Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2010, 21:28   #41
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Zgrzytanie ostrego metalu o więzienną podłogę przyprawiało Rebekę niemal o konwulsyjne drżenie. Przerażona cofała się do tyłu, aż jej plecy natrafiły na zimną, lepką ścianę. Kobieta przywarła do niej i osunęła się na ziemię, nie mając siły utrzymać się na nogach. Najgorsze było to, że nie sam dźwięk doprowadzał ją do tego agonalnego stanu. Dźwięk niósł ze sobą jakieś wspomnienie, dość niejasne, nieokreślone. I to właśnie myśl o nim doprowadzała Rebekę do rozpaczy, szału, powodowało niesamowity, rozdzierający ból. Jeszcze nie wiedziała jakie to wspomnienie, jeszcze nie wszystko docierało do niej w należytej ostrości, ale wiedziała, że nie przyniesie to nic dobrego. Nie wolno, nie wolno o tym myśleć!

"Przypomnij sobie" - szeptało coś - "Przypomnij sobie ten dzień. Przypomnij sobie, co zrobiłaś! Już czas! Już czas!"

- Nie! - chciała krzyknąć, ale zamiast słów, z jej gardła wydarł się rozdzierający szloch. Gwałtowne dreszcze wstrząsnęły jej ciałem, klęczała na podłodze pod ścianą podpierając się rękami, a łzy zmieszane ze śliną z półotwartych ust złożonych do niemego krzyku, skapywały na podłogę.

"No dalej! Przypomnij sobie! To był taki piękny, słoneczny dzień..."

Chciała się bronić, zasłoniła uszy dłońmi i ściskała głowę z całej siły, nie zwracając uwagi na ból, który sobie sprawiała. Ale było już za późno, za późno! Wspomnienie sprzed kilkunastu miesięcy, które wypchnęła ze świadomości i blokowała do niego dostępu tak szczelnie, że nawet wykrywacz kłamstw potwierdził, że te wydarzenia w ogóle nie miały dla niej miejsca - to wspomnienie wypłynęło na wierzch, jak nadgniły trup na powierzchnię jeziora. Namacalny, niemal fizyczny ból rozdzierał od środka duszę Rebeki. Skurczyła się na podłodze i kwiliła jak zraniony kot.

*



Rebeka stała w kuchennych drzwiach i patrzyła w ślad za oddalającym się mężem, który swoim zwyczajem ciągnął za sobą widły, wyruszając do pracy na polu. Marquezowie posiadali niewielki, stary domek na farmie i skrawek pola. James uprawiał je samodzielnie, a że nie stać ich było na mechaniczne narzędzia, zajmował się wszystkim ręcznie. Niekiedy spędzał w polu niemal cały dzień, od świtu do zmierzchu, a jeśli akurat plony nie wymagały jego uwagi, wybierał się do lasu na polowanie. Zawsze też było coś do zrobienia w gospodarstwie, można więc powiedzieć, że jej mąż był niezwykle robotnym mężczyzną. Rebeka z kolei zajmowała się domem i zwierzętami. Czasem miała też dodatkową pracę, gdy ktoś z miasteczka zmuszony potrzebą w ostateczności zgłaszał się do niej po pomoc przy chorej trzodzie. Takich dodatkowych zarobków było jednak niezwykle mało, a to z uwagi na nienawiść, jaką darzyli ją mieszkańcy miasteczka, za splamienie honoru tak zacnej rodziny.

W tamtej chwili, gdy stała w drzwiach odprowadzając męża wzrokiem i ciesząc się ostatnimi, bardzo ciepłymi dniami jesieni, czuła w sercu coś na kształt szczęścia. Wreszcie wydawało się, że wszystko zaczyna się układać. Zbiorów miało być sporo, będzie można nimi handlować przez całą zimę. Zwierzęta nie chorowały i rozmnożyły się w tym roku licznie. James był ostatnio łagodny i miał dobry humor. No i było jeszcze coś. Coś, o czym na razie bała się nawet myśleć, by nie spłoszyć tej cudownej chwili, żeby nie zapeszyć. To było jej największe marzenie, wciąż niweczone, wciąż deptane. Ale tym razem była pewna, że się uda. Niedługo powie o tym Jamesowi, a wtedy będą wreszcie w pełni szczęśliwą rodziną.

Los bywa czasem złośliwy. Wybiera najgorsze momenty, by obwieścić swoje straszne plany i wdrożyć je w życie.

Rebeka poczuła dziwne łaskotanie po wewnętrznej stronie uda, a potem na łydce. Spojrzała pod swoje stopy i ze zdziwienia lekko otworzyła usta. Jeszcze nie zrozumiała dlaczego pod sukienką, po nodze, snuje się i wije cienka stróżka krwi. W chwilę później silny, spazmatyczny skurcz w podbrzuszu niemal zwalił ją z nóg.

Pulsujący ból co chwila przybierał na sile. Kobieta czuła, jak gdyby ktoś rozciął jej podbrzusze i co chwilę ściskał rozgrzanymi szczypcami jej macicę. Krwawiła coraz mocniej, gdy wyjąc z bólu i rozpaczy czołgała się do łazienki. Tam wyrzuciła z szafki wszystkie ręczniki i wpychała je pod sukienkę, myśląc, że w ten sposób zdoła zatamować krwawienie, zatrzymać w sobie swój największy skarb. Frota szybko nasiąkała krwią. Wkrótce cała podłoga, ręczniki, sukienka, cała Rebeka była we krwi. Drżąc jak w febrze przyciskała ręczniki do swojego łona i wyła niczym umierająca wilczyca złapana w wyki. Kiedy zrozumiała, że już nic nie uratuje płodu, który dojrzewał w niej od trzech miesięcy, wpadła w szał. Uderzała rękami, nogami i głową o ściany, wannę, podłogę. Rzucała się w napadzie bezsilnej furii, nie mogąc już ani płakać, ani krzyczeć, aż wreszcie padła w kałuży krwi, bez siły, niemal bez życia.

Leżała na podłodze. Nie czuła już nic, ani bólu fizycznego, ani psychicznego. Leżała z otwartymi oczami i czekała na śmierć. Straciła tyle krwi, że miała nadzieję, iż umrze jeszcze przed zmierzchem. Kiedy jednak pomarańczowe promienie słońca wpadły do łazienki przez niedomknięte drzwi, Rebeka przestała czuć cokolwiek. Nie miała już nadziei ani na życie, ani na śmierć. Było jej obojętne, co się stanie. W gruncie rzeczy - stanie się i tak tylko to, co stać się musi.

Powoli podniosła się z lepkiej kałuży na wpół zaschniętej krwi. Rozejrzała się po łazience. Wszędzie walały się purpurowe ręczniki wśród kałuż krwi i innych krwawych strzępków. Rebeka nie zastanawiała się czym mogą one być. Brudne były też ściany i wanna. Od kuchni aż do łazienki ciągnęła się ciemna smuga, jakby ktoś ciągnął w tym miejscu zwłoki.

Niewiele myśląc Rebeka zdjęła z siebie resztki sukienki i bielizny. Dom był wychłodzony, ale nie przeszkadzało jej to, działała machinalnie. Rozpaliła pod piecem wielki ogień, dokładnie umyła wszystkie zakrwawione podłogi, kafelki i całą łazienkę. Potem beznamiętnie wrzuciła do pieca ręcznik za ręcznikiem, a na końcu swoją sukienkę, bieliznę, nawet klapki. Płomienie pochłonęły wszystko, łakomie przyjmując sekret tego, co dziś wydarzyło się w murach tego domu. Zaraz potem, jak tylko nagrzała się woda, Rebeka napełniła całą wannę. Szorowała się dokładnie, nie zważając na ból najdokładniej szorstką gąbką wymyła miejsce, które było przyczyną jej hańby, nieszczęścia i grzechu.

Ubrała właśnie szlafrok, gdy usłyszała jego ciężkie kroki na schodach, a zaraz potem głośne trzaśnięcie drzwiami. Musiał się zdziwić, że w całym domu jest ciemno, a jednocześnie upalnie. Zawołał ją gniewnie i usłyszała, jak wchodzi do sypialni. Wyszła cicho z łazienki i niewiele myśląc złapała strzelbę, z którą zawsze chodził na polowania. Niedawno chwalił ją, że robi postępy w strzelaniu do celu. Weszła na boso do sypialni, gdzie on akurat ściągał z siebie robocze ubranie i niedbale rzucał je na podłogę. Wycelowała. Musiał ją usłyszeć, bo odwrócił się z wykrzywioną złością twarzą. Gdy zobaczył wycelowaną prosto w siebie strzelbę, zdążył się tylko zdziwić. Pociągnęła spust. Wystrzał odrzucił jej ręce do tyłu i wypełnił jej głowę głuchym hukiem. Wyszła z sypialni, odłożyła strzelbę na miejsce i wróciła do łazienki.

Rebeka zawinęła mokre włosy w ręcznik. Przed chwilą wydawało jej się, że James wrócił do domu i że słyszała dziwne odgłosy w sypialni. Kiedy stanęła w drzwiach, zaparło jej dech w piersiach. Upadła na kolana tuż przy roztrzaskanej głowie męża - wystrzał rozerwał mu pół twarzy, rozchlapał dookoła mózg, rozlał kałużę krwi, która zaczynała wsiąkać w dywan. Kobieta krzyknęła i rzuciła się natychmiast do słuchawki telefonu. Roztrzęsiona opowiedziała dyspozytorce policji, że ktoś włamał się do ich domu i zastrzelił jej męża.

Trochę później, podczas śledztwa, Rebeka badana wykrywaczem kłamstw, opowiedziała beznamiętnym głosem dokładnie to samo. Wskazówki nie zarejestrowały żadnych odchyleń od normy. Dla niej nigdy nie wydarzyło się w tym dniu nic innego. Aż do tej pory...

*

- James... Och, James... - kobieta leżała na podłodze i szlochała. - Co myśmy zrobili? Co my najlepszego zrobiliśmy?

- To nie my. To ty. Zabiłaś mnie.

James stanął w drzwiach celi i oparł się o widły. Rebeka skuliła się w rogu, przerażona, bezbronna, zupełnie nie wiedząc, co robić.

- Cześć, kochanie! Brakowało mi ciebie! - Jego złowieszczy głos nie wróżył niczego dobrego...
 

Ostatnio edytowane przez Milly : 23-09-2010 o 21:32.
Milly jest offline