Za oknem nie było nic widać.
A dokładniej - nikogo. Ten, kto zabił Cristin i porwał dziewczynkę rozpłynął się w powietrzu. Przynajmniej takie sprawiało to wrażenie.
Bared odwrócił się od okna.
- Żegnaj, Cristin - szepnął ledwo słyszalnie, spoglądając na leżącą dziewczynę.
Wyszedł z pokoju i powoli zszedł na dół. Po drodze zastanawiał się nad tym, co za dziwny los prześladował drużynę - już druga osoba, która mogłaby, lecząc, pomóc im w kłopotach, zginęła z rąk wyznawców Cyrica. A sądząc z pozorów - z tej samej nawet ręki.
Po drodze minął się z Cerre.
Trup Hagareta leżał, nieruszony, tam gdzie go Bared zostawił. Nikt go nie wyniósł z gospody. Nikt również nie zajął się przeszukaniem kieszeni leżącego. Albo pozostali członkowie drużyny uznali, ze łupy należą do bareda, albo tez nie chcieli się zniżać do zbierania trofeów z pola walki.
Bared nie miał takich skrupułów.
Wojna jest po to, by zbrojni mężowie łupy brać mogli - jak mawiał jeden ze znajomych Bareda. I było to słuszne. Pozbawianie kogoś życia dla zarobku nie było najlepszym pomysłem na życie, ale zbieranie bezpańskiego dobytku, który w przeciwnym razie mógłby się zmarnować lub trafić w niepowołane ręce... Czegoś takiego nikt nie powinien potępiać.
Wnet w ręce Bareda trafiły dwa amulety, różdżka, którą poprzednio Hagaret użył do unieruchomienia łotrzyka, trzy fiolki zawierające jakieś mikstury, dwa kamienie grzmotów, dość ciężki mieszek i tuba na dokumenty, wśród których był zwój ze wspomnianym wcześniej zaklęciem, mającym uwięzić Danta.
O sztylecie, jedynej w gruncie rzeczy broni Hagareta, nawet nie warto było wspominać. |