Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 17:34   #26
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Igan Mardock

Nie lubił takich sytuacji. Zwykle to on kogoś wrabiał, ale jak to mówią: Nosił koń po błoniach, ponieśli i konia. Tym koniem był on tym razem. Można było uciekać, lub próbować oczyścić się z zarzutów odnajdując zabójcę. Ucieczka kusiła, ale z drugiej strony mogła świadczyć o winie. Jeżeli Harfiarze uwierzyliby w te pokręcone, idiotyczne zarzuty, to cóż, organizacja miała długie ręce. Oczywiście, walczyli o szczytne cele, ale czasem bijąc się o dobro, trzeba nieco ubrudzić rączek. Takie imię, jak Arylin Silvermoon, było szeroko znane wśród Harfiarzy. Zabójca na usługach organizacji, półelfka, ponoć piękna niczym noc oraz tak samo groźna. Była słynna, ale nie tylko ona grała w tą krwawą grę. Igan doskonale wiedział, że Harfiarze dysponują całkiem niezłą kolekcją innych możliwości. Szczególnie magicznych. Czyli odnaleźć zabójcę. Ale jak, samemu będąc ściganym? Oczywiście, doskonale wiedział, iż straż miejska to przeważnie tępi, prości ludzie myślący przede wszystkim kuflem piwska oraz tym, co im się majta pomiędzy nogami. Swobodnie mógł od nich trzymać się daleko, ale nie wiedział, jak bardzo ów spryciarz, który go wrobił, potrafi przewidzieć jego ruchy. Jednakże prawda pozostawało, że ten człowiek, aczkolwiek bezwzględny oraz inteligentny, także nie mógł się zdradzać ze wszystkim. Nie mógł wykorzystywać zbytnio miejskich gwardzistów nie zwracając na siebie uwagi.

Zastanawiał się nad sytuacją, kiedy w jego umysł powoli zaczęły się wkradać jakieś szmery. To było dziwne, jakby ktoś szeptał mu do ucha, ale obok nie było nikogo. Zerwał się. To był niepokojące.
- Orlam, tu Orlam Whitehorn. Spotkaliśmy się wtedy u Jana. Pamiętasz mnie. Na naradzie Harfiarzy – wir powstający ze splatanych myśli wyrównał się na chwilę formując w znaną Iganowi twarz czarodzieja. - Yllaatris chce, żebyś przyszedł do niej o 21-ej. Notabene, jest wściekła na ciebie, ja też, a Jaheira, jak się dowie … - mglista twarz nie dokończyła. Na chwile zawiesiła głos kontynuując. - Yllaatris. Nie zamknęli jej i raczej nie zamkną, póki co. Obiecałem jej, że cię wezwę, niech cię gęś kopnie, Igan.

Wizja się rozwiała. Było ok. 15.30. -16.00. Mial wyrobione wyczucie czasu. Przy takim zawodzie to stanowiło standard. Orlam zniknął. Igan stał mając dłoń na rękojeści broni. Rozglądał się. Na wszelki wypadek natychmiast skoczył gdzieś obok. Przemknął chyłkiem obok szopy, przebiegł pomiędzy jakimiś namiotami, za wiszącym brudnym praniem oraz wpadł do knajpy obskurniejszej nawet, niż przedtem. Zastanawiał się. O 21.00 było już ciemno. Z drugiej strony, niewielu ludzi oraz przechodniów. Brak tłumu, w który można się wmieszać. Czy przybytek Yllaatris był obserwowany? Pewnie tak, ale przez kogo? Jeśli przez straż miejską, kłopotu nie było. Ale jeśli ktoś więcej? Jednak gdyby … no właśnie. Igan nie lubił, żeby go robiono w durnia. Ponadto, czyż nie powiedział rudowłosej Elysis, ze chciałby powrócić? Jednakże istniały także okoliczności przeciw. Przy lekkim piwku pogrążył się w głębokim rozmyślaniu.


LadyYllaatris

Tyle rzeczy naraz. Najpierw sprawa Igana oraz dźgniętego towarzysza. Oraz innych. Po prostu nie było ani owej milczącej detektyw, ani drowa, ani mnicha. Jakby zapadli się gdzieś. Nie zostawili jakichkolwiek informacji. Wychodząc od Jana zapytała, czy widział któregokolwiek z nich. Nie chciała z nim rozmawiać, ale te kilka prostych pytań musiała zadać. Cóż, Mizzrym oraz Marcus wybrali się gdzieś wczoraj, przynajmniej wtedy byli widziani przez karczmarza, natomiast panna Blaumond musiała się wymknąć wtedy, gdy Jan był zajęty. Nietrudna sprawa. Yllaatris poprosiła tylko, by poinformował ich o naradzie, jeżeli się znajdą.

Drugą kwestią była panna Carter, która umówiła się z nią na spotkanie, ale nie przyszła. Za to niczym bomba do karczmy wpadł mały pomocnik kucharza, którego Yllaatris luźno pamiętała z dworu szambelana. Przyniósł drobny liścik na perfumowanym papierze, którego używała Melani.

Kochana Lady Yllaatris

przepraszam za kłopot, który sprawiłam zabierając pani cenny czas. Mam nadzieję, ze kwiaty, oraz atłas, który przysłałam wczoraj choć trochę nadrobią moją impertynencję. Proszę pozdrowić Marię, Johanna oraz lady Duks, z którą piłyśmy herbatkę wtedy, gdy odwiedziła nas pani pierwszy raz. Jeszcze raz przepraszam. Jestem nieco poruszona całą sytuacją, nieco słabiej się czuję i dlatego chciałam z panią porozmawiać. Obecnie obróciło się jednak wszystko jak najlepiej

szczerze Cie całuję
Twoja długoletnia przyjaciółka od serca
Melani Carter


To było dziwne. Bardzo dziwne. Nie mniej dziwne, niżeli sprawa Igana. Musiała to przemyśleć, wszystko przemyśleć. Ale nie u Jana, tylko w swoim słodkim przybytku. Dotarła do siebie ok. 16.00, usiadła przy filiżance herbaty, gdy nadeszła pokojówka.
- Tak, Darsys? - spytała kapłanka.
- Wpadło oknem – urocza, chociaż nieśmiała dziewczyna, spuszczając okryte długimi rzęsami oczy, podała jej wiadomość od Igana. - Ponadto przyszedł list od niejakiego Bhina Bociana.
- A kto to? - zastanawiała się przez chwilę kapłanka, ale treść pisma rozwiała wszelkie złudzenia, że ktoś przyjazny.

Do Yllaatris

tak jak się umówiliśmy, miałem przyjść wieczorem. Mam inne sprawy do załatwienia. Pojutrze wieczorem będę. Czekaj, bo jak nie, to porządnie popamiętasz

Bhin Bocian


- Darsys, na razie nie mam więcej poleceń. Muszę chwilę się zastanowić spokojnie. Proszę, powiadom dziewczęta, że póki co, nie ma mnie dla nikogo.
- Dla kompletnie nikogo?
- Poza Iganem, Orlamem, Jahe … dobrze, ogólnie nie ma mnie dla nikogo, kto nie miałby naprawdę ważnej sprawy.
- Oczywiście, proszę pani – pokojówka wyszły, a Yllaatris pogrążyła się w rozmyślaniu.

Kenneth Ramsay

Stojąc przy płocie dostrzegł wreszcie ową, znajoma twarz. To był ów człowiek, który rozmawiał z kupcem przed siedzibą Bhaalitów. Ale to było dziwne, bowiem mężczyzna ów nie krył się, ale szedł prosto do Kennetha. Wtedy widział go przyodzianego zupełnie inaczej, gorzej, teraz zaś przypominał jaskrawego barda, o czym zresztą świadczyła jego mandolina.


Nieznajomy podszedł do Kennetha, oparł się obok o płot. Nie zważając, że ręka wojownika powędrowała na głownię miecza, wydawał się swobodny. Przynajmniej pozornie, bowiem jego usta leciutko drżały.
- Porozmawiamy?
Kenneth skinął lekko.
- Mam wiadomość od Misty. Następnego dnia bądź przed północą. Wiesz gdzie. Mamy naszą uroczystość – parsknął. - Spodoba ci się, albo nie.
- Niby dlaczego?
- Załatwi cię.
- Kto?
- Ona?
- Taaaa? Dlaczego mi to mówisz?
- Misty jest nie tylko okrutną dziwką, to naprawdę inteligentna dziwka. Nie marszcz tak brwi, Kenneth – rzucił mu po imieniu. - Na jej polecenie łażę za tobą cały dzień. Jestem w tym niezły. Bardziej niż niezły.
- Cóż więc – nerwy Kennetha napinały się niczym postronki.
- Sam wiesz. Wystarczy, żeby kazała cię od razu zabić, albo … zostawi cię. Rozumiesz, ta klątwa rzeczywiście działa, chyba, że załatwi cię ową drobną przypadłością, od której facetom puchną jaja niczym hełmy. Wiesz przecież, co gadam. Jesteś wojskowym, to pewnie niejeden twój musiał się ratować wizytą kapłana, jak przeleciał niespecjalnie świeżą panienkę. Tobie też radzę.
- Taaaa, co za to chcesz?
- Darmo.
- Nic nie ma darmo.
- Hehe – parsknął bard – słusznie.
- Czyli …
- Czyli, też z nią spałem, jakiś czas temu. Kapłana już zaliczyłem. Stówę wziął, kutwa usmarkany, ale przynajmniej mam spokój. Ale nie to jest ważne. Chodziłem równiutko za tobą. Nie wierzy ci. Widziałem tyle, żeby cię załatwić. Jednak następnego dnia może iść kto inny, ktoś, kto nie rzuci ci propozycji.
- Ty zaś rzucasz oraz liczysz, że przyjmę. Inaczej byś nie przychodził.
- Owszem, czysty interes.
- Niby dlaczego, miałbym ci wierzyć.
- Przecież doskonale wiesz. To wariatka. Guzik mnie obchodzą jej metody, dopóki są skuteczne.
- Te zaś nie są?
- Było nieźle, dopóki nie zaczęła się odkrywać. Chce znaleźć to nowe wcielenie. Niech sobie szuka. Mnie interesuje szmal oraz luksusy. Mam gdzieś resztę. Przy takich idiotyzmach, które wyczynia, kwestia czasu, kiedy ją znajdą. Władze są, póki co, zajęte tym zjazdem, ale potem zabiorą się za inne kwestie. Nie planuję być przy tym, jednocześnie zaś nie mam się ochoty narażać na jej gniew – Kennetch ujrzał strach w jego oku.
- Chcesz zwiać po prostu? - zapytał.
- Dokładnie trafiłeś. Ten okręt tonie, nie mam ochoty zostawać na jego pokładzie.
- Miłe, niezwykle miłe, ale co ja mam do tego?
- Cóż, to proste, ubij ją, jej kilku przybocznych. To dzikie zwierzęta. Mordują niczym stado szalonych wilków.
- Czyżbyś nie brał w tym udziału? - sceptycznie spytał Kenneth wietrząc podstęp.
- Haha, owszem, dla pieniędzy, ale nie dla przyjemności. Jestem bandziorem, ale nie szaleńcem – stwierdził cynicznie. - Ktoś kiedyś powiedział: wolę złych od wariatów, bo po złych przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Ja jestem ten zły, ale mam trochę klepek normalnie ustawionych. Wolisz być z nimi, czy ze mną?
- Jak sobie to wyobrażasz? - Kenneth postanowił pociągnąć go za język.
- Proste. Trochę poobijam sobie nogę. Będę musiał się położyć. Dlatego nie będzie mnie na spotkaniu. Bez względu na to, co zrobisz, znikam.
- Niby dlaczego miałbym pójść ci na rękę?
- Cóż, proste, ratuję cię właśnie. Nie czujesz wdzięczności?
- Niespecjalnie – sceptycznie ocenił Kenneth.
- Ech Kenneth, dbasz tylko o pieniądze. Podobasz mi się. Dobra. Przed spotkaniem dam ci informacje ile osób będzie wewnątrz oraz gdzie trzymają jeńców, bo mają kilku takich, doskonale wiesz, po co są im potrzebni.
- Powiedz teraz.
- Oszalałeś chyba. Jeszcze poleciałbyś do niej. Oczywiście utłukła by cię, ale jesteś na tyle głupi, że mógłbyś to zrobić. Ponadto jak ich dorwiecie, bo wiem, z kim się zadajesz, będziesz mógł ich przepytać. Wtedy zgarniesz praktycznie wszystkich, nawet, jeżeli ktoś ucieknie, to dopadniesz ich. Tobie zaś potrzebna ponoć jakaś wiedza.
- Skąd wiesz?
- Jak myślisz, kto stał pod ścianą mając ową strzałkę, której skutki obserwowałeś. Jestem niezły.
- Rzeczywiście.
- Daję ci szanse rozwalenia tego kultu oraz zwykłego ratunku. Jaki masz problem?
- Nie wiem, po co ci to? Nie lubię szulera, który przynosi jakiś prezent na złotej tacy.
- Nie na złotej. Nie będzie lekko. Oni mają informatorów wśród gwardii. Jeżeli zawiadomisz wojsko, to się dowiedzą. Sam tego nie byłbym także w stanie zrobić.
- Mógłbyś uciec.
- Mógłbym pewnie – przyznał. - Ale mam swoje powody, żeby pragnąć rozwiązania tego kłopotu.
- Jakie?
- Moja rzecz. Załatw ich, to rozejdziemy się spokojnie, każdy, gdzie chce.

Mizzrym Lisse’ar i Marcus von Klatz

Znowu siedzieli na polanie wśród swoich nowych towarzyszy. Flamia oraz reszta grupy najemników, kiedy podszedł do nich nieznajomy mężczyzna. Na twarzy miał blizny oraz tatuaże, ponadto wnosił ze sobą atmosferę władzy oraz pewnego chaosu.


- Kto to? - Marcus trzepnął łokciem Dantibę.
- Zastępca Flamii. Nazywają go Pagas Wilk – szepnęła mu. - Jeżeli Flamia kogoś słucha, to jego niekiedy. Uważajcie na niego. Radzę dla bezpieczeństwa twoich własnych gaci.
Mizzrym rozejrzał się. Bystre elfie oko zobaczyło przez moment nienawistny wzrok, którym obdarzył Edwin przybyłego. Szybko jednak pochylił się.
- Interesujące – uznał drow.

- To tamci? - Pagas zerknął na dwójkę nowych najemników.
- Tak – skinęła dowódca – nowi, ale już pokazali, że są nieźli. Bójka.
- Jak zwykle Trench?
- Owszem, próbował zgotować im odpowiednie powitanie, ale się nieco przeliczył.
- Dobrze, bo mamy robotę.
- Przyszli?
- Owszem. Kilku więcej niż nas. Widziałem ich dowódcę. Także baba – stwierdził lekko ironicznie.
- Znasz ją? - Flamia pominęła przytyk.
- Tak chyba, ale nie jestem pewien. Marcja, słyszałem, że pilnuje kopalni w Nesme. Ale było daleko. Mogłem się pomylić. Mają czarodzieja, nie chciałem podjeżdżać bliżej.
- Edwin, słyszałeś?
- Nie jestem głuchy – warknął na uwagę dowódcy czarodziej.
- To dobrze – rzucił szorstko Pagas.
- Gdzie idą? - zapytała Flamia.
- Przez lasy. Pieszo.
- Dobrze. Dorwiemy ich.
- Zasadzka.
- Pilnują się?
- Tak. Marcja ponoć jest niezła. Ale mamy przewagę. Znamy teren, oni nie. Powinno się udać. Choć, pogadamy – Ognistowłosa wstała zza ogniska oraz razem ze swoim zastępca wyszli na bok, za granicę zieleni drzew.

Po chwili wrócili.
- Dobrze – Flamia odezwała się – wszyscy w gotowości. Wyruszamy o północy. Do tego czasu odpoczywajcie, ale nie oddalajcie się od obozu dłużej, niż na chwilę. Spróbujemy ich dorwać, zanim im się uda dorwać nas.
 
Kelly jest offline