Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 23:32   #43
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Można by powiedzieć, że tego dnia Walter był wyspany. Chociaż nie omieszkał przed snem pomóc sobie kilkoma szklaneczkami. Efekt był taki, że tego dnia czuł się tak, jak wczoraj.

Tylko gorzej.

Świeży ból zamienił się w ból utwierdzony w swojej pozycji. Był mniej ostry, a bardziej tępy. Tak samo zresztą, jak barwy na jego twarzy. Wyglądał jak Indianin w bojowych barwach wymieszany z człowiekiem chorym na żółtaczkę. Chopp był świadom, że całkowity powrót do formy wiąże się z upłynięciem kilkunastu dni. Ale co tam, jego twarz przynajmniej wysyłała dwa jasne komunikaty. Pierwszy do wszystkich: ten człowiek nie wiedzie nudnego życia. Drugi dla ludzi z Duvarro Sprocket: Victor zabił, czy nie, sprawa sięga znacznie głębiej, a na dowód właśnie patrzycie.

Na lunch z Figgingsem, poszedł mając wciśnięty za pasek nowy zgrabny rewolwer, nie za dużych gabarytów. Był nienaładowany. Naboje spoczywały spokojnie w kieszeni marynarki. I trochę pobrzękiwały przy gwałtowniejszym ruchu.

Godzinka spędzona z Haroldem zaowocowała naprawdę smacznym posiłkiem. Udziałowiec wybrał na spotkanie lokal z klasą. Bez zbędnego przepychu, wszystko w stonowanych, błękitnych barwach, ale Walter podejrzewał, że gdyby był smakoszem, dałby się posiekać, żeby móc tylko częściej tutaj jadać.

Niestety to było wszystko. Dobre jedzenie i garść papierów, które dokumentowały wypadki, jakie miały miejsce ostatnio w firmie. Walter był zawiedziony, bo Harold ewidentnie nie przyłożył się do zadania. Miał zrobić wywiad i skontaktować się z Choppem, gdy natrafi na coś niepokojącego. Walter wyobrażał sobie nie wiadomo co, idąc na to spotkanie, a tu czeka Figgings wielce zdziwiony kolorami jego twarzy i wyciąga stertę akt. Przecież wiadomo, że w oficjalnych papierach nic się nie znajdzie. Bez sensu. Zwykłe wypadki. Tysiące takich w każdym przedsiębiorstwie. Wszędzie w fabrykach giną ludzie. To takie normalne. Jak na cholernym froncie. Tylko, że jeśli idzie o Duvarro, to za dużo ludzi już zginęło tylko po to, żeby zwrócić uwagę na te wydarzenia. Musi tu coś być do jasnej cholery. Nawet w takich głupich papierach. I było. W końcu znalazł coś, na co można było zwrócić uwagę. I kurczowo się tego złapał. Bo nic innego mu nie pozostało. Wszystkie raporty podpisał jeden brygadzista. Czyli wszystkie wypadki miały miejsce podczas jego zmiany. Niejaki L. Savko. Toż to ewidentny Rusek.

Ale Harold go nie znał. Ewidentnie trzeba zwrócić się do Dominica, żeby wpuścił mnie do firmy. Trzeba wejść w to towarzystwo i być tam w pracy za te cholerne dwa tygodnie, w czasie kolejnej pełni. „Czemu ten człowiek trzyma taki dystans? Czemu niektórym ludziom tak trudno jest uwierzyć w niektóre rzeczy? Nawet moja twarz nie przekonuje go, że mamy tu do czynienia z czymś groźnym”.

Na koniec, Walter kompletnie pozbawiony wszelkiej nadziei, pokazał mu komplet fotografii, jakie dostał od Hiddinka. Oczywiście też nic. „Cholera jasna, przecież ten człowiek, jakby tylko chciał, mógłby zacząć grzebać tak głęboko, że z jego pomocą, byśmy dotarli do wszystkiego. Cholera!” Chopp był wyraźnie poirytowany, ale dla dobra dalszych stosunków, starał się tego nie okazywać. Rozstali się kurtuazyjnie i Walter poinformował go, że za chwilę zamierza spotkać się z Dominikiem i ma dla niego dowód – album z opisem wszystkich chorych rzeczy, jakie dzieją się w przedsiębiorstwie. I fotografie zaangażowanych w to osób.

-Chciałbym zobaczyć ten album, Duvarro Sprocket to w końcu tez moja firma – powiedział Harold i Walter zaczął liczyć, że wreszcie coś się wydarzy.

-Nie mogę. Obiecałem, że Dominic pierwszy zobaczy niezbity dowód. Zresztą zdobycie go kosztowało mnie niemało zdrowia.

-W porządku. Jeśli pan obiecał, nie będę prosił o złamanie słowa.

Znowu nic: -Cieszę się, że pan to rozumie.

I tyle. Podłamany jakiś i zdystansowany do wszystkiego. „Jakby maczał w tym palce, już by mi wyrwał ten album. Chyba, że siedzi w tym razem z Dominikiem i nie ma dla niego różnicy, kto go przejmie: czy on, czy Duvarro. Ale nie, on na mordercę nie wygląda, a Dominic na pewno ma krew na rękach”.


***

Wszystko potoczyło się tak szybko. I nie wszystko tak zupełnie po ich myśli. Od momentu, kiedy Dwight zdzielił Waltera przez plecy, minęło dosłownie dwie minuty. A w tym czasie Dominic zdążył stracić przytomność i zsikać się w spodnie. Dobrze, że detektyw zachował zimną krew. Gdyby nie to, księgowy zupełnie by spanikował. Najpierw myślał, że Hiszpan nie żyje, ale Garrett sprawdził mu puls i dał znak, że wszystko w porządku. Zaraz potem wspólnie przenieśli ten niemały ciężar za róg i rzucili w kąt koło schodów prowadzących w dół. Walter cały w nerwach, miał trudności z zimnym osądem sytuacji i szybko posłuchał Dwighta, który kazał mu stanąć na obcince. Było to obce słowo dla Choppa, ale szybko zrozumiał, że to chyba to samo, co stanąć na czatach. Oddalił się więc od miejsca akcji i stanął na skrzyżowaniu zaraz na rogu. Miał stąd świetny widok na to, co robi Dwight, jak i na ewentualnych przechodniów.

Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, a czas mu się cholernie dłużył. Bał się, że Duvarro go zobaczy i wyda się, że księgowy był w zmowie z napastnikiem. Garrett, jakby czytając w jego myślach, zalepił Hiszpanowi oczy grubą taśmą klejącą. Na więcej Walter wolał nie patrzeć. Był coraz bardziej zdenerwowany. Co chwila obracał głowę we wszystkich kierunkach, ale na szczęście po zapomnianych uliczkach nikt nie chadzał dla przyjemności, a było jeszcze za wcześnie, żeby ludzie zaczęli wracać z knajp. Przejechało co prawda kilka samochodów, ale zupełnie niegroźnie wyglądający kierowcy w ogóle nie zwracali uwagi na to , co dzieje się w zaułku.

Podminowany Walter usłyszał w końcu wcześniej umówiony znak i roztrzęsiony wyciągnął rewolwer, ruszając z krzykiem na detektywa:

-Zostaw go! - darł się, bo nie można było tego nazwać krzykiem. -Zostaw go, ty pieprzona gnido!

Garrett zareagował natychmiast. Pobiegł w stronę Waltera, przewracając przy tym stojące na chodniku kubły na śmieci. Potrącił ramieniem Choppa tak, że ten znowu znalazł się na ziemi. szybko jednak wstał i podbiegł do Duvarro, trzymając rewolwer w dłoni.

-Uciekł! Słyszysz? Już dobrze, Dominiku!

Jedyną odpowiedzią, jaką usłyszał Chopp, był jakiś chory bełkot, któy wydobywał się z jego ust poprzez łzy i gile, jakie wyciekały mu z nosa i rozpływały się po całych ustach i niżej po szyi, znikając pod kołnierzem uświnionej koszuli. Nagle z Waltera zeszły całe emocje. Powoli się uspokajał. Leżała przed nim jakaś karykatura. To nie był ten sam człowiek, którego znał Chopp. Człowiek, który dzierżył władzę w Duvarro Sprocket, miał olbrzymią pozycję. I krew na rękach. Krew jego żony. To był nędzny flak, który pławił się w drgawkach i spazmach strachu, uwalniając przy tym wszystkie możliwe wydzieliny. Dominic Duvarro śmierdział. Leżał zaszczany w zaułku i śmierdział. To była już druga osoba dzisiejszego dnia, która zawiodła Waltera. To coś, skamlało w tym zaułku nie mogło być siłą sprawczą tego, o czym opowiadała Amanda. „Nie wiem, jak wygląda ghoul, ale on go na pewno nie widział”. A z drugiej strony, to wszystko, co zrobił z nim Dwight, to całe zalepianie, kneblowanie itd., wprawiało Choppa w niemały podziw. „Gdzie on się tego wszystkiego nauczył? Może po tym wszystkim też zostanę detektywem?”

Ale to wszystko trwało zaledwie kilka sekund, bo Walter musiał szybko wrócić do granej przez siebie roli:

-Dominicu, nic ci nie jest? Zabrał mi dowód, rozumiesz? Zabrał mi jedyną rzecz, jaką mogłem udowodnić, co tu się dzieje.

-..........brrwwwwwwyyyy.....wwwww....

Dotarło do Waltera, że rozmowa nie ma najmniejszego sensu w tym stanie. Trzeba go odtransportować do domu. Pochylił się bardziej nad jego twarzą i powiedział powoli: -Uważaj, bo będzie bolało. Zrobię to szybko – i jednym ruchem oderwał taśmę, zalepiającą oczy Dominica, na co ten zareagował równie gwałtownym krzykiem. Chopp oswobodził też jego ręce i potrząsając za ramiona mówił mu prosto w twarz: -Dominicu! Powiedz mi tylko co chcesz, a to zrobię: do szpitala, czy do domu? - musiał potrząsnąć jeszcze kilka razy i kilka razy powtórzyć: -Szpital, czy dom? - aż w końcu doczekał się odpowiedzi: -Dziękuję ci, Walterze. Dziękuję ci....

-Dominicu, później mi podziękujesz, zaraz może zjawić się tu policja. Dominicu! Szpital, czy dom?!

-Dom. Dom. Zawieź mnie do domu – schwycił księgowego mocno za potrząsające nim ręce i spojrzał mu prosto w oczy: -Nikomu, Walterze, nikomu... Nikomu ani słowa... obiecujesz?

-Oczywiście Dominicu – to, co Walter zobaczył w jego oczach, było jeszcze gorsze od tego, co leżało na chodniku. - No chodź, wstajemy. Musimy jechać.

Próbował go podnieść, aż w końcu Duvarro zaczął współpracować i wspólnymi siłami doszli do skrzyżowania, na którym kilka chwil wcześniej, księgowy stał na „zaraz, jak to nazwał Garrett? A, na obcince”. Taksówka długo nie nadjeżdżała, a może to tylko Choppowi czas się niemiłosiernie dłużył, bo stał na chodniku, cały czas podtrzymując na swoich barkach ciężar Hiszpana. A na pewno nie należał on do najlżejszych. I do tego śmierdział. Walter nienawidził tego smrodu. Znał go doskonale z frontu. Tak śmierdzieli wszyscy żołnierze, którzy uświadamiali sobie, że za chwilę zginą.

Nawet proste zamachanie na nadjeżdżającą taksówkę miał utrudnione, ale jakoś się udało. Samochód się zatrzymał, ale kierowca krzyknął ostrzegawczo: - Tylko nie zapaskudzić mi siedzeń z tyłu. Pakować się.

Dojechali pod wskazany adres. Dominic przez całą drogę bełkotał. Najgorsze dla Waltera było to, że bełkotał właśnie do niego. Że jest mu wdzięczny, że uratował mu tyłek, że jest teraz jego dłużnikiem i najlepszym przyjacielem zarazem, że się nie bał i stanął w obronie przeciw takiemu zbirowi, brakowało tylko, żeby zaraz powiedział, że jest jego rycerzem z bajki... „I pomyśleć, że przez tyle czasu podejrzewałem go o morderstwo Muriel... Ale już chyba wolałbym, żeby rzeczywiście nim był, niż to, co teraz...” Jednocześnie Walter myślał, że teraz będzie bardzo łatwo go wykorzystać i na jego życzenie, cała firma stanie przed nim otworem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, teraz na pewno Dominic uwierzy we wszystko, co mu się powie i zrobi wszystko, co tylko Walter będzie chciał.

Suty napiwek sprawił, że taksówkarz przestał się awanturować o zanieczyszczoną tapicerkę na siedzeniach.

Osiedle domów bogatych przedsiębiorców przywitało ich ciszą i spokojem. „Kto wie, co kryje się pod dachem pozostałych mieszkańców tej dzielnicy...” - pomyślał Chopp, przeprowadzając Dominica przez próg. Drzwi otworzył kamerdyner, który widząc swojego chlebodawcę zawołał jakieś niezrozumiałe imię i zaraz pojawiła się jakaś czarnoskóra pokojówka. Oboje przejęli Duvarro od Choppa, który na pożegnanie odezwał się: - Dominicu, jutro postaram się cię odwiedzić i porozmawiamy na spokojnie.

-Oczywiście, jesteś zawsze mile tu widziany... jutro pewnie nie ruszę się stąd ani na krok... - mówił Duvarro i, podtrzymywany przez służbę, kierował się do wnętrza domu.

-Daj mi swój prywatny numer – zawołał jeszcze Walter, zanim tamten całkowicie zniknął w środku.

Dominic spojrzał znacząco na kamerdynera i ten podał mu wizytówkę, mówiąc: - Proszę pamiętać, ze on te kartoniki rzadko rozdaje.

Drzwi się zamknęły i Walter został sam ze swoimi myślami. Świat znowu wywrócił mu się do góry nogami. Człowiek, którego osądzał o wszystkie najgorsze z możliwych rzeczy, był tylko jakimś nadwrażliwym chuchrem. Ale postanowił nie tracić rezonu. To też jest coś, co można wykorzystać i trzeba brnąć w to dalej. Ale bez porządnej kąpieli i zdystansowania do tego wszystkiego, nic więcej nie da się zrobić.

Skierował więc kroki w stronę centrum swojego miasta, Bostonu, gdzie mieszkał w wynajmowanej kawalerce, do której wprowadził się po śmierci jego żony. Ich wspólne mieszkanie sprzedał, bo nie mógł dłużej znieść niespokojnego snu w łóżku, które było miejscem jej kaźni. Szedł tak, aż nie natrafił na przejeżdżającą taksówkę, która zawiozła go pod kamienicę.

Jednocześnie nalewał gorącą wodę do wanny i brązowy płyn do którejś z kolei szklaneczki. Miał jeszcze wyskoczyć coś zjeść i spróbować złapać telefonicznie detektywa, żeby ten mu opowiedział, czego udało mu się dowiedzieć, ale po raz kolejny upił się niechcący do nieprzytomności i zasnął. Nie wychodząc z wanny.

Obudził go ziąb przestudzonej wody. Trzęsąc się z zimna, przebiegł, opatulony ręcznikiem, do pokoju i wskoczył pod ciepłą pościel. Ostatkiem sił zaplanował sobie jeszcze jutrzejszy dzień: złapać Dwighta przez telefon rano, pojechać do domu Dominica i pogadać o zeszłym po południu – załatwić od niego wszystkie pełnomocnictwa i zjawić się z nimi w Duvarro Sprocket, żeby pogrzebać w dokumentach i zejść na halę jako pracownik zmiany niejakiego L. Savko...
 

Ostatnio edytowane przez emilski : 25-09-2010 o 07:37.
emilski jest offline