Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 00:35   #14
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Gdy młody szlachcic wystąpił na czoło pochodu i rozpoczął swoją zawiłą przemowę, ogry wyraźnie oniemiały. Nie spodziewały się, by jeden z małych ludzików gadał do nich jak równy z równym, nie okazując nawet śladu lęku. Jednak trenowany od młodości i przywykły do przemawiania głos uczynił swoje. Potok donośnych słów wprowadził bestie w wyraźne osłupienie. Niemal widać było na ich nieprzysposobionych do pomyślunku facjatach postępującą z oporem zmianę planów. Mało brakowało, a postanowiłyby minąć pochód i pognać ku obiecanym w oddali bogatym posiłkom. Zawahały się jednak i właśnie wtedy dostrzegły unoszone ku nim szpice narzędzi rolniczych. Uchodźcy przygotowali się do obrony. Rozpętało się piekło.

Ciśnięta przez Gerharda sieć pomknęła w stronę odstawiającego beczkę ogra, krępując górną część jego tułowia. Monstrum zaryczało wściekle i szarpnęło się, tracąc równowagę. Niemal w tym samym momencie w powietrzu błysnął rzucony przez Willaminę sztylet, zatapiając się z głośnym chrzęstem w policzku przeciwnika. Olbrzymie, rozwścieczone cielsko zatoczyło się i runęło z impetem na stojący najbliżej wóz, zalewając biegnących do niego śmiałków niemal powodziową falą szlachetnego trunku. Siegfried odskoczył do tyłu, umykając przed deszczem drewnianych drzazg z roztrzaskanego wozu. Ciął na oślep, w miejsce, gdzie spod winnych resztek powstawał uwolniony już od sieci przeciwnik. Ostrze halabardy zatoczyło szeroki łuk i wgłębiło się w bogate pokłady masywnego cielska. Raniony ogr zaryczał wściekle, młócąc wokół siebie wielkimi łapami. Jakiś pobliski chłop, próbujący dźgnąć monstrum widłami, poleciał na dobre dwadzieścia stóp do tyłu, lądując z trzaskiem pękającego kręgosłupa na jednym ze stojących dalej wozów.

Reszta ogrów jednak też nie próżnowała. Ruszyły z miejsca jak rozjuszone byki, prosto na zwarte szeregi chłopów. I stojącą przy nich Willaminę. Ta uskoczyła na bok, nawet jej szybki refleks nie pozwolił jej jednak w pełni uniknąć impetu szarży. Poczuła potężne uderzenie masywnego cielska i bezwładność krótkiego acz efektownego lotu. Za nią rozwścieczone potwory wbiły się w zwarty szereg uchodźców. Poczuła ciepło rozpylonej krwi, osadzającej się na jej ciele. Chłopi krzyczeli. Ogry ryczały z żądzy mordu. Otworzyła oczy, dostrzegając masywną sylwetkę jednego z trzech przeciwników, zamierzającego się do kończącego jej życie ciosu. I wtedy z bitewnej zawieruchy wyłonił się Konrad, dźgając schylone nad nią cielsko wyćwiczonymi sztychami szpady. Otumanionym wzrokiem dostrzegła też poranionego Felixa, próbującego desperacko wczołgać się pod jeden z dających złudną ochronę wozów. Kawałek dalej walczył Eberholt, zręcznie unikając ciosów oderwanego skądś koła. Aż do momentu, w którym to ugodziło go z impetem w plecy i momentalnie zniknął z jej pola widzenia. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Gdzie nie spojrzeć, dostrzec się dało zalane winem, poranione sylwetki ludzi i wielkie kształty ogrów szalejące z rykiem wśród bitewnego kłębowiska. Dziesiątki zadanych ciosów upuszczały im co prawda krwi, nie były jednak w stanie sięgnąć skrytych pod grubą warstwą tkanki organów.

Gdy wszystko zdawało się już stracone, a ogromne sylwetki znajdowały się niemal na wyciągnięcie ręki od zlęknionych, bezbronnych rodzin, nagle jeden z ogrów padł. Zachwiał się, brocząc z licznych otwartych ran i runął z hukiem na trakt wzniecając tumany kurzu. Jego kompani nie zastanawiali się długo. Dobili go szybkim, roztrzaskującym czerep ciosem, zarzucili na plecy i zniknęli gdzieś w okrwawionych krzakach, ciesząc się zapewne z obfitego posiłku.

Straty były poważne. Dwa roztrzaskane po całym trakcie wozy z ładunkiem, trzech martwych mężczyzn. Ponad tuzin poranionych, wyłamane ramię Eberholta, strzaskana kostka Felixa i - na szczęście - jedynie wielki guz u Willaminy. Do tego dwójka osieroconych dzieci wraz z owdowiałymi matkami i garstka pokaleczonych zwierząt pociągowych.

A mimo to uchodźcy zdawali się promieniować jakimś wewnętrznym blaskiem. Subtelną dumą z tego, iż w obliczu tak niewyobrażalnego zagrożenia stanęli do walki i zwyciężyli. Tak było przynajmniej u tych, którzy tego dnia nie utracili nikogo z rodziny...

***

W końcu pochód jakoś się zebrał i ruszył dalej, docierając następnego wieczoru do Brietblatt. Mieszkańcy niewielkiego miasteczka, nieświadomi ostatnich tragicznych wydarzeń, powitali ich muzyką i gorącym chlebem. Główny plac mieściny ozdobiony był brązowymi i żółtymi liśćmi, spośród których sączył się ciepły blask świetlikowych latarenek. Wyglądało to na jakieś święto z okazji nadchodzącej jesieni.

Mina miejscowym zrzedła dopiero, gdy ujrzeli rannych i uszkodzone, ledwo toczące się wozy. Były to jednak czasy wojny, więc bez dalszych pytań sprowadzono do uchodźców miejscowego cyrulika, który zajął się opatrywaniem nabytych w czacie podróży ran. Z teściową biednego chłopa na tym etapie było już bardzo źle. Ledwie zipała, strasząc postronnych facjatą bladą, jak u topielca. Zaniesiono ją do chaty znachora, gdzie niewiele później zmarła, majacząc do ostatniego momentu o nieudolnym zięciu.

Sama osada zdawała się zamieszkana jedynie w małej części. Przybyszy powitały puste i gotowe do przejęcia chaty i warsztaty rzemieślnicze. Jedyne stary leśny fort, wznoszący się na wzgórzu nad miastem zdawał się w pełni obsadzony. Na palisadzie dziko płonęły koksowniki, oświetlając szerokim kręgiem otaczające zabudowania mroczne lasy. Podejrzenia co do właścicieli potwierdziły się parę chwil później, gdy ruszyła z fortu procesja rycerzy, okrytych jelenimi futrami. Niewątpliwie byli to wspomniani już Templariusze Taala, obrońcy tutejszych terenów. Nim zdążyli jeszcze dotrzeć do naszych bohaterów, padli im do kolan uratowani uchodźcy, zdając sprawozdanie z ostatnich dni podróży z Taalagadu. Najwyraźniej Zakon Jelenia cieszył się u ludzi z tych okolic wielkim szacunkiem.

Przewodzący pochodowi siwy rycerz o długiej plecionej brodzie tylko przytaknął głową, zwracając się do obrońców.
- Jestem Horst Kellerbach. Witam was na naszych ziemiach. Usłyszałem o was wiele dobrego i nie mam powodu, by w te słowa wątpić. Wiedzcie zatem, iż Zakon jest wam wdzięczny, za to że udało wam się przywieźć tych poczciwych ludzi pod naszą opiekę. O świcie otrzymacie pismo potwierdzające wagę dokonanych czynów. Pozwoli wam ono odebrać oczekującą was w Taalagadzie nagrodę. Wręczymy wam również pilną wiadomość, która dotrzeć musi niezwłocznie do tamtejszych władz.
- A teraz bawcie się! Cieszcie ustępującym latem i zbliżającym się czasem spokoju i rozmyślań. Zakosztujcie miejscowego miodu, kryjącego w sobie wspomnienie upalnych dni. Niechaj łaska Taala spłynie na wasz żywot, czyniąc go pomyślnym i zdrowym!


I faktycznie. Cała wioska zatętniła wesołą wrzawą świętującego tłumu. Wszystkie troski i zmartwienia zniknęły gdzieś w oparach pitnego miodu, hipnotyzujących płomykach świetlików i tajemniczych oczach miejscowych piękności i młodzieńców. Ludzie cieszyli się życiem. A Taal błogosławił każdą spędzoną wspólnie chwilę.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 24-09-2010 o 22:51.
Tadeus jest offline