Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2010, 17:14   #21
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Zniszczony płaszcz podróżny miał dwie zasadniczo dobre cechy. Po pierwsze był zniszczony, co już dawało sporą swobodę działania, bo na podróżników mniej zwracało się uwagę, po drugie - od biedy zawsze mógł uchodzić za mnisi, czy kapłański habit. Wielu strażników wolało nie wchodzić w drogę kapłanom i druidom, podobnie zresztą jak magom...


Czasu było mało, a kilka spraw pozostawało jeszcze do załatwienia. Nie można było powiedzieć, że znikanie było czymś co Igan opanował do perfekcji, ale również ni był w tym nowicjuszem. Zwłaszcza jeżeli chodziło o znikanie w dzielnicy portowej. W końcu w takim miejscu się wychował. Zostawił bhalitę w pokoju - rozwiązanego. Nie wdając się w długie dyskusje przedstawił mu sytuację jako wyjątkowo prostą - może sam zniknąć z pokoju zaoszczędzając wszystkim kłopotu, albo grzecznie i cicho poczekać, aż Igan wypełni swoją część umowy i pomoże mu zniknąć z miasta. Póki co miał się doprowadzić do jakiegokolwiek stanu. W domu Yllaatris został trochę opatrzony, więc - niestety - wszystko wskazywało na to, że przeżyje...

Igan, korzystając z uprzejmości skryby, opłaconej rzecz jasna kilkoma miedziakami, napisał krótki list:
Cytat:
Kontakt, ze mną poprzez Kuternogę siedzącego na nabrzeżu zbożowym. Igan Maradock.
Zaadresował jeszcze bardziej lakonicznie samym nazwiskiem kapłanki. Ruszył z powrotem do domu kapłanki Yllaatris. Lichy płaszcz podróżny, wzrok wbity w ziemię i zgarbiona sylwetka dawały obraz lichy i durnowaty, co z kolei powodowało, że strażnicy miejscy zupełnie nie zwracali na niego uwagi - takich ludzi były w mieście setki... Gdyby straż miała kontrolować każdego i zglądać pod każdy kaptur to bardzo szybko liczba strażników zmalałaby do zera. Utrzymywano więc - jak wszędzie - zdrowy kompromis - Straż się nie czepiała do czasu, aż nie było oficjalnej burdy czy zgłoszenia... Tylko na bramach prowadzono bardziej szczegółowe kontrole, ale i na to były sposoby...

W końcu chłopak dotarł do na miejsce. Nie chcąc ryzykować spotkania z kimkolwiek obszedł budynek od tyłu. W jednym z okien widać było krzątającą się jakąś kobietę; najwidoczniej porządkowała pokój czy może zmieniała pościel. To podsunęło Iganowi pomysł - znalazł jakiś nie za duży kamień i owinął wokół niego pergamin przytrzymując go przy pomocy wyskubanej z płaszcza grubej nici. List lotniczy poszybował w otwarte okno, a po chwili kobieta wyjrzała rozglądając się bacznie za nadawcą. Nie dostrzegła jednak nikogo i wróciła do swoich zajęć. Igan miał tylko nadzieję, że wiadomość zostanie przekazana kapłance Sune.



Dłuższą chwilę zajęło Iganowi dotarcie do budynku wskazanego przez jeńca jako siedziba kultystów Bhaala. Budynek był okazały, przypominał dużą i bogatą miejską willę. Perfekcyjnie spełniał swoje zadanie - ostatnie o co można by to miejsce podejrzewać to siedziba kultystów we wnętrzu. Igan spędził kilkanaście minut oceniając budynek i okolicę. Budynek nie był twierdzą nie do zdobycia, ale również nie był specjalnie łatwym celem. Wyglądało na to, że kiedyś był mniejszy, a potem dokonano jego rozbudowy co dodatkowo komplikowało sprawę wymyślenia jaki był układ pomieszczeń we wnętrzu... Zaskoczeniem, choć wyjaśniącym kilka spraw, było pojawienie się w drzwiach budynku syna zamordowanego kupca. To potwierdzało słowa bhaality o tym, że wśród wyznawców jest znaczny kupiec. Wyjaśniało również, dlaczego została zamordowana głowa rodziny - kupiec niezależnie jak stary i niedołężny potrafi liczyć. Synalek nie mógł więc za dużo pieniędzy przeznaczać na kult, inaczej ojciec by się zorientował... Próbował więc go otruć, a jak to nie wyszło... Szlag by to trafił! Morderstwo kupca było morderstwem kupca, a nie pomyłką. Bhaalita mówił więc prawdę zeznając, że nikogo nie porwali i nie byli przy świątyni wcześniej. Zatem kapłankę Ilmaltera porwał kto inny - kto i po co pozostawało zagadką na chwilę obecną. Tylko, że w takim układzie sprawa kultu była zupełnie poboczną kwestią...

W jakiejś paskudnej karczmie zjadł kaszę ze skwarkami, co dawało szanse na to, że będzie to w miarę świeże. Było. Choć właścicielowi przybytku trzeba by przypomnieć, że miski myje się po każdym gościu, a nie tylko tak co jakiś czas... Igan zaczynał być zmęczony, w końcu nie spał specjalnie dużo w ostatnich dwu dniach, a chodzenie po mieście w te i z powrotem też było męczące. Wrócił do portu poszukując jakiegoś transportu rzecznego. Rzeka miała dużą przewagę nad lądem. Po pierwsze, nikogo nie dziwiło, że pasażerowie siedzą nieruchomo na łodzi, po drugie, ciężej było dostrzec z brzegu szczegóły, a na wozie ranny zawsze się rzucał w oczy; po trzecie - praktycznie nigdy nie zatrzymywano barek czy łodzi... Silverymoon w znacznej części żyło z rzeki, dostarczającej ryb, będącej środkiem transportu...



Flisaków z niewielkimi barkami było więc sporo. Taka mała barka miała jeszcze jeden plus - nikogo nie zdziwiłoby gdyby ktoś w niej spał. Bardzo często podróżnicy podróżowali pieszo w ciągu dnia, a w nocy spali na łodziach podczas gdy flisak zajęty był spławianiem łodzi. Chłopak zaczął rozmawiać z jednym z wolnych flisaków i szybko doszli do porozumienia co do ceny i miejsca docelowego. Mężczyzna nie był zainteresowany szczegółami, zadowolił się tylko informacją, że jedna osoba stąd do Tarta. To oszczędziło Iganowi konieczności wstawiania kolejnego kitu. Niewygórowane pięć sztuk srebra chłopak zapłacił od razu umawiając się na późne popołudnie, co powinno spowodować, że na miejsce dotrą przed zapadnięciem nocy. Tarta była niewielką osadą, ale jak każda taka - doskonale nadawała się na "nowy start". Zresztą nic nie stało na przeszkodzie, aby płynąć dalej...

W drodze do tawerny, w której mieszkał chłopak kupił jeszcze ciuchy i nóż. To w co obecnie ubrany był jeniec nadawało się tylko do wyrzucenia. Chcąc nie chcąc trzeba go było ubrać i dać jakieś pieniądze na start. Kwestia pieniędzy jeszcze nie była paląca; choć trzeba było zacząć się zastanawiać nad tym w jaki sposób zasilić kiesę...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 19-09-2010 o 19:10. Powód: graphix
Aschaar jest offline  
Stary 19-09-2010, 18:43   #22
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Kładąc na szynku dwie złotem monety Yllaatris rzekła - Pokój poproszę. Z jakimś lekkim poczęstunkiem, tak na czternastą.
- Przyjęte
- szorstko powiedział Jan. - Na piętrze na lewo. Jest wolny. Teraz muszę mieć trochę czasu dla innych. Pani wybaczy - Wyszedł. Yllaatris widziała, jak usiadł za trotuarem nie troszcząc się, że to kompletnie przeczyło jego słowom.
Westchnęła tylko cicho i swoje kroki skierowała ku górze. Do pokoi. Odnajdując odpowiednie drzwi zapukała. A właściwie zaczęła walić pięścią.
- Ramsay! Wystawaj w tej chwili! Wiem, że tam jesteś! - To powinno, w jej mniemaniu, obudzić go. Zresztą było po jedenastej, więc już dawno powinien nie spać.

- Czego znowu, franco jedna? Ou... - zamrugał oczami, dostrzegając swoją pomyłkę. - Wybacz, wziąłem cię za moją... znajomą. O co chodzi? - zapytał, cofając się do pokoju i chowając trzymany wzdłuż ramienia sztylet do cholewy.

- Za piętnaście minut masz być gotowy do wyjścia. - Nie weszła. - Potem jedziemy do Orlamma. Pozmawiamy po drodze. Piętnaście minut. Jasne?

- Już jestem. - wziął z krzesła kurtkę, pas z mieczem i opuścił pokój. - Cóż takiego się stało, że budzisz mnie o tej barbarzyńskiej porze? - zapytał, przeczesując krótkie, zmierzwione włosy palcami.

- Porozmawiamy o tym za te piętnaście minut. Idź zjedz jakieś śniadanie czy coś. Ja mam jeszcze coś do zrobienia tu. - Ruszyła do kolejnych drzwi. Zapukała. Nie uzyskawszy odpowiedzi poszła do kolejnych i kolejnych. Również żadnej odpowiedzi. Wyglądało na to, że z całej siódemki zostali tylko we dwójkę.
Zła na cały świat Yllaatris poszła do łaźni. Zgodnie z radą Jana zamknęła się i w takiej wodzie jaką zastała umyła się.
Wchodząc do głównej izby rozejrzała się za Kennethem.

Ramsay rozwalił się na krześle, z mieczem na kolanach, a nogami na stole i co chwila pociągał z wypełnionej bursztynowym płynem szklanki. Zauważywszy Yllatris, zaprosił ją gestem do stołu.

- Rusz się. - Stanęła nad nim. I wcale, ale to wcale miła nie była. - Mam mało czasu a dużo do załatwienia. - Ruszyła w stronę wyjścia.

- Wyobraź sobie, że ja również. - dopił, co zostało w naczyniu i podniósł się powoli. - Dlatego najpierw wyjaśnij o co chodzi, albo baw się sama.

Zatrzymała się w pół drogi. Westchnęła głośno. I z miłym uśmiechem na twarzy wróciła jednak do niego.
- Posłuchaj uważnie, bo się powtarzać nie będę. - Mówiła spokojnym i opanowanym głosem. - Właśnie dowiedziałam się, że jeden z nas, Rhistel Amblecrown, został zamordowanym. A o morderstwo został oskarżony Igan Mardock! Poza tym, następna trójka też gdzieś przepadła. Więc zostaliśmy we dwoje. A teraz bierz dupę w troki, jedziemy do Orlamma. Trzeba się zastanowić co dalej. A po drodze opowiesz mi czego się dowiedziałeś.

- Straszne.
- nie wiadomo było, czy kpi, czy próbuje udawać przejęcie. - Ale do Orlamma idź sama, ja muszę spotkać się z szefem. Jak się zdaje, coś się ruszyło w sprawie tych najemników z pod miasta.

- A ja chcę usłyszeć co się dowiedziałeś w nocy, wiesz od kogo.


Zawahał się, ale tylko na chwilę.
- Powiedzmy, że muszę jeszcze sprawdzić jego rewelacje. - powiedział wymijająco.

Yllaatris najpierw wybuchła histerycznym śmiechem, który w krótkiej chwili przerodził się w płacz.
- Czy ty mnie słuchasz w ogóle!? - Mówiąc to zaczęła okładać go pięściami po głowie. - Zabili go!

Nie bronił się, zamiast tego przyciągnął ją do siebie i mocno objął.
- Płacz, jeśli musisz. - mruknął. - Ale uspokój się. Mieszając się w taką kabałę trzeba było liczyć się, że coś takiego się w końcu stanie. Nie jesteś przyzwyczajona do tego całego syfu, tortur, morderstw i tak dalej, dlatego tak cię to dotknęło. A ja... - zawiesił głos. - Ja zabiłem więcej istot niż potrafię policzyć. W tym ludzi. Sam parę razy też o mało co nie pożegnałem się z życiem. Nie robi to już na mnie wrażenia.

Nie zaprzestając wyładowywania swojej złości na nim, a właściwie w tej chwili na jego torsie, gdyż głowa znalazła się po za zasięgiem ciosów, dalej płacząc i szamocąc się z nim ciągnęła.
- O morderstwo oskarżyli Igana. - Z każdym słowem ciosy stawała się słabsze. - Ale to nie prawda, nie prawda, nie prawda... - Ręce powoli opadły wzdłuż ciała kobiety. - On... on był wtedy ze mną... - Już tylko trzęsąc się od szlochu, pozwoliła się objąć, utulić. Ciszę, która teraz zapadła przerwało nagłe trzaśnięcie drzwi. To Jan wyszedł na zaplecze.

- Będzie musiał sam sobie radzić. - stwierdził. - Ostatnie czego nam teraz trzeba, to węsząca za nami straż.

- Był ze mną. Całą noc. - Mówiła już cicho nadal płacząc. - Całą. Ktoś go wrobił. Zabił Rhistela... z zimną krwią,... zabił i wrobił Igana...

- I tak ma szczęście. Mogli po niego przyjść w nocy właśnie i od razu zabić. Ale fakt, że ktoś użył straży miejskiej daje do myślenia. Być może zbliżamy się do czegoś, a to cholernie się komuś nie podoba. Chyba, że... Że naszego dotychczasowego towarzysza dogoniła jego przeszłość, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. - dokończył przeciągle.

- Zabić? Zabić? - Kapłanka wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem. - Oni nas wszystkich chcą zabić! Wszystkich! - To już była histeria, nie płacz a histeria. - Wszystkich nas zabiją!

- W takim razie to my musimy zabić ich pierwsi. - powiedział zimno, patrząc jej w oczy. - Dowiedzieć się, kim są i pozabijać ich wszystkich, co do jednego.

- Musimy poprosić o pomoc. - Jak gdyby przytomniała nagle. Źrenice rozszerzyły się do nienaturalnej wielkości. - Orlamma Whitehorna. On nas skontaktuje z Jaheirą i Aerie.

- I doprowadzić do nich tych, którzy na nas polują? - skrzywił się. - To chyba nie najlepszy pomysł.

- Nie chcesz iść? - Zapytała z wyrzutem. - Nie chcesz się tym zająć?

- Napuszczenie na nich bandy siepaczy nie załatwi niczego. Poza nimi, oczywiście.

- I tak najpierw załatwią nas a potem ich.
- W tym momencie kapłanka zaparła się rękoma o jego brzuch by wyswobodzić się z jego objęć. - Zabili jednego. Wrobili drugiego. Troje innych też gdzieś przepadło. Zostaliśmy we dwoje. Rozumiesz? We dwoje. Jak chcesz dorwać tych co za tym stoją?

- Po nitce do kłębka. Bo, jak sądzę, właśnie złapałem koniec nitki.

- A konkretniej?

- Wierz mi
- skrzywił się. - nie chcesz wiedzieć.

- Zaryzykuję.

- Spotkam się z typem, który prawdopodobnie zlecił zamach w szpitalu ilmaterytów.
- odparł krótko.

- A ja ma w domu ludzi, którzy to zrobili. - Po krótkiej chwili dodała. - Skoro cię nie rusza to co mówię, to sama jadę do maga. Ale i tak chcę usłyszeć co zrobiłeś i czego dowiedziałeś się od pana, którego miałam przyjemność gościć dwie noce temu. Dziewiąta wieczór u mnie. Wiesz jak tam dotrzeć. Powiedz, że Lady Yllaatris oczekuje ciebie. Zostaniesz wpuszczony.

- Chcesz jakąś ochronę? Mogę załatwić ci paru ludzi z Silverwater. To twardziele, jak im dobrze zapłacisz, poświęcą nawet życie, żeby wykonać zadanie.

- Najemników to ja znam.
- Yllaatris odparła obojętnym głosem. - A jeżeli będę takich potrzebowała, to się zgłoszę do odpowiedniej osoby. Taki kapitan Willamin Chorster, na ten przykład.

- To tępy służbista. Do tego wścibski jak cholera. Ale jak nie chcesz, to nie. I lepiej przy nim nie wspominaj o mnie, jeszcze zawyży cenę.

- Cenę to ja mu mogę zawyżyć.
- Odparła bardziej do siebie.
Ramsay nie stawiał oporu gdy się od niego odsunęła, a robiła to powoli, bardzo powoli. Tak jakby nie do końca tego chciała. Jak gdyby jeszcze dłużej pragnęła czuć to ciepło męskiego ciała obejmujące ją, nawet jeżeli pachniał tylko potem, alkoholem i krwią.
Zachowaniu temu przeczyły jednak jej słowa.
- Dzisiaj o dziewiątej wieczorem u mnie. - oskarżycielsko wyciągnęła palec w jego stronę.
Po czym najzwyczajniej w świecie wyszła, zabierając jeszcze po drodze swój płaszcz.

***

- Co to ma, kurwa, znaczyć!? – warknął wściekle Brian Hawkwood zamiast powitania, gdy Kenneth wszedł do jego gabinetu.
- Sam mówiłeś, że sprawa śmierdzi. – odparł spokojnie. – A ja ostrzegałem, że mogą być zamieszani w jakieś poważne gówno.

- Śmierdzi nawet dosłownie, szlag by to trafił. Mówiłem, ze poślę kogoś, żeby to sprawdził. Poszedł Hermin. Wiesz, że jest dobry. Znaleźli go na drodze. Biorąc pod uwagę słońce oraz fakt, że zabito go jakiś czas temu, sam rozumiesz.

- Nie powiem, że tego się spodziewałem, ale zdziwiony nie jestem.
- powiedział, drapiąc się po brodzie. - Ale to znaczy, że bardzo im zależy na anonimowości. Co planujesz z tym zrobić?

- Gówno? Mam tracić kolejnego człowieka? Wysłałem go, bo prywatnie mnie poprosiłeś. Wdepnęliśmy w bagno. Ja zaś nie zaryzykuję kolejnym chłopakiem. Dobry żołnierz zginął. Dla dowódcy to paskudna rzecz. Chyba wolałbym, żebyś wydupczył Effie na biurku przede mną, niż miałbym wysłuchiwać takich nowin. Ale do rzeczy. Nie zaryzykuję nikim, ale nie możemy tej sprawy pozostawić. Kenneth, wiesz, że cię lubię oraz nieraz puszczałem płazem twoje wygłupy. Teraz znajdziesz mi tego chuja, który to zrobił, przyniesiesz jego głowę, albo sie tu nie pokazuj. Rozumiesz?

- Zrobi się.
- rzekł krótko. - Ale nie spodziewaj się ekspresowej dostawy, mam do załatwienia kurewsko paskudną sprawę. Bywaj, Brian.

- Bywaj
- skinął. - Nie nawal. Nie lubię, jak jacyś chuje masakrują mi ludzi. Hermin zaś wyglądał jak przepuszczony przez tartak. Ktoś go trzepnął czarem, jakimś paraliżującym, a potem pokroił. Nie lubię takich. Bardzo nie lubię.
Aha, Effie prosiła, żeby cie pozdrowić. Powiedziała, że jak chcesz, to możesz iść do niej na kwaterę. Pomoże ci. Ale nie każę. Po prostu, jak chcesz. Dobra, spierdalaj.


Po opuszczeniu gabinetu szefa i krótkim namyśle, poszedł do intendentury kompanii.
- O, Kenneth. Stary mocno cię obsobaczył? – zapytał Bran Heder, kwatermistrz kompanii, nie wstając zza biurka.
- Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. – zauważył kwaśno Ramsay.
- Ano. Potrzebujesz czegoś?
- Masz coś profilaktycznie na paraliż?
- Magiczny czy neurotoksyna?
- Neurotoksyna.
- Wiesz jaka?
- Nie.
- Poczekaj.
– rzekł krótko Bran, po czym ruszył do magazynu.
Kenneth słyszał, jak pokrzykuje na magazyniera. Po paru minutach wrócił z niewielką, ciemną fiolką.
- Wystarczy wypić połowę, żeby zaczęła działać. Powinno wystarczyć ci na dwa razy. Jest dość silna, ale nie gwarantuję, że da całkowitą ochronę, nie znając trucizny.
- To musi mi wystarczyć.
- Ramsay.
– powiedział do wychodzącego. – Jak znajdziesz skurwieli, którzy to zrobili, daj znać. Chłopaki z chęcią pomogą ci w dobraniu się im do dupy.

***

Na ulicy spojrzał na Słońce. Do wieczora było jeszcze sporo czasu. Postanowił sprawdzić, czy ma ogon.
Szedł niespiesznie, bez kluczenia. Prosto do celu. Celem okazała się mało zachęcająca, zaniedbana kamienica, mieszcząca podrzędny szynk.
Kenneth usiadł przy stole, z którego miał widok na drzwi wejściowe, samemu jednocześnie pozostając na uboczu.
Spędził tam ponad godzinę, notując w pamięci twarze wszystkich, którzy weszli po nim.
W końcu opuścił lokal i ruszył spokojnie rojnymi ulicami Silverymoon, zapuszczając się stopniowo w coraz mniej uczęszczane okolice miasta.
Gdy przechodniów można było liczyć już na palcach jednej ręki, zatrzymał się, oparł o połamany drewniany płot i udając, że czeka na kogoś, lustrował uważnie mijających go ludzi i porównywał z zapamiętanymi twarzami.
 
Cohen jest offline  
Stary 19-09-2010, 22:48   #23
 
Mizzrym's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizzrym nie jest za bardzo znany
Marcus zbudził półdrowa zaraz przed świtem, właśnie pierwsze promienie słońca przebijały się leniwie przez gęste korony otaczających ich drzew. Na zewnątrz namiotu oprócz porannej rosy i chłodnego powietrza czekała na nich trójka najemników; żylasty, odziany w skórznie mężczyzna imieniem Talving, zamaskowana kobieta Dantiba i rudy, przypominający budową raczej przerośniętego krasnoluda niż człowieka Dosty.
- Pódzieta z nami po żarło. Pani Flamia rozkazała – najwidoczniej Dosty nie tylko z wyglądu przypominał krasnoluda – zbierać rzyć i idziem – rudzielec skinął głową w ich kierunku po czym powoli ruszył w las razem z dwójką towarzyszy.
Mizzrym i Marcus wymienili niepewne spojrzenia. Zarówno mnich jak i jego elfi kompan mieli podejrzenia co do całej zaistniałej sytuacji, jednak jak to się często zdarza, musieli wypić piwo które sobie nawarzyli. Drow sprawdził jednym ruchem dłoni czy jego sztylety są na miejscu i ruszył spacerem za najemnikami, Marcus wychwycił jego gest i zrównał z nim ramieniem. Na początku przedarli się przez gęstwinę otaczającą obóz i znaleźli się na wąskiej ścieżce co prawda nadającej się do jazdy konno ale tylko kłusa w innym wypadku łatwo można by wysadzić się z siodła dostając nachylającymi się gałęziami w zęby. Otaczający ich las był praktycznie nienaruszony, dziki jak stworzyła go matka natura i co raz dało się słyszeć gdzieś w zaroślach lisy ganiające za zającami. Przez większość czasu szli w ciszy tylko Marc co jakiś czas próbował zagaić towarzyszy którzy jednak niechętnie wdawali się w dialog, natomiast kiedy tylko Mizzrym próbował się odezwać spadały na niego podejrzliwe spojrzenia toteż po kilku próbach po prostu sobie odpuścił żeby nie pogarszać i tak już beznadziejnej sytuacji. Las zaczął powoli się przerzedzać odsłaniając zielona trawę okraszoną różnokolorowymi kwiatami których nazw elf nie miał jeszcze okazji poznać a które go zawsze fascynowały. W Podmroku kwiaty zwyczajnie nie rosły a zapewne nawet gdyby tak było to nikt nie byłby w stanie zachwycać się ich pięknem. Ponownie wspomnienia z ciasnych, ciemnych jaskiń przesłoniły myśli Mizzryma. Przypomniał sobie widok olbrzymiego Araumycos’a przez którego próbował się przedrzeć w drodze do Menzoberranzan i który wydłużył jego podróż o kilka dni, pierwszy raz kiedy ujrzał podziemną metropolie i…

nagle ocknął się a przed jego oczyma pojawił się bajeczny obraz. Wszędzie dookoła otaczały ich kwiaty w różnych barwach, zapachy dookoła przeplatały się uderzając co raz falami słodkiej woni. Przed nimi rozciągała się krótko wystrzyżona ścieżka i kamienne schodki a w oddali słychać było szum wody i śpiew egzotycznych ptaków. Elf rozglądał się dookoła wciąż nie wierząc oczom, zastanawiał się czy przypadkiem jego zmysły nie płatają mu figla lub czy nie został na niego rzucony jakiś urok. Odruchowo przesunął dłonią po pąku jednego z kwiatów żeby upewnić się że to nie iluzja. Wspięli się po niewysokich stopniach i stanęli w pałacowym ogrodzie. Sam pałacyk nie był olśniewający ot dwukondygnacyjna budowla z dwiema wyższymi bocznymi wieżyczkami, natomiast jego otoczenie zapierało dech w piersi. Ogrody przepełnione różnorakimi rzeźbami przedstawiającymi wojowników, niewiast, dzieci i zwierzęta, wszechobecne fontanny i oczka wodne wszelakiego rodzaju. Równo wystrzyżone krzewy na kształty figur geometrycznych którymi właśnie zajmowali się pałacowi ogrodnicy. Całości uroku dodawała piękna słoneczna pogoda.
- Chodźwa! Nie mamy całego dnia – zawołał lekko zirytowany Dosty.
 
Mizzrym jest offline  
Stary 22-09-2010, 10:58   #24
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dotarcie do warsztatu maga zajęło kapłance jakieś pół godziny. Pół godziny gapienia się tępo w przez okno powozu. Pół godziny, w czasie których różnorakie myśli kłębiły się w jej głowie. Na chwilę z tego marazmu wyrwało ja obwieszczenie wygłaszane przez herolda

... Igan Mardock, za zabójstwo...

Szybko wieść została rozgłoszona. Oj szybko.

Powóz zatrzymał się przed kamienicą. Kapłanka zapłaciła. Chwilę postała przed witryną i zebrawszy się w sobie nacisnęła klamkę drzwi.

Orlam, jak każdy przyzwoity czarodziej, chciał mieć swoją wieżę. Toteż nawet kamienica, w której mieszkał była ozdobiona na dachu małą wieżyczką, która wznosiła się ponad okolicznymi domami i ogrodami. Mag lubił tam siadywać, szczególnie nocą, kiedy, jak mówił, poświęca się tyleż czarowaniu, co kontemplacji gwiazd. Poza tym Orlam jednak przede wszystkim był kompetentnym czarodziejem, zaangażowanym Harfiarzem oraz kupcem, u którego można było zamówić zwój lub miksturę. Jego dom, a raczej coś, co przypominało połączenie mieszkania, biblioteki, pracowni oraz biura stanęło przed Ylladris otworem. Weszła przez obity dębową boazerią korytarz niemal wprost do pokoju, gdzie czarodziej przyjmował gości i klientów. Nie było strażników, a przynajmniej kapłanka ich nie dostrzegła, choć pewnie taki czarownik, jak Orlam, mógł sobie pozwolić na bardzo niestandardowe środki ochrony. Tak zresztą pewnie było.

- Witam szanowna panią, proszę, proszę - uśmiechnął się - kiedy Yllaatris wychyliła nos zza futryny. - Aaa, to ty - jakby nutka rozczarowania dala się słyszeć w jego głosie. - Yllaatris Harfiarka. czekam właśnie na klientkę, która zamówiła u mnie pewną ingrediencję dla swojego męża. Mniejsza. Rozumiem, ze jeżeli do mnie przyszłaś, stało się coś ważnego. wobec tego mów, proszę. Chcesz może mięty? Mogę zaparzyć. Jest zdrowa oraz bardzo dobrze orzeźwia umysł.
- Witaj. - Odparła zupełnie wypranym z emocji głosem. Usiadła na jednym z krzeseł. - Nie dziękuję. - Chwila milczenia jakby zbierała się w sobie, a potem wypaliła jak z działa. - Rhistel Amblecrown nie żyje, a Igan Mardock jest oskarżony o jego zamordowanie.
Orlamm zapewne by się przewrócił, gdyby nie to, że właśnie siedział na wysłanym poduszkami krześle.
- Proszę? - słyszał niedowierzająco, jakby przekonany, że się przesłyszał.
- Amblecrown nie żyje, a Mardock jest oskarżony o jego zamordowanie. - Powtórzyła powoli i wyraźnie.
Czarodziej sięgnął odruchowo po szklankę z wodą. znaczy, zdawało mu się chyba, ze to szklanka, bo odruchowo złapał za kałamarz mało co nie wypijając kwaterki atramentu. Powstrzymał się jednak wymieniając inkaust na wodę. - Rhistel zabity? Przez Igana? wierzyć się nie chce. Wprawdzie nasza praca bywa niebezpieczna, ale ... Jak to się stało. Opowiadaj. Dokładnie - powiedział dobitnie.
- Jak?? Też się zastanawiam. - Odparła z lekkim uśmiechem. - Mardock był całą noc ze mną. To znaczy spędził ją w moim domu, nie ze mną. - Zaczęła się tłumaczyć. - Ale świadek, Jan Dwa Topory go zna dobrze, zeznał przy magu, że widział Mardocka. A ten głupek uciekła w chwili aresztowania. Zanim cokolwiek dało się wytłumaczyć. A dodatkowo, co jest dziwne, już ogłaszają heroldzi, że jest poszukiwany. Za szybko to się dzieje. Za szybko.
- Ktoś was wrabia. I ten ktoś zabił Rhistela. A tego nikomu nie daruję - rzekł końcówkę ciszej, jakby już do siebie. - Jak ja spojrzę Amblecrown’om w oczy. To ja zachęcałem ich syna, żeby został harfiarzem zamiast włóczyc się po barach. Myślałem, że tam dzieciak się zmarnuje, czy zrobią mu co gdzieś w jakiejś bojce. Tymczasem okazało się, e podejrzane oberże były bezpieczniejsze. Kogo - wzdychał głęboko - podejrzewacie?
- Ktoś nas wrabia?? Brawo geniuszu!! Sama nie wpadłabym na to. - Sarkazm w jej wypowiedzi była aż nadto wyczuwalny. A potem już spokojnym tonem dodała. - Ale to nie wszystko. W mieście panoszą się wyznawcy Bhaala. Jednego Ramsay zabrał, z mojego domu, po przesłuchaniu, by go ich siedziby zaprowadził. Niestety nie dane było mi wypytać się go co i jak. Unaatris ktoś porwał, prawdopodobnie ci co to u tej Saliva stacjonują. Dwóch z nich goszczę teraz u siebie. Mardock z nimi rozmawiał, ale też nie znam szczegółów. Na szczęście jedna z moich dziewcząt mu pomagała, więc można z nią porozmawiać. Czy coś jeszcze się ciekawego wydarzyło?? - Zamyśliła się na chwilkę.- A, tak. Z całej siódemki zostaliśmy tylko ja i Ramsay. No jeszcze Mardock, ale on... no cóż, na razie chyba odpada. - Uśmiechnęła się ironicznie. - A nie, czekaj. Tuż przed ucieczką Igan wspomniał coś, że Radcy Wisdbrom jest wyznawcą Bhaala. Ja już gdzieś to nazwisko słyszałam. - Starał się sobie przypomnieć gdzie.
- Ja pamiętam. To był urzędnik, który przesłuchiwał lady di Grizz. Niech to gęś kopnie. Wspominaliśmy o tym na naradzie u Jana. Ale zaraz, mówiłaś, ze zostało was tylko dwoje. Drow, von Klatz, czy panna Blaumond? Co się dzieje?
- Nie było ich u Jana, a że karczmarz... no jakby tu rzec, rozmowny nie jest teraz, to nie wiem co się z nimi stało. Niestety podejrzewam najgorsze.
- Jutro spotkanie rano u mnie. Postaram się skontaktować z Jaheirą. Weź Ramsaya, skoro tylko wy zostaliście, ale postaraj się ściągnąć także Igana. Natomiast ja dzisiaj spróbuję skontaktować się z Jaheirą i pójdę ... pójdę do jego rodziny. To moi przyjaciele. Dobrzy przyjaciele - dodał. - Rano. Ósma najpóźniej.
- Nie. Przyjdź dziś o 21 do mnie. Będzie Ramsay. Zabierz sobie tych bandziorów z piwnicy ode mnie. I tak mam problemy z prawem, przez Mardocka. Nie chcę żeby straż miejska ich u mnie znalazła. Już i tak musiałam swoją dupę dziś ratować przed więzieniem.
- Ale jak widzę skutecznie, to dobrze. Przynajmniej to się udało. - Wypił trochę wody. - 21-a. spróbuję, ale nie wiem, czy uda mi się ściągnąć Jahi. Licz się ewentualnie, że możemy się spóźnić. Ponadto potrzebujemy Igana.
- Ty jesteś magiem!! Znajdź go!! Przecież ja go nie wymodlę, nawet przy całej łasce jaką obdarza mnie Sune. - To nie było miłe, ale cóż, Yllaatris aż się wzdrygnęła na myśl o więzieniu, która właśnie jej do głowy przyszła.
- Dobrze - skrzywil się mag - to będize mnie kosztowało dobry zwój, ale czegóż sie nie robi dla sprawy. Nie wiem, gdzie jest, ale dostanie informację, że ma się zjawić wieczorem u ciebie w twoim przybytku. Wiesz, mam do ciebie prośbę - dodał po chwili.
- Słucham?? - A tym pytaniu dało się słyszeć zniechęcenie i obawę.
- To prywatna sprawa, ale oczywiście odpowiednio cię wynagrodzę. Moja siostrzenica wyszła jakiś czas temu za mąż. Szczęśliwie, jak najbardziej. No właśnie teraz ma jej się urodzić pierwsze dziecko. wiesz, sprawdziłem Jasnowidzeniem. Ma przyjść na świat jutro rano. Chciałbym cię prosić, wiesz, żebyś była przy tym. Kapłanka mogłaby się przydać nie mniej, niż akuszerka, jeżeliby cokolwiek poszło niecałkiem, jak trzeba. Potem zaś chciałbym, żebyś tam na miejscu odprawiła nabożeństwo dla rodziny oraz pobłogosławiła dziecko, żeby było kochane, szczęśliwe oraz piękne. Co ty na to?
- Oczywiście, że to zrobię. Wychwalać mądrość i potęgę Sune można na różne sposoby. - Odparła już spokojnie. - Tylko musisz mi powiedzieć gdzie i kiedy. A teraz ja mam prywatną prośbę. Ile będzie kosztował specyfik, który przyśpieszy zdrowienie ciężko rannego?? Stracił dużo krwi. Ranę udało mi się zasklepić, ale pacjent jest nieprzytomny.
- Jasnowidzenie powiedziało, że rankiem. Dlatego musiałabyś być już świtaniem, bo nie wiadomo, kiedy nastąpi rozwiązanie. To tu obok, kamienica oraz ogród. Jej mąż jest szanowanym urzędnikiem, choć jeszcze bardzo młodym. Taki zielony budynek tuż przy moim. Natomiast co do rany, to jesteś kapłanką, wiesz więcej na ten temat. Mogę ci dać miksturę, która powinna przyspieszyć gojenie oraz wzmóc aktywność, ale będziesz miała sporo kłopotu. Trzeba będzie rannego karmić niczym konia, szczególnie mięsem, czerwonym winem oraz innymi wspomagającymi wytwarzanie krwi pokarmami. Bowiem jej rozmnożenie przekracza moje umiejętności. To musiałby być naprawdę wielki czarodziej pokroju przynajmniej Machlora Harpella.
- No to muszę zatrudnić mową ochronę. Szlag jasny by to wszystko trafił. - Odparła, ale tak jakby do siebie. Po czym zwróciła się znowu do maga. - Ja już się pożegnam. Do zobaczenia wieczorem. - Przynieść ci wtedy tą miksturkę?
- Rana i tak już się zagoiła, więc nie ma sensu. Blizna nie jest zaogniona, więc nie ma problemu. Sądzę, że nie trzeba. Karmić będę pacjenta zgodnie z twoimi zaleceniami.
- Cóż, mikstura przyspiesza leczenie kilkakrotnie. Ale jak chcesz. To do wieczora.
- To przynieś mi ją w takim razie. Płatne z góry czy na miejscu??
- Za młodych lat powiedziałbym: na miejscu i w naturze. teraz przyjmijmy, ze to zapłata za obecność przy mojej siostrzenicy.
- Bardzo zabawne, bardzo. - Odparła Yllaatirs.
- To nie jest zabawne. to przykre - powiedział. - Idź już. spotkamy się.
- Kapłani Sune i takimi problemami się zajmują. - Rzuciła opuszczając jego domostwo.
-Porozmawiamy wieczorem. Po spotkaniu - rzucił nagle zdenerwowany. - Idź.

Yllaatris miała niewiele czasu by wrócić do "Północnego Serca" na umówione spotkanie. Na szczęście jakoś się udało. Przed drzwiami karczmy stanęła na dziesięć minut przed czasem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 23-09-2010, 04:02   #25
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Mark obudził się jak zwykle wcześnie. Nawet jeszcze nie świtało. Kiedy tylko sen przeminął momentalnie otworzył oczy i zbadał całe otoczenia szukając nie pasującego elementu.
„ Chyba jestem zestresowany” – pomyślał siadając i masując odrętwiały kark. Wyjął z podgłówka shuriken i włożył go z powrotem do plecaka. Wstał ostrożnie i, zarzuciwszy na siebie płaszcz, wyjrzał na zewnątrz. Przywitały go mało przyjacielskie spojrzenia porannych wartowników. Paskudna psia warta. Ignorując je, zaczął rozciągać mięśnie, jednocześnie wyrzucając z organizmu ostatnie resztki snu. Zastane kości trzaskały miarowo, ale on się tym nie przejmował. Przywykł. Rozgrzewkę zakończył poranną dawką ćwiczeń rozciągających. Jeżeli nadal chciał wykonywać kopniaka w szpagacie musiał codziennie powtarzać te ćwiczenia, by nie rozleniwić ścięgien. Przez cały ten czas dwie pary oczu śledziły każdy jego ruch.
„ Jeżeli tak strzegą tego obozowiska to nie można spać spokojnie w nocy. – pomyślał, podchodząc do dużej beczki z wodą. Najpierw opłukał w niej ręce. Następnie zanurzył w niej głowę. Była zimna, ale orzeźwiająca. Prychając, przetarł oczy i sięgnął po wiszącą na drzewie szmatę, która chyba miała być ręcznikiem. – Najwyraźniej dostali rozkaz by mieć na nas oko albo robią to z braku zaufania. Tak czy siak utrudnia to swobodne poruszanie.”
Kiedy skończył, wrócił do namiotu by móc w spokoju pomyśleć. Pielęgniarka mówiła coś o zwidach Malgriona, jakiś nietoperzach czy co. Pasowało to do maga. Poza tym ta piątka co wczoraj wróciła. Jeżeli poruszali się bez koni to oni mogli odpowiadać za śmierć kupca i porwanie kapłanki. Tylko co z nią zrobili? Przetrzymują ją gdzieś czy zabili? Jeżeli to drugie to gdzie jest ciało?
Nie dostał dużo czasu na spokojne myślenie. Niedługo po tym jak wszedł, obudził się drow. A może nie spał już kiedy wychodził?
- Witaj w nowym dniu, przyjacielu. Nadszedł czas zapracować na nasze pieniądze – powiedział dziarsko i zaczął ubierać swój codzienny strój. – Z pewnością nie czeka nas dzisiaj nic trudnego.

Teren był niesamowicie piękny. Mnich odwykł już od takich widoków, ale nawet jego wcześniejsze doznania nie mogły równać się z tym. Nie spostrzegł, kiedy przeszli z gaju do stylizowanego ogrodu. Wszystko było harmoniczne połączone i wyglądało na naturalne. Tylko olbrzymia posiadłość tkwiła tutaj jak kamień w zaroślach i niszczyła dzikość tego miejsca. Mark i jego towarzysz szli trochę z tyłu i podziwiali, narażając się na ciągłe psioczenie Dosty’iego. Nie był on jednak jedyny. Pozostała dwójka także niechętnie się im przyglądała.
„ Wczorajszy pokaz najwyraźniej nie do końca ich zadowolił. Czas wzbudzić respekt”
- Hej Dosty. Tak w ogóle to co tutaj robicie – zapytał miłym głosem, jakby był tępym idiotą. Tak jak myślał, został zignorowany. Mnich był jednak uparty. Przyspieszył trochę kroku i położył mu rękę na ramieniu. – Dosty zadałem ci pytanie.
Niby-krasnolud odwrócił się błyskawicznie i złapał go za poły szaty. Mizzrym zareagował jeszcze szybciej i zanim pozostała dwójka się zorientowała, trzymał już w rękach sztylety. Mark gestem pokazał, żeby się uspokoił.
- Słuchaj – warknął Dosty – Nie podobacie mi się. Obaj. Najchętniej…
Nie usłyszeli jednak co zrobił by „najchętniej”. Dłoń mnicha złapała za nadgarstek i ścisnęła. Najemnik był zdziwiony siłą z jaką zostało to zrobione. Na jego twarzy pojawił się grymas, a palce automatycznie puściły materiał ubrania. Nie potrzebne były słowa. Ten jeden ruch zyskał mu znacznie więcej niż tyrada najlepszego mówcy. Puścił dłoń, a mężczyzna od razu odsunął się kilka kroków. Wszystko nadal w ciszy.
- Nie wiem po co Flamia was przyjęła – powiedział niskim tonem, bardziej do siebie niż do innych. – Wcześniej nikogo nie brała.
- Chociaż po prawdzie to nikt nie chciał – dodał Talving. Dantiba spiorunowała go wzrokiem, ale stało się. Wypowiedzianych słów nie da się cofnąć.
- Wykonujemy rozkazy Flami i to powinno wam wystarczyć! – znowu odzyskał rezon Dosty i odwrócił się na pięcie. – Pośpieszcie się. Głodny jestem.

Budynkiem socjalnym okazał się zwykły czworak. Prosty budynek dla służby. Nic ciekawego. Kilku kucharzy, pomocników. Wszyscy przyglądali się wędrującej piątce, chociaż zapewne pochowali się do swoich garów i wystawili na ogień byle by z nimi nie rozmawiać. Bali się ich, więc wiedzieli do czego mogą być zdolni.
Wyprawa świadczyła, że najemnicy są uzależnieni od państwa DeGrizz. Nie poszukują samotnie jedzenia i nie mają dużych zapasów. Muszą znajdować się tutaj od przynajmniej tygodnia. Skoro dostają stąd jedzenie, mogą mieć dostęp do innych budynków. Musieli przecież jakoś tutaj zawędrować. Przecież nie zrobili tego piechotą. W razie poszukiwań potrzeba będzie więc przeczesać okoliczne budynki. Przydało by się też mniej więcej zorientować się w wyglądzie całego terenu, na wypadek ucieczki.
Okazja nadarzyła się wkrótce. Otóż nie wszystko zostało przygotowane tak jak chcieli tego najemnicy. Zapomniano o kilku beczkach piwa, solonym mięsie i dziku, Mark nie miał pojęcia dla kogo. Tak czy siak trochę miało potrwać zanim je do targają. Podszedł więc do Dosty’iego i powiedział:
- Chcielibyśmy z towarzyszem rozejrzeć się trochę po okolicy. Warto by znać miejsce w którym się pracuje.
Mężczyźnie nie spodobał się pomysł. Nie chciał jednak znowu narazić się mnichowi.
- Dobra. Macie godzinę, ale trzymajcie się zewnętrznej części i nie wchodźcie za głęboko – odparł po czym wrócił do jakże ciekawego dłubania sztyletem w paznokciach.

Park zdawał się nie mieć końca. Nie miał też początku. Wszystko układało się w nieskończony ciąg nierówno przyciętych krzaków czy latorośli, a oni kluczyli pomiędzy nim szukając. Wspólnie ustalili, że warto by zasięgnąć języka u służby. Rozmawiać miał z wiadomych względów człowiek, ale nie szło im dobrze. Czasu nie było dużo więc postanowili darować sobie teren tuż przy lesie i podeszli trochę bliżej pałacu by natknąć się na ludzi.
Służąca, chyba pokojówka, nie dała im nawet do siebie podejść. Kiedy ich zauważyła, szybko popędziła przed siebie nie zważając na chyboczącą się w rękach stertę pościeli. Doszli do wniosku, że to z powodu obecności drowa. Następną ujrzeli na tej samej drodze. Także gdzieś się śpieszyła. Mizzrym ukrył się za drzewem, pozostawiając wszystko Markowi. Tym razem był już na tyle blisko, by odkryć że była ona młoda i pewnie nie znajdowała się wysoko w hierarchii służbowej. Nie dała mu jednak powiedzieć nawet słowa. Burknęła tylko, że jest zajęta i również odeszła. Coś w zachowaniu służby nie do końca tu pasowało. Mieli wrażenie, jakby wszyscy omijali ich z daleka. Czas płynął nieubłaganie, a oni niczego się nie dowiedzieli. Minęło już grubo ponad połowa danego im czasu, kiedy wreszcie ktoś zdecydował się do nich podejść. Mężczyzna w ubraniu dobrej jakości, mógł uchodzić za bogatego wieśniaka albo mieszczanina, ruszył w ich stronę krzycząc coś o „wieśniackich leniach depczących piękne ogrody” i wszystko było jasne. Zarządca ogrodu.
- Nie jesteśmy wieśniakami. – odparł Mark kiedy stanął obok nich. Dookoła rozległ się zapach alkoholu. – Przybyliśmy tutaj razem z grupą najemników po jedzenie.
Mężczyzna spojrzał na nich niepewnie i powoli poruszył ustami jakby zapomniał jak się mówi „najemnicy”.
- Ci wyznaczeni do ochrony? – spytał niepewnie, przyglądając się im obu i krzywiąc się na widok drowa. Nagle jakby jakąś myśl go zaniepokoiła bo odparł. – Proszę wybaczyć, ale muszę zrobić coś dla szlachetnej pani, której jestem wiernym pracownikiem.
Po czym odszedł wcale trzeźwym krokiem. To już przelało czarę goryczy.
- Co tutaj się do licha dzieje? – spytał Mark, drapiąc się po głowie.
- Boją się ot, co. – odpowiedział nieznany głos. Wojownicy momentalnie odwrócili się w stronę jego źródła. Zza sporego krzewu wychylił się bezzębny staruszek o spalonej cerze z - nożycami do przycinania w ręce. – Odkąd zaostrzono środki ostrożności wszyscy boją się cokolwiek mówić.
- Jak to zaostrzono?
- Eh, będzie to już parę tygodni temu. Wielmożna pani kazała. Donosiciele wszędzie węszą. Ludzie mówią różne rzeczy, ale ja tam wiem, że pani robi to dla nas wszystkich. – odparł staruszek, podchodząc do kolejnej roślinki i starannie ją oglądając.
- A oni obawiali się z nami rozmawiać myśląc…
- że jesteście donosicielami. Widać potraficie coś jeszcze oprócz machania mieczem.
- Skąd wiesz, że umiemy obsługiwać się bronią? – spytał podejrzliwie Mizzrym.
- Nie obrażajcie mojej inteligencji – odpowiedział staruch, prostując się z trudem. – Widziałem jak przychodziliście tutaj od strony tej bandy najemników. Przecież nie robicie u nich za podawaczy chleba. Eh, nie wyjdzie z tego nic dobrego, oj nie – szeptał do siebie, odchodząc jakby zapomniał o przeprowadzonej przed chwilą rozmowie. Jeszcze jakiś czas było słychać jego biadolenie i pojękiwania nad stanem poszczególnych roślin. Dwóch wojowników stało w tym samym miejscu jak wrośnięci.
- Czy też masz wrażenie, że tutejsza służba jest jakaś dziwna? – zapytał bez ogródek mnich.

Kiedy minął dany im czas, pojawili się w czworakach. Obok kilku beczek i worków stali ich nowi towarzysze. Rozpoczęło się rozdzielanie pożywienia, by jakoś je zaprowadzić na miejsce. Dostali prowizoryczną taczkę, ale niestety nic więcej. Mark chwycił dwie pełne beczki. Jedną wziął pod, a drugą na ramię, tak by nie było mu zbyt ciężko. Drogę nie mieli daleką, ale przeniesienie takiego ciężaru nawet dla niego będzie wyczynem. Ruszył więc jako pierwszy, razem z Dantibą. Próbował zagaić jakąś rozmowę, ale kobieta uparcie myślała i mnich zaczął się zastanawiać czy go rozumie. Dopiero w obozowisku dogoniła ich reszta. Mark wziął swoją porcję i udał się do namiotu odpocząć. Tam dołączył do niego drow.
- Kucharze potwierdzili nasze przypuszczenia. Nie byli zbyt chętni do rozmowy, ale jeden młody paź zgodził się powiedzieć za pasek solonego mięsa. Najemnicy obozują tutaj mniej więcej od momentu kradzieży eliksiru. Wtedy to też zarządzono środki nadzwyczajne.
Mark skinieniem głowy pokazał, że rozumie co to znaczy. Wszystko zaczynało się układać w jedną całość.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 24-09-2010, 17:34   #26
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Igan Mardock

Nie lubił takich sytuacji. Zwykle to on kogoś wrabiał, ale jak to mówią: Nosił koń po błoniach, ponieśli i konia. Tym koniem był on tym razem. Można było uciekać, lub próbować oczyścić się z zarzutów odnajdując zabójcę. Ucieczka kusiła, ale z drugiej strony mogła świadczyć o winie. Jeżeli Harfiarze uwierzyliby w te pokręcone, idiotyczne zarzuty, to cóż, organizacja miała długie ręce. Oczywiście, walczyli o szczytne cele, ale czasem bijąc się o dobro, trzeba nieco ubrudzić rączek. Takie imię, jak Arylin Silvermoon, było szeroko znane wśród Harfiarzy. Zabójca na usługach organizacji, półelfka, ponoć piękna niczym noc oraz tak samo groźna. Była słynna, ale nie tylko ona grała w tą krwawą grę. Igan doskonale wiedział, że Harfiarze dysponują całkiem niezłą kolekcją innych możliwości. Szczególnie magicznych. Czyli odnaleźć zabójcę. Ale jak, samemu będąc ściganym? Oczywiście, doskonale wiedział, iż straż miejska to przeważnie tępi, prości ludzie myślący przede wszystkim kuflem piwska oraz tym, co im się majta pomiędzy nogami. Swobodnie mógł od nich trzymać się daleko, ale nie wiedział, jak bardzo ów spryciarz, który go wrobił, potrafi przewidzieć jego ruchy. Jednakże prawda pozostawało, że ten człowiek, aczkolwiek bezwzględny oraz inteligentny, także nie mógł się zdradzać ze wszystkim. Nie mógł wykorzystywać zbytnio miejskich gwardzistów nie zwracając na siebie uwagi.

Zastanawiał się nad sytuacją, kiedy w jego umysł powoli zaczęły się wkradać jakieś szmery. To było dziwne, jakby ktoś szeptał mu do ucha, ale obok nie było nikogo. Zerwał się. To był niepokojące.
- Orlam, tu Orlam Whitehorn. Spotkaliśmy się wtedy u Jana. Pamiętasz mnie. Na naradzie Harfiarzy – wir powstający ze splatanych myśli wyrównał się na chwilę formując w znaną Iganowi twarz czarodzieja. - Yllaatris chce, żebyś przyszedł do niej o 21-ej. Notabene, jest wściekła na ciebie, ja też, a Jaheira, jak się dowie … - mglista twarz nie dokończyła. Na chwile zawiesiła głos kontynuując. - Yllaatris. Nie zamknęli jej i raczej nie zamkną, póki co. Obiecałem jej, że cię wezwę, niech cię gęś kopnie, Igan.

Wizja się rozwiała. Było ok. 15.30. -16.00. Mial wyrobione wyczucie czasu. Przy takim zawodzie to stanowiło standard. Orlam zniknął. Igan stał mając dłoń na rękojeści broni. Rozglądał się. Na wszelki wypadek natychmiast skoczył gdzieś obok. Przemknął chyłkiem obok szopy, przebiegł pomiędzy jakimiś namiotami, za wiszącym brudnym praniem oraz wpadł do knajpy obskurniejszej nawet, niż przedtem. Zastanawiał się. O 21.00 było już ciemno. Z drugiej strony, niewielu ludzi oraz przechodniów. Brak tłumu, w który można się wmieszać. Czy przybytek Yllaatris był obserwowany? Pewnie tak, ale przez kogo? Jeśli przez straż miejską, kłopotu nie było. Ale jeśli ktoś więcej? Jednak gdyby … no właśnie. Igan nie lubił, żeby go robiono w durnia. Ponadto, czyż nie powiedział rudowłosej Elysis, ze chciałby powrócić? Jednakże istniały także okoliczności przeciw. Przy lekkim piwku pogrążył się w głębokim rozmyślaniu.


LadyYllaatris

Tyle rzeczy naraz. Najpierw sprawa Igana oraz dźgniętego towarzysza. Oraz innych. Po prostu nie było ani owej milczącej detektyw, ani drowa, ani mnicha. Jakby zapadli się gdzieś. Nie zostawili jakichkolwiek informacji. Wychodząc od Jana zapytała, czy widział któregokolwiek z nich. Nie chciała z nim rozmawiać, ale te kilka prostych pytań musiała zadać. Cóż, Mizzrym oraz Marcus wybrali się gdzieś wczoraj, przynajmniej wtedy byli widziani przez karczmarza, natomiast panna Blaumond musiała się wymknąć wtedy, gdy Jan był zajęty. Nietrudna sprawa. Yllaatris poprosiła tylko, by poinformował ich o naradzie, jeżeli się znajdą.

Drugą kwestią była panna Carter, która umówiła się z nią na spotkanie, ale nie przyszła. Za to niczym bomba do karczmy wpadł mały pomocnik kucharza, którego Yllaatris luźno pamiętała z dworu szambelana. Przyniósł drobny liścik na perfumowanym papierze, którego używała Melani.

Kochana Lady Yllaatris

przepraszam za kłopot, który sprawiłam zabierając pani cenny czas. Mam nadzieję, ze kwiaty, oraz atłas, który przysłałam wczoraj choć trochę nadrobią moją impertynencję. Proszę pozdrowić Marię, Johanna oraz lady Duks, z którą piłyśmy herbatkę wtedy, gdy odwiedziła nas pani pierwszy raz. Jeszcze raz przepraszam. Jestem nieco poruszona całą sytuacją, nieco słabiej się czuję i dlatego chciałam z panią porozmawiać. Obecnie obróciło się jednak wszystko jak najlepiej

szczerze Cie całuję
Twoja długoletnia przyjaciółka od serca
Melani Carter


To było dziwne. Bardzo dziwne. Nie mniej dziwne, niżeli sprawa Igana. Musiała to przemyśleć, wszystko przemyśleć. Ale nie u Jana, tylko w swoim słodkim przybytku. Dotarła do siebie ok. 16.00, usiadła przy filiżance herbaty, gdy nadeszła pokojówka.
- Tak, Darsys? - spytała kapłanka.
- Wpadło oknem – urocza, chociaż nieśmiała dziewczyna, spuszczając okryte długimi rzęsami oczy, podała jej wiadomość od Igana. - Ponadto przyszedł list od niejakiego Bhina Bociana.
- A kto to? - zastanawiała się przez chwilę kapłanka, ale treść pisma rozwiała wszelkie złudzenia, że ktoś przyjazny.

Do Yllaatris

tak jak się umówiliśmy, miałem przyjść wieczorem. Mam inne sprawy do załatwienia. Pojutrze wieczorem będę. Czekaj, bo jak nie, to porządnie popamiętasz

Bhin Bocian


- Darsys, na razie nie mam więcej poleceń. Muszę chwilę się zastanowić spokojnie. Proszę, powiadom dziewczęta, że póki co, nie ma mnie dla nikogo.
- Dla kompletnie nikogo?
- Poza Iganem, Orlamem, Jahe … dobrze, ogólnie nie ma mnie dla nikogo, kto nie miałby naprawdę ważnej sprawy.
- Oczywiście, proszę pani – pokojówka wyszły, a Yllaatris pogrążyła się w rozmyślaniu.

Kenneth Ramsay

Stojąc przy płocie dostrzegł wreszcie ową, znajoma twarz. To był ów człowiek, który rozmawiał z kupcem przed siedzibą Bhaalitów. Ale to było dziwne, bowiem mężczyzna ów nie krył się, ale szedł prosto do Kennetha. Wtedy widział go przyodzianego zupełnie inaczej, gorzej, teraz zaś przypominał jaskrawego barda, o czym zresztą świadczyła jego mandolina.


Nieznajomy podszedł do Kennetha, oparł się obok o płot. Nie zważając, że ręka wojownika powędrowała na głownię miecza, wydawał się swobodny. Przynajmniej pozornie, bowiem jego usta leciutko drżały.
- Porozmawiamy?
Kenneth skinął lekko.
- Mam wiadomość od Misty. Następnego dnia bądź przed północą. Wiesz gdzie. Mamy naszą uroczystość – parsknął. - Spodoba ci się, albo nie.
- Niby dlaczego?
- Załatwi cię.
- Kto?
- Ona?
- Taaaa? Dlaczego mi to mówisz?
- Misty jest nie tylko okrutną dziwką, to naprawdę inteligentna dziwka. Nie marszcz tak brwi, Kenneth – rzucił mu po imieniu. - Na jej polecenie łażę za tobą cały dzień. Jestem w tym niezły. Bardziej niż niezły.
- Cóż więc – nerwy Kennetha napinały się niczym postronki.
- Sam wiesz. Wystarczy, żeby kazała cię od razu zabić, albo … zostawi cię. Rozumiesz, ta klątwa rzeczywiście działa, chyba, że załatwi cię ową drobną przypadłością, od której facetom puchną jaja niczym hełmy. Wiesz przecież, co gadam. Jesteś wojskowym, to pewnie niejeden twój musiał się ratować wizytą kapłana, jak przeleciał niespecjalnie świeżą panienkę. Tobie też radzę.
- Taaaa, co za to chcesz?
- Darmo.
- Nic nie ma darmo.
- Hehe – parsknął bard – słusznie.
- Czyli …
- Czyli, też z nią spałem, jakiś czas temu. Kapłana już zaliczyłem. Stówę wziął, kutwa usmarkany, ale przynajmniej mam spokój. Ale nie to jest ważne. Chodziłem równiutko za tobą. Nie wierzy ci. Widziałem tyle, żeby cię załatwić. Jednak następnego dnia może iść kto inny, ktoś, kto nie rzuci ci propozycji.
- Ty zaś rzucasz oraz liczysz, że przyjmę. Inaczej byś nie przychodził.
- Owszem, czysty interes.
- Niby dlaczego, miałbym ci wierzyć.
- Przecież doskonale wiesz. To wariatka. Guzik mnie obchodzą jej metody, dopóki są skuteczne.
- Te zaś nie są?
- Było nieźle, dopóki nie zaczęła się odkrywać. Chce znaleźć to nowe wcielenie. Niech sobie szuka. Mnie interesuje szmal oraz luksusy. Mam gdzieś resztę. Przy takich idiotyzmach, które wyczynia, kwestia czasu, kiedy ją znajdą. Władze są, póki co, zajęte tym zjazdem, ale potem zabiorą się za inne kwestie. Nie planuję być przy tym, jednocześnie zaś nie mam się ochoty narażać na jej gniew – Kennetch ujrzał strach w jego oku.
- Chcesz zwiać po prostu? - zapytał.
- Dokładnie trafiłeś. Ten okręt tonie, nie mam ochoty zostawać na jego pokładzie.
- Miłe, niezwykle miłe, ale co ja mam do tego?
- Cóż, to proste, ubij ją, jej kilku przybocznych. To dzikie zwierzęta. Mordują niczym stado szalonych wilków.
- Czyżbyś nie brał w tym udziału? - sceptycznie spytał Kenneth wietrząc podstęp.
- Haha, owszem, dla pieniędzy, ale nie dla przyjemności. Jestem bandziorem, ale nie szaleńcem – stwierdził cynicznie. - Ktoś kiedyś powiedział: wolę złych od wariatów, bo po złych przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Ja jestem ten zły, ale mam trochę klepek normalnie ustawionych. Wolisz być z nimi, czy ze mną?
- Jak sobie to wyobrażasz? - Kenneth postanowił pociągnąć go za język.
- Proste. Trochę poobijam sobie nogę. Będę musiał się położyć. Dlatego nie będzie mnie na spotkaniu. Bez względu na to, co zrobisz, znikam.
- Niby dlaczego miałbym pójść ci na rękę?
- Cóż, proste, ratuję cię właśnie. Nie czujesz wdzięczności?
- Niespecjalnie – sceptycznie ocenił Kenneth.
- Ech Kenneth, dbasz tylko o pieniądze. Podobasz mi się. Dobra. Przed spotkaniem dam ci informacje ile osób będzie wewnątrz oraz gdzie trzymają jeńców, bo mają kilku takich, doskonale wiesz, po co są im potrzebni.
- Powiedz teraz.
- Oszalałeś chyba. Jeszcze poleciałbyś do niej. Oczywiście utłukła by cię, ale jesteś na tyle głupi, że mógłbyś to zrobić. Ponadto jak ich dorwiecie, bo wiem, z kim się zadajesz, będziesz mógł ich przepytać. Wtedy zgarniesz praktycznie wszystkich, nawet, jeżeli ktoś ucieknie, to dopadniesz ich. Tobie zaś potrzebna ponoć jakaś wiedza.
- Skąd wiesz?
- Jak myślisz, kto stał pod ścianą mając ową strzałkę, której skutki obserwowałeś. Jestem niezły.
- Rzeczywiście.
- Daję ci szanse rozwalenia tego kultu oraz zwykłego ratunku. Jaki masz problem?
- Nie wiem, po co ci to? Nie lubię szulera, który przynosi jakiś prezent na złotej tacy.
- Nie na złotej. Nie będzie lekko. Oni mają informatorów wśród gwardii. Jeżeli zawiadomisz wojsko, to się dowiedzą. Sam tego nie byłbym także w stanie zrobić.
- Mógłbyś uciec.
- Mógłbym pewnie – przyznał. - Ale mam swoje powody, żeby pragnąć rozwiązania tego kłopotu.
- Jakie?
- Moja rzecz. Załatw ich, to rozejdziemy się spokojnie, każdy, gdzie chce.

Mizzrym Lisse’ar i Marcus von Klatz

Znowu siedzieli na polanie wśród swoich nowych towarzyszy. Flamia oraz reszta grupy najemników, kiedy podszedł do nich nieznajomy mężczyzna. Na twarzy miał blizny oraz tatuaże, ponadto wnosił ze sobą atmosferę władzy oraz pewnego chaosu.


- Kto to? - Marcus trzepnął łokciem Dantibę.
- Zastępca Flamii. Nazywają go Pagas Wilk – szepnęła mu. - Jeżeli Flamia kogoś słucha, to jego niekiedy. Uważajcie na niego. Radzę dla bezpieczeństwa twoich własnych gaci.
Mizzrym rozejrzał się. Bystre elfie oko zobaczyło przez moment nienawistny wzrok, którym obdarzył Edwin przybyłego. Szybko jednak pochylił się.
- Interesujące – uznał drow.

- To tamci? - Pagas zerknął na dwójkę nowych najemników.
- Tak – skinęła dowódca – nowi, ale już pokazali, że są nieźli. Bójka.
- Jak zwykle Trench?
- Owszem, próbował zgotować im odpowiednie powitanie, ale się nieco przeliczył.
- Dobrze, bo mamy robotę.
- Przyszli?
- Owszem. Kilku więcej niż nas. Widziałem ich dowódcę. Także baba – stwierdził lekko ironicznie.
- Znasz ją? - Flamia pominęła przytyk.
- Tak chyba, ale nie jestem pewien. Marcja, słyszałem, że pilnuje kopalni w Nesme. Ale było daleko. Mogłem się pomylić. Mają czarodzieja, nie chciałem podjeżdżać bliżej.
- Edwin, słyszałeś?
- Nie jestem głuchy – warknął na uwagę dowódcy czarodziej.
- To dobrze – rzucił szorstko Pagas.
- Gdzie idą? - zapytała Flamia.
- Przez lasy. Pieszo.
- Dobrze. Dorwiemy ich.
- Zasadzka.
- Pilnują się?
- Tak. Marcja ponoć jest niezła. Ale mamy przewagę. Znamy teren, oni nie. Powinno się udać. Choć, pogadamy – Ognistowłosa wstała zza ogniska oraz razem ze swoim zastępca wyszli na bok, za granicę zieleni drzew.

Po chwili wrócili.
- Dobrze – Flamia odezwała się – wszyscy w gotowości. Wyruszamy o północy. Do tego czasu odpoczywajcie, ale nie oddalajcie się od obozu dłużej, niż na chwilę. Spróbujemy ich dorwać, zanim im się uda dorwać nas.
 
Kelly jest offline  
Stary 06-10-2010, 18:25   #27
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Przy współudziale Efci

Jakby na to nie spojrzeć dom Lady Yllaatris był sporym budynkiem. Igan zakładał, że dom może być obserwowany, ale nie miało to większego znaczenia. Nie było widać żadnych oczywistych straży, czy mniej oczywistych... A skoro kapłanka chciała ryzykować spotkanie we własnym domu... Przekradnięcie się przez ogród od tyłu nie było specjalnie trudnym zajęciem. Podobnie jak ostrożne zajrzenie w okna. Chłopak liczył na to, że kapłanka będzie siedziała przy świetle. Na zewnątrz bowiem zapadł już zmierzch...

Okna na parterze były ciemne co właściwie ułatwiało sprawę, z punktu widzenia mężczyzny. Układ gzymsów budynku nie było może szczytem marzeń, ale nie był też najgorszy, dawał jakieś szanse powodzenia. Na pierwszym piętrze światło paliło się w kilku oknach jednak tyle szczęścia to Igan nie miał, aby trafić od razu na pokój Lady Yllaatris. W pokoju wybranym na pierwszy do zajrzenia siedziała Ellis i rozczesywała swoje piękne, rude włosy. Z wielką przyjemnością Igan popatrzyłby dłużej jednak czas uciekał... Kolejne oświetlone okna należały do jakiejś blond piękności, która siedziała tyłem do okna pochłonięta jakąś pracą przy niewielkim stoliku. Pozostałe okna na pierwszym piętrze były ciemne. Niestety istniała możliwość, że kapłanki nie ma w domu lub położyła się już spać. Pozostawały do sprawdzenia okna na drugim piętrze. Gzymsy może nie były najwygodniejsze, ale mając do wyboru oficjalne wejście, które mogło skończyć się bardzo różnie; a pomęczenie się na gzymsach budynku postanowił trochę się pogimnastykować. W końcu praktyka czyniła mistrza, a przynajmniej tak mówili...

Łażenie po gzymsach pomiędzy pierwszym a drugim pietrem było już znacznie bardziej skomplikowane z kilku powodów, oczywiście gzymsy były węższe i zawierały mniej ozdobników, ale równocześnie - Igan - jak każdy - się męczył. Palce miały słabszy uchwyt i ryzyko złego ruchu wzrastało. Drugie piętro nie było jakąś straszną tragedią przy upadku, ale ryzyko istniało zawsze...
W jednym z okien na drugim piętrze zauważył w końcu kapłankę, która siedziała przy jakimś łóżku i karmiła chorego. Pokój był dość mały i skromnie urządzony. Igan wolałby spotkanie w cztery oczy, ale chory zadał jakąś gwarancję na to, że obędzie się bez krzyków...
Dwukrotne stuknięcie czubkiem noża w szybę musiało być doskonale słyszane w pokoju pomimo iż na zewnątrz zostało właściwie niezauważone. Igan schował się i z wewnątrz na pewno nie było go widać. Wolał, aby kapłanka podeszła do okna niż widziała go przez pokój.
Yllaatris ze zdziweniem odwróciła głowę w kierunku okna. Wyraźnie słyszała, że coś uderzało w szybę. Ptak?? Odstawiła miskę na szafkę i wsłuchała się...

Nic. Cisza. Czyżby się jej zdawało?? Podeszła do okna. Przykleiła nos do szyby. Ale nic nie zauważyła. Postała jeszcze chwilę i nasłuchiwała.
Nadal cisza.

W końcu odwróciła się na pięcie i udała ponownie na krzesło, tuż obok nieprzytomnego mężczyzny w łóżku. Rękom dotknęła czoła. Na szczęście było chłodne. Ponownie ujęła w dłoń miskę i zaczęła karmić go.
Igan zastukał ponownie zamierzając jednak doprowadzić do tego, aby kapłanka otworzyła okno.
Czyżby miała omamy słuchowe??

Po raz kolejny odwróciła się do okna. Była pewna, że jednak coś lub ktoś w tę cholerną szybę zastukał. Wyglądanie na zewnątrz znowu niczego nie pokazało. Lady Yllaatris mogła oczywiście zgasić światło i zacząć się rozglądać w ciemnościach. Ale wybrała szybsze rozwiązanie. Otworzyła okno i wychyliła się przez nie by móc lepiej zlustrować okolicę.

- Niespodzianka - powiedział Igan kiedy kapłanka spojrzała w jego kierunku. - Podobno chciałaś porozmawiać?
- Kurwa!! - Wydusiła z siebie kapłanka cofając się i to znacznie od okna.
To było zaskakujące słowo, nawet dla Igana, albo i nie było, ale okoliczności użycia były. W każdym razie po chwili znalazł się w pokoju opierając o parapet:
- Nie wiedziałem jak zareagujesz, ale tego się nie spodziewałem - powiedział rozcierając palce.
- Nie moża wykończyć kapłanki w normalny sposób, to się ją o zawał przyprawi?? - Zamknęła za nim okno i zaciągnęła mocno, aż do przesady, zasłony. - Orlamm się spisał, widzę. To dobrze. Mam nadzieję, że zaraz pojawi się reszta.
- Jaka reszta?!? - zapytał Igan najwyraźniej niezadowolony z zamkniętego okna.

Jedyną odpowiedzią kapłanki był siarczysty policzek jak otrzymał od niej chłopka. Przez ułamek sekundy oczy Igana stały się jeszcze bardziej zimne,całkowicie się nie ruszając powiedział:
- Zrób to jeszcze raz, a będzie to ostatnia rzecz jaką zrobisz w życiu. To jest obietnica.
- Zrobię. To też jest obietnica. Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś głupiego. - Kapłanka pokręciła głową, jakby chciała coś z siebie zrzucić. A po chwili, jak gdyby nigdy nic dodała już całkiem spokojnie. - Niedługo ma tu się zjawić Kenneth, Orlamm i być może ktoś jeszcze. Jesteś głody??
- Nie. Nie zamierzam się z nikim... Nieważne. Kiedy mają przybyć?
- Niedługo. - Otworzyła drzwi na korytarz i spojrzała na chłopaka. - Umówiliśmy się na 21. - Palcem wskazującym prawej dłoni pokazała korytarz. - A ja zmierzam się spotkać tam. Ruszaj.
- Ha, ha, ha. - otworzył okno zrywając wcześniej kotarę. - To już w tym, mieście graliśmy. Było miło Cię zobaczyć.
- Kolejny indywidualista się znalazł. - Od niechcenia przeniosła na niego wzrok. - Co i komu chcecie udowodnić??
- Indywidualista? Jak nie zauważyłaś to dbam o własną dupę... - najwyraźniej zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnował.
- Właśnie zauważyłam i odczułam boleśnie na własnej.
- Mam powiedzieć, że mi przykro? Czy co? Rozumiem, że strażnicy miejscy są debilami, ale że Jan jest, to była nowość. No, nieważne...
- No jasne. Ktoś jest debilem, bo wykonuje swoją robotę?? A Jan nie jest. Rzemieślnik niestety mówił prawdę.
- Widzę, że nie mamy o czym rozmawiać. Jaką, kurwa, prawdę?!? Kto jak kto, ale ty wiesz gdzie byłem całą noc, więc...
- Nie całą. - Odparła ironicznie. - Nie całą. Nie wchodzę w szczegóły co robiliście razem.
- Dobra. Na nazie. Coś jeszcze masz do dodania?
- Pomyśl logicznie. Ktoś zadał sobie sporo trudu, by znalazł się świadek. Wiarygodny świadek. Świadek zeznający przy magu. Świadek mówiący prawdę przy magu.
- Doprawdy?!? Mówiłem to rano, ale... wtedy nikogo to nie interesowało. Teraz nagle ktoś na oczy przejrzał??? Ja cie proszę, takie bajki to ja, nie - mnie. I co? I psińco... Opcja w kiciu nie wchodzi w rachubę.
- A czy ja ci każe tam iść??
- A nie? Ciągle trajkoczesz o wiarygodnych świadkach, wykonywaniu obowiązków i innych bzdurach. Liczysz na to, że w kiciu bym przeżył? Myśl logicznie. Jak tylko trafiłbym do ciupy momentalnie ktoś ożeniłby mi kosę między zebra i przykryto by to tą samą wątłą bajeczką o ciocie...
- Nie wiem jak tam jest. I przekonywać się nie chcę.
- Świetnie. Coś ustaliliśmy. - Igana ta cała rozmowa zaczynał denerwować. W zasadzie - wypełnił swoją część umowy. Pojawił się i rozmawiał. Równie dobrze mógł znaleźć się na gzymsie po drugiej stronie okna i po chwili zniknąć w ciemnościach. - Skoro już zgadzamy się z tym, że ktoś mnie wrabia i nie szczędzi na to środków to może nie wiemy kto, ale na wiemy dlaczego. Nie przypomnę, że od początku byłem przeciwny spotykaniu się w Karczmie Jana, a pomysł zamieszkania tam był po prostu kretyński. Ktoś sobie nas wszystkich pooglądał i kolejno eliminuje, a my na dobrą sprawę błądzimy jak pijane dziecko we mgle... Zauważ, że mamy bardzo nietypową możliwość, możemy wykorzystać to co się stało dla własnych celów. Większość osób jest przekonana, że uciekłem z miasta - tak wskazywałaby logika. Do czasu, aż nie zostanie wyjawiona informacja, że ciągle jestem w mieście - nikt nie będzie mnie szukał. To pozwala mi działać niekoniecznie będąc ciągle obserwowanym. Zresztą jaką masz pewność, że wśród nas nie ma zdrajcy? Ile osób znasz?
- Z tej tak zwanej drużyny?? Siebie. I sobie ufam. Pozostałych wybrała Jaheira, chyba. Zresztą. Z siedmiu osób zostały trzy. Sam siebie zdradziłeś?? - Nadal stała przy drzwiach.
- Trzy? Właśnie, a gdzie są niektórzy? Pojawili się na pierwszym spotkaniu, posiedzieli nie mówiąc nawet co robią i czym się zajmują... Więc przyszli tylko po to, aby obejrzeć resztę.
- Nie wiem gdzie pozostali. - Uśmiechnęła się sztucznie. - Po tym jak w spektakularny sposób opuściłeś “Północne Serce” zastałam tam tylko Ramsaya. Po reszcie ślad zaginął. Może Whitehorn się z nimi skontaktuje, tak jak z tobą. - Wzruszyła ramionami. - I właśnie dlatego, że zostaliśmy w trójkę, to chcę żebyśmy omówili pewne sprawy. Chodźmy zatem na dół, bo tu nie jest miejsce do takich rozmów.
- Ah, przez trójkę rozumiesz siebie, mnie i Ramsay’a... - Ruchem głowy potwierdziła. - Nie jest to najlepszy układ jaki mogłem sobie wymarzyć, ale jakiś jest... Jeżeli przez kilka godzin udałoby się wyeliminować pięciu z nas to byłoby... kłopotliwe... W chwili obecnej wiemy na pewno o śmierci Rhistela Amblecrowna.
- Ty lepiej pomyśl komu na odcisk nadepnąłeś??
- To jest oczywiste. Akuratnie. Jednym wydarzeniem usiłowano wyeliminować dwie osoby z naszej grupy. Wszystkich nie można zabić bo będzie to podejrzane, w końcu ile mordów może się wydarzyć w jednej karczmie? Więc jednego zabito i wrobiono w to kogoś kto nie mieszkał w “Północnym Sercu”, czyli pozostawałaś tylko Ty i Ja. Ja byłem bardziej prawdopodobnym zabójcą.

Yllaatris już chciała udzielić mu jakiejś ciętej odpowiedzi, ale się powstrzymała. Głośno tylko wypuściła powietrze z płuc. Dłuższą chwilę wpatrywała się w rozmówcę z niemym pytaniem wyrysowanym na twarzy, aż w końcu je wyartykułowała.

- Idziesz??
- Ja też ufam tylko sobie. Który pokój? Albo inaczej - zostaw uchylone okno. Zorientuję się. - Płynnym ruchem zalazł się za oknem i szybko zszedł na ziemię znikając na chwilę w cieniach ogrodu.
- Który pokój?? Który pokój?? - Powtarzając jego pytanie zamknęła okno. Kotarę trzeba będzie powiesić na nowo, ale tym może zająć się później.
Zabrawszy miskę i zgasiwszy światło wyszła z pokoju.
Teraz mogła już tylko czekać na przybycie pozostałych. A w zasadzie to nie. Skoro Igan nie chciał się podzielić informacjami na temat tego co zdołał wyciągnąć z najemników wczorajszej nocy, to te informacje udzieli jej inna osoba. Dlatego też zamiast do kuchni udała się piętro niżej, do apartamentu zajmowanego przez Eilsys Silverkin. Czas na szczerą rozmowę.

Igan obszedł budynek i znalazł sobie miejsce do obserwacji; jeżeli ktoś będzie wchodził na teren posesji głównym wejściem zauważy tą osobę. W końcu dobrze byłoby wiedzieć kto pojawi się na tej rozmowie...
 
Aschaar jest offline  
Stary 15-10-2010, 18:55   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Post wspólny...

Czatowanie na drzewie nie było nudne. Może dlatego, że Igan był do czatowania przyzwyczajony. Nie zmieniało to jednak faktu, że wyznaczona godzina minęła, a jakoś nikt nie kwapił się z pojawieniem się w domu kapłanki. “Być może do spotkania w ogóle nie dojdzie?” - zastanowił się Igan przeklinając w duchu całą ta durną drużynę z dopustu bożego. W okolicach godziny spotkania pojawił się cały korowód ważnych figur, któremu Igan pozwolił spokojnie przejść ścieżką prowadzącą do głównych drzwi domu kapłanki. Światło księżyca posrebrzało drzewa...



Musiało być już w okolicach godziny ustalonej na spotkanie kiedy na posesji lady Yllaatris zaczęli się pojawiać kolejni przybywający na spotkanie. Jako pierwsza przybyła wyraźnie wkurzona Jaheira nawet furtka musiała znieść jej humory kiedy zamknęła ją z rozmachem. Chwilę później przybył mag, którego Igan widział w wizji; ten dla odmiany był smutny. Właściwie tuż przed wyznaczoną godziną przyszło dwoje ludzi, choć raczej słowo ludzi nie było tu najszczęśliwszym... Aerie przyszła w towarzystwie jakiegoś wielkoluda, który z kolei dźwigał na ramieniu jakiegoś mężczyznę. Zaskoczeniem dla ciągle czatującego Igana był fakt, że nie pojawił się nikt z drużyny. Minęła już godzina spotkania, a nikogo nie było. Również techniczną niemożliwością było, aby ktoś wszedł do domu niezauważony, chyba, że korzystał z jakiejś magii...

Rozważania te przerwał Kenneth, który dotarł do domu kapłanki jak zwykle elegancko spóźniony, czyli “ludzie już zaczynają się o niego dopytywać, ale jeszcze nie sarkać”. Podobnie jak pozostałych gości, tak i Ramsaya przywitała w drzwiach młoda dziewczyna. Najemnik miał ją już okazję widzieć wcześniej. Jak cała reszta został zaprowadzony do salonu, którego jedna ze ścian cała była przeszklona i wyjść można było do ogrodu. Zaciągnięte kotary dawały pewną prywatność, ale ich ruch wskazywał, że jedno z okien musi być uchylone.
Pod ścianami ustawione były wyściełane aksamitem szezlongi i sofy. A koło nich ustawiony był stół z niewielkim poczęstunkiem.
Gdy tylko - jak zwykle spóźniony - Ramsay wszedł do domu Igan znalazł uchylone drzwi i przykucnął przy ścianie słysząc co dzieje się w środku, choć niektóre słowa nie były w pełni słyszalne. Grube kotary i zapewne wielkość pomieszczenia robiły swoje...

*****

Orlamm milczał, natomiast Jaheira nie miala ochoty się cackać:
- Co wy wyrabiacie? Orlamm przybiegł do mnie, że Igan - Tu półelfka zaczęła rozglądać się za chłopakiem, którego nie było jednak w salonie. - posądzony o zabójstwo Rhistela. Gdzie jest reszta? Co tu się dzieje?
- Po pierwsze, nie tym tonem. - Kapłanka postawiła na stole jakiś talerz z przystawkami. Zwróciła się jeszcze do służącej szepcząc coś jej na ucho. Dziewczyna szybko wyszła. Yllaatris wygodnie usadowła swoje cztery litery na krześle. - Nie wiem gdzie reszta. Nie mam zamiaru im matkować. A i sama chciałabym wiedzieć co tu się dzieje. - Potem przeniosła swój wzrok n wielkoluda i tego kogoś, kogo trzymał na ramieniu. - Ja mam już dosyć takich gości. Mam dwóch w piwnicy. Znaczy... - Tym razem popatrzyła na czarodzieja, potem na Mardocka i znowu na Whitehorna. - Znaczy miałam. Tu niedługo będzie świątynia Bhaala. - Ostatnie zdanie podszyte było wyraźnie ironią.
- Dobrze - skinęła Jaheira - wobec tego Dziewczynko Nie Tym Tonem słuchaj. zostałaś dowódca tej grupy, żeby wiedzieć, takie rzeczy. Jak nie wiesz, to się dowiedz. Na Igana nic nie mieli, więc udało się wyczyścić sprawę, tylko to wzięcie zakładnika było lekka przesadą, choć powód ucieczki rozumiem. Ta sprawa także jest zresztą do sprawdzenia, znaczy owo morderstwo oraz wrobienie Igana. Notabene, decyzję ścigania Igana podpisał ten sam urzędnik, który skierował strażników. Wiecie kto. Aerie, daj im potem te zaproszenia - zwróciła sie do elfki - bo ja mam tego dosyć. Wystarczająco się nasłuchałam od Alustriel. Powodzenia oraz zachowujcie się trochę poważniej, niż do tej pory - odwróciła się kierując w strone wyjścia.
- O nie, nie nie. - Yllaatris siedziałą spokojnie. - Ja ich szukać nie będę. To nie są dzieci i wiedzieć powinni... - Jaheira nie słuchała jednak, wyszła sobie po prostu. Kapłanka odprowadziła ją wzrokiem, a następnie przeniosła go z niemy pytaniem na Aerie i Orlamma. - Zdaje się, że to ma być współpraca a nie wydawanie poleceń?? A to?? - wskazała mężczyznę na ramieniu stojącego wielkoluda.
- Chłopak próbował śledzić waszego towarzysza - Kenneth rozpoznał jednego z sekciarzy - zatrzymał się potem pod bur ... znaczy pod przybytkiem Sune i obserwował. z dosyć daleka. To jakiś początkujacy mag. Normalnie ciężko go było odnaleźć, ale magią się dało - dodała Aerie. - Nie znacie sie jeszcze. To jest Misc, mój towarzysz, a to Lady Yllaatris, właścicielka tego, tego, kapłanka Sune - wybrnęła nieco poczerwieniała.
- Nie miał szans ze mna i z Boo. kiedy jeszcze moja wiedźma pomogła, dostał za swoje. To była łatwa sprawa. Najpierw wiedźma go wyśledziła. Potem do pracy przystapił Boo i ja, no i mamy go. - wyjaśnił jej uprzejmie Misc. - Chyba pomyliłaś to z małżeństwem - kontynuował - Harfiarze to organizacja, czyli muszą być dowódcy oraz ci, którzy słuchają. Inaczej po co ty zostałabyś dowódca grupy?
- Spokojnie - uśmiechnęła się czule Aerie - nic się nie stało. Każdemu się zdarza zawalić sprawę. Po prostu napraw to jakoś. Jak trzeba to pomożemy wam.
- We trójkę - przyznał Misc - Wiedźma, Boo i ja.
- Na początek macie zaproszenia. to dla was oraz dla partnerów, jeżeli zechcecie ich wziąć. - Podała im trzy pięknie wykonane karty. Lady di Grizz zapraszała za trzy dni na wielki bal w swojej posiadłości.
- Lady di Grizz dostarczyła na dwór Wysokiej Lady kilka bezosobowych zaproszeń. Musiala, bo zaprosić kogoś trzeba było z dworu Lady, ale to sama Alustriel mogła chcieć zdecydować. dlatego grzeczność nakazywała dać kilka zaproszeń in blanco do dyspozycji dworu. Stąd wzięło się dla was, bo jak się domyślacie, będzie to dla was okazja spenetrowania jej tajemnic. Mocno ja podejrzewamy. Zresztą sami wiecie.

Lady Yllaatris wysłuchała tych wszystkich wyjaśnień kontemplując jakąś palmę na ścianie, niewielką bo niewielką, ale zawsze.
- Dowodzić to można karnymi żołnierzami, a nie ba... - Mówiąc to wpatrywała się w poruszaną wiatrem zasłonę. - Mam rozumieć, że to iż niektórzy mieli pecha, to moja wina?? Ja mam im wszystkim waszym zdaniem złote obroże i smycze ponakładać?? Na Sune, to są dorośli ludzie i wydawało mi się że odpowiedzialni. Zresztą nie ważne. - Nalała sobie do kieliszka białego wina. - Przerzucanie się winą nic tu raczej nie zmieni. - Wskazała na stół. - Częstujcie się proszę. A wracając do meritum sprawy. Radca, jak mu tam było?? - Kapłanka zamyśliła się chwilę. - A tak, Radca Wisdbrom, wydał nakaz aresztowania. Radca Wisdbrom przesłuchiwał lady di Grizz. Skąd taki człowiek w administracji?? I w ogóle sprawa tych wyznawców Bhaala. - Wskazała na ich nieprzytomnego towarzysza.

- To Bhaala? - zdziwił się Misc - ale Boo twierdzi, że to rzeczywiście może być prawdą. Nie wiemy, kto to jest. My tylko widzieliśmy, że śledził naszego. Dlatego nie mogliśmy na to pozwolić.
- A jeżeli już o wilku mowa. - Kapłanka tym razem odwróciła się do Kennetha. - Może w końcu podzielisz się z nami wrażeniami z wizyty u wyznawców Bhaala??
- Natomiast co do dowodzenia - wyjasniła Aerie - Cóż, Jaheira oberwała od Alustriel, ty obrywasz od Jaheiry. Możesz przekazać to niżej, jak znajdziesz tamtych, co zniknęli. chyba ...
- ... ze oni także ... - wiadomo było, co Orlam chciał powiedzieć.- Lady Yllaatris, po prostu wygląda to tak, że kiedy się dowodzi, to jednocześnie się odpowiada. Harfiarze zostawiają takim grupom, jak ta, dużą samodzielność. Wiem, że kierowanie takim zespołem to niełatwa sprawa, ale jakoś musi sobie pani poradzić. My pomożemy, ale mamy także inne sprawy. Natomiast co do radcy, po prostu zjawił się tutaj z doskonałymi koneksjami z Waterdeep. Mieliśmy wtedy pewne problemy w kopalniach Nesme. Tam się wykazał wielkimi umiejętnościami powstrzymując atak grupy barbarzyńców. Za to został mianowany radcą. Doskonale się sprawdzał... Bardzo dobre wino, lady Yllaatris - spróbowal troszkę.
- Może ustalmy raz na zawsze. - Yllaatris miała już dość wałkowania tematu grupy i dowództwa. - To nie jest żadna grupa, to banda indywidualistów, którą ktoś wybrał. Ciekawe kto?? A grupą podatną na rozkazy byliby gdyby ich opłacono. To powinno zakończyć dyskusję w tej materii.
- Gdyby nam płacono - uśmiechnął się sarkastycznie - bylibyśmy najemnikami. A mianujemy się przecież obrońcami równowagi. Ale to tylko taka luźna dygresja. Wracając do tematu: co to za impreza u di Grizzich? Tak sobie zrobiła z nudów czy ma w tym jakiś cel? Macie listę gości?
- Cóż, zgłosiliście się po dobrowoli. to cudownie. Wy, Boo i ja. Wszyscy jesteśmy bohatyry. Chomiki i łowcy wszystkich krajow, radujcie się - rzucil gromko Misc.
- Impreza zas to wielki bal, który lady organizuje co jakiś czas. - dodała Aerie. - Zaprasza swoich przyjaciół, taką szlachtę, najbogatszych. Ale nie może pominąć dworu, dlatego wysyła także zaproszenia dla Wysokiej Lady. Nie mamy listy gości, ale spodziewajcie się kilkudziesieciu zaproszonych, pewnie każdy z nich przyjedzie mając garść służby.
- Pytam, bo dobrze byłoby wiedzieć, czy pojawi się ktoś kompletnie z dupy, ale wpasowujący się w całą aferę. - zapytał Kenneth
- Ten radca pewnie tak - wtrącił Orlamm. - Ale może jest osobistym gościem lady di Grizz. Ogólnie na bal wybiera się dziesiątka urzędników dworskich z żonami. Wśród nich trzy zaproszenia sa dla was. Moze zaciekawi tutaj pewna osobe fakt, że na bal wybiera się również pewien szambelan z narzeczoną oraz przyszłym szwagrem.
- Ty lepiej, Ramsay, powiedz co ustaliłeś z tymi wyznawcami Bhaala?? - Kapłanka znała przebieg rozmowy z piwnicy, ale chciała poznać i dalszą część losów owego gościa. - Miałeś coś więcej wyciągnąć z niego.
- I wyciągnąłem.
- No to czekamy na szczegóły. - Kapłanka ciągnęła dalej ten temat, mając nadzieję, że w końcu usłyszy coś konstruktywnego.
- Szczegółów... zdradzić nie mogę. Mogę za to zapewnić, że kult, o którym mówimy, najdalej za parę dni przestanie być problemem. Kwestia ta zostanie ostatecznie rozwiązana, że tak to pozwolę sobie ująć.
- I dlatego ktoś za tobą łazi?? Ktoś od nich??
- To więcej niż prawdopodobne. - skinął niedbale głową Ramsay.
 
Aschaar jest offline  
Stary 18-10-2010, 14:48   #29
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
... ciąg dalszy posta wspólnego...

Igan z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie toczonej w pomieszczeniu. To właśnie dlatego nie przepadał za takimi spotkaniami. “Dowodzący... dowodzeni... tylko robić nie ma komu” - pomyślał. Zaproszenia na bal były już całkowitą przesadą. Di Grizz dostanie wszystkich na złotej tacy. Bomba. Póki poruszano temat balu spokojnie mógł sobie pooddychać świeżym, rześkim powietrzem. Zaczynało się ciekawie i szybko skończyło. Zawsze jak ktoś mówił, że nie może zdradzić szczegółów, nie miał bladego pojęcia o czym gada.
- Czyli ogólnie nie masz bladego pojęcia o czym mówisz? Tak mam to rozumieć? - zapytał Igan wchodząc do pomieszczenia. Za sobą miał otwarte drzwi, a przed sobą... Cóż niektórzy byli zdziwieni.
- Rozum sobie jak chcesz, twoja sprawa. - wzruszył ramionami Ramsay.
- Nasza sprawa Ramsay, nie moja i nie twoja. To, że ty masz wszystko w dupie nie znaczy, że ja mam na tym stracić. Twierdzisz, że Bhaalici nie będą problemem? Na jakiej podstawie? A, co by nie było - dobry wieczór państwu.
- Dobry wieczór - powiedzieli jednocześnie Aerie, Misc, Orlamm oraz prawdopodobnie Boo, bowiem z sakiewki Misca coś zapiszczało.
- Ale także chcemy się dowiedzieć czegoś na temat Bhaalitów - dodała Aerie. - Jakby nie było, Harfiarze mocno się interesują tym zakazanym kultem. Każda informacja, która pozwoli nam ich zrozumieć oraz ograniczyć szkodliwa działalność ...
- Co tam ograniczyć - krzyknął Misc - Boo porwie ich na kawałeczki.
- Czyli co tam się stało, mości Kenneth?

Ramsay nie zdążył odpowiedzieć, o ile w ogóle chciał to zrobić, bowiem rozległo się pukanie do drzwi, po czym weszła Darsys prowadząc trzy osoby, dwóch mężczyzn i kobietę.
- Przepraszam milady, ze przeszkadzam - zaczęła służka - ale panienka Aerie poinformowała mnie, ze przyjdą oraz, że mam ich do państwa od razu zaprowadzić i że to ważne dla pani bezpieczeństwa.
- Dokładnie tak jest - przyznała Aerie. - Jaheira poleciła ich wynająć, jako ochronę twojego domu, Yllaatris. Harfiarze płacą. Biorąc pod uwagę Bhaalitów oraz to co się stało panu Mardockowi wydaje się, ze miała rację. Toteż udała się do Briana Hawkwooda, nacisnęła go, a ten dał trojkę ludzi, w tym swoja córkę.
- Oczywiście milady Yllaatris - niemal zameldowała się dziewczyna - jestem Effie Hawkwood, a to Dzwon i Zeusznik, dobrzy żołnierze. Mamy chronić panią oraz wykonywać polecenia, jeśli tylko nie będą przekraczały granic zdrowego rozsądku. przy czym muszę oznajmić, ze to, czy coś przekracza, czy nie, będę osobiście decydować. Jeśli jednak będzie dobrze, proszę nami dysponować.
Yllaatris oparła łokieć o stół, głowę wsparała na ręce i odchylając palce spoglądał;a na nowo przybyłych. Wydęła przy tym usta.
“Najpierw nawrzeszczą, potem wcisną kogoś i każą być zadowoleni.” Pomyślała z niesmakiem.
“A to coś mi się stało?” - Igan uśmiechnął się nieznacznie. W ogóle to wszystko jest lekko bez sensu. Za niedługo to będzie tu cała armia ludzi. Tylko, że jakoś sprawy nie posuwają się do przodu. Yllaatris nie wiedziała gdzie jest reszta drużyny... Ciekawe czy ktokolwiek wiedział, czy wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego i udawali, że nic się nie stało? Można było i tak. Tylko, że nie zmieniało to stanu rzeczy - drużyna była ujawniona i przeciwnicy doskonale wiedzieli kto jest jej członkiem... Oczywiście, o ile zdrajca nie znajdował się na tej sali. Po całym zamieszaniu z wejściem ochrony zwrócił ponownie wzrok na Ramsaya.
- Wiesz, to, że zachowujesz się jakbyś miał w dupie gefrajterski kij, nie dodaje ci powagi. Śmieszności, co najwyżej. W sprawie kultu powiedziałem już, co miałem do powiedzenia, powtarzać się nie będę.
- Powtarzać? A to coś konkretnego powiedziałeś??? - Igan zignorował zupełnie przytyk Ramsaya. A przynajmniej wyglądało na to że zignorował, bo w ostatniej chwili ugryzł się w język i nie rzucił znaną formułką, że krowa która dużo ryczy mało mleka daje, a pies, który szczeka nie gryzie...
- A teraz ci co dają dobre rady, niech mi powiedzą jak tu współpracować z takimi?? - Yllaatris na chwilę zignorowała nowoprzybyłych. - Bo z niektórymi nie da się współpracować. - Wpatrywała się w Misca, Aerie i Orlamma.
- Hm, może zapytaj Jaheiry - stwierdziła Aerie gryząc wargi, prawdopodobnie powstrzymując się od śmiechu.
- Tak, Boo doradza to samo. My jesteśmy od bicia nie od współpracy z takimi ludźmi. Jak wiedźma powie, żeby walić, to walimy.
- Mości Kenneth, to naprawdę poważna sprawa, nie zaś głupie gierki - ofuknęła wreszcie Ramsaya Aerie.
- Wiedźmo, Boo pyta, czy prać tego brodatego?
- Poczekaj Misc. Naprawdę toczymy wspólną walkę przeciwko złu, a ty, panie Ramsay, jesteś Harfiarzem, a nie wolnym strzelcem. Powiedz, co jest grane, bowiem to nie czas na ciuciubabkę.
- Taaaak. Z pewnością Jaheira poradziłaby sobie tu śpiewającą. - Odparła ironicznie Yllaatris, puszczając jednocześnie mimo uszu przytyki. Następnie przeniosła wzrok na przybyłych. Zlustrowała ich od stóp do głów i z powrotem. Westchnęła głośno. - Znajdź im Darsys jakieś pokoje, później z nimi porozmawiam im ustalę szczegóły. - Wskazała na zabudowania dla służby znajdujące się za kamienicą.
- To faktycznie zaczyna przypominać jakąś ciuciubabkę. - powiedział po wyjściu ochrony i służki oraz chwili ciszy Igan - Ja nie mam ochoty się w to bawić. Ochoty i czasu. Przekomarzanie się "ja coś zrobiłem, ale nie powiem co" zostawmy dzieciom w piaskownicy. Widać niektórzy nie wyrośli z tego wieku... W ciągu dnia udało mi się zdobyć pewne informacje i chyba niektóre sprawy wyjaśnić. Jakby szacowny Ramsay zapomniał powiedzieć to główna siedziba kultu Bhaala znajduje się w dużym budynku przy Trakcie Flisaków, trzy domy dalej jest karczma "Biały Jeleń". Informacje zdobyte od naszego... hmm... informatora mówiły o tym, że wśród bhaalitów jest znaczny kupiec, z siedziby kultu widziałem wychodzącego jednego z synów zamordowanego w świątyni Ilmatera kupca. Nasz informator twierdzi również, że bhaalici nikogo nie porwali. Według mnie zatem morderstwo i porwanie nie mają z sobą nic wspólnego. Sprawa bhaalitów jest zupełnie osobnym wątkiem - w skrócie - synalek postanowił dorwać się do pieniędzy tatusia przez jego usuniecie z tego świata. Otrucie się nie powiodło, więc zabili go w świątyni. Na to zupełnie przypadkowo nałożyło się porwanie kapłanki, o którym nic nie wiemy. Jeżeli zaufać słowom Ramsey'a to sprawą kultu nie musimy się zajmować... - zrobił przerwę podkreślającą zamkniecie, przynajmniej przez niego, tematu. Mało go obchodziło, czy faktycznie można było się sprawą już nie zajmować, czy nie. Ramsay brał to na swoją klatę. Chciał grać twardziela, jego sprawa. - To pozostawia sprawę porwania bez jakichkolwiek śladów... Jeżeli było to porwanie. Wiemy tylko, że nocą ktoś wyniósł przez okno duży pakunek. Założyliśmy, że w pakunku była kapłanka - to nie musi być prawda. W każdym razie możemy założyć, że celem porywaczy było niedopuszczenie do tego, abyśmy dowiedzieli się czegoś od druida...
- Do tego dodajmy, że porywacze nie byli tutejsi. - Lady Yllaatris powróciła do meritum sprawy. - Ramsay?? A może ty chcesz odwiedzić pewien znany ci już pokoik?? Na koszt firmy.. Gwarantuję niezapomniane wrażenia. Hmmm...?? - Kapłanka nawet nie patrzyła na osobnika, do którego skierowane było pytanie. Zajmowała się natomiast podziwianiem barwy wina w swoim kieliszku.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-10-2010, 23:22   #30
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Mark z apetytem pałaszował olbrzymie ilości jedzenia. Dosty przyglądał się wielkimi oczami jak mnich wrzucał w siebie olbrzymie pajdy chleba ze wszystkim co znajdowało się w zasięgu ręki, szczególnie soloną wieprzowinkę. Nie przejmował się on dziwnym wzrokiem towarzyszy. Jada dużo bo tak mu pasuje i dlatego, że ciało potrzebuje dużo energii ale duch jeszcze więcej. Nie robiło mu większej różnicy co ludzie o nim sądzili. Mnisi od zawsze budzili ogólne zdziwienie swoimi awangardowymi zachowaniami.
Jeszcze zanim był syty, do obozowiska wkroczył kolejny mężczyzna. Zauważyli go dopiero kiedy wysunął się z linii lasu, krocząc sprężystym krokiem z podniesioną głową. Ów jegomość budził podziw i roztaczał wokół aurę nie mniejszą niż Flamia. Widać było po nim, że był kolejnym potężnym wojownikiem w tej grupie. Zaczynało się robić niebezpieczniej, a przez to ciekawiej. Blizny i tatuaże na jego twarzy nic nie mówiły Markowi, ale elf zauważył, i zwrócił mnichowi uwagę, na zawistny wzrok, jakim obdarzył go Edwin. Najwyraźniej ta dwójka nie lubiła się za bardzo.
- Kto to? - Marcus trzepnął łokciem Dantibę.
- Zastępca Flamii. Nazywają go Pagas Wilk – szepnęła mu. - Jeżeli Flamia kogoś słucha, to jego niekiedy. Uważajcie na niego. Radzę dla bezpieczeństwa twoich własnych gaci.
- Interesujące – uznał drow.
Podobnie uważał Mark. Postarał się jednak nie okazywać większego zainteresowania zastępcą. Do tej pory sądził, że jest nim czarodziej. Skoro jednak okazał się nim ten mężczyzna to musiał mieć zdolności i wiedze wykraczającą poza tę Edwina. Mnich zatopił zęby w soczystym mięsie i słuchał kątem ucha. Zauważył, że Mizzrym ma taki sam zamiar.

Rozmowa zaskoczyła i jednocześnie go zaniepokoiła. Najwyraźniej ten cały Pagas miał możliwość spotkać się z Flamią po ich przybyciu albo porozumieli się w jakiś inny sposób. Drugą sprawą była zapowiedź potyczki. Nie spodziewał się tak szybkiej akcji. Nauki jego klasztoru wyraźnie mówiły kiedy może użyć swoich możliwości. Nie miał ochoty łamać ich albo naginać dla bandy najemników, których posądzał o stan zdrowia jego przyjaciela. Z drugiej strony nie mógł się teraz wycofać. Miał tylko podejrzenia, poza tym wątpił by dali im tak łatwo odejść. Straci kolejny dzień nie wiedząc co robi reszta. Może także wpadli na jakiś trop? Musi zdobyć jakieś informacje. Jakiekolwiek.
- Wygląda na to, że szykuje się akcja. Szybko przyszło no nie? – zapytał bezceremonialnie drowa, nie przerywając posiłku.
- Tak – odparł ten po chwili zastanowienia. – Kto mógłby się spodziewać.
- Przynajmniej gnaty się nam nie zastaną. Od tamtej potyczki z orkami nie mieliśmy porządnej walki, chociaż trudno było to nazwać wyzwaniem. Ile to było, tydzień, dwa tygodnie temu?
Mizzrym spojrzał się dziwnie na towarzysza, który nie zdradzał żadnych oznak niepokoju, czy innych rzeczy które pokazały, że kłamią teraz jak z nut.
- Ta, chyba coś koło tego. Warto będzie się wreszcie rozruszać.
Elf nie odzywał się dużo. Najwyraźniej jemu także coś chodziło po głowie. Coś z czym nie chciał się zbytnio dzielić. Mnich rozumiał go. W ciągu tych dwóch dni zrozumiał, że mają wiele podobnych cech. „Wielcy wojownicy rozumieją się bez słów. Nie potrzebują taktyk czy innych wskazówek. Jeżeli znają swój potencjał i potencjał ich towarzysza, to będzie to wystarczające by pokonać każdego przeciwnika”, powiedział jeden z jego nauczycieli. Teraz dopiero zrozumiał sens tych słów.
- Dantiba, wiesz może o co chodzi? – spytał kobiety. Miał nadzieje, że ufają im na tyle, żeby podzielić się chociaż tą szczyptą informacji. – Oczekujemy kogoś?
- Najemnicy. Tacy, jak my, tylko trochę więcej. Ale mając element zaskoczenia za sobą, dorwiemy ich. To podstawa strategii.
„To akurat wiedziałem” westchnął do siebie w myślach.

Kiedy Flamia i Pagas powrócili do drużyny, mieli już najwyraźniej omówiony plan działania. Ogólne przygotowania i wymarsz w nocy w celu zaskoczenia przeciwnika. Standard. Mark wrzucił obgryzioną kość do ogniska i wyprostował się, strzelając z krzyża. Podszedł do Flamii i zapytał, czując jednocześnie respekt ale nie bojąc się wydźwięku wypowiedziany słów:
- Skoro już zostaliśmy zatrudnieni, to przypuszczam że nie do tego by nosić worki z jedzeniem. Wy nas znacie, my o was nie wiemy nic. O waszych umiejętnościach przekonamy się w trakcie walki, o ile do niej dojdzie. Chciałbym jednak wiedzieć jakie jest nasze zadanie i kogo mamy się spodziewać. – zrobił na chwilę pauzę, żeby ocenić reakcję jego „szefowej”. – Nauki jakie wyniosłem z klasztoru są bardzo pomocne, ale żeby dobrze się przygotować muszę wiedzieć z kim będę walczył.
Flamia tylko skinęła:
- Maja prawdopodobnie magów, do niech trzeba się będzie dobrać najpierw.
„ Co jest, wszyscy ustalili sobie by mówić rzeczy oczywiste?”
- Rozumiem. To jednak nadal nie tłumaczy kim oni są i dlaczego są zagrożeniem dla naszego zadania
- Pytałeś, jakie są zadania oraz kogo należy się spodziewać. Co za różnica dla ciebie, jak się nazywają, skąd przybywają, dlaczego są zagrożeniem? Te informacje zbędne ci są do walki. – Wszyscy przyglądali się tej rozmowie z zainteresowaniem, Trash nawet z uśmieszkiem jakby tylko czekał kiedy jego szefowa rozpocznie coś ciekawego.
- Do tej walki tak, ale dla przyszłych zadań nie. Jestem po prostu zapobiegliwy – Mark założył ręce za plecy, sprawiając wrażenie bezbronnego.
- Porozmawiamy wobec tego kiedy indziej. Teraz odpoczywaj. Nie wiadomo, jak długi czas potem spędzisz podczas marszu oraz walki. Wolałabym nie stracić nikogo ze swoich, zaś najmniej już przez to, że nie chciał odpowiednio wypocząć przed bojem. – ucięła rozmowę Flamia i odwróciła się na pięcie.
Mnich stał jeszcze chwilę w tym samym miejscu i patrzył za odchodzącą pięknością. Za jej uwodzicielskimi ruchami bioder i ognistymi pasmami włosów luźno opadającymi na plecy. Otrzeźwił się dopiero kiedy drow położył mu rękę na ramieniu.
- Dużo nie wywalczyłeś.
- Może. Ale przynajmniej zwróciłem na siebie uwagę – odparł, nie odwracając wzroku. – Chodźmy się przygotować, dzisiaj będzie gorąco.
Mark nie rozumiał dlaczego, ale odkąd trafił do Silvermoon wiele godzin spędzał na niczym. Zawsze musiał czekać i nie miał nic do roboty. Myślał, że ta misja wyleczy go z nadmiaru wolnego czasu, ale tutaj też został zmuszony do nieróbstwa. Miał odpoczywać, niby po czym? Nie był zadowolony. Wszyscy dookoła rozkoszowali się przerwą to paląc fajki, grając w kości czy po prostu rozmawiając. On był tu nowy. Nie miał fajki, w kości nie mógł grać, a rozmawiać nie miał o czym. Nawet Mizzrym stał się jakiś tajemnicy i rzadko się odzywał. Siedzieli razem na uboczu. Drow oparty o konar drzewa patrzył w niebo, a mnich czyścił i ostrzył swoją broń. Sprawdzał czy miecz nadal dobrze leży mu w dłoni i wykonał kilka młynków by sprawdzić wyważenie. Kiedy wróci do miasta będzie musiał dać go do konserwacji bo długo nie wytrzyma surowych warunków. Shurikenów zostało mu już mało, ale nadal są niezwykle skuteczną bronią. Wykonane z hartowanej stali o doskonale wyrobionych kształtach. Pozostałości z jego klasztoru. Tylko oni potrafili zrobić je tak dokładniej. Ułożył je w małych kieszonkach przy pasku i sprawdził czy będzie je w stanie szybko wyszarpnąć. Jeżeli drow przypominał sobie, że znajduje się tu i teraz a nie błądził z głową w chmurach to rozmawiali o swoich poprzednich przygodach. Był to jeden z nielicznych tematów z jakimi nie musieli się kryć. Rozmowa na cokolwiek połączonego z ostatnimi wydarzeniami mogła by zwrócić uwagę wśród czułego słuchacza. Mark był pewien, że gdyby rozmawiali ze sobą półgębkiem to wyglądali by dziwnie i nie zyskali by tym przychylności nikogo, a tak przynajmniej mogli się pochwalić swoim kunsztem. Kiedy już przygotował i sprawdził wszystko trzy razy, położył się pod drzewem i także rozkoszował się pięknym dniem. Nic nie zapowiadało, że tej nocy może dojdzie do krwawej walki. Myślał wtedy o Malgrionie. Czy już się obudził? Jak się czuje? Pamięta co się stało? Ma jakieś ważne wiadomości? Mark martwił się o niego. Była to pierwsza osoba z którą związał się tak blisko od czasu opuszczenia klasztoru. Od czasu gdy jego siostra…
Usiadł nagle, z walącym jak oszalałe sercem. Straszne, dawno zapomniane myśli znowu go nawiedziły.
„ To już przeszłość” uspokajał się. Starł dłonią pot z twarzy i rozejrzał się po reszcie najemników. Wszyscy byli nadal pogrążeni w swoich zajęciach. Flamia dyskutowała zażarcie o czymś z Pagasem. Za pewnie o strategii albo jakimś planie. Jego wzrok spadł na Dantibie. Wczoraj wróciła do obozu późno, zaraz po ich przybyciu. Już miał podejrzenia, że być może to oni wkradli się do szpitala. Czas powrotu pasował mniej więcej do odległości jaką trzeba by pokonać by tutaj dotrzeć. Powinien był to sprawdzić od razu. Ruszył w stronę z której przybyła, tłumacząc się pójściem na stronę. Zagłębiając się w krzaki dokładnie je przeczesywał, szukając jakiś śladów. Dużo lepszy do tego byłby drow, ale postanowił na razie zrobić to samemu. Zresztą naprawdę potrzebował odcedzić kartofelki.

Godziny mijały niemiłosiernie i niestety powoli. Słońce już dawno minęło najwyższy punkt i zaczęło się teraz powoli chować. Korzystając z okazji, Mark medytował. Mizzrym poszedł, tak samo jak on kilka godzin temu, poszukać jakiś śladów. Mnich uspokoił swój oddech i wprowadził się w wyższy stan świadomości. Musiał wyrównać swoje siły życiowe, by wykorzystać je do maksimum. Nadal jednak nie wiedział, czy chce ich używać. Klasztor nauczył go zawsze walczyć zgodnie ze swoim sercem i w poczuciu praworządności. Teraz nie wiedział sam czy to co robi jest dobre. Jego nauczyciel wpajał mu do głowy, że nie ma jednego prawdziwego dobra. Dla każdego dobre jest co innego. Dla chłopa dobrym jest zbieranie codziennie plonów i nie narzekanie, natomiast dla takich najemników walka o życie. Tylko, że ta banda miała na swoim sumieniu wiele zbrodni, chociaż nie udowodnionych. To było największą zagwozdką dla Marka. Jeżeli są tymi, których podejrzewa to walka może nie być prowadzona w słusznej sprawie. Jeżeli jednak ich przeciwnicy to po prostu kolejni najemnicy, być może konkurenci, to będzie walczyć o swoje interesy. Wszystko zależało od punktu widzenia, wszystko było względne. On jednak nie mógł sobie pozwolić na loterię, każda szansa pomyłki była niebezpieczeństwem znacznie groźniejszym niż setki strzał. Musiał się dobrze zastanowić zanim podejmie jakąkolwiek decyzję. Możliwości było wiele. Zastanawianie się i ważenie nad ryzykiem każdej z nich było długie. Słońce wydało z siebie ostatnie szkarłatne blaski i zatopiło się za widnokręgiem, kiedy podjął decyzję. Postanowił walczyć, ale nie zaatakuje z ukrycia ani nie będzie miał zamiaru nikogo zabić. Jeżeli mu się poszczęści to może nawet wypyta przeciwników kim są i to da mu jakieś odpowiedzi. Było to naginanie reguł i plecy już go bolały na myśl o karze jaką będzie sobie musiał narzucić, ale mistrzowie nauczyli go, że łatwiej prosi się o wybaczenie niż pozwolenie. Z transu wybudził go Mizzrym. Jego oczy lśniły w ciemności, a twarz wyrażała skupienie.
- Już czas.
Mnich przytaknął że zrozumiał. Przypiął sobie miecz do paska i zarzucił kaptur na głowę. Z kijem na ramieniu ustawił się razem z resztą, gotowy do wymarszu.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172