Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 10:59   #42
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Walter nie zawiódł i poprowadził wyraźnie poddenerwowanego Dominika umówioną trasą. Opuściłem punkt obserwacyjny i pobiegłem skrótem, naciągając chustę na twarz. Zająłem pozycję, nasłuchując kroków. Gdy były już odpowiednio głośne, wyciągnąłem gnata i pozwoliłem im mnie minąć. Rozejrzałem się jeszcze uważnie, czy nie ma świadków. Potem wyskoczyłem z cieni.

Miałem wrażenie, że nawet Chopp się wystraszył, albo po prostu dobrze to zagrał...Uderzenie musiało wyglądać realnie, choć Dominik widział je tylko kątem oka podczas obrotu. Huknąłem Waltera przedramieniem, ale z perspektywy drugiej z ofiar musiało to wyglądać na rękojeść broni, którą specjalnie trzymałem tak by doskonale było ją widać. Księgowy efektownie osunął się po murze, a ja skoczyłem ku niemu wyszarpując mu zza pazuchy tę książeczkę, a potem szybko stanąłem twarzą w twarz z rozciągniętym na ścianie jak żaba, widzącym to przemysłowcem. Obszarpana postać w kapeluszu i masce, w dodatku celująca w niego z Lugera musiała zrobić na nim odpowiednie wrażenie.

– Move, you fuckin' prick and I'll execute every motherfucking last one of you! - wysyczałem z odpowiednio teatralnie brzmiącym, zimnym jadem w głosie.

Zanim jednak zdążyłem zrobić coś więcej, okazało się że efekt jest mocniejszy niż przypuszczałem. Dominik wywrócił oczyma, zakwilił jak rozdziewiczana panienka i ześliznął się po murze zupełnie jak facet leżący obok niego. Byłbym nawet skłonny sądzić, że teraz to on zabawił się z nami w aktora, ale poszerzająca się szybko plama na jego spodniach powiedziała mi, że facet naprawdę się wypłaszczył. Walter widząc to teraz spod półprzymkniętych powiek, otworzył szeroko oczy w ostatniej chwili powstrzymując się od jęku. Rzucił mi zaskoczone i zdenerwowane spojrzenie. Spokój, pokazałem mu na migi, ale nie byłem do końca na luzie. Doskoczyłem do leżącego mężczyzny, chwytając od razu puls - ta zabawa mogła skończyć się not-so-happy-endem. Czułem niemal, jak Walter wstrzymał oddech, zresztą ja też to zrobiłem.

Żył.

Chwyciłem go obiema rękami za policzki. Nie miał na pierwszy rzut oka zawału czy wylewu. Totalne przerażenie. Po prostu mózg po tym co zobaczył, wywiesił kartkę "Zaraz wracam". Po prostu nie mogło być lepiej.

Spojrzałem w lewo i w prawo, nikt chyba nie zauważył akcji. Walter był na skraju paniki, choć nie wstawał i na szczęście nie uciekał. Trzeba było powiedzieć mu teraz szybko, co ma robić. Pokazałem mu na początek szybko uniesiony kciuk, a potem chwyciłem bezwładne ciało pod ręce i dałem do zrozumienia Choppowi by chwycił nogi. Lekko spanikowany rozszerzył oczy i zawahał się, ale pokręciłem głową, że niby jakiś czas Dominik jeszcze na pewno się nie obudzi. Ponagliłem go. Niechętnie złapał ze mną zemdlonego, ale dzięki temu błyskawicznie i cicho ponieśliśmy go w przygotowane wcześniej miejsce.
Z niewielkiej uliczki na tyłach budynków, odchodziła tam mała ślepa odnoga. Popękane schody prowadziły niżej, a dalej coś w rodzaju niewielkiej zaszczanej ślepej uliczki kończyło się murem i kontenerami ze śmierdzącymi intensywnie śmieciami. Było ciemnawo, odgłosy miasta były słyszalne, ale daleko stąd. Wepchnąłem wciąż nieprzytomnego Dominika w kąt i zrobiłem dwa kroki do tyłu, bo tam Walter cofał się już nerwowo.

- Stawaj na obcince! - szepnąłem mu prosto w ucho, pokazując mu jednocześnie miejsce wyżej schodów, gdzie odnoga krzyżowała się z uliczką. - Reszta to moja brocha.

Pobiegł, nie wiedziałem, czy mnie dobrze zrozumiał, ale stanął na skrzyżowaniu, obserwując nerwowo obie strony długiej uliczki i co jakiś czas rzucając w moją stronę spojrzenia. Ale ja nie czekałem nawet jak tam stanie, bo już zaczynałem moją robotę. Trzeba było się spieszyć i dobrze wykorzystać moment ocknięcia się naszego ptaszka.
Rzut torby na ziemię. Moje ręce w rękawiczkach nurkujące w jej wnętrzu. Taśma. Najpierw ręce Dominika w nadgarstkach, z przodu. Nogi w kostkach. Teraz oczy, szybciej Dwight, pożegnaj się ze swymi pięknymi brwiami leszczu. Śmierdzący gałgan wepchnięty do ust. Posadziłem związanego plecami o mur, tak by się nie obsunął. Chyba powoli zaczynał coś kontaktować...

Stara puszka, którą wynalazłem już tu gdy byłem tu ostatnim razem, czekała już pod kontenerem. Chwyciłem ją i tam, gdzie pod murem był pas śmiedzącej chemikaliami gleby, nabrałem ziemi do pojemnika aż po górny otwór...Szybciej, ciało zaczynało się poruszać, choć niezwykle niemrawo. Kucknąłem przy nim i wepchnąłem mu puszkę do związanych rąk tak, by trzymał ją objętą dłońmi. Potem zabezpieczyłem taśmą tak, by nie mógł jej wypuścić. Schowałem pistolet i wyjąłem długi lont, rozwijając go.

Otarłem pot z czoła. Zdążyłem. Rzut oka na Waltera. Pokazuje, że spokój. Wyjąłem papierosa i zapaliłem go, zaciągając się głęboko dymem. Odłożyłem dymiącego szluga na pięciocentymetrową półkę w murze...Stanąłem nad naszym chłopaszkiem.

Uderzyłem z liścia, żwawo. Poruszył się i zabełkotał w knebel. Poprawiłem z drugiej strony, żeby równo puchło...
- Pora wstawać, śpioszku...- nieznacznie zmieniałem głos, nadając mu odpowiednio poważną barwę.
Ciało zaczęło wyraźnie dygotać, szarpnął więzami, a potem nagle obwisł. Ale wciąż się trząsł.
- Heeej, śpiąca królewno...- nachyliłem się - Wiem, że tam jesteś...
Dygotki przybrały formę spazmów. Mamrotanie zaczęło przybierać na sile...
Przeszedłem dwa kroki, tak by to słyszał. Pomogło lepiej niż wydzieranie mordy. Skulił się w sobie i drżał, nie walcząc już z więzami.

- Masz małą szansę, by przeżyć nasze spotkanie. - podniosłem papierosa i zaciągnąłem się znowu - Mały kurs survivalu. Choćby stękniesz bez mojego pozwolenia, giniesz. Kiwasz głową, jeśli tak. Na boki, znaczy nie. Sprawdźmy. Słyszysz mnie?
Kiwnięcie. Pięty nerwowo szorujące beton.
- Rozumiesz mnie?
Kiwnięcie.
- Dobrze. Wiesz, co trzymasz w dłoniach?
Wzdrygnął się, jakby zaskoczony. Palce zacisnęły się na puszce z ziemią, jakby dopiero teraz sprawdzając jej ciężar i fakturę.
- Podobno mnie rozumiesz. Zadałem pytanie.
Pokręcił szybko głową na boki, policzki zatrzęsły się.
- Nie wiesz...- zaciągnąłem się dymem raz jeszcze, a potem kucnąłem tak by czuł, że jestem blisko, a potem wydmuchałem mu wszystko w twarz - Zaraz się dowiesz.
Wcisnąłem mu między palce końcówkę lontu.
- A wiesz, co TO jest? - obniżyłem jeszcze głos.
Tym razem potrząśnięcie było szybkie, gorliwe.
- To ja ci powiem. To jest lont...

Drgawki ciała przybrały bardziej gwałtowną formę. Spokojnie wetknąłem końcówkę lontu w ziemię w tej puszce, tak aby jego palce czuły to co się dzieje. Podniosłem się.
- Jesteś mądrym człowiekiem. - powiedziałem donośniej - Wiesz już pewnie teraz, co trzymasz w rękach. Tak?
Pokiwał głową w górę i w dół. Plama na spodniach chyba zaczęła się poszerzać.
- Posłuchaj teraz uważnie. Za chwilę wyjmę ci knebel. Jeśli zaczniesz krzyczeć, zginiesz od razu. Będziesz krzyczeć?
Pokręcił gwałtownie głową na boki. Palce dygotały na puszce.
Wyjąłem powoli gałgan. Stęknął głośno i zaczął chrapliwie dyszeć. Nie ważył się nawet odezwać, choć wargi trzepotały mu jak motylek. Usiadłem na starej drewnianej skrzynce, zaciągając się powoli papierosem. Walter przebierał nogami, ale dalej tam stał.

- A teraz...- wyjąłem papierosa i ująłem spokojnie drugą ręką końcówkę długiego lontu po przeciwnej stronie - Opowiesz mi wszystko co wiesz o sprawie Victora Prooda. O Angelinie i wypadkach w fabryce. Oraz o wszystkim, co uznasz że jest z tym powiązane. Będziesz mówił długo, szybko i dokładnie. Wszystko. Zaczniesz, gdy dam ci znak. I będziesz się starał, bym był zadowolony z tego co usłyszę. A wiesz dlaczego?

Poruszył się niespokojnie.

Papieros nadal się tlił, ale zgasiłem go. Specjalnie wyjąłem paczkę zapałek i głośno przeciągnąłem patyczkiem po drasce. Na ten dźwięk zamarł. A potem, gdy w zaułku rozległ się charakterystyczny odgłos zaczynającego się palić lontu, zaczął bardzo ciężko dyszeć...

- Bo na koniec, gdy lont będzie się już dopalał, ja zadecyduję, czy czasem nie kłamałeś. Oraz czy czasem czegoś nie zataiłeś. I czy jestem kurwa zadowolony. Lepiej więc się postaraj. - mówiłem powoli, moim najlepszym lodowatym tonem - Bo gdy skończysz, może zgaszę w ostatniej chwili lont. Może. To zależy głównie od Ciebie.

Rozsiadłem się wygodnie na skrzyni z papieroskiem w dłoni.
- I'm all ears, Dominiku. - zmrużyłem oczy - Lont jest długi. Masz całe pięć minut.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 24-09-2010 o 11:03.
arm1tage jest offline