Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2010, 22:46   #41
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vincent Lafayette i Leonard Douglas Lynch

Ciemności panujące na cmentarzu zdawały się gęstnieć z każdym wypowiadanym przez was słowem, lecz zapewne było to jedynie złudzenie. Wszystko wokół zdawało się zamierać w oczekiwaniu. Odgłosy miasta za cmentarnym murem cichły, jakby przykryte kokonem ciszy. Przez chwilę słychać było jedynie szmer oddechów obu mężczyzn i ich bicie serca.

Potem i to stało się jedynie szmerem.....

Coś się zbliżało. Coś nadciągało.

Vincent Lafayette


Nagle poczułeś się ... dziwnie. Jakbyś ... jakbyś nie był sobą. Umysł zalała ci fala dziwacznych wrażeń, chaotycznych obrazów – plam czerwieni, czerni i ciemnych brązów. Dotknąłeś czyjegoś umysłu. Wdarłeś się w czyjeś myśli – tak obrzydliwe i plugawe, jakbyś właśnie zanurzył głowę w wiadrze pomyj lub w kloace. Ale nie byłeś w stanie zerwać już tej więzi. Wypowiedziałeś starożytne słowa przywołania i musiałeś czekać, aż istota, która je usłyszała, na nie odpowie.

To było dziwaczne i potworne przeżycie. Byłeś jednocześnie i sobą i tym CZYMŚ. Stałeś w miejscu przy nieświadomym niczego Lynchu i jednocześnie biegłeś jakimś tunelem, a potem pełzałeś na brzuchu przez wilgotny, cuchnący gnijącym mięsem tunel.

Aż w końcu ujrzałeś siebie samego – plamę czerwieni, żółci i innych barw – stojącego obok drugiej, podobnej plamy. Czułeś smród zepsutego mięsa, które przyniosłeś na cmentarz. Z bliska i z daleka. Odór krwi wabił, kusił, nęcił. Nie mogłeś mu się oprzeć. Dwie wielobarwne plamy w kształcie ludzkich sylwetek przybliżały się, kiedy ty – nie ty – podchodziłeś w ich stronę.

W końcu ujrzałeś to coś w czego plugawym umyśle się zanurzyłeś, wychodzące z nocnych cieni w wątły blask światła rzucanego przez świece. Z najwyższym wysiłkiem woli powstrzymałeś się przed krzykiem lub ucieczką.

Zaklęcie działa!

Udało się ...

Niestety ....


Leonard Douglas Lynch

Początkowo nic się nie działo. Stałeś obok Lafayetta w kręgu wymalowanym zwierzęcą krwią czując się nieswojo. Zaniepokoił cię cichy jęk, który wyrwał się z ust prestigitaora. W panującej na cmentarzu ciszy zabrzmiał jakby głośniej.

Potem przez chwilę znów nic się nie działo. Aż w końcu usłyszałeś cichy dźwięk dobiegający gdzieś z bliska. Coś, jakby kamień otarł się o inny kamień. A potem, mimo ze niczego nie widziałeś, czułeś, ze coś się zbliża. Czułeś to, podobnie jak zapewne wyczuwa obecność drapieżnika królik w swojej norze.

Potem zaszeleściła sucha trawa, mlasnęło błoto, w ciemności przed twoimi oczami poruszyło się coś człekokształtnego, a potem – niczym góra lodowa która zatopiła Titanica – uderzyła w twoją zdrową psychikę groza sytuacji.
W świetle rzucanym przez wątły płomień świecy pojawiło się coś, co nie miało prawa istnieć...


Vincent Lafayette i Leonard Douglas Lynch


Kreatura, która wynurzyła się z ciemności cmentarza i stanęła – pokraczna, przygarbiona – w blasku świec – wyglądała jak ... zwierzę krzyżowane w jakiś niemożliwy i plugawy sposób z człowiekiem. Bił od niej przeraźliwy smród padliny, gorszy nawet niż mięso przywiezione przez was na ceremoniał. Nawet przy odrobinie dobrej woli nie można było tego stwora uznać za człowieka. O nie! Żółtawe ślepia ze złośliwą inteligencją wpatrywały się w was żarłocznie.

Istota krążyła wokół kręgu, znacząc ziemię cmentarza śladami kopyt – o tak – zamiast nóg miała bowiem koźle odnóża lub cos do nich odrobinę podobnego. Przygarbiona, wydobywała z siebie warkoty i pomruki, od których włosy stawały dęba. Zakończone sierpowatymi szponami łapska istota ciągnęła za sobą, lecz nie daliście się zwieść jej pozornej niezgrabności. Wyglądała na szybką, zwinną i ... mięsożerną, a te połączenie nie napawało optymizmem.

Stwór znów warknął przeciągle i złowróżbnie unosząc prawie ludzką twarz.



Przez chwilę przyglądaliście się sobie. Stwór z piekła i dwójka wystraszonych ludzi. W końcu kreatura pochyliła się nad zaśmierdłym mięchem i wpakowała sobie jeden kawałek szponiastą łapą do gęby. Zaczęła przeżuwać to z paskudnymi, nicującymi żołądki mlaśnięciami.

Lafayette – czułeś, ze dłużej nie utrzymasz tej więzi. Ze lada moment stracisz przytomność z tego dziwacznego połączenia waszych umysłów. Czułeś, jakbyś to ty sam jadł zgniłe mięso, jakby to tobie w ustach zbierała się zepsuta krew.

- Odjedź – wybełkotałeś, czując ogarniające cię zawroty głowy.

Bestia parsknęła rozbawiona i chwiejąc się skoczyła w ciemność. Chwilę później magiczna wieź łącząca wasze umysły pękła, niczym dziecięcy balonik.

- Wrrrrróciiii – usłyszałeś jeszcze pożegnalne, złośliwe skrzeknięcie w głowie.

Kiedy poczwara skryła się tam, skąd przybyła –w przepastnych czeluściach piekieł – zebraliście w pośpiechu część akcesoriów i w tempie bliskim panicznej ucieczki wróciliście do samochodu.

Tej nocy, nie mogliście zmrużyć oka do rana, a kiedy już zasnęliście spaliście do popołudnia jak zabici.



Dwight Garrett i Walter Chopp


Plan był ustalony, role podzielone, zadania przemyślane. Orkiestra zaczyna grać.

Czas tańczyć!

Dominic przybył o umówionej porze. Wszedł zaniepokojony do lokalu, lecz wyraźnie odetchnął widząc, jak urządzony jest w środku i siedzącego przy stole Choppa.

- Boże – westchnął dosiadając się do stolika – Panie Walterze, wygląda pan chyba jeszcze gorzej niż wczoraj.

Faktycznie. Miał trochę racji. Twoja twarz mieniła się teraz barwami żółci i fioletu i mimo, że zeszła z niej opuchlizna, nadal wygląda „zjawiskowo”.

- Któż pana tak urządził? – pyta Dominic Duvarro spoglądając na ciebie z troską i niepokojem.

- Nie tutaj – syczysz udając najlepiej jak potrafisz przestraszonego i mimo, że nie ma Garretta, wcielasz wasz plan w życie.

Nie dając dojść Dominicowi do słowa wychodzisz na ulicę. Nie mając wyboru przemysłowiec rusza za tobą, cały czas coś jednak pokrzykując i dopytując coraz bardziej zdenerwowanym tonem, o co chodzi. Nie zatrzymujesz się. Inscenizacja idzie dalszym tonem.

W umówionym miejscu dajecie mu z Dwightem pokaz niebezpiecznego Bostonu.

Wszystko idzie zgodnie z planem, do momentu reakcji Dominica.

Kiedy bowiem Walter pada na ziemię „ogłuszony” przez atakującego „znienacka” Dwighta, a sam detektyw wyskakuje zamaskowany strasząc Dominica, postawny mężczyzna, którego mieliście złapać na tą inscenizację ... mdleje.

Nie jest to jednak zwyczajna utrata przytomności. O nie!

Dominic najpierw piszczy rozdzierająco niemalże kobiecym, histerycznym wrzaskiem, po czym wywraca oczami i osuwa się po ścianie z nagle pobladłym licem zasłaniając sobie jeszcze usta dłonią, jak damulka. Osuwa się po ścianie i upada na boku koło udającego ogłuszonego Waltera.

Jesteście zaskoczeni, jak aktorzy na scenie w teatrze, którzy orientują się, że widownia jest pusta.

Co więcej, paskudna plama na przedniej części jasnych spodni Dominica Duvarro dobitnie świadczy, że skompromitował się w jeszcze inny – zgoła nieoczekiwany sposób.


Amanda Gordon

Porządny sen. Tego ci było trzeba po zawalonej nocy.

Tym razem spałaś jak zabita i nikt ci nie przeszkadzał. Ani sny, ani telefony, ani odgłosy miasta.

Obudziło cię dopiero ćmienie w żołądku.

Była prawie dwunasta.

Właściwa pora, by wstać.

Godzinę później byłaś juz ubrana, wykapana i zadowolona. Już nie pamiętasz, kiedy tak dobrze wypoczęłaś. Przynosząc tacę z jedzeniem pokojówka poinformowała cię, że dzwonił pan Porter. Kazał przekazać, że udało mu się zdobyć dwa zaproszenia do lokalu, który tak bardzo chciałaś odwiedzić na najbliższy piątkowy wieczór – czyli za dwa dni. Poza tym nic wyjątkowego się nie wydarzyło.

Zapowiadał się ciepły, słoneczny dzień. Trzeba go jakoś wypełnić.



Joseph Hiddink



Dzień 22 czerwca 1921r.

W pracy zapowiadał się udany dzień. Widać wieści o twoim spotkaniu z samym „Effendim” już obiegły redakcję. Każdy nagle chciał o czymś pogadać, pogratulować ponownie sukcesów w Nowym Yorku, czy zaprosić cię na jakąś imprezę rodzinną. Drzwi do gabinetu prawie się nie zamykały.

Koło południa udało ci się wyrwać z tego cyrku. Pojechałeś do urzędu migracyjnego w Bostonie ze zdjęciem brodatego mężczyzny i przygotowaną bajeczką. Jak zawsze w takich chwilach twój tupet i dar przekonywania zakończył się sukcesem. Kolejne dwie godziny spędziłeś wraz z urzędnikiem pomagającym ci w pracy nad aktami mieszkających w Bostonie i hrabstwie imigrantów. Nawet podła kawa podawana w urzędzie, kiepskiej jakości zdjęcia które zmuszony byłeś oglądać, a ostatecznie całkowity brak sukcesów w poszukiwaniach „brodacza” nie zdołały ci jednak popsuć humoru. Naoglądałeś się za to wystarczającej liczby brodatych mężczyzn, by starczyło ci na jakiś czas.

Niestety, z dokumentacji w ratuszu wynika, że brodaty mężczyzna ze zdjęcia nie zarejestrował się w Bostońskim wydziale imigracyjnym. Prowadzi top do dwóch konkluzji: albo jest tutaj nielegalnie, albo nie mieszka w Bostonie.

Jest prawie trzecia. Burczy ci w brzuchu i na dzisiaj masz dość ślęczenia nad aktami.

Czas przewietrzyć się trochę, napełnić brzuch i zobaczyć, co też słychać u innych „śledczych”. Z tego co się orientujesz, Walter i Dwight mieli dzisiaj zaplanowane jakieś specjalne działania. Nurtowała cię myśl, jak też one mogły się zakończyć.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2010 o 22:55.
Armiel jest offline