Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 23:17   #40
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Persival F Blum, którego z małymi wyjątkami pasażerowie pociągu nie zdążyli jeszcze poznać, niemniej z uwagą zaczęli obserwować również leciał. Podobnie, jak kobieta której, zdaje się, towarzyszył. A może tylko często przy niej przebywał? Profesor Watkins również stale zaglądał do pewnej rudowłosej piękności...
Przez pierwsze dni podróży nie opuszczał wnętrza gondoli, zapadał w swoisty letarg z książką w dłoni, spał albo z miną zachłyśniętego wpatrywał się w swoją towarzyszkę, na którą też zresztą zwrócono baczną uwagę. Ich rozmowy były głuche i z rzadka przerywane jakimiś urwanymi zdaniami. Po tych kilku dniach czasem napotykano ich, zwłaszcza jego na tarasie widokowym. A trzeba przyznać, że było co podziwiać.
Pierwszego dnia krajobraz w dole pozostawał szary i pusty, ale teren wyraźnie się wznosił. Rankiem płynęli już nad wielkim łańcuchem górskim, którego majestatyczne, ośnieżone szczyty miały stać się widokiem podziwianym przez pasażerów przez następne całe trzy dni. Mimo dobrej pogody sterowiec musiał lecieć wysoko, przez co tu w górze było przeraźliwie zimno - tylko ci z podróżników, którym to nie przeszkadzało, zabrali ze sobą coś cieplejszego, albo też byli naprawdę zahartowani - wystawiali nos poza szalupę. Większość jak do tej pory spędzała czas w znajdującym się na dziobie szalupy barze, posiadającym okrągłe przeszkolone okno na nieboskłon.
Przestwór świata widziany z tak niecodziennej perspektywy widocznie go pociągał. Wspólnie z kobietą często zatapiali się w bezruchu w podziwie potężnych łańcuchów gór, kłujących bielą oczy śnieżnych czap, bezmiaru przestrzeni, jaki ich otaczał. Vincent tez pojawiał się na tarasie, by podziwiać widoki. Choć najdalsze kroki na zewnątrz Blum postawił zaledwie o kilka stóp od tarasowego wejścia, w jego zachowaniu widać było niemal chęć dotknięcia tego ogromu. I toczącą się walkę ze strachem przed przestrzenią. Niemalże za wiele jak na niego, ale wysiłek się opłacał. Twarz tego człowieka świadczyła najlepiej.
Dwa razy dał się też zauważyć podczas wymiany jakichś zdań z profesorem Watkinsem.



Widok zapierał dech w piersiach, jednak chłód jaki panował na zewnątrz zniechęcał ją do wzdychania z zachwytu. Postanowiła skryć się w ciepłej sali. Na początku przynajmniej cieszyła się każdym aspektem podróży. Później robiło się coraz zimniej, a jej skromna sukienka, opatrzona wprawdzie długimi rękawami, była cienka. Przejrzała uważnie wszystkie przedmioty jakie zawierała jej torba, szukała intensywnie, ale nie pojawiło się w niej nic cieplejszego. Z tęsknym wzrokiem i zgrzytającymi zębami spoglądała na krajobraz rozciągający się pod nami. Był piękny i mimo całego narzekania na jakie miała ochotę, nie potrafiła oprzeć się i nie skusić podziwianiu malowniczych obrazów.
Płaszcz, jakim obdarowałem swą towarzyszkę podróży nie był ani podbity futrem, ani przeznaczony na zmagania z niską temperaturą, jednak nawet tak skromna sztuka odzieży przynosiła choć trochę ulgi. Był zdecydowanie męskiego kroju... co innego futro. To samo, którym okryłem któregoś poranka jej ramiona. Było puszyste, miękkie i ciepłe. W dodatku gustowne, skrojone przez fachowca. Wyglądała w nim pięknie.
Sam w najzimniejsze dni i wieczory dość dziwacznie ubrany na cebulę, wzbudzałem u napotykanych współpasażerów uśmiechy to rozbawienia, to znów drwiny i politowania, bo więcej czasu spędzałem w swym dziwacznym stroju przemierzając pomieszczenia gondoli, niż na samym tarasie. A wykorzystałem wszystkie dostępne mi elementy garderoby. To wszystko w połączeniu z częstymi próbami spędzenia na tarasie dłuższego czasu zaowocowało tylko przeziębieniem, które z braku innych środków regularnie starałem się leczyć grzanym korzennym winem z pokładowego baru.

Było już późno. Ogromny księżyc zaglądał swym ciekawskim okiem do wnętrza pogrążonej w ciszy i mroku gondoli, gdzie podróżnicy zatopieni w przepaściach swych foteli i snów zbierali siły na kolejny dzień. Dwoje spośród nich na pewno nie spało. Właśnie przyniosłem z baru dwa parujące korzennym winem puchary, podałem jeden z nich kobiecie.
- Powinno pomóc - stwierdziłem artykułując nieco przez nos - Mnie pomaga...
- Dziękuję - odparła. Przyjęła puchar z wdzięknością i upiła łyk. Skrzywiła się od razu. Otowrzyła usta, żeby nabrac nieco powietrza i ochłodzic poparzone usta i język. - Gorący - stwierdziała z wyrzutem, ale zaraz przyjemne ciepło rozpłynęło się po wnętrzu i ukoiło nieco drżenie ciała. Powąchała zawartośc pucharu i uśmiechnęła się do siebie. Jej twarz przybrała odcień intensywnego różu. Zapatrzyła się na chwilę w naczynie. Skupiona na winie wyglądała, jakby zapomniała o rzeczywitości. Potrząsnęła głową z zachwytem. I nagle zdezorientowana powróciła do siebie. Przestaraszona rozejrzała się dookoła siebie.
- Przepraszam, chyba się zamyśliłam - odpowiedziała zakłopotana. - Mówił pan coś? - zapytała mnie po chwili.
- Nie...nie - odpowiedziałem jak zwykle w nią wpatrzony - Ale chętnie pomówię... jeśli Pani nie nazbyt zmęczona... jak tamci...
Wskazałem ruchem głowy pozostałych, zajmujących nasz, górny etaż gondoli pasażerów. Wiele miejsc pozostawało nie zajętych, jednak tu i ówdzie wzrok odnajdował w ciemnościach zarys sylwetki a ucho pochrapywanie śpiących.
- Nie, nie jestem - dodała nieco pewniej. - Czy pan ma coś konkretnego na myśli? Jakiś... temat? - zapytała nieśmiało. Miałem wrażenie jakby istniał jeden temat, którego wolała by nie podejmować. Rozmowa o niej, ale mimo to potanowiła podjąć się rozmowy.
- Może... o podróży? Podoba się panu? - podsunęła niepewnie.
Dobrze wyczułem jej intencję. Pojedynczy, nikły w świetle księżycowej poświaty grymas przebiegł mi przez twarz. Może za wcześnie?
- Oczywiście. Podróż... - potwierdziłem zgodnie i wygodniej wbiłem się głęboko w oparcie swojego fotela - Czy mi się podoba? ...Tak...zdecydowanie. Choć przed osiągnięciem celu raczej nie powinno się ferować wyroków.
- Dlaczego? - zaciekawiła się kobieta. - Mnie bardzo się podoba. - Upiła łyk wina i skrzywiła się ponownie. Chuchnęła, unosząca się nad pucharkiem mgiełka gdzieś zniknęła. - Jest wspaniale. Tyle pięknych obrazów, cudowne wspomnienia. I... i... tyle jeszcze przed nami. - przyznała i zarumieniła się, bo zabrakło jej słów i ledwie zdołała zakończyć sensownie swoją wypowiedź.
- To prawda. - odpowiedziałem z uśmiechem - chodziło mi tylko o to stare porzekadło... jak to szło? Nie chwal dnia przed zachodem słońca... ale ma Pani całkowitą rację. Przed nami daleka droga.
- Sądzi pan, że... wszystko będzie równie wspaniałe? - machnęła dziwnie jedną ręką wokół. - Znaczy dalsza wyprawa. Dotrzemy bez problemów?
- Żywię taką nadzieję. Z pewnością - dodałem zaraz w przeczuciu, że swoją nieopatrzną obawą mogłem ją zaniepokoić.
- Cieszy mnie to - przyznała kobieta. - Bałam się, że... nawet nie wiem czego - zarumieniła się i zamknęła oczy. Oddychała spokojnie. Kilka głębszych oddechów pozwoliło jej się uspokoić. - Cieszę się, że pana poznałam - uśmiechnęła się szczerze. Taki uśmiech powinno się przepisywać na wszystkich receptach świata.
- Podzielam Pani radość, mademoiselle... jednak jest coś, co nie daje mi spokoju...
- Cóż takiego? - zaniepokoiła się nagle.
- Tylko proszę mi obiecać, że nie będzie... że nie poczuje się Pani urażona. - jak mogłem tego rządać? Jednak było chyba w moich oczach coś, co wskazywało na prawdziwą, nie wymuszoną konwenansem rozmowy obawę, bo słuchała z zaciekawieniem - Otóż nie daje mi spokoju... - zacząłem a słowa grzęzły mi w gardle - ...Pani imię... ja nawet nie wiem jak Pani na imię. - wydusiłem wreszcie z trudem.
Zamarła, uciekła gdzieś spojrzeniem, zmieszała się. Zdenerwowanie natychmiast napięlo mięśnie, ściągnęło jej rysy twarzy. Napięcie jakie pojawiło się na niej i przestraszone spojrzenie utkwione w poręczy jeszcze bardziej ją speszyły. No i narobiłem...
- Czy... czy to nie... - zaczęła niepewnie, sama nie wiedząc co zamierza powiedzieć - Tajemnice bywają pasjonujące - zakończyła zaskakując samą siebie. Czekała na moją reakcję z niemniejszą ciekawością. Zezłości się na nią czy... co zrobi...położy rękę na jej dłoni? Położyłem... tego się nie spodziewała, ale to działo się naprawdę. Nic nie mówiłem, jeszcze za bardzo się bałem, że ucieknie dalej. A może uznałem, że tylko tak jestem w stanie ją zatrzymać? Dłoń była gorąca, męska i duża. Wystarczyło, by nie uciekła, ale dokąd mogła uciekać tu, zawieszona pomiędzy ziemią a gwiazdami. Wpatrywałem się w nią uważnie, w jej twarz, w strach który nią owładnął, patrzyłem w jej oczy utkwione w poręczy fotela. Przez dłoń musiała wyczuwać emocje, jakie mną targnęły. Pośpieszyłem się. Zepsułem wszystko...
- Dobrze więc, niech tak będzie... - mówiłem spokojnie, pogodzonym głosem, ale dłoni nie puściłem - Proszę tylko coś dla mnie zrobić.
- Tak? - zapytała jedynie. Działo się zbyt wiele na raz i najwyraźniej nie bardzo wiedziała, co powinna teraz z tym zrobic.
- Skoro tak musi być, niech Pani wymyśli jakieś imię. - poprosiłem z uśmiechem.
- Oh... - zzdziwiona szeroko otworzyła oczy. Zamilkła na chwilę, szukała w głowie idealnego imienia, takiego, które wydawało jej się, że lubiła. W końcu odparła pewnie: - Sophie. Tak, myślę, że Sophie.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 21-09-2010 o 23:19.
Bogdan jest offline