Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2010, 04:02   #25
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Mark obudził się jak zwykle wcześnie. Nawet jeszcze nie świtało. Kiedy tylko sen przeminął momentalnie otworzył oczy i zbadał całe otoczenia szukając nie pasującego elementu.
„ Chyba jestem zestresowany” – pomyślał siadając i masując odrętwiały kark. Wyjął z podgłówka shuriken i włożył go z powrotem do plecaka. Wstał ostrożnie i, zarzuciwszy na siebie płaszcz, wyjrzał na zewnątrz. Przywitały go mało przyjacielskie spojrzenia porannych wartowników. Paskudna psia warta. Ignorując je, zaczął rozciągać mięśnie, jednocześnie wyrzucając z organizmu ostatnie resztki snu. Zastane kości trzaskały miarowo, ale on się tym nie przejmował. Przywykł. Rozgrzewkę zakończył poranną dawką ćwiczeń rozciągających. Jeżeli nadal chciał wykonywać kopniaka w szpagacie musiał codziennie powtarzać te ćwiczenia, by nie rozleniwić ścięgien. Przez cały ten czas dwie pary oczu śledziły każdy jego ruch.
„ Jeżeli tak strzegą tego obozowiska to nie można spać spokojnie w nocy. – pomyślał, podchodząc do dużej beczki z wodą. Najpierw opłukał w niej ręce. Następnie zanurzył w niej głowę. Była zimna, ale orzeźwiająca. Prychając, przetarł oczy i sięgnął po wiszącą na drzewie szmatę, która chyba miała być ręcznikiem. – Najwyraźniej dostali rozkaz by mieć na nas oko albo robią to z braku zaufania. Tak czy siak utrudnia to swobodne poruszanie.”
Kiedy skończył, wrócił do namiotu by móc w spokoju pomyśleć. Pielęgniarka mówiła coś o zwidach Malgriona, jakiś nietoperzach czy co. Pasowało to do maga. Poza tym ta piątka co wczoraj wróciła. Jeżeli poruszali się bez koni to oni mogli odpowiadać za śmierć kupca i porwanie kapłanki. Tylko co z nią zrobili? Przetrzymują ją gdzieś czy zabili? Jeżeli to drugie to gdzie jest ciało?
Nie dostał dużo czasu na spokojne myślenie. Niedługo po tym jak wszedł, obudził się drow. A może nie spał już kiedy wychodził?
- Witaj w nowym dniu, przyjacielu. Nadszedł czas zapracować na nasze pieniądze – powiedział dziarsko i zaczął ubierać swój codzienny strój. – Z pewnością nie czeka nas dzisiaj nic trudnego.

Teren był niesamowicie piękny. Mnich odwykł już od takich widoków, ale nawet jego wcześniejsze doznania nie mogły równać się z tym. Nie spostrzegł, kiedy przeszli z gaju do stylizowanego ogrodu. Wszystko było harmoniczne połączone i wyglądało na naturalne. Tylko olbrzymia posiadłość tkwiła tutaj jak kamień w zaroślach i niszczyła dzikość tego miejsca. Mark i jego towarzysz szli trochę z tyłu i podziwiali, narażając się na ciągłe psioczenie Dosty’iego. Nie był on jednak jedyny. Pozostała dwójka także niechętnie się im przyglądała.
„ Wczorajszy pokaz najwyraźniej nie do końca ich zadowolił. Czas wzbudzić respekt”
- Hej Dosty. Tak w ogóle to co tutaj robicie – zapytał miłym głosem, jakby był tępym idiotą. Tak jak myślał, został zignorowany. Mnich był jednak uparty. Przyspieszył trochę kroku i położył mu rękę na ramieniu. – Dosty zadałem ci pytanie.
Niby-krasnolud odwrócił się błyskawicznie i złapał go za poły szaty. Mizzrym zareagował jeszcze szybciej i zanim pozostała dwójka się zorientowała, trzymał już w rękach sztylety. Mark gestem pokazał, żeby się uspokoił.
- Słuchaj – warknął Dosty – Nie podobacie mi się. Obaj. Najchętniej…
Nie usłyszeli jednak co zrobił by „najchętniej”. Dłoń mnicha złapała za nadgarstek i ścisnęła. Najemnik był zdziwiony siłą z jaką zostało to zrobione. Na jego twarzy pojawił się grymas, a palce automatycznie puściły materiał ubrania. Nie potrzebne były słowa. Ten jeden ruch zyskał mu znacznie więcej niż tyrada najlepszego mówcy. Puścił dłoń, a mężczyzna od razu odsunął się kilka kroków. Wszystko nadal w ciszy.
- Nie wiem po co Flamia was przyjęła – powiedział niskim tonem, bardziej do siebie niż do innych. – Wcześniej nikogo nie brała.
- Chociaż po prawdzie to nikt nie chciał – dodał Talving. Dantiba spiorunowała go wzrokiem, ale stało się. Wypowiedzianych słów nie da się cofnąć.
- Wykonujemy rozkazy Flami i to powinno wam wystarczyć! – znowu odzyskał rezon Dosty i odwrócił się na pięcie. – Pośpieszcie się. Głodny jestem.

Budynkiem socjalnym okazał się zwykły czworak. Prosty budynek dla służby. Nic ciekawego. Kilku kucharzy, pomocników. Wszyscy przyglądali się wędrującej piątce, chociaż zapewne pochowali się do swoich garów i wystawili na ogień byle by z nimi nie rozmawiać. Bali się ich, więc wiedzieli do czego mogą być zdolni.
Wyprawa świadczyła, że najemnicy są uzależnieni od państwa DeGrizz. Nie poszukują samotnie jedzenia i nie mają dużych zapasów. Muszą znajdować się tutaj od przynajmniej tygodnia. Skoro dostają stąd jedzenie, mogą mieć dostęp do innych budynków. Musieli przecież jakoś tutaj zawędrować. Przecież nie zrobili tego piechotą. W razie poszukiwań potrzeba będzie więc przeczesać okoliczne budynki. Przydało by się też mniej więcej zorientować się w wyglądzie całego terenu, na wypadek ucieczki.
Okazja nadarzyła się wkrótce. Otóż nie wszystko zostało przygotowane tak jak chcieli tego najemnicy. Zapomniano o kilku beczkach piwa, solonym mięsie i dziku, Mark nie miał pojęcia dla kogo. Tak czy siak trochę miało potrwać zanim je do targają. Podszedł więc do Dosty’iego i powiedział:
- Chcielibyśmy z towarzyszem rozejrzeć się trochę po okolicy. Warto by znać miejsce w którym się pracuje.
Mężczyźnie nie spodobał się pomysł. Nie chciał jednak znowu narazić się mnichowi.
- Dobra. Macie godzinę, ale trzymajcie się zewnętrznej części i nie wchodźcie za głęboko – odparł po czym wrócił do jakże ciekawego dłubania sztyletem w paznokciach.

Park zdawał się nie mieć końca. Nie miał też początku. Wszystko układało się w nieskończony ciąg nierówno przyciętych krzaków czy latorośli, a oni kluczyli pomiędzy nim szukając. Wspólnie ustalili, że warto by zasięgnąć języka u służby. Rozmawiać miał z wiadomych względów człowiek, ale nie szło im dobrze. Czasu nie było dużo więc postanowili darować sobie teren tuż przy lesie i podeszli trochę bliżej pałacu by natknąć się na ludzi.
Służąca, chyba pokojówka, nie dała im nawet do siebie podejść. Kiedy ich zauważyła, szybko popędziła przed siebie nie zważając na chyboczącą się w rękach stertę pościeli. Doszli do wniosku, że to z powodu obecności drowa. Następną ujrzeli na tej samej drodze. Także gdzieś się śpieszyła. Mizzrym ukrył się za drzewem, pozostawiając wszystko Markowi. Tym razem był już na tyle blisko, by odkryć że była ona młoda i pewnie nie znajdowała się wysoko w hierarchii służbowej. Nie dała mu jednak powiedzieć nawet słowa. Burknęła tylko, że jest zajęta i również odeszła. Coś w zachowaniu służby nie do końca tu pasowało. Mieli wrażenie, jakby wszyscy omijali ich z daleka. Czas płynął nieubłaganie, a oni niczego się nie dowiedzieli. Minęło już grubo ponad połowa danego im czasu, kiedy wreszcie ktoś zdecydował się do nich podejść. Mężczyzna w ubraniu dobrej jakości, mógł uchodzić za bogatego wieśniaka albo mieszczanina, ruszył w ich stronę krzycząc coś o „wieśniackich leniach depczących piękne ogrody” i wszystko było jasne. Zarządca ogrodu.
- Nie jesteśmy wieśniakami. – odparł Mark kiedy stanął obok nich. Dookoła rozległ się zapach alkoholu. – Przybyliśmy tutaj razem z grupą najemników po jedzenie.
Mężczyzna spojrzał na nich niepewnie i powoli poruszył ustami jakby zapomniał jak się mówi „najemnicy”.
- Ci wyznaczeni do ochrony? – spytał niepewnie, przyglądając się im obu i krzywiąc się na widok drowa. Nagle jakby jakąś myśl go zaniepokoiła bo odparł. – Proszę wybaczyć, ale muszę zrobić coś dla szlachetnej pani, której jestem wiernym pracownikiem.
Po czym odszedł wcale trzeźwym krokiem. To już przelało czarę goryczy.
- Co tutaj się do licha dzieje? – spytał Mark, drapiąc się po głowie.
- Boją się ot, co. – odpowiedział nieznany głos. Wojownicy momentalnie odwrócili się w stronę jego źródła. Zza sporego krzewu wychylił się bezzębny staruszek o spalonej cerze z - nożycami do przycinania w ręce. – Odkąd zaostrzono środki ostrożności wszyscy boją się cokolwiek mówić.
- Jak to zaostrzono?
- Eh, będzie to już parę tygodni temu. Wielmożna pani kazała. Donosiciele wszędzie węszą. Ludzie mówią różne rzeczy, ale ja tam wiem, że pani robi to dla nas wszystkich. – odparł staruszek, podchodząc do kolejnej roślinki i starannie ją oglądając.
- A oni obawiali się z nami rozmawiać myśląc…
- że jesteście donosicielami. Widać potraficie coś jeszcze oprócz machania mieczem.
- Skąd wiesz, że umiemy obsługiwać się bronią? – spytał podejrzliwie Mizzrym.
- Nie obrażajcie mojej inteligencji – odpowiedział staruch, prostując się z trudem. – Widziałem jak przychodziliście tutaj od strony tej bandy najemników. Przecież nie robicie u nich za podawaczy chleba. Eh, nie wyjdzie z tego nic dobrego, oj nie – szeptał do siebie, odchodząc jakby zapomniał o przeprowadzonej przed chwilą rozmowie. Jeszcze jakiś czas było słychać jego biadolenie i pojękiwania nad stanem poszczególnych roślin. Dwóch wojowników stało w tym samym miejscu jak wrośnięci.
- Czy też masz wrażenie, że tutejsza służba jest jakaś dziwna? – zapytał bez ogródek mnich.

Kiedy minął dany im czas, pojawili się w czworakach. Obok kilku beczek i worków stali ich nowi towarzysze. Rozpoczęło się rozdzielanie pożywienia, by jakoś je zaprowadzić na miejsce. Dostali prowizoryczną taczkę, ale niestety nic więcej. Mark chwycił dwie pełne beczki. Jedną wziął pod, a drugą na ramię, tak by nie było mu zbyt ciężko. Drogę nie mieli daleką, ale przeniesienie takiego ciężaru nawet dla niego będzie wyczynem. Ruszył więc jako pierwszy, razem z Dantibą. Próbował zagaić jakąś rozmowę, ale kobieta uparcie myślała i mnich zaczął się zastanawiać czy go rozumie. Dopiero w obozowisku dogoniła ich reszta. Mark wziął swoją porcję i udał się do namiotu odpocząć. Tam dołączył do niego drow.
- Kucharze potwierdzili nasze przypuszczenia. Nie byli zbyt chętni do rozmowy, ale jeden młody paź zgodził się powiedzieć za pasek solonego mięsa. Najemnicy obozują tutaj mniej więcej od momentu kradzieży eliksiru. Wtedy to też zarządzono środki nadzwyczajne.
Mark skinieniem głowy pokazał, że rozumie co to znaczy. Wszystko zaczynało się układać w jedną całość.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline