Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2010, 12:41   #106
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
⃟⃟⃟


Wynajęcie zbrojnych nastręczyło o większych trudności niż przewidywał paladyn; większych nawet niż sugerowała Britta, choć ta - jako mieszkanka ziem centralnych - o wiele lepiej orientowała się w tutejszych realiach. Po prawdzie łuczniczka czuła się jak idiotka werbując najemników na tak absurdalną wyprawę i szybko przestała robić to pod własnym imieniem. Znajomków nawet nie pytała; spróbowała zachęcić kilku eks-żołnierzy ale bez skutku. Toteż kolejnego dnia wybrała się do urańskich mordowni, zbierając dla Raydgasta największych zakapiorów i wyjętych spod prawa drani jakich znalazła. Ale przynajmniej umieli walczyć. To, że pracodawcą był paladyn Torma nie pomagało. Większość mężczyzn stwierdziła chyba jednak, że skoro tormita jedzie do Pyłów to coś musi być z nim nie tak... i zgodziła się na wyprawę u boku przedstawiciela prawa i porządku. Ostatecznie w dziczy słupów z listami gończymi nie ma. Nawet ci jednak liczyli sobie dukrotność zwykłej stawki, wystawiając kiesę Thunderdragona na ciężką próbę.

Jak zawsze w takich wypadkach napatoczyło się kilku żądnych przygód i skarbów wyrostków, tych jednak Britta odrzuciła od razu. Ku jej zdumieniu chęć zarobku zgłosiła również szczupła kobieta o egzotycznych, południowych rysach, przedstawiająca się imieniem Alehandra i na wstępie żądając stawki cztery razy większej niż zwyczajowa. Tutejsi wyraźnie czuli przed nią respekt, choć łuczniczce nie udało się wywiedzieć o niej niczego konkretnego. Niemniej jednak krótki popis magicznych zdolności - z "użyciem" przygodnego żebraka - przekonał Brittę, że Alehandra będzie dla wyprawy cennym nabytkiem... i że nie warto z nią zadzierać.

Czwartego dnia rano przedstawiła więc Raydgastowi jego przyszłych pracowników: dziesięć zakazanych mord męskich plus jedna żeńska, ukryta pod obszernym kapturem. Każdy z nich liczył sobie za wyprawę po 96 sztuk złota, połowę płatne z góry - za wyjątkiem czarodziejki, która zażądała dwa razy tyle. Britta powiedziała jednak jasno, że za mniej nikt przy zdrowych zmysłach do Pyłów nie pojedzie (a jej zdaniem i tak życzyli sobie mało). Plusem było to, że każdy z najętych miał własnego wierzchowca (własnego przynajmniej w praktyce, bo o akt własności paladyn nie pytał). Niektóre z nich były w opłakanym stanie, ale - póki co - żywe.

Ponad to łuczniczka przedstawiła koszta całej wyprawy, które nie wyglądały różowo. Żywność dla 1 osoby na 120 dni (a na tyle średnio oceniała przejazd w zimie na wschód): 60 sztuk złota. Pasza dla 1 konia: 6 sztuk złota. Zakup pięciu mułów, które uniosły by niemal tonę zapasów i worki na to wszystko: kolejne 60 sztuk. Wszystko to dawało ponad 2000 sztuk złota, choć Britta wspomniała, że jeśli paladyn nabędzie całość zapasów w Uran a nie w mijanej po drodze Twierdzy i Sielskim Siole, może zmniejszyć koszt do 1900. Mimo że wartość weksli zmniejszyła się o połowę Raydgast odetchnął nieco z ulgą - rachunki zwykle zostawiał podwładnym i - nie znając cen - przez kilka ostatnich dni obawiał się, że dokumentnie wyczyści Thunderdragonowi rachunek, nie pozostawiając mu nic na urządzenie miłosnego gniazdka.

Dokonawszy wszelkich niezbędnych zakupów odebrała od Silvercrossbowa zapłatę za nowe zlecenie, zabrała raporty i listy, po czym - wraz z trzeźwym już posłańcem - ruszyła na zachód. Z Laure, Helfdanem i Iulusem pożegnała się nadspodziewanie wylewnie... sądząc najpewniej, że widzi ich przy życiu ostatni raz. Życzyła im powodzenia, kilkukrotnie pytając też komu i kiedy przekazać ma wieści o ich zgonie, wywołując chrapliwy rechot reszty najemników. Uroczy początek wyprawy.

⃟⃟⃟

Czterodniowa podróż do Słonecznych Wzgórz ciągnęła się niemiłosiernie. Najemnicy byli głośni, śmierdzący, prymitywni i już po pierwszym dniu znudzeni podróżą. Ciężko było ich utrzymać nie tylko w ryzach ale i w obrębie gościńca. Raydgast cały czas musiał mieć na nich oko zwłaszcza gdy mijali innych podróżnych i rozrzucone nieopodal traktu domy rolników, gdyż łachudry chętnie wyprawiały się na dziewki - i to bynajmniej nie te wszeteczne. Za wypłaconą zaliczkę wszyscy kupili po kilka bukłaków gorzałki, którą raczyli się niemal bez przerwy. Kilka razy był świadkiem, jak Thunderdragon z takiej zbieraniny tworzył nad wyraz efektywne oddziały, zajmowało to jednak o wiele więcej czasu, cierpliwości i zbrojnych podkomendnych. A paladyn nie dysponował żadną z tych trzech rzeczy.

Jedynie z Alehandrą nie było problemów. Zakapturzona, ponura i małomówna trzymała się z dala zarówno od najemników jak i towarzyszy pracodawcy, nie reagując ani na rubaszne zaczepki Helfdana, ani uprzejme zagadywanie pozostałych. Pytania o swoją osobę zbywała z lakonicznością graniczącą z chamstwem. Większość najemników również nie zbliżała się do niej, najwyraźniej znając ją ze słyszenia lub będąc świadkiem popisu przed Brittą. Szybko zresztą okazało się dlaczego - podczas pierwszego popasu jeden z mężczyzn objął ją, próbując zaciągnąć w krzaki... Tylko ostra reakcja Silvercrossbowa sprawiła, że chłop nie stracił życia, choć odmrożona aż do barku ręka była niewładna przez wiele następnych dni. Czarodziejka zaś naciągnęła spowrotem na głowę kaptur, kryjąc szeroką bliznę po poparzeniu, ciągnącą się aż do obojczyka, oraz spojrzenie zimne jak jej magia. Nie wydawała się poruszona ani samym zdarzeniem, ani reprymendą ze strony dowódcy. Od tej pory nikt już nie próbował jej zaczepiać, ona sama również nie nawiązywała z nikim kontaktu. Tym większe było więc zdumienie wszystkich, gdy podczas noclegu w karczmie odezwała się niepytana.

⃟⃟⃟

Do Sielskiego Sioła - jedynego miasta na tej trasie - wszyscy dotarli z ulgą. Raydgast zostawił swój "oddział" w jakiejś spelunie obok bramy, wychodząc z założenia, że następnego ranka wyda mniej na pokrycie zniszczeń; sam zaś udał się na kolacje do niego lepszej karczmy. Skoro musiał znosić te zakazane mordy na każdym popasie, to choć w mieście mógł sobie pofolgować.

Podobnie jak i reszta, paladyn był Sielskim Siole po raz pierwszy, toteż z przyzwyczajenia rozglądał się dookoła. Zresztą - wbrew swojej nazwie - nie było to sioło a niewielkie miasteczko otoczone wysokim na jakieś 2.5 metra murem, z dużym kwadratowym rynkiem i okazałą kaplicą Yondalli. Wydać było, że miasto jest bogate: względnie czyste, z szerokimi ulicami, pobielonymi domami, krytymi nie tylko strzechą ale i gontem. Praktycznie wszystkie budynki miały szklane szyby w oknach, z licznych kominów unosił się dym, zewsząd dochodziły Was dźwięki fletów czy lutni. Większość drzwi miała wysokość odpowiednią dla przeciętnego niziołka - gdyż to właśnie niziołki najliczniej zamieszkiwały Sioło - jednak sklepy i gospody miały wejścia przystosowane do ludzkich i nieludzkich rozmiarów. Wszędzie rosły drzewa i krzewy; niektóre domy otoczone były nawet małymi ogródkami. Wiele jednak miało powybijane okna, osmalone ściany i dziwaczne urządzenia wiszące na gankach - wyraźny znak, że zamieszkiwane były przez gnomy.



Sielskie Sioło żyło w głównej mierze z handlu i było świetnie zaopatrzone we wszelkiego rodzaju dobra potrzebne w podróży, zarówno niemagiczne jak i magiczne. Gdyby leżało nad rzeką mogłoby stać się poważną konkurencją dla Uran. Miasto słynęło z ziołowych nalewek, miało sporo sklepów z wyrobami skórzanymi, a także z dziwnymi gnomimi wynalazkami, jak twierdziło wielu - o wątpliwej przydatności i bezpieczeństwie użytkowania.

Waszą uwagę zwrócił jednak przede wszystkim duży szyld przedstawiający grubego niedźwiedzia o głupawym uśmiechu. Mieliście serdecznie dość noclegów pod gołym niebem, a gospoda "Pod Puchatym Niedźwiedziem" zachęcała apetycznymi zapachami, porządnych podwórzem i szklanymi szybami - znakiem, że właściciele nie obawiali się klientów wylatujących przez okno. Przy bliższym poznaniu także w środku okazała się czysta i porządna, z obszerną stajnią, powozownią i dużym wyborem pokoi: od wspólnych sal do jednoosobowych komnat z własnym kominkiem i miękkim łożem. Może i paladyn chciał nocować ze swoimi zbirami, jednak reszta miała wyższe wymagania. Gospoda posiadała nawet sporą łaźnię, w której wraz z innymi podróżnikami można było zażyć gorącej kąpieli. Prym w karczmie wiodła rudowłosa niziołka, o zamaszystych gestach i wielkim biuście. Śmiała się głośno i dużo, ostro pokrzykiwała na służące i rozstawiała wszystkich po kątach - zwłaszcza stałych bywalców, nie zważając na ich rozmiar czy aparycję.



Było jeszcze wcześnie, więc przestronna sala główna nie była zapełniona po brzegi. Wielki kandelabr, z którego od czasu do czasu na przechodzących ludzi skapywał wosk, oświetlał przekrój społeczeństwa Królestwa. Na ścianach wisiały wyliniałe niedźwiedzie futra, przed dużym, ciemnym teraz kominkiem również leżało kilka; a nad nim wisiał niedźwiedzi łeb. Ślady mieczy i niestarannego wyprawienia pokazywały, czemu te skóry wylądowały na ścianach a nie u kuśnierza. Nieopodal kominka stała spora, drewniana scena, na której wieczorami zapewne przygrywali bardowie. Z głównej sali wychodziło kilka drzwi prowadzących do bardziej ustronnych sal, oraz dwie klatki schodowe prowadzące na pierwsze piętro i strych. Z kuchni buchało ciepło, zapach pieczonej dziczyzny, szczęk naczyń i nawoływania kuchcików.

Zasiedliście u stołu, zamawiając tutejsze specjały: dzika w ziołach oraz ziołową nalewkę. Oczywiście jeśli ktoś nie chciał udawać królika gospoda oferowała szeroki wybór trunków, z elfim winem włącznie. Ku waszemu zdumieniu sąsiednią ławę zajmowała Alehandra, metodycznie obgryzając pieczoną kaczkę i zapijając ją winem. Gdy zaś skończyła posiłek bezceremonialnie przysiadła się do waszego stołu i spojrzała Raydgastowi prosto w oczy. Paladyna ogarnęło uczucie, jakby patrzył w dwa lodowe jeziora, które wciągały go w swoje zimne otchłanie... Błękitne tęczówki zupełnie nie pasowały do śniadej karnacji kobiety, uczucie było więc podwójnie dziwne.
- Jeśli za dwa dni odbijemy z traktu na wschód, to po kolejnych trzech dojedziemy do wieży Urgula. - zaczęła beznamiętnym tonem i bez zbędnych wstępów. - Stamtąd można na skos, przez las, przejechać w stronę Pyłów, nie nadłożymy więc drogi; a wręcz przeciwnie. Skoro chcecie jechać do Pyłów to wpierw warto by zbadać leże tego, do którego domeny zmierzamy. Nie każdy zna położenie wieży, nie została ona również dokładnie spenetrowana. Magowie jej się boją - kontynuowała wypowiedz. Powoli powiodła wzrokiem po pozostałych mężczyznach, po czym wróciła spojrzeniem do Silvercrossbowa. - Ludzie się nudzą. Nie przywykli do tylu dni w siodle, do nicnierobienia. Jeśli nie znajdziesz im zajęcia wkrótce zaczną walczyć między sobą. Lub z wami. Przeszukanie wieży maga może dać im motywację do dalszej podróży. I do tego, by nie zwiać z połową wypłaty - dla nich to i tak majątek. Przemyśl to - nie czekając na odpowiedź wstała i wyszła z karczmy. Paladyn nie zobaczył jej aż do rana. Za to elf i tropiciel nabrali przekonania, że drobny objazd nie zaszkodzi ich wyprawie. W końcu pobyt w Zapomnianej Fortecy był taki owocny... może kolejne ruiny okażą się równie ciekawe? No i Urgul... w Pyłach też Urgul... Wszystko się ładnie składa - w końcu gdzie lepiej można poznać wroga niż w jego własnym domu? Iulus za to miał złe przeczucia.
 
Sayane jest offline