Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-09-2010, 00:22   #3
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Roztrzepane włosy opadające na załzawione oczy w niczym nie przypominały fryzury, nad którą spędziła tyle czasu. Długa, beżowa suknia nosiła ślady walki. Tak samo jak odsłonięte ramiona i dekolt. Zamiast własnej biżuterii, na nadgarstku Rose znajdował się jakaś dziwna, czerwona bransoleta. Drogie szpilki rzucone niedbale na podłodze dopełniały żałosnego widoku. Blondynka siedziała skulona w kącie pomieszczenia przypominającego celę. Chlipała cicho drżąc ze strachu, zimna i zmęczenia. Albo zupełnie innych powodów, których nie była teraz świadoma, których nie chciała dopuścić do świadomości...

Michael stał przed drzwiami celi, nasłuchując. Jego uszy z łatwością wykryły cichy odgłos kobiecego płaczu. Lew drapał anemicznie pazurami pobliską ścianę, starając się dodać sobie otuchy. To, co miało się zaraz stać nie pisało się przyjemnie dla żadnego z Obdarzonych. Slave wziął głęboki oddech, poprawił swoje skórzane ubrania, po czym zapukał trzy razy w drewniane drzwi, dał kobiecie chwilę, po czym wszedł bez pytania.
- Witaj. Zły dzień?- starał się uśmiechnąć zawadiacko, ale wyszedł mu jedynie kwaśny grymas.

Gdyby mogła zlać się ze ścianą, pewnie właśnie by to zrobiła. Jej oczom ukazał się... lew(?!), żeby było ciekawiej przemówił zupełnie ludzkim głosem. Pierwsze, co przeleciało jej przez myśl, to to, że jest on pewnie jednym ze stworzeń, które w snach widział Ben. Skrzywiła się na to tak świeże, bolesne wspomnienie. Objęła kolana ramionami. Gołe plecy szorowały boleśnie po ścianie. Wpatrzona we własne nogi przygryzła dolną wargę. Nie odezwała się.

- Nie bój się mnie, nie jestem jakimś potworem. Jeśli to Cię pocieszy, mam dla Ciebie dwie dobre wiadomości. Po pierwsze, Salartus, których być może już spotkałaś, nie musisz się obawiać. Są wyjątkowo łagodni i nieszkodliwi, niestety, ludzie są dla nich toksyczni. Po drugie, wszyscy tu jesteśmy w tej samej sytuacji. Samuel przejmuje władzę nad Salartus, a co do ludzi...- Michael podniósł prawą dłoń i ruszył nadgarstkiem przed oczyma Rose, potrząsając czerwoną bransoletką- także jesteśmy niewolnikami. Gdyby którekolwiek z nas się zbuntowało, ta biżuteria zmieniłaby kolor na zielony. To byłby znak, iż trzeba nas poddać... działaniom zmieniającym światopogląd. Jak więc widzisz, oboje jesteśmy więźniami.

Uniosła wzrok. Otarła oczy nadgarstkiem jeszcze bardziej rozmazując spływający tusz do rzęs. Nie rozumiała większości z tego, co powiedziała dziwny stwór. Poza tym, jakoś nie wzbudzał zaufanie. - Chcesz mi powiedzieć, że jesteś - zamilkł na chwilę przypatrując się stworzeniu - człowiekiem? - dokończyła niepewnie.

- Tak- kiwnął głową - Obdarzonym tak jak Ty. Mój dar to moc lwa. Mogę rozmawiać z kotami, jeśli zechcę, potrafię się wyginać jak kociak, jestem silny i gotowy do walki jak lew, a także władam ogniem. Mam ludzką formę, ale ciało, które widzisz, to szczególny efekt mojego daru. Jestem z nim bardziej związany niż z ludzkim, tak jak Ty pewnie wolisz mieć długie włosy niż krótkie. Rozumiesz?

Pokręciła głową. Może z niedowierzania, może ze zmęczenia. Automatycznie. Może nie kłamał. Po tym wszystkim, co ostatnio widziała facet-lew mógł być równie realny jak piekące skaleczenie na lewym przedramieniu. Wciągnęła głośno powietrze. Spojrzała na niego prawie odważnie, wciąż jednak pozostając w pozycji siedzącej. - Czego chcesz? - głos drżał jej lekko, choć starała się to ukryć.

Michael odwrócił wzrok. Jego ogon zaczął poruszać się smętnie to w lewo, to w prawo, gdy zbierał myśli. W końcu wziął kolejny głęboki wdech i przemówił- Nazywam się Michael Slave, od tego powinienem zacząć. Moja sytuacja jest skomplikowana i niestety dotyczy także Ciebie. Tak się składa, że podczas ostatniej misji mój oddział odniósł klęskę, a ja w dodatku odrzuciłem zaloty córki Samuela. W związku z tym postanowił mnie doprowadzić do porządku. Zawsze był sadystą, ale tym razem przeszedł sam siebie...
Lew urwał, nie śmiąc dokończyć wypowiedzi.

- A co mnie to obchodzi? - syknęła - Wybacz, ale mam większe problemy niż twoje relacje z... kimkolwiek. - Znalazła w sobie jakieś ukryte pokłady odwagi i pewności siebie. Chyba stwierdziła, że gorzej być nie może. Wstała powoli chwiejąc się lekko na nogach. - Co ja tu robię, dlaczego, po co? - zadawała pytanie mając nadzieję, że uzyska odpowiedź na którekolwiek z nich.

- Samuel potrzebuje niewolników, siły roboczej o niezwykłych zdolnościach. Mamy w pewien sposób... oczyścić to miasto. Niszczymy posągi ludzi, podejrzewam, że figury te pełnią jakieś funkcje obronne tego miejsca i dlatego Samuelowi tak zależy na tym, by je zniszczyć. Wracając jednak do tematu naszej rozmowy...- Michael zwiesił głowę- obawiam się, że musimy... musimy odbyć... akt seksualny- ostatnie słowa wyszeptał, wpatrując się w swoje pazury u stóp.

- Że co?! - prychnęła i zaśmiała histerycznie. Wybałuszyła oczy przyglądając się zwierzęciu w skórzanym ubraniu. Ta sytuacja przekraczała wszelkie granice absurdu. Wszelkie!
Cisza, chwila niezręcznej ciszy zdawała się być bolesną wiecznością, gryzła, drapała, przeszywała kującymi dreszczami.
- Żartujesz sobie, prawda? - zapytała w końcu jeszcze bardziej przylegając do ściany. Jakby ta miała jej w jakiś sposób pomóc.

- Niestety, nie- Slave pokręcił smętnie głową- Obawiam się, że ma to być coś pomiędzy karą a próbą moralności. I alternatywą jest śmierć. Moja, trudno mi stwierdzić, w jakiej sytuacji znajdziesz się Ty, gdy Samuelowi nie uda się "zabawa" naszym kosztem.

Sparaliżowało ją. Dosłownie. Tylko głowa Rose kręciła się powoli w lewo i prawo w niemym wołaniu. NIE! krzyczały szeroko otwarte oczy, rozchylone w przerażeniu usta i ściśnięte pięści. Ściśnięte do tego stopnia, że paznokcie zaczęły wbijać się w skórę dłoni Rose.

- Wybacz, nie powinienem tego robić. Nie powinienem przychodzić tu i mówić Ci tego. Widzisz, honor zawsze był dla mnie najważniejszą rzeczą na świecie. Kiedyś dałbym się zabić Samuelowi, nawet, gdybym musiał zginąć w bólu. Ale to było dawniej, miałem wtedy życie, tam, na powierzchni. Teraz nie mam niczego. Możliwe, że jestem tchórzem, ale nie chcę zginąć tu, samotny, w walce z kimś tysiąckrotnie potężniejszym i mądrzejszym ode mnie. Wybacz, naprawdę nie umiem.

- Nie zbliżaj się do mnie! - wrzasnęła na tyle głośno na ile pozwalał strach i okropne uczucie suchości w gardle. - Nie zbliżaj się - powtórzyła łamiącym się głosem. Westchnęła. - Nie można stąd uciec? - zapytała nagle - Ile czasu siedzisz w tym miejscu?

- Niestety, ucieczka jest niemożliwa. Znajdujemy się na dnie oceanu, to z oczywistych powodów uniemożliwia typowy plan ucieczki. A co do czasu... nie wiem, nie liczę go już. Kilka lat z pewnością. Jest jeszcze jedno, co musisz wiedzieć, tylko nie krzycz, proszę. Jeśli będziesz nieposłuszna i twoja bransoleta stanie się zielona, zostaniesz zmieniona w to...
Lew zamknął oczy i zamruczał gardłowo. Po chwili kocie mruczenie przemieniło się w kruczy skrzek, sierść zmieniła się w pióra, w miejscu dużego, lwiego nosa wyrósł czarny dziób, a cała sylwetka zmalała i zmieniła swój kształt. Na oczach Rose Michael przemienił się w coś, co do złudzenia przypominało zwykłego kruka, jeśli pominąć błysk inteligencji w czerwonych, świecących w półmroku oczach.

Zakręciło jej się w głowie, straciła równowagę opadając bezwładnie na podłogę. Chyba na chwile straciła przytomność. Właściwie nie była pewna na jak długo urwał jej się film. Teraz powoli wracała do rzeczywistości, jeśli można to nazwać rzeczywistością, ale bała się otworzyć oczy. Nie wiedziała co zobaczy tym razem, co usłyszy.

Michael pochylił się nad kobietą, zatroskany. Tym razem zdecydował się przybrać swoją prawdziwą formę, jeśli można tak nazwać ciało, które nosił najrzadziej z wszystkich trzech. Nad Rose pochylał się młody, umięśniony mężczyzna z czarną, krótką bródką i brązowymi oczami. Jego szeroka dłoń delikatnie chwyciła podbródek kobiety, gdy starał się ją wybudzić.
- Hej, słyszysz mnie?- spytał czule, odgarniając włosy z czoła nieprzytomnej.

Ktoś przy niej siedziała. Poczuła na twarzy dotyk skóry. Ludzkiej skóry, nie sierści czy piór. Natychmiast otworzyła oczy. - A wiec jednak jesteś człowiekiem... -stwierdziła cichym, słabym głosem. Zaczęła odzyskiwać świadomość.

- Uznałem, że tym razem mogę zrobić mały wyjątek i pokazać się w swoim oryginalnym ciele- uśmiechnął się delikatnie- Wybacz, nie chciałem Cię nastraszyć- stwierdził, bawiąc się machinalnie włosami kobiety.

- I tak wyglądasz zdecydowanie lepiej. - Chciała powiedzieć bardziej ludzko, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Przymknęła oczy, wciąż nie do końca docierało do niej co się dzieję. Przez bardzo krótką chwilę zawieszona gdzieś pomiędzy przeszłością i teraźniejszością, pozbawiona własnej świadomości czuła się spokojna i bezpieczna...
Poderwała się nagle oddalając od mężczyzny. Nie miała zbyt wiele miejsca, natychmiast dotknęła plecami ściany. Spojrzała an niego czujnie. Wciąż był tą samą osobą, wciąż chciał...
- Odsuń się - jej ton był nawet stanowczy - proszę - zmienił się po chwili.

- Dobrze- wykonał kilka kroków w tył- Wiesz? Podobasz mi się- wypalił bez cienia zażenowania. Nie widział najmniejszego powodu, dla którego kobieta nie miałaby o tym wiedzieć.
- Pomimo faktu, że nie znam Twego imienia...- dodał z lekką, uszczypliwą nutą.

- W obecnej sytuacji to chyba nie dobrze? Niedobrze dla mnie, prawda? - nie spuszczała z niego oczu. - Rose - przedstawiła się po chwili wahania.

- Tak i nie. Widzisz, Samuel przyjął, że za nic w świecie nie zechcesz... wybacz- zarumienił się, w porę ugryzłszy się w język- a jednocześnie wiedział, że jeśli wyda mi rozkaz, to chcąc nie chcąc będę go musiał wykonać. Nie przyjął jednak możliwości, że pozwolisz mi... hmmm... dać sobie odrobinę przyjemności- delikatny uśmiech przebiegł po ludzkiej twarzy Michaela- Nie zrozum mnie źle, nie chcę robić z Ciebie jakiejś łatwiej panny, ale obawiam się, że obecnie to jedyne rozwiązanie. Dzięki temu nie stracisz swej dumy i nie zostaniesz upodlona już pierwszego dnia. A wierz mi, to miasto i tak wyssie z Ciebie wszystkie siły i bez tak dramatycznego początku. Powiedz szczerze, nie wolałabyś mieć osoby, która by się o Ciebie troszczyła? Opiekowała się Tobą? Wstawiała się w miarę swoich możliwości?- spytał Slave. Było naprawdę czuć, że bardzo mu zależy na dobru Rose, nawet, jeśli okazywał to za pomocą oferty, którą niektórzy ludzie mogliby uznać za co najmniej niewłaściwą. Wszak było to tylko ładnie przedstawione ultimatum.

- Nie - znów pokręciła głową - nie zrobisz tego. Poza tym - zaczęła zadziornym, atakującym tonem - niby dlaczego ma Ci zaufać?! - Zamilkła. Spojrzała na swoje stopy i wpatrywała w nie chwile jakby były czymś naprawdę ciekawym. - Oszukaj go -prosiła- skąd będzie wiedział... jak się dowie... wymyśl coś. Boże, jak on może wymagać od kogokolwiek takich rzeczy...powiedz, że to zrobiłeś.
Zaczęła płakać.

- Przykro mi- Slave pokręcił głową- Nie znasz go, nie sposób mu się sprzeciwić. Każdy z nas chcąc nie chcąc pochyla przed nim kark, pomimo nienawiści, jaką przeciwko niemu odczuwamy. W tym miejscu pojęcie wolności różni się od tego, które znasz z swojego świata. Tu wszyscy jesteśmy niewolnikami, ale jest jedno miejsce, którego nie może opanować Samuel. To nasze wnętrze, tylko w nim jesteśmy wolni. Dlatego apeluję teraz do Ciebie, do Twojego człowieczeństwa i do resztki wolności, jaka pozostała nam dwojgu. Mój apel jest prosty. Błagam Cię, byś w swej wolności dopuściła mnie do siebie, nawet, jeśli brzmi to tak, jakbym zrobił z Ciebie jakąś nałożnicę. To tylko jeden akt, jeden jedyny, jaki będzie między nami w życiu. Twoja zgoda ocali nasz honor i oszczędzi nam cierpień. Czy naprawdę proszę o zbyt wiele? To tylko ciche pozwolenie na wykonanie nieuniknionego. Możemy to zrobić jak niewolnicy, jak gwałciciel i ofiara, ale możemy to też zrobić jak dwójka ludzi, może nie z miłością, ale z wzajemnym szacunkiem i zachowaniem twarzy. Proszę, przemyśl to.
Objął Rose delikatnie ramieniem.

Przez chwile próbowała odsunąć go od siebie, nie pozwolić by zbliżył się choćby na kok. Teraz sama nie wiedziała co ma robić. Czuła się głupio, bezsilnie, podle.To co miało się stać... Wszystko co powiedział o tym miejscu, o Samuelu, o życiu w mieście. Nie chciała takiego życia. Oczywiście mógł kłamać, było to bardzo prawdopodobne, ale podświadomie czuła, ze tak nie jest. I nie wiedziała co jest gorsze.
- Wiesz co - zaczęła niepewnie i spojrzała na niego nieśmiało - mam pomysł. - Westchnęła głęboko, otarła oczy - zabij mnie - powiedziała beznamiętnym tonem. - Powiesz, że stawiałam opory, że nie dało się inaczej...

Twarz Michaela była bez wyrazu. Spojrzał kamiennym wzrokiem, po czym uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głowa, jakby tłumaczył coś małemu dziecku- Nie, nie mogę. Może z Twojej perspektywy rozwiąże to problem, ale ja pewnie zostanę zmuszony do zbezczeszczenia Twoich zwłok. Tak długo jak istnieje Twoje ciało tak długo rozkaz mnie obowiązuje. Zresztą, nie jestem mordercą. Wierz mi, to żadne rozwiązanie. Mimo wszystko, możesz polubić życie tu. Salartus są naprawdę niezwykli, driady, ogniki, wszystkie istoty znane Ci z baśni i legend są tu. Zobaczysz, w przerwach między ciężką pracą będziesz się czuć jak w bajce. Salartus są naprawdę piękni.

- Nie opowiadaj mi teraz o bajkowych stworzeniach! - wrzasnęła - nie mydl mi oczu! Te Twoje bajkowe stworzenia niszczył życie mojego znajomego. Przez nie stało się wiele strasznych rzeczy - zamilkła na chwilę ja zastanawiając się nad czymś - przez nie zabiłam człowieka - wydusiła wreszcie, w jej oczach znowu pojawiły się łzy powstrzymała się jednak przed płaczem. - A może Ty jesteś jednym z nich, jednym z tych potworów?! - zaatakowała zaraz nie wydostając się jednak spod jego ramienia. - Niby dlaczego mam Ci zaufać, uwierzyć w tą cała historyjkę o Samuelu?

Tym razem Michael spojrzał na Rose zamyślonym wzrokiem. Po chwili milczenia zaczął swą opowieść.
- Jesteś człowiekiem, nie rozumiesz Salartus. Ja żyłem z nimi, byłem jednym z nich, a w każdym razie tak wtedy myślałem. To skomplikowane, Samuel potrafi nie tylko zmienić ciało, ale też dać coś, co można nazwać maską umysłu, sztuczną osobowością. Czymś, co pośredniczy między oryginalną osobą a resztą świata. Wątpię, byś mogła to zrozumieć, nawet ja sam nie orientuję się w tym zbyt dobrze, choć doświadczyłem tego na własnej skórze i to przez dłuższy okres czasu. Salartus to istoty, które giną w obecności ludzi lub choćby ludzkich wytworów, uciekły więc do jaskiń, ich tunele rozciągają się pod całym światem. Stworzyły naprawdę różnorodną kulturę, system więzi społecznych, słowem coś na kształt własnej cywilizacji. Mają nawet kastę kapłanek-uzdrowicielem i duchowym przewodniczek, zwą je Opiekunkami. Wierz mi lub nie, ale są bardziej różnorodni niż ludzie, a przy tym na swój sposób lepsi, bliżsi natury, moralniejsi. Wiesz, że przez dwadzieścia kilka lat życia wśród nich nie słyszałem o żadnym morderstwie lub rozboju? A przecież jaskinie stawały się ciaśniejsze, a Salartus słabsi z roku na rok. Gdy wyszliśmy na powierzchnię, zaatakowaliśmy ludzkich żołnierzy, a oni nas. Zrozum, ludzie boją się Salartus, a one ludzi. Co gorsza, nie istnieje żadna wspólna forma komunikacji, tylko jedna jedyna Obdarzona potrafiła z nami rozmawiać. Wiesz, jak trudno o pokojowe współistnienie, gdy obydwie strony mają tych innych za potwory i zagrożenie, a w dodatku nie ma nikogo, kto mógłby służyć za tłumacza? Cokolwiek się stało z Twoim przyjacielem, uwierz mi, Salartus nie mieli złych intencji. Po prostu bronili się przed kimś, kogo zapach jest dla nich toksycznym wyziewem, a muśnięcie dotykiem śmierci.

- Wiesz, że trudno mi uwierzyć w to, co mówisz? Wszystko jest takie nierealne. Bardziej nierealne od strasznych rzeczy, które spotkały mnie w ciągu całego życia. A niektóre z nich były naprawdę okropne. Nie mam już siły, rozumiesz? Nie chcę żyć w jeszcze gorszym świecie od tego, w którym istniałam do tej pory. Po co?

- Nie potrafię Ci na to odpowiedzieć. To pytanie należy do tych, na które musisz sobie sama odpowiedzieć. Póki co jednak nie znasz tego miasta, nie znasz też pozytywnych stron życia w nim. Ja sam często zapominam, że takie istnieją. Zresztą, bardzo możliwe, że Samuelowi kiedyś się oberwie za to, co robi. Te wszystkie artefakty, Salartus i Obdarzeni stłoczeni na tej powierzchni, sam teraz, zdający się bronić przed jego ingerencją... nikt nie wie, jaka jest przyszłość, ale historia naucza, że wszędzie tam, gdzie pojawiali się tyrani, prędzej lub później upadali. Dlatego, że nie mieli prawdziwej władzy ani prawdziwej siły. Nie wiem jaką moc chce uzyskać Samuel, ale jego praca wymaga wiele wysiłku, możliwe nawet, iż cel, który sobie założył, jest iluzją od samego początku. Nie mogę Ci powiedzieć, czy tak jest w istocie, ale wiem jedno. Samuel to szaleniec. A działania szaleńców nigdy nie przynoszą takich efektów, jakich oni pragną.

- Próbujesz mnie pocieszyć? - uśmiechnęła się słabo. - To całkiem ludzki odruch, po tylu latach życia w tym czymś. Rozejrzała się dokoła. Miała wiele pytań, na które mógł znać odpowiedź, ale to wszystko było teraz bez znaczenia. Jeśli będzie zmuszona tu zostać sam przekona się jak wygląda życie w tym podwodnym mieście. Na obecną chwilę do jej umysłu z bolesną precyzją wdarła się inne myśl. Trzeba było rozwiązać jakoś bieżącą sytuację. Głośno wypuściła powietrze. Spojrzała na Michaela z lekkim rumieńcem na twarzy uświadamiając sobie, że ciągle tkwi w objęciu silnego ramienia mężczyzny.

- Rose?- Michael zdziwił się, obserwując wyraz twarzy kobiety- Wybacz, nie powinienem Cię tak trzymać. Musiałaś się poczuć niezręcznie- powiedział, puszczając kobietę i odsuwając się na bezpieczną odległość.

Zaśmiała się krótko, ale szczerze dziwiąc się że stać ją na to. - Niezręcznie - powtórzyła - to dobre słowo. - Nie wiedziała co ma teraz zrobić, powiedzieć, jak się zachować. Zaczęła oddychać niespokojnie. Jej pierś unosiła się i opadała doskonale ukazując nierówny oddech Rose. Bała się nieuniknionego.

-Może...- zaczął powoli Slave- opuszczą tą celę na jakieś pł godziny i dam Ci czas, żebyś na spokojnie przemyślała nasze... obecne położenie?- spytał tak taktownie, jak tylko potrafił, zważywszy na szybko poruszające się krągłości Rose, które starał się ignorować.

- I myślisz, że to coś da? - prychnęła. - Szczerze wątpię - posmutniała. - Nie da się go oszukać? Skąd będzie wiedział, że nie wykonałeś... rozkazu? - skończyła i automatycznie spojrzała na bransoletki. - To? - zapytała unosząc rękę do góry.

- Tak, może tego użyć- podążył za wzrokiem kobiety- Ale po prawdzie to najpotężniejsza istota, jaką spotkałem w życiu. Nie twierdzę, że ma nieograniczoną moc, ale to odpowiednik przynajmniej kilku Obdarzonych, którzy w pełni panują nad swoimi darami. Widzisz, on wygląda jak Opiekunka, ale jest mężczyzną. Podejrzewam, że ma w sobie pierwotną siłę Salartus, która zniknęła ze świata wieki temu. Ma dość środków, by się dowiedzieć, czy wypełniłem rozkaz. Artefakty, zmuszenie do wywiadu jakiegoś Salartusa, użycie jakiejś własnej mocy... wierz mi, dowie się.

Zamknęła oczy. Po policzkach spłynęły jej pojedyncze łzy. Chlipnęła cicho przygryzając wargi.
- Zachowuję się jak histeryczka, co? Przepraszam - wydusiła choć właściwie nie wiedziała za co przeprasza. Przepraszam, ale nie chcę zostać zgwałcona przez człowieko-lwa z domieszką kruka. Bez sensu.

- Nie, nie przepraszaj, rozumiem- Michael pokręcił głową.

- I co mam Ci teraz powiedzieć ? - zapytała - Co zrobić? - Nie oczekujesz chyba, że rzucę Ci się zaraz na szyję? - patrzyła na niego z pozycji parteru czując się jak bezbronne dziecko.

- Wystarczy, że zrobimy co mamy zrobić- i nie będziemy mieć - do siebie żalu. Tylko tego oczekuję. Więc...?- spytał Slave, czując, jak szaleńczo bije mu serce.

- Kurwa! co więc?! - nie wytrzymała.

- Chciałem spytać, czy dajesz mi zgodę. I proszę, nie unoś się tak, powinniśmy nad sobą panować w tej sytuacji

- Ja jakoś nie umiem nad sobą panować. W tej sytuacji - zaakcentowała dobitnie. - I chyba nie powinno Cię to za bardzo dziwić. Zerwała się na równe nogi, nie wiedząc co dalej zrobić uderzyła bezsilnie pięścią w ścianę.

- Hmmm... wyglądasz na spiętą- powiedział Michael, mrucząc lwio- Pozwól, że rozładuję tą atmosferę- stwierdził, wstając i chwytając swoją koszulę od dołu. Powoli, niespiesznie zdejmował ją, naprężając wszystkie mięśnie i pozwalając Rose na nie patrzeć. A było na co. Jeśli drobny striptiz nie dodałby kobiecie otuchy, to lew wyczerpał już wszystkie swoje możliwości.

- Co ty nie powiesz - skomentowała słowa mężczyzny. Później pokręciła tylko głową nie dowierzając w to, co widzi. Musiała mieć naprawdę głupią minę. Co on sobie wyobrażał? Nieee, w tej sytuacji zdecydowanie zabrakło jej słów. Nogi i ręce odmówiły posłuszeństwa.

Michael zachichotał. Mina Rose naprawdę była tego warta. Zaczął, jakby od niechcenia bawić się zapięciem swoich spodni, jednocześnie zsuwając je dość nisko, by pokazać, że nie nosi bielizny.
- Och, nie umiem tego rozpiąć...- stwierdził, udając, iż zamek mu się zaciął.

- No to po problemie - stwierdziła zupełnie obojętnym tonem unosząc jedna brew do góry. Nie ruszyła się ciekawa jak zareaguje na takie zachowanie.

Akurat w tym momencie spodnie Michaela opadły. Stał w lekkim rozkroku, z opuszczonymi spodniami i sterczącą męskością przed zaskoczoną Rose- Och, udało się- stwierdził, rozkładając ręce w geście, który tylko miał udawać stwierdzenie „no cóż”, a naprawdę był erotycznym zaproszeniem. Jego twarz z kolei odmienił dwuznaczny, prowokujący uśmiech.

(cdn)
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline