Eburon przyklęknął obok leżącego niziołka. Nie trzeba było być wielkim znawcą by wiedzieć, że Sandro ma rację.
Z Lajlem było coś nie w porządku. Zdecydowanie nie w porządku. Rana, jakiej się dorobił podczas pojedynku z wilkiem nie dość, że się nie zagoiła, to jeszcze zaczęła się paprać.
Wyglądała coraz gorzej i wydzielała niepokojący zapach.
By ocalić niziołka trzeba by dużo więcej, niż potrafili Sandro i Eburon razem wzięci.
- Masz chyba rację - szepnął do kapłana. - Kiepsko z nim.
Stali kilka kroków od Lajla, dzięki czemu ten nie mógłby usłyszeć ani jednego słowa.
- Jeśli go wciągniemy na drzewo - mówił dalej druid - to równie dobrze moglibyśmy mu poderżnąć gardło. - Powstrzymał się przed uwagą, że w ten sposób zapewne oszczędziliby Lajlowi wielu cierpień. - Wejdźcie do góry i schowajcie się, a ja zostanę z nim tutaj. Ulżę mu trochę w cierpieniach.
- Jeżeli nadejdą wrogowie, to Ulv mnie ostrzeże. Zdążę uciec. Ale dopilnuję - twarz druida spochmurniała - by Lajl nie wpadł w ręce orków.
Powinien nieść pomoc żywym istotom. Niekiedy jednak pomoc ta musiała przybrać nietypowe formy. Lepsza szybka śmierć z ręki przyjaciela, niż to, co mogły zrobić Lajlowi zielonoskóre potwory i ich białowłosy przywódca. |