Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2010, 19:20   #24
Fiannr
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Powoli ale skutecznie zaczynał się obrażać na Margareth. Co to ma znaczyć! On poświęca swoje jabłko żeby przywołać Ducha Wody – jego najcenniejszy na chwilę obecną skarb – a ona ani trochę nie wierzy?! Przecież gdyby to nie była prawda to nie poświęciłby swojego jedynego posiłku. Tak pięknego jabłka nie składa się na ołtarzu ofiarnym ot tak – bo mi się zdaje! Doprawdy, jak tak bardzo można go niedoceniać! Przecież pomysł z kłodą tez był dobry…
Mało nie pękł z nerwów gdy zasłyszał w oddali jakieś dudnienie. Kto się o tej porze plącze po bezdrożach? Jeszcze przepłoszą mu przyzywanego tak gorliwie Ducha! Dziecięca furia sięgnęła zenitu, gdy zarówno przejezdni, jak i Margareth zaczęli wrzeszczeć do siebie przez całą szerokość rzeki. Na przekór wszystkim i wszystkiemu skupiał się całą siłą woli na kontynuowaniu nawoływania w myślach. Nie da się rozproszyć! Duch przyjdzie i im wszystkim pokaże! Nie można przecież tak głośno krzyczeć, gdy w okolicy odprawiany jest straszliwy ceremoniał przyzwania! Tak! No… Czy jakoś tam.
Po raz kolejny zanurzył okrwawiony palec w przygotowany zbiornik. I już widział! Czuł! Był prawie pewien, że coś odpowiedziało na jego wezwanie gdy… Margareth chwyciła go za dłoń i pociągnęła gdzieś.
- Ale jabłko! Duch i moje jabł…! – zdążył jeszcze krzyknąć nim przekroczyli bramę.
Był tak przejęty utrata bezcennego, czerwonego i soczystego skarbu i przerwaniem rytuału, że nawet nie zauważył, że znalazł się na drugim brzegu. Z nadętą minką dał się wciągnąć na konia i urażony wielce, poddał się sile wyższej.
Aby jednak zapobiec gniewowi przywołańca, po drodze co jakiś czas wystawiał mokrą dłoń na bok, palcem wskazującym usuwał świeży strupek z rany i „znaczył” drogę. Duch musi przecież wiedzieć gdzie znajduje się istota która go przywołała.
- Znajdzie mnie i jeszcze wam pokaże… - wymamrotał przez sen.


Obudził go głos Margareth.
- To tutaj!
Przetarł oczy, ziewając szeroko. Jak to? Przecież Duch Wody przybył… i powiedział wszystkim, że trzeba być cicho w nocy… i przyniósł każdemu po pięknym czerwoniutkim jabłku… i w nagrodę dla Fillintena, uczynił go królem pasterzy na bezludnej wyspie… Przecież to niemożliwe, że to był tylko sen…
- Witam serdecznie w moich progach! – zawył mężczyzna. - Jestem baron Yagislav Babicki! Zapraszam do środka i zachęcam do skorzystania ze wszelkich wygód. Polecam kuchnię oraz sypialnie przygotowane specjalnie dla gości.
Gospodarz naprawdę promieniował energią i radością podobnie do tego jak ognisko promieniuje ciepłem. Ognisko… to za mało powiedziane. Powiedzmy… niczym płonąca wieś.
Fillinten żegnając się z wizją pięknego snu, spojrzał na towarzyszkę, zastanawiając się co też ona odpowie. W końcu była starsza i jej według praw grzeczności, należało zostawić odpowiedź. Choć z drugiej strony zdawało się, że baron skupiony był na pożeraniu wzrokiem zarówno dziewczyny jak i chłopca tak dalece, że nie zrobiłoby mu najmniejszej różnicy, gdyby na przykład zamiast nich przemówił elf, który dowiózł dzieci do jego posiadłości.
- Ja chciałabym jedynie poczekać tutaj na brata – odezwała się nieśmiało Margareth. - Pewnie zajmie mu to kilka dni nim tu przybędzie, lecz z pewnością przyjdzie. Tylko na kilka dni – dodała spiesznie, spoglądając z obawą na Babickiego.
- Zapraszam! Rozgośćcie się! A teraz zmykajcie do środka odpocząć - roześmiał się baron, stając między dwójką przybyszy, by móc dwoma rękami lekko popchnąć dzieci ku wielkim wrotom. Sam natomiast ich nie przekroczył.
Chłopak tylko potaknął główką, bo słowa Margareth go przekonywały. Nie było nic do dodania. A poza tym, jeśli natrafiała się okazja skorzystania z gościnności miłych osób, należało ją wykorzystać. Kto wie, kiedy kolejny raz los uśmiechnie się do nas – pomyślał w swej nieskończonej niemal naiwności.
- Przepraszam, pan baron Babicki powiedział, byśmy udali się do pokoi gościnnych... Chyba. Właściwie to powiedział, byśmy odpoczęli. Gdzie możemy... – tym razem zwróciła się do mężczyzny w czarnej, skórzanej kurcie.
Wyglądał tak, jakby właśnie kazano mu zjeść rybie oko. Spojrzał na dwójkę, nie bardzo wiedząc czy ominąć, czy kopnąć. Mlasnął jedynie, spoglądając pełnymi niesmaku, miodowymi oczami.
- Taaa... Narybek... Za wejściem w korytarz na prawo. Wolna jest... chyba trójka - przytknął do czoła od niechcenia dwa złączone palce, zaraz je opuszczając.
Było to jego pożegnanie. Nie wypowiedział już ani jednego słowa.
Zanim jednak przekroczyli próg, Fillinten ostatni raz krwią z rozdrapanego czoła zaznaczył miejsce w którym się znajdował. Na wszelki wypadek… gdyby Duch jednak przybył i chciał go uczynić królem pasterzy.


Hol główny okazał się wysokim pomieszczeniem, nad którym zawieszony był wielki, kryształowy żyrandol. Wydobywało się z niego światło bijące od płomieni dziesiątek rozpalonych knotów świec. Podłogę zaścielał pokaźnej wielkości karmazynowy dywan, chroniący ciemnobrunatne drewno.
Naprzeciwko znajdowały się kolejne dwuskrzydłowe, zamknięte wrota. znajdujące się jakby mogło się wydawać, pod zakręcającymi schodami, prowadzącymi na piętro. Jedne z nich trwały przytulone do lewej, zaś drugie do prawej, bielonej ściany. Od pomieszczenia głównego odchodziły również dwa korytarze - na lewo i na prawo, zakręcające po pięćdziesięciu krokach.
Margareth skręciła w prawo, zgodnie z poleceniem spotkanego wcześniej mężczyzny, gdy nagle, jakby znikąd, za plecami dwójki pojawiła się pulchna kobieta wystrojona w czarną suknię z nieskazitelnie białym fartuchem. Zaskoczenie było tak wielkie, że dziewczyna nawet nie zauważyła jak jej młodszy towarzysz podskoczył do góry ze strachu i momentalnie schował się za nią, wpijając palce w jej plecy.
- Nowi goście barona Babickiego! Zapraszamy! Kochaneczko, ty jako starsza, musisz skierować się na lewo. Proszę, poczekaj tutaj - powiedziała, promieniejąc uśmiechem, po czym jedną ręką wyciągnęła Fillintena zza pleców dziewczyny.
- Proszę bardzo, polecam pokój numer dwa. Wygodny i całkiem spory, zapraszam, zapraszam - trajkotała bez przerwy, prowadząc chłopca na prawo. Dla osoby postronnej mogło to wyglądać tak, jakby chłopak pędził przed siebie na tyle szybko, aby pokojówka nie zdążyła niewinnym gestem go dosięgnąć. Fillinten przekonał się już o sile dłoni kobiety i wolał, żeby nawet lekko go nią nie dotykała. Po chwili takiej radosnej gonitwy dotarli na miejsce.
Jego przewodniczka otworzyła jasne drzwi ozdobione ciemną dwójką. Pomieszczenie nie należało do najmniejszych oraz najtańszych. Zielony dywan o długim włosiu przekonywał by tylko po nim chodzić. Nogi pokaźnej wielkości łóżka zanurzały się w nim jak w wodzie. Jedynie mały, okrągły stolik z krzesłem stał na wąskim pasku przestrzeni poza tkaniną.
Widać było, że przepych wnętrza dworu robił na chłopaku ogromne wrażenie, jednak nie znaczyło to wcale, że czuł się w takim miejscu komfortowo. Stojąc w progu swojego gościnnego pokoju, raz po raz zerkał to do wnętrza, to zaraz znowu wgłąb korytarza gdzie stała Margareth.
- A czy nie mogę dzielić pokoju ze swoją siostrzyczką? – zapytał w końcu przestraszonym głosem.
- W żadnym wypadku! Starsi i młodsi muszą trzymać się razem! Głowa do góry, zaraz przybędzie obsługa z jedzeniem - uśmiechnęła się, po czym odwróciła do Margareth. - A ty, kochaneczko, chodź ze mną - powiedziała, niemalże ciągnąc dziewczynę za sobą.
Kobieta bardzo szybko przebierała krótkimi nogami, skutkiem czego niemalże natychmiastowo zniknęły za zakrętem korytarza na lewo od wejścia.
Filinten przez chwilę analizował słowa kobiety.
Starsi i młodsi razem... No!
Wychynął zza drzwi i nie kłopocząc sie ich zamykaniem, popędził w stronę w którą jak mu się zdawało po odgłosach, udała się osobliwa niania. Na wszelki wypadek jednak wolał jej nie spotkać, więc pilnie strzygąc uszami, ruszył.
Kilkakrotnie przychodziło mu w przeszłości nocować w jaskiniach. Jedne z nich ledwie wchodziły we skałę, przykryte wystająca półką z litego kamienia. Inne znowu prowadziły w głąb pasm górskich wijąc się w nieskończoność – w taki właśnie sposób jawiły się chłopcu korytarze które przemierzał. Choć określenie to też nie do końca jest prawdziwe. W jaskini czuł się wielokroć lepiej, ponieważ różne zakamarki tuneli prowadziły w coraz to różne strony, dając zwiedzającej je postaci dowolność wyboru. Gdzie zechcesz, tam pójdziesz. Bez przymusu. Tutaj jednak miał dużo mniejszy wybór. Najwyżej prosto, prawo, lewo. Nic więcej. Nie był to jednak czas na rozważaniach o stopniu przytulności miejsca w którym się znalazł. Należało znaleźć Margareth, zanim zniknie w tym nieprzyjaznym labiryncie!
Po dłuższej chwili jednak zdał sobie sprawę, że nie wie gdzie jest. Z sercem w krtani mijał kolejne odcinki korytarza. Po jakimś czasie gdy opadła mu energia, oparł się plecami o ścianę i westchnął głęboko. Coś nieznośnego zaczynało cisnąć mu się przez krtań, kiedy nagle coś przykuło jego uwagę. Zamarł z rozszerzonymi oczami. Serce w piersi uderzało rytmicznie, z taką siłą, jakby pijany kowal kończył właśnie ostatnie tego dnia zamówienie. Głos, ruch, szmer, a może dotyk czegoś nieznanego sprawiły, że wyostrzył do granic możliwości swoje wszystkie przestraszone zmysły w nadziei, że uda mu się uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa.

Chcę nasłuchiwać pod drzwiami, a jeśli coś to zaglądam do środka!

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch

Ostatnio edytowane przez Fiannr : 02-10-2010 o 09:20.
Fiannr jest offline