od posoki młodego wojownika.
Oskar zobaczył cos jeszcze, dwóch kuszników zapewne tych którzy pozbawili jego przyjaciół życia kierowało się powoli w stronę zarośli, z wyciągniętymi i naładowanymi kuszami, gotowi by oddać strzał. Nie wiedział czy go teraz widzą, ale jeżeli wejdą w krzaki a on nadal tu będzie zobaczą na pewno.

Pod Drzewem


Eburon
biegł przez las niosąc na plecach niziołka, ufając swemu zwierzęcemu towarzyszowi, miał nadzieje że Ulv wiedział gdzie go prowadzi. W dość szybkim tempie pokonali dość spory odcinek drogi. Wypadając z krzaków za którymi przed chwilą zniknął wilk druid zobaczył swego zwierza stojącego pod dużych rozmiarów drzewem. Wilk spojrzał na pana a potem uniósł pysk w stronę korony zbudowanej z liści. Eburon dałby wiarę, że słyszy z góry jakieś ciche rozmowy, jednak nie dane było mu się przysłuchać gdyż z krzaków wyskoczył Eliot ciągnący na wpół nieprzytomnego Iana

- Ian jest ranny! – spojrzenie Eliota padła na niziołkach siedzącego na plecach druida. – A z nim co znowu!?

Druid poruszony tym pytaniem przykucnął szybko by niziołek mógł zejść z jego pleców. Mały człowiek bardziej stoczył się niż zeskoczył z barków druida. Czerwona plama powiększała się w miejscu gdzie wcześniej ugryzł go wilk. Szaleńczy bieg po nierówny terenie źle wpłynął na Lajla . Rana, która była praktycznie świeżo zasklepiona otwarła się na nowo. Sytuacja nie wyglądała dobrze, a reszty uciekinierów nie było widać.



GdzieÅ› w Lesie


Venterin odłączył się od grupy bo jak go uczono samotna ucieczka zawsze była najskuteczniejsza. Jednak nie wziął pod uwagę, że nie zna tych lasów, a wieczór szybko się zbliżał. Wilków po raz kolejny spotkać nie chciał, a o tym, że jaskinia w której ostatnio wypoczywali była dość daleko, akurat miał pojęcie. Teraz stał w paprociach sięgających mu po kolana, otoczony przez szmery traw i szum wiatru. Pocieszał się jednym, nie było słychać tupotu stóp. Ale co z innymi?

Na drzewie

Zdania były podzielone, grupa podzieliła się na dwie mniejsze grupki. Falanthel mógł to przewidzieć, każde wypowiedziane słowo niesie ze sobą pewne konsekwencje. Wiedźma póki co nie wyraziła swego zdania, ale każdy z chłopców powiedział już co o wszystkim myśli. Jednak dalsze dysputy przerwał im hałas, hałas z pod drzewa. Wszyscy rozsunęli listowie milknąc natychmiast. Pod drzewem zobaczyli Eburona Lajla i jego wilka, po chwili z krzaków wyskoczył zdyszany Eliot który pomagał iść Ianowi . Złodziejaszek wydyszał coś do druida a potem niziołek sturlał się na ziemię, widać było że jest poważnie ranny. Półelf podtrzymywany przez Eliota tez nie wyglądał najlepiej, miał zakrwawioną koszulę, i chyba cos wystawało mu pleców, lecz nie było tego dokładnie widać z drzewa. Jednak skryci w listowiu uciekinierzy z Brim zdali sobie sprawę, że ich towarzysze wybiegli z tej samej strony co oni wcześniej. A to oznacza od strony obozowiska drwali. Niektóre wnioski nasuwały się same...

Boyos

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Orkowie, trzask gałęzi, atak i grad pocisków. Sam miał więcej szczęścia od Garreta i zdołał przeżyć. Chaos jaki ogarnął najbliższe otoczenie bez problemu mógł zostać nazwany kataklizmem. Nie wiedział dokładnie CO się dzieję. Nie wiedział przez jakiś czas. Czas, który go wyrwał z zamroczenia nazywał się bólem. Jeden z pocisków smyrnął mu ramię. Na tyle, by rozerwać bluzę, a krew oznaczyła teretorium.
Miał szczęście.

Mimo, że ręka piekła go niemiłosiernie, nie mógł się poddać.Nie w takich warunkach musiał wytrzymywać po tym, jak przybrał życie złodzieja. Jako jedyny z grupy, powinien wyznaczać się największą wytrzymałością. Jak nie fizyczną to chociaż psychiczną. Nie mógł się poddać. Nie w tym miejscu. Widziała jak Ian dostał w plecy. Nie zastanawiając się podbiegł do niego i zarzucił rękę przez plecy.
- Zawijamy stąd! Nie umieraj. To nie jest za dobre miejsce. - był zły, że nie może jakoś pomóc nikomu więcej.
Ciągnął go na ślepo przed siebie. Zastanawiał się gdzie wszyscy mogli się podziać. Dopiero jak wybiegł i przestraszony zobaczył Lajla i Eburona zrozumiał, że na wielkim farcie ich znalazł.
Znowu niziołek leżał ranny. Miał dużego pecha. Tam sądził przynajmniej.
Ledwo zdołał posadzić półelfa a do ich miejsca wparował łowca. Już sięgał po broń gdy jednak odetchnął. Lepszy sojusznik niż kolejny raz banda orków.

Padło pytanie o drzewo.
- Ja raczej nie dam rady nikogo wciągnać...chyba, że jakoś zaradzicie na ten problem, który jest raczej najmnieszy z obecnych.
Dopiero teraz gdy adrenalina minęła rana zaczęła piec. Bardzo piec.

Ulli


Biegł szaleńczo nie zważając na gałęzie siekące go po twarzy i chwytające za ubranie. Zwolnił dopiero widząc światło padające od strony polany. Przypadł do ziemi w rosnących przy brzegu chaszczach. Załkał cicho. Przed sobą w pośmiertnych pozach miał swoich dwóch towarzyszy. Barda prawie w ogóle nie znał, ale strata Harrila zabolała go jakby stracił brata. Został tym samym ostatnim ocalałym krasnoludem z Brim.
-Pozdrów ode mnie przodków w salach Moradina druhu. Ty przynajmniej zginąłeś odważnie jak przystało na krasnoluda. - wyszeptał, po czym rzucił nienawistne spojrzenie w kierunku dwóch strzelców na polanie.

Widząc ich idących w jego kierunku z naładowanymi kuszami zaczął intensywnie myśleć.
"Zostać i zginąć, czy walczyć i zginąć?" Jedno i drugie rozwiązanie go nie satysfakcjonowało. Jeśli mam umrzeć niech przynajmniej moja śmierć się na coś przyda.
Podniósł się z ziemi i najpierw wolno i ostrożnie, a potem coraz szybciej zaczął się oddalać prostopadle w kierunku północnym od ścieżki, którą uciekli jego przyjaciele. Przebywszy dobre 30 metrów krzyknął ile sił w płucach.

- Dalej psy, zabierzcie swoje mięso!

Po czym puścił się biegiem w stronę serca puszczy, oglądając się czy udało mu się zwabić pościg.

Zodiaq


Biegli...początkowo utrzymywał tempo Eliota, lecz im dłużej się poruszali tym stawał się wolniejszy.
Wzrok się zamazywał, wszystkie dźwięki dochodziły do niego z opóźnieniem, jak przez watę...biegł dalej...zaczął wlec nogami, ból go paraliżował, zamknął oczy...głos Eliota, zamazany obraz błyszczącego sztyletu. Głosy były nienaturalnie niskie, wszystko działo się w zwolnionym tempie..widział elfa..znajoma twarz.
Siedział, nie mógł złapać równowagi, głowa...całe ciało bujało się jak liść na wietrze
"Koniec? Tak skończę? A co z Aidanem? Co z nimi? Co z kosiarzem?"
-Posadźcie mnie w gęstych zaroślach- wybełkotał niesamowicie pocąc się przy tym- wdrapywania się na cokolwiek nie przeżyję...a te blaszaki będą tu lada chwila- ciężko dyszał
Czuł że odpływa...powoli zapada w sen...
 
Ajas jest offline