-Szedłeś kilka kroków za nim, jak mogłeś go zgubić?!- na te słowa niziołek syknął cicho i z irytacją.-
Musiałem wracać, by ratować twój zadek.
Wyglądało że maluch jest równie wściekły co półork, jeśli nawet nie bardziej. Bo podczas poszukiwania drogi mruczał.-
Nie mogę na raz niańczyć i pilnować pleców obu wam jednocześnie.
Wskazał palcem na świątynię. –
Ale wiem gdzie się kieruje. Gdy widzi podobne ruiny, zawsze mu odbija. Bogowie wiedzą tylko, czemu.
Była to nieciekawa perspektywa dla półorka. Bo gdy on patrzył na świątynię, to szmery w jego głowie przybierały na sile. Im bliżej podchodzili, tym bardziej.
A podchodzili dość szybko, mając na uwadze, że to co ich ściga, wkrótce uwolni się z plączonożnego worka. I przyjdzie za Ur’Thogiem po zapachu krwi.
Na szczęście gobliny w przyświątynnych zabudowaniach nie przykładały się do pilnowania, podobnie jak wilki i worgi. Także to że zachodzili gobliński obóz, tak by wiatr wiał od obozu w ich stronę, pomagało.
Dwójce awanturników udało się dotrzeć, do świątyni i po chwili wyszukali miejsce w którym zawaliła się ściana i część dachu świątyni. Idealne miejsce, by niepostrzeżenie dostać się do środka świątyni.
Co niekoniecznie się półorkowi, podobało...szept narastał.
A zdobienia świątyni ciężko uznać było za przyjazne...
Ur’Thog był półorkiem wychowanym w orczym klanie. Tortury, rytualne ofiary ku czci Gruumsha nie były dla niego niczym niezwykłym. Ale obrazy na niektórych reliefach przerażały nawet jego. Wyjmowanie mózgu z czaszki żyjącego humanoida, rozcinanie trzewi i wsadzanie do nich jakichś węży. Thog nie potrafił sobie wyobrazić, że coś takiego można zrobić żyjącej istocie.
- Paskudne miejsce...co oni tu czcili. Demony?- syknął w irytacji Greenbo.
Wędrując korytarzem niziołek i półork dotarli do drzwi...kilku masywnych drzwi, po parze na po każdej stronie korytarza.
- Dobra...ja sprawdzę te po prawej, ty te po lewej. Im szybciej znajdziemy Dariosa, tym lepiej dla nas.- zadecydował Greenbo i otworzył drzwi do pierwszej komnaty.
A półork postąpił podobnie ze swoimi...I stanął oko w oko, z drugim najbardziej pożądanym widokiem dla poszukiwacza przygód.. Bo za pierwszy uważa się nagą i ładną księżniczkę przykuta łańcuchami do ściany. Na ziemi leżały rozsypane monety...złote, o ile półork nie pomylił się w ocenie kruszcu, drugi najbardziej pożądany widok dla poszukiwacza przygód.
Ale każdy skarb ma swojego strażnika...ten też miał. Węża...teoretycznie.
Bo ten długi na dwa i pół metra wąż, nie miał łusek, oczu, za to jego oślizgłą skórę pokrywał śluz. I chyba ten brak oczu mu nie przeszkadzał , bo syczał w kierunku półorka, prezentując garnitur ostrych jak sztylety ząbków.
Po mijając wejście, którym wszedł półork, nie było z tej komnaty innego wyjścia. Pomijając rozsypane monety, komnata była pusta. Nie było tu żadnych mebli i innych przedmiotów. Prawie nie było. Bo wąż chyba na czymś leżał.
A Ur'Thoga bolał łeb od narastającego szumu w głowie, oraz bok ze śladami ran po demonicznym goblinie.