Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 19:51   #5
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację

Mortesimer wiele razy myślał o swoim obecnym położeniu. Prawdę mówiąc przed krzykiem, wyzywaniem na całe gardło wysokich sił i przeznaczenia, płaczem i gniewnym darciem pazurami powstrzymywały go dwie rzeczy. Pierwszą była obecność innych implikująca poczucie obowiązku zachowania godnej postawy, a drugą środki uspokajające. Trzeba przyznać, że przez pierwszy tydzień zużył ich więcej niżeli przez ostatnie dwa lata. Potem uspokoił się, rozpacz, zadziwienie i bunt przeciw jawnemu wypaczeniu przeznaczenia jakim miało być dla wiary Strażników to miasto, przycichły, zamknęły się w klatkę trzeźwych myśli. Postanowił czynić to, co czynili wszyscy Strażnicy, ci wolni i zniewoleni. Leczyć, grzebać i pocieszać.
Nie zdziwiła go nieobecność starszych swej rasy, wręcz się jej spodziewał. Gdyby jacyś zostali schwytani, najpewniej zabiliby się aby wrócić do żywiołu i potem się odrodzić. Starszych było za mało, o wiele prawdopodobniejsze było schwytanie rówieśników Mortesimera lub odrobinę dojrzalszych. Pierwszego ze swej rasy spotkał już w drugim tygodniu i żal ścisnął mu serce. Anner był lekarzem, a jednocześnie siedemsetletnim Strażnikiem który cierpiał z powodu swej natury. Będąc niemal synem Klanu Zmarzliny posiadał lodowe szpony, śnieżnobiałe futro na całym ciele, pysk wyciosany jakby ze śniegu oraz spękaną skórę i czarne oczy. Zaraza nie obeszła się z nim lekko, a cechy klanowe stały się w tym świetle dodatkowym piętnem. Mortesimer z każdą chwilą pamiętał niskie, kamienne pomieszczenie zakopcone palącymi się grzybami. Wykręcony z bólu, ledwo kuśtykał pośród kamiennych moździerzy i dwóch pustych dzisiejszego dnia noszy. Był lekarzem który sam potrzebował pomocy. Anner uprzednio dostawał preparaty alchemiczne których receptury nie znał, przytępiały on jego nerwy. Dziś napięte do granic wrażliwości zakończenia nerwowe z każdą chwilą przechodziły w reakcję i spoczynek, a pomiędzy swymi stanami słały impulsy o wszystkich rodzajach bólu. Anner szalał z cierpienia. Dlatego też cały czas operował tylko na grzybach i ziołach, bojąc się alchemii. Ból, sprowadzał na Annera szaleństwo i złość. Wielki gniew pragnący zabijać.
Mortesimer szybko zamieszkał z nim bacząc nań. Jeszcze szybciej przejął lekarskie obowiązki. Ostatnim co mógł zrobić dla Annera na jego prośbę było zabicie. Tak to przybycie do tego miejsca przysporzyło kolejnego cierpienia. Na nagrobku tego Strażnika, Mortesimer wyrył napis.
„Tutaj spoczywa Annar Strażnik. Niech zatoczy pętlę swego żywota w spokoju i ciszy. Jeśliś dłużeń Strażnikom, oddaj nam jego grób.” Spotkał w tym czasie również Gahnara i Mortemehre, parę Strażników zajmujących się pogrzebami. Od kiedy przybył w to miejsce, cały czas chodziła mu po głowie jedna myśl. Jak straszne musi być to miejsce, że spośród Strażników tylko jeden, sam potrzebujący pomocy jest lekarzem, a aż dwoje grabarzami? Czyżby nawet pośród jego rasy nadzieja potrafiła umierać? Takie właśnie pytanie zadawał sobie zawsze przed snem i to pytanie należało do tych, których nie powinno się wypowiadać na głos. Wkrótce usypiał sam w dawnej pracowni Annera, a budząc się powtarzał w myślach jedną frazę.
Wszystko jest przeznaczeniem, istota najwyższa czuwa. Trzeba być jak Ragaszan.
Postać Ragaszana, bohatera Strażników, tego który zwycięzca w konflikcie, przetrwał wiele wypraw i wziął na swe barki wielką odpowiedzialność – przyświecała Mortesimerowi we wszystkim, kiedy już jego stan psychiczny się ustabilizował. Mimo ogólnej izolacji jakie niósl ze sobą pobyt tutaj i wynikającej z tego nienoralnych zachowań Mortesimera, to on zdawał się popadać w mniejszą apatię od dwójki grabarzy. Oni widzieli tylko śmierć i rozkład, nadzieję tylko w odrodzeniu. On sam jeszcze miał nadzieje. Został lekarzem i wytwórcą.

Początki swojej roli nie przyszły mu łatwo. Co z tego, że był zielarzem gdy trzeba było inaczej pozyskiwać składniki? Co z tego, że część przedmiotów można było wykorzystać, a resztę trzeba było oddać? Pod tym wglądem pomógł mu Anner, lecz Mortesimer szybko został sam. Musiał nauczyć się paktować i zbierać grzybów.
Stało się jeszcze jedno. Mortesimer został przez ten czas alchemikiem. Nie chciał uprzednio nim zostać, wolał zioła i cmentarze. Lecz teraz... Jeśli nie on, to któż inny? Alchemia miała być pomocną sztuką. Jak do tej pory opracował kilka receptur z których był zadowolony. Lecz nic naprawę bardzo pomocnego.
Rozgniatając łapami zebrane grzyby wspominał wielokroć swoje pojawienie się tutaj. Wiele razy. I przypominał sobie rzeźbę w siedzibie jego rasy. Tak ją widział, jakoby była symbolem wszystkich naturalnych sił, istot i miejsc. Ich raźnym spoglądaniem w przyszłość wbrew wypaczeniu które się tutaj dokonywało. I ludzie...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline