Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2010, 08:29   #22
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Tego wieczoru bójki kończyły się szybciej jak zaczynały. Kiedy ostatni górnik ze zdziwieniem wypluł kilka przednich zębów po siarczystym kopniaku ochroniarza, ludziom jakby ostygł apetyt na wrażenia. Chuck zauważył, że co bardziej zniesmaczeni barowicze jakoś tak szybciej niż zwykle opuszczali wygrzewane dotąd przy barze stołki.

- Charles, no i weź znajdź złoty środek... – jęknął Simon widząc kolejnego pijanego górnika, jak dosłownie wylatywał z kantyny. Po dość dynamicznym rozbiegu pasa startowego, spod stolika do wyjścia, który wykonał nosem szorując niemal po ziemi, przy czym ramię miał wykręcone przez pałkę w dźwigni na plecach, szybował teraz na metalowy korytarz. Z kopniakiem w tyłek. Tak na szczęście. Od serca. Na pożegnanie. Nadgorliwy ochroniarz o szpakowatej twarzy z energicznie strzepał niewidzialny kurz z rąk posyłając złowrogie spojrzenia kolegom wyrzuconego nieszczęśnika. Chuck widział w jego oczach i kącikach ust kryjące się zadowolenie.

- Że co mam znaleźć szefie? Lysol? – zapytał marszcząc wykrzywiony nos na bok, a zainteresowanie udając tylko intonacją. Jego wzrok skupiał się na rudym ochroniarzu, który gorączkowo zaciskał rękę na paralizatorze. Jak głodny wilk upatrywał w tłumie ofiary. Albo raczej pretekstu.

Zignorowany Polaczek z wyrzutem spojrzał na zamyślonego pracownika.

- Tak źle i tak nie dobrze... – podjął znowu Simon polerując szklaneczkę – burza przeszła bokiem, ale klientów nam wypłaszają... – westchnął ciężko widząc kolejne plecy wychodzącego górnika. – Jest coraz gorzej. Zobacz ile skurwysyństwa ostatnio z każdego wychodzi.

- Taaaaaaa... - ziewnął Fish - zobacz Barnes też wychodzi – równie melancholicznym tonem zgodził się pomocnik wzrokiem odprowadzając zataczającego się w kierunku grodzi stałego bywalca. - a zawsze trzeba było go na plecach odholować po zamknięciu...

- I ten wiatr... – wzdrygnął się Polaczek z lękiem i nienawiścią patrząc w czeluść pojękującej kraty wentylatora.

Kilka godzin później kiedy ostatni klient częściowo po ścianie, a częściowo na czworaka opuścił lokal, Simon westchnął ciężko i przeciągle, lecz zaraz uśmiechnął się pogodniej ukazując mocne, białe zęby. Na zarośniętych, bladych policzkach wykwitły dwa wesołe dołeczki.

- Idź sie połóż Charli – zagadnął do Chucka wsparty obiema rękoma na szynkwasie - Dobrze się dzisiaj spisałeś. Jutro przyjdź godzinę wcześniej, jeśli dasz radę. Mamy przyjąć towar.

- Się rozumie szefie – wyprostował się jak struna chudzielec głową zahaczając o zawieszone nad barem kieliszki do wina i martini, które rozdzwoniły się szklanym echem po pustej sali. Polaczek ostatni raz ogarnął knajpę ojcowskim spojrzeniem i pogrążony w zadumie tylko przewiesił ścierkę przez ramię, po czym bez słowa podreptał do kanciapy.

Fish tylko przez chwilkę zastanawiał się czy nie pomóc przy zamknięciu tego bajzla. Senność i zmęczenie wzięły jednak górę. Rano zmyje podłogi, wstawi szkło do zmywania i będzie też dobrze. Jutro też jest dzień – pomyślał ziewając.

- Dobranoc! – krzyknął do szefa wykrzesując resztki entuzjazmu w nadziei, że tamten też da sobie juz na dzisiaj spokój. Polaczek to pracoholik, pomyślał Chuck wyciągając zza pazuchy czarnego skafandra piersiówkę i wyszedł z kantyny.


Korytarz był nieprzyjemnie chłodny. Niby taki sam jednak bardziej obcy. Jego metaliczność - zimna i obojętna, dzisiaj wydawała się być niemal wroga. Stwierdził ze zdziwieniem, że się chyba boi. Stary koń i odczuwa lęk jak małe dziecko przy zgaszonym świetle - skarcił się zażenowany. Czuł jakoś tak wyraźnie wrogość otoczenia. Jakby był intruzem. Albo ofiarą. Podążając do kwatery kilkakrotnie obejrzał się przez ramię słysząc czyjś głos. Odlegle krzyki. To tylko wiatr. Tak. Nawiew. Co innego? Już przed wejściem do kawalerki pod numerkiem C-29 ciszę korytarza przeszył znienacka ostry zryw zawodzącego jęku z szybu wentylacyjnego, który odbijając się o poluzowaną kratkę tuż jego głową przestraszył go swoją gwałtownością i rozklekotaniem. Marszcząc czoło podniósł oczy do góry. Poczuł się nieswojo. Nerwowo wygrzebując w końcu klucz magnetyczny z kieszeni Fish ze złością wykrzywił się do kratki naśladując potępieńcze wycie:

- UUUEEEEEeeeeeeeeeeuuuuuuuuuuujjjjjjeeeee– strojąc miny niedorozwiniętego głupka. Gdy przestał, wycie z szybu umilkło również, jakby skończył się mu oddech. Chuck nie czekając na kolejne dźwięki, z dreszczem na plecach i wzniesioną piersióweczką z ulgą przeskoczył próg w ciemność pomieszczenia rozsuwających się grodzi. To w końcu tylko wiatr. Bez przesady - przekonywał siebie zakręcając korek na pustej butelczynie, którą rzucił w kąt. Dopiero po zatrzaśnięciu sie drzwi odetchnął z ulgą.

Klasnął. I nastała światłość.

Pomieszczenie było niewielkie. Wystrój standardowy. Surowy. I metaliczny. Dominował kolor szary i stalowy. Meble kanciaste ze sztucznego drzewa stanowiło biurko i biblioteczka. Pojedyncze łóżko w kącie. Tylko czerwony fotel na biegunach nie pasował zupełnie do aranżacji wnętrza. A wszystko spowite artystycznym nieładem. Pościel skotłowana. Ciuchy na ziemi. Drzwi od szafy w ścianie otwarte. Skarpetki na biurku. Dwie puste butelki służące za tymczasowe popielniczki.

Zimno, pomyślał usiłując zasnąć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oOHQs405XcU[/MEDIA]

W WKP pobudkę ustawił na godzinę wcześniej niż zwykle. Budził się kilkakrotnie zlany potem. Śniło mu się morderstwo. Znowu był świadkiem wydarzenia. Tym razem widział, je dokładniej i z innej perspektywy. Kadr zbliżał się szybko do wolno idącego napastnika, aby zwolnić gdy tamten rzuca się na ofiarę. Z bliska widział rozszerzone źrenice zdziwienia mężczyzny, który poczuł zagłębiające się w jego karku ostrze. Mięśnie jego policzków drgnęły i zafalowały w gwałtownym ruchu głową, która chciała uniknąć drugiego ciosu. Tępa determinacja barczystego górnika, który z błogim uwielbieniem i radością zatapiał w siedzącym mężczyźnie drugi cios. Kiedy rozpruł szyję jak worek z którego wytrysnął krwawy strumień łapczywie wgryzł się w ranę. Jak zwierzę. Głodna a raczej spragniona bestia. Skąpane w czerwieni wargi poruszały się wolno odsłaniając ociekające krwią zęby, z pomiędzy których sterczały strzępy żył i mięsa i mamrotały z satysfakcją: Ciepłe, cieple... Próbował odwrócić wzrok od sceny. Zamknąć oczy. Nadaremnie. Wsparta czołem na stole głowa trupa obróciła się na blacie stolika w stronę Chucka. Zobaczył siebie. Twarz nieruchoma i blada. Podkrążone oczy były bardziej wyłupiaste, jakby pod wpływem wewnętrznego bólu chciały wyrwać się oczodołom.

Obudził się krzycząc siadając na łóżku. Pidżama była mokra od potu. Na termostacie sterczała czerwona jedynka i szóstka. A mimo wszystko było mu aż za gorąco. Ciężko opadł na miękką poduszkę. Czwarta nad ranem. Oby sen nie przyszedł -pomyślał i zamknął oczy. Scena przy stoliku toczyła się dalej, tak jakby wyłączył pauzę. Dwie różnice. Tym razem przy stoliku siedział z głową na blacie jego ojciec, który wpatrywał się mu prosto w oczy w niemym horrorze. Z kolei napastnikiem był Chuck. W czarnym kombinezonie stał nad siedząca postacią ojca ubranego w takiż sam skafander. Wgryzał sie i rozszarpywał zębami ,ściskaną w prawej ręce, tryskającą krwią na boki nerkę. W lewej dzierżył butelkę wódki ze słomką.

Obudził go własny krzyk.

- Kurwaaaaaa! – wrzasnął bojowo dodając sobie odwagi. I nakrył głowę poduszką zaciskając oczy ze złością. Sięgnął po omacku szukając czegoś na stoliku. Po chwili wrzucił do ust jedną, dwie, trzy tabletki. Spłukał je do gardła łykiem wódki. Spojrzał na zegarek. Już zaraz trzeba wstawać. Zamknął oczy.

WKP hologramem śpiewaków operowych wyciągających na dwa barytony kanon:

Frère Jacques, frère Jacques!
dormez-vous?! Dormez-vous?!
Sonnez les matines!


Fish cisnął poduszką w komputer na biurku, która przerywając holo wytłumiła też trochę decybele. Z wielkim trudem i niechęcią usiadł na łóżku. Czuł się jak po zarwanej nocy. Spuścił chude nogi do kapci uważając by pierwsza byla stopa prawa i wstał zaspany. Kiedy sie przeciągnął w pasiastej pidżamie wydawał się być dwa razy bardziej chudy i co najmniej o połowę wyższy. Lodowata woda w umywalce trochę go obudziła. Piece zanim dogrzeją wodę do letniości doleci do niego jak skończy brać prysznic. Odkręcił wszystkie kurki i czekając na ocieplenie umył zęby. Prysznic był jednak zimny. Ubrał się w nieśmiertelny skafander Ymirowych mrówek i ziewając przeciągle poczłapał do kantyny. Na korytarzach cicho wszędzie, pusto wszędzie, i nie ma nikogo. Trzecia zmiana jeszcze pracuje, a pierwsza zaczyna za dwie godziny. Kiedy wszedł na C-28 od razu wiedział , że coś jest nie tak. Grodzie od kantyny były zacięte w połowie, a w mokrych plamach na posadzce obijał się blask oświetlenia. Serce zaczęło mu bić szybciej. Krew? Bezszelestnie wsunął długą szyję do środka kantyny i przezornie zerknął w stronę pamiętnego stolika. Był pusty. Taki jakim go wczoraj zostawił. Ufff. To nie jest sen – pomyślał i zdał sobie tym samym sprawę, że to jeszcze gorzej. Pochylił się nad plamami na korytarzu. Dotknął palcami gęstej, ciemnej cieczy. Krew. Teraz zobaczył jej obecność również na grodziach i podłodze kantyny. Brązowa smuga wiła się w głąb kantyny. Odruchowo cofnął się skonsternowany i przestraszony. Słysząc stukot i łomot z oddali zastanowił się czy się gdzieś nie schować. Tylko gdzie? Uciekać? Zza zakrętu wybiegła zwalniającym już sprintem znajoma sylwetka Wiki. Jej rozwiane włosy falowały podobnie jak jej biust. Za nią biegł z zaciętą miną drugi ochroniarz. Ten sam z którym wczoraj jadła. Nygus. Czy jakoś tak się nazywa. Pewnie jej facet – pomyślał z zazdrością na dobrze zbudowanego faceta z paralizatorem w ręku. Odetchnął z ulgą na ich widok.

- Tu jest w ciul krwi – zauważył Fish robiąc znaczącą minę na posadzkę i grodzie. – A tam - wskazał długaśną ręką jak drogowskazem w stronę baru – plama ciągnie się do środka.

Teraz też zauważył potłuczone butelki i kufle przy stoliku, który miał w planach dzisiaj posprzątać. Przewrócone krzesła.

- Myślę, że tam ktoś jeszcze jest. Przecież z kantyny nie ma drugiego wyjścia. A klucze mam chyba tylko ja i Polaczek.

Czyżby ktoś zemścił się na szefie za brutalność ochrony? – pomyślał z niedowierzaniem pragnąc, aby to nie była prawda.

- Hey, może to włamanie i szef dał w łeb przyłapanemu złodziejowi? - zagadnął Fish. Tak. Zdecydowanie bardziej podobała mu się ta druga hipoteza tajemniczego jak dotąd przestępstwa.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 25-09-2010 o 22:45. Powód: byki
Campo Viejo jest offline