Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 10:54   #42
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
To było jeszcze przed ową brudną awanturą z udziałem profesora Watkinsa i rudowłosej piękności o nazwisku Casse. Wtedy jeszcze była dla mnie zagadką. Zraesztą na długo pozostała... Pomału stawało się jasne zainteresowanie profesora tą kobietą. I jego troska, ciągłe przy niej czuwanie... Poznawałem ich powoli. Po kolei. Wiedziony własną ciekawością, w jakimś stopniu na niewypowiedzianą proźbę Sophie. Była tak ciekawa wszystkiego. Podświadomie czułem, że jakimś ciekawym szczegółem mogę sprawić jej przyjemność.
Nie miałem zamiaru nikomu się narzucać, więc wybrałem taras. Dla mnie atmosfera tego miejsca sprzyjała rozmyślaniom, liczyłem że nie tylko dla mnie. Moje częste próby spędzenia na tarasie dłuższego czasu zaowocowały tylko przeziębieniem, które z braku innych środków regularnie starałem się leczyć grzanym korzennym winem z pokładowego baru. Leczyłem się winem i nadal zaglądałem na taras widokowy. Podziwiać widoki można było z powodzeniem i w komfortowych warunkach przez oszkloną galerię. Jednak ta siła ciągnęła mnie wciąż na taras. Zdawać by się mogło, że nie ma logiki w moim upartym dążeniu do zrujnowania zdrowia. Właściwie możliwe, że nie było.
Tego południa spotkałem tam wspartego o ścianę gondoli, pogrążonego w zadumie młodego mężczyznę ze szklaneczką w dłoni. Poznałem go od razu. To był jeden z mężczyzn, których rozmowę posłyszałem poprzedniego dnia w barze. Gdyby nie strzępy tamtego dialogu, pewnie nie zwrócił bym na niego uwagi, ale było coś, co wciąż narzucało wspomnienie tego człowieka i jego słów. Wzmianka o Samaris.
Przystanąłem kilka kroków dalej z parującym naczyniem w dłoniach i zerkając z ukosa niewinnie rzuciłem.
- Zimno.
Spojrzał na mnie jakby zaskoczony i odpowiedział uprzejmie wznosząc lekko szklaneczkę do ust by ukryć zmieszanie tą niecodzienną sytuacją. - Faktycznie. Ale na szczęście mamy alkohol, który powoduje, ze ziąb staje się mniej dokuczliwy. Jak mija podróż?
- Miło. - uśmiechąłem się znad roznoszącego winne opary naczynia - Tylko z alkoholem warto nie przesadzać...na tej wysokości... - mówiąc to zaszurałem butem o deski tarasu, sprawdzając, czy nie oblodzone. Naprawdę wolałem zachować się nadostrożnie, niż w zgrabnym piruecie poszybować w dół. A ilekroć wychodziłem na taras, wciąż prześladował mnie taki obraz.
- Powiem panu w tajemnicy, że zazwyczaj piję jednego, góra dwa drinki przez cały dzień - uśmiechnął się. Czyżby miał podobne projekcje? A może tylko kpił sobie z mojej ostrożności... - To pozwala skupić mi myśli. Ale dziękuję za dobrą radę.
Skinąłem tylko ponownie głową. W pewnej chwili mój wzrok, i jego również przyciągnał ruch w oddali. Gdzieś daleko, przy jednym z większych szczytów dostrzegłem dużą chmarę poruszających się powoli małych punkcików...
Ptaki... Zdałem sobie sprawę, że od czasu wylotu z Xhystos widzę je po raz pierwszy. Były właściwie pierwszą oznaką życia w świecie zewnętrznym, od czasu gdy oglądałem obszarpane postaci na przedmieściach miasta. Ruinach, poprawiłem się.
- Ja bez tego chyba nie odważył bym się wyjść na zewnątrz... - Urwałem, bo zauważyłem kątem oka ruch. Niedaleko nas, jeden z podróżnych którego pamiętałem z pociągu przeciągnął się i odważnie oparł o barierkę, spoglądając w dół. Był to ten młody człowiek z charakterystycznym wąsikiem. Również dziś miał on w dłoni metalicznie połyskującą elegancką laseczkę o zakrzywionej rękojeści. Podobna do laski Watkinsa - pomyślałem i powróciłem spojrzeniem do swojego rozmówcy.
- Persival Fryderyk Blum - powiedziałem nagle wyciągając rękę do stojącego opodal - Jakiś czas przyjdzie nam wspólnie podróżować, więc ośmieliłem się... - dodałem wyjaśniająco, bo zdało mi się, że go zaskoczyłem.
- Witam pana serdecznie - mężczyzna ujął moją dłoń w swoją i uścisnął szczerym, serdecznym uściskiem - Nazywam się Vincent Rastchell. Cieszę się, z możliwości poznania. Dokąd pan podróżuje, jeśli wolno mi spytać?
- Też się cieszę - odpowiedziałem i nieco zciszonym tonem dodałem - Podróżujemy do tego samego celu. - nie wiedziałem, kim był tamten, przy barierce. W zasadzie nie było w nim nic szczególnego, jednak nie spodobał mi się. Być może przez tą właśnie nieszczególność...
- Samaris - powiedział Vincent spoglądając w dal przed latającym pojazdem. - Zagadkowe, tajemnicze i nieodgadnione Samaris, tak samo jak i ci, którzy doń podróżują.
Na słowa Rastchella uniósłem lekko brwi. Wybił mnie z zadumy na temat tamtego człowieka. W dodatku w wypowiedzi Rastchella było tyle samo tajemnic, co w intrygującej nazwie, którą dwukrotnie wymienił. Tajemnice bywają pasjonujące. Tak powiedziała Sophie. Zastanawiałem się potem nad tym zdaniem i nie do końca rozstrzygnął co więcej pcha do rozwiązania zagadki: kryjąca się na końcu drogi odpowiedź czy samo poszukiwanie? Ciszę, jaka przez dłuższą chwilę panowała na tarasie przerywały tylko okazjonalne pohukiwania wichru w konstrukcji altiplanu.
- Co do miasta - podjąłem po zastanowieniu - to taka już, jak sądzę, jego natura. Co się zaś tyczy zagadki związanej z tymi, jak Pan to ująłeś, którzy doń podróżują, mniemam, że każdy sam roztacza wokół siebie tyle tajemnicy, na ile pragnie pozostać nieodgadnionym.
- Albo jest tak, że ludzie, którzy ten nimb tajemnicy wokół siebie stwarzają, czynią to, bowiem nic nie wiedzą. Ani o mieście, do którego jadą, ani celu, dla którego to czynią. Trudno nie zachować tajemnicy w zadaniu, w którym mamy jedynie niewiadome. Jakiekolwiek inne słowa, poza tajemniczymi odpowiedziami, mogą zostać uznane za ignorancję. A nikt nie lubi przyznawać się do swojej niewiedzy, panie Blum. To moje zdanie w tej kwestii.
Zaskoczył mnie. Minę musiałem mieć nietęgą bo wyglądał, jakby sama w sobie była kolejną niewiadomą. Czy wiedział o czym myślałem? Czy zdał sprawę jak podobnie brzmiały jego słowa do tego, co przed kilkoma dniami deklarował profesor Watkins? Też przecież przy okazji rozmowy o Samaris.
- Ma Pan całkowitą rację - wybąknąłem tylko - w kwestii ludzkiej niewiedzy.
- Wiec pozwoli pan, panie Blum że wyłamię się poza schemat, który stworzyłem przed chwilą. Przyznam się do swojej ignorancji i braku wiedzy. Jadę do Samaris, nie wiedząc gdzie owo miasto leży, nie wiedząc czemu to robię i nie wiedząc czego mam tam oczekiwać. Ale wiem, że owa ignorancja daje mi siłę. Że pozwoli na właściwe działanie. Jak tabula rasa - czysta tablica - którą można zapisać na nowo.
Brakowało tylko, żeby zacząl gadać o niewolnych powodach, dla których wyruszył w drogę. Jakbym słuchał profesora. Ale postanowiłem słuchać. Ten człowiek mówił, a więc miał coś ważnego do powiedzenia.
- Oto słowa godne filozofa - skłoniłem się rozmówcy i wzniosłem w toaście parujące naczynie - Scio me nihil scire.
Najwidoczniej sedno sprawy zostało wypowiedziane, bo rozmowa przerwana została długą pauzą. Jak wiele, w których uczestniczyłem ostatnio, tak teraz, zapadła cisza. Może było coś w krajobrazie, może w miejscu w jakim się znajdowaliśmy...dość, że coś sprzyjało nastrojowi zadumy, jaki towarzyszył każdej wypowiadanej myśli. A jednak słowo nie dawało spokoju. Wierciło gdzieś na dnie czaszki maleńki otworek. To wiercenie brzmiało jak...Samaris.
Tym razem ja przerwałem ciszę.
- Nie jest Pan osamotniony w wątpliwościach. Przyznam ze wstydem, że wczoraj zdarzyło mi się podsłuchać nieopatrznie strzep rozmowy, jaką prowadził Pan z jednym z pasażerów. Proszę mi wybaczyć, ale treść była tak intrygująca, że nie potrafiłem się powstrzymać. Wniosek jaki wysnułem w połączeniu z dzisiejszym pańskim wyznaniem, każe twierdzić, że wchodzi Pan w skład większej grupy udającej się do Samaris.
To było stwierdzenie, jednak starałem się, by zabrzmiało niczym nieśmiałe pytanie.
- Myślę, że nie złamię żadnej tajemnicy, jeśli powiem że tak. Sądziłem, ze pan również się tam wybiera. Czyżbym się pomylił?
- Ależ skąd? Jak już mówiłem zmierzamy do tego samego celu. Pan, pański przyjaciel Robert, profesor Watkins, ja...pani Casse, Armand Lexington. Toż to cała ekspedycja.

Zaryzykowałem. Ślepy los sprawił, że trafiłem szukając po omacku związku wypowiedzianego wczorajszego wieczora zdania tego człowieka...
- Tak mi jeszcze jedna rzecz przyszła do głowy. Jedno nieistotne pytanie. Czy zna pan kogoś z naszych współtowarzyszy wyprawy i czy wie pan, co ich do niej skłoniło. Może w tym wyborze jest jakiś schemat, który pomógłby nam zrozumieć stawiane względem nas oczekiwania w samym już Samaris. Ja, niestety nie znam nikogo, ani z nikim nie rozmawiałem jeszcze tak długo jak z panem.
I odpowiedź człowieka nazwanego Robertem. Zapamiętałem go jeszcze z pociągu.
- Niestety, mimo iż również ciekaw jestem, czy istnieje, jak pan to nazwał, schemat doboru, to jednak z nikim nie miałem jeszcze kontaktu na tyle długiego, by zrozumieć ich motywy i cele podróży. Krótko mówiąc nie znam ich. Z panią Casse, jak zresztą pan już pewnie zauważył, praktycznie nie ma kontaktu, a o Armandzie i profesorze również nie wiem wiele. Myślę jednak, że niedługo się dowiemy.
...z tym, czemu dziś nie zaprzeczył.

- Rozumiem - Vincent uśmiechnął się przyjacielsko odrywając wzrok od widoków na dole i przenosząc go na mnie - Zatem skąd takie zainteresowanie Samaris? Może wie pan coś na temat tego miasta, co może być przydatne osobom tam podróżującym?
- Moje zainteresowanie? - starałem się wyglądać na zdziwionego - Chyba nie ma w nim nic nadzwyczajnego... Ot, zwykłe obawy, co do powodzenia wyprawy i szczęśliwego finału...
- Sama podróż nie budzi moich obaw. Samaris również, panie Blum - powiedział Vincent spokojnie nie odrywając ode mnie oczu jakby chciał poznać, z kim ma do czynienia. Może wczoraj, kiedy rozmawiał z Robertem czuł jakieś pokrewieństwo, lecz teraz chyba odbierał konwersacje jako zręczną próbę inwigilacji? - Jednak lękam się, że nie o szczęśliwy finał się rozchodzi. Że wyprawy do Samaris raczej nie mają takiego finału. Lecz cóż możemy wiedzieć. Wszak nikt nigdy nie wrócił za murów tego miasta. Jestem jednak zdecydowany zrobić wszystko co w mojej mocy, by podołać misji bowiem nie mam dokąd wracać. - spojrzał na ptaki szybujące w oddali - A ptak bez gniazda traci wiele ze swojej ptasiej natury, panie Blum. Nie sądzi pan?
Podążyłem za jego wzrokiem, przez cały czas nie przerywając słowem, ani nawet gestem. Nie odpowiedziałem natychmiast. Odczekałem chwilę. Zbierałem myśli, nie, ważyłem tylko, które miały być wypowiedziane?
- Ptaki, Panie Rastchell, po stracie gniazda odlatują w inne, lepsze miejsce i budują nowe. W tym prześcigają niewątpliwie nas, ludzi. Żałoba, drogi Panie jest potrzebna duszy, jednak nadmiernie przeżywana truje ją niczym jad.
- Pozwolę się z panem nie zgodzić, panie Blum. Z całym szacunkiem, jaki zaczynam żywić do pana osoby i niewątpliwie interesującego umysłu. Żałoba jest naturalnym stanem życia. Jak radość, czy inne emocje. Opłakujemy stratę stosownie do jej wagi dla nas. Jeśli starta jest ogromna, żal po niej trwać musi długo. Nie może być inaczej. A zakładanie nowych gniazd nie zawsze wychodzi. Niestety - Vincent westchnął i uśmiechnął się tylko z szacunkiem. - Co pan sądzi o pogodzie? - zapytał, by dać do zrozumienia, że temat żałoby i osobistych strat uważa za zamknięty. Byc może moje słowa uraziły go w jakiś sposób. Być może musiał je przemyśleć. Ale na pewno nie chciał kontynuować rozmowy o stracie w takim duchu.
- Zimno - powtórzyłem lakonicznie i zapatrzyłem się wdal, na ptaki. Nieopatrznie nadepnąłem na odcisk. A wydawało mi się, że to ten drugi mówił wczoraj o stracie bliskich... Milczenie przedłużało się, jednak miałem wrażenie, że nie było w nim nic krępującego. Chciałem, by tak było.
- Proszę się nie zrażać do moich słów, panie Blum. Jest wiele tematów, o których chętnie z panem pogawędzę, bo widzę, że jest pan niezwykle ciekawym kompanem do rozmów. Jednak wzmianką o żałobie dotknął pan bardzo osobistego przeżycia i przypomniał mi pan, coś, o czym staram się pamiętać w inny sposób, niż do tej pory to rozpamiętywałem.
- Mówi się, że podróże zmieniają ludzi... - chciałem powiedzieć cokolwiek pocieszjącego - Mam nadzieję, że w tej znajdzie Pan ukojenie... A wracając do pańskich poprzednich słów polecam lekturę przedniego podróżnika Valery’ego Livingstone’a. Był człowiekiem, który szmat życia poświęcił podróżom. W jego wspomnieniach znaleźć można wiele mądrości...oraz ciekawostek przydatnych podczas wypraw, takich jak nasza.
- Dziękuję za radę. - Vincent grzecznie skłonił głowę mocząc usta w alkoholu - Osobiście nigdy nie podróżowałem, więc i moje doświadczenie podróżnika jest raczej niewielkie. Ale wydaje mi się, że pan, panie Blum, dość wiele podróżuje. Może potrafi pan coś więcej powiedzieć na temat miejsca, do którego się udaję? Nawet jakikolwiek pogłoski będą pogłębieniem moje, jakże ułomnej wiedzy w tym zakresie. Będę wielce obowiązany.
- Obawiam się, że rozczaruję Pana. Moja wiedza o podróżowaniu wynika tylko z lektury. - uśmiechnąłem się z niezręczną miną - Co się zaś tyczy Samaris, wokół tego miejsca narosło tak wiele nieprawdopodobnych legend, że powtarzanie ich jest tylko dokładaniem kolejnych cegieł na mur strzegący tajemnicy. Jak raczył Pan już wcześniej trafnie zauważyć, drogi Panie, nikt nie lubi przyznawać się do swojej niewiedzy.
- Nie rozczarował mnie pan w żadnym wypadku - Vincent uniósł szklaneczkę w geście pozdrowienia. - To tylko potwierdza mityczność Samaris. Najwyraźniej to miasto jest jak metafora życia. Nikt nie wie po co się rodzimy, nikt nie wie dokąd zmierzamy i nikt nie wie co jest po tym, jak już przejdziemy bramy śmierci. Nie, nie życia - ożywił się Vincent - to raczej metafora śmierci. A podróż, którą odbywamy jest jak życie. A co do okazywania niewiedzy. Inteligentny człowiek nie boi się powiedzieć “nie wiem” kiedy musi. To świadczy moim zdaniem, o jego samokrytyce, która często idzie w parze z inteligencją emocjonalną.
- Nawet nie zdaje sobie Pan sprawy, jak ucieszył mnie pański komplement. - odparłem i z radosną miną wzniosłem w toaście trzymane w dłoni naczynie. Po chwili dodałem - Wobec tego pozostaje żywić nadzieję, że owo mistyczne Samaris, którego tajemnice jak widzę nieodparcie zaprzątają nasze umysły, nie rozczaruje po dotarciu doń.
- Mam nadzieję ze nie - powiedział Vincent z powagą.
 
Bogdan jest offline