Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2010, 23:32   #46
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Cerre nie chciało się aż temu tak dowierzać. Choć co prawda fortuna niespodziewanie potoczyła się dla nich kołem (ba, a może nawet kilkoma porządnymi rundami), jednak diablica nie dbała o to, czy ci ludzie zostali w to wmieszani czy też nie. Mogła zginąć z ich rąk. Co miała zatem powiedzieć: "Dziekuję, że prawie żeście mnie zabili!" i się ukłonić mężczyźnie? Na to wyobrażenie Cerre chciało się śmiać - najemnicy prezentowali się obecnie żałośnie i wcale ją nie obchodziło, czy chce im darować owo życie czy raczej odebrać. Raczej nie miała w zwyczajach zmieniać tak nagle decyzji.

Bareda ponownie gdzieś wywiało na górę - zapewnie wyższe sprawy go wzywały, a może to krzyk kobiety go tam zwabił? Poza tym, ten krzyk jakoś dziwnie znajomo brzmiał... Tymczasem reszta drużyny "łupiła" z napastników to, co było najcenniejsze/najprzydatniejsze/naj-inn(i)e-jsze.

Kiedy ścigany przez tajną organizację Dant powrócił na dół, diablica miała mu coś do zakomunikowania:
- To co, Dant, może jednak zmienimy zdanie? Mięsa armatniego czy takiego też czasem brakuje... - rzuciła Cerre do zaklinacza.
- Nie chcę ich zabijać, jeżeli nie musimy. Trzeba natomiast upewnić się, że ich koledzy z zewnątrz nas nie zaatakują - po chwili dodał - Proponuję wziąć jednego przed karczmę i radośnie obwieścić im, żeby spadali.
- Och, zrobimy to z przyjemnością! - powiedział jeden ze schwytanych. - Właściwie to wystarczy im powiedzieć, że Hagaret nie żyje... wszyscy czekaliśmy na to od dawna.

- Chyba spierdalali, tak ładniej orzekając, i przy okazji jednemu sztyletem pod szyję pobłyszczeć, hm?
- Dokładnie - uśmiechnął się Dant. - Ale jeżeli ich zabijemy, może przyjść tu więcej. Tak czy tak ryzykujemy.
To stwierdzenie wywołało bardzo nerwowe pomruki wśród trójki jeńców.
- Nie! Nie nie nie nie! - wypalił nagle jeden z nich niezwykle panicznie. - Po co mielibyście nas zabijać? Przecież już wam nie zagrażamy... - spojrzał niepewnie na Cerre i dodał bardzo cicho do swoich dwóch towarzyszy. Jednak nie wystarczająco cicho, by mniszka i zaklinacz ich nie usłyszęli.
- Mam nadzieję, że ona nie je ludzi...

Ależ skądże, pewnie, że nie - odgryzła się w myślach. - Tylko troszeczkę.
- Czyli na jedno wychodzi. Ja zaraz wrócę... - zasugerowała mu, że tylko pójdzie rzucić na coś okiem (a może drągiem) na górze. - Sprawdzę coś, póki co trochę ostrożności nie zawadzi - później wtrąciła z kontekstu. - Chociaż bez ryzyka nie ma przecież zabawy.
- Najlepiej, jeżeli ja jednak tutaj zostanę.
- Tak gwoli ostrożności, bo może jednak czarnuchy zmieniły sobie upodobania. Co by było, gdyby, kurwa, jeden jednak przypatolił ci pocisk sam wiesz gdzie? - Cerre skierowała się na schody.
- Eee... może przegapiliście fragment, w którym mówiliśmy, że nie chcemy z wami walczyć? To *on* chciał! - wskazał na martwego Hagareta.
- Więc, co proponujesz?
- Zajmij się nimi - mruknęła do zaklinacza, zaś do tego, który wspomniał o martwym Hagarecie rzekła. - Tak, słyszeliśmy, ze nie chcecie. Nie przegapiliśmy. Tylko się na górze zastanowię, czy was tym razem zjeść czy oszczędzić - jawnie tym razem sobie zadrwiła z jeńca i wtedy naprawdę odeszła coś sprawdzić.

Po walce z agresorami nastała cisza. Nie wiadomo, jednak czy takowa przed burzą czy może przed...
[media]http://www.sounddogs.com/previews/2723/mp3/460017_SOUNDDOGS__ev.mp3[/media]

...nocą...
Doszła do pokoju, z którego rozległ się chwilę temu wrzask agonii. Przyczyna tego wydarzenia niebawem się ujawniła: na podłodze leżała martwa Cristine, z której ciała wylewała się krew, niczym wino. Zapewnie ktoś ją zaatakował i zabił - to nie ulegało najmniejszej wątpliwości, rzecz jasna.
Nie potrafiła w sobie wzbudzić żalu po stracie uzdrowicielki, choć pomogła jej dojść do ładu i składu, nawet stanęła w jej obronie. Obraz, który stanął przed jej oczami, nie tylko podświadomie ją ucieszył - on ją wręcz rozbawił i gdyby nie fakt, że w pobliżu znajdował się Bared, na pewno druga strona jej samej rozbudziłaby się ze śmiechem na ustach. Krew, która zaznaczyła swą obecność nie tylko na posadzce, ale także na ścianie pod postacią znaku Cyrica. Pieczęć boga kłamstwa lśniła na murze, zaś pojedyncze krople krwi ściekały po nim.


Nabrała niezwyczajnej ochoty napicia się krwi. Czy smakowałaby jak wino? Z całą pewnością...
Smarkuli nigdzie nie było, nie ulegało wątpliwościom, że sama z siebie nie mogła z pomieszczenia wyparować. Komu zależało na tym zasranym szczeniaku po ekstrakcji języka? Tym skurwysynom od Cyrica? Istniało tu kilka możliwości wykorzystania bezużytecznego jak dla Cerre bachora: albo dla demona (raczej obiad) ofiara, ale bestia mogłaby się równie łatwo ucieszyć z komsumpcji przywoływaczy - gdyby to założyć jako główny cel tego chorego tworu, z którego wywodził się przesłuchiwany poprzedniego dnia jeniec. Bądź też dla wyładowania swych namiętności do mordu, dla przelania krwi; może młoda widziała też coś, czego świadkiem być nie powinna.


Żeby noc się krwią żarzyła...
Cerre ponownie przypomniał się sen z dzisiejszej nocy, część jego obrazów zmieszała się z rzeczywistością. Słyszała w swojej głowie wrzask torturowanego męzczyzny... wrzask agonii, a i lada moment wizja rozrywanego na strzępy człowieka błysnęła na sekundę przed jej oczami. Skupiła się silniej na wyobrażeniu. Przez chwilę miała wrażenie, że sama tego "nieszczęśnika" (Nieszczęśnika? A to ci dopiero, muahahaha...) drze, otwiera jego wnętrze, pełne czerwonego napoju i ciepła. Jednak otwieranie się na kogoś nie było aż zanadto takie trudne. Na to Cerre się zaśmiała zimno i cicho, dając się ponieść tej imaginacji...
Na szczęście otrząsnęła się z tego prędko. Co do cholery się z nią dzieje?

Zapach krwi musiał jej do głowy uderzyć. Przepatrzyła ekwipunek zabitej uzdrowicielki - na miejscu znalazła rapier, grzebień do włosów, całkiem ładny pierścionek oraz sakiewkę z pieniędzmi. Nie wliczając faktu, iż skórzana zbroja, która była cała we krwi, też była na właściwym miejscu...
Jednak ze wszystkiego pięknego zabrała jedynie pierścień oraz kruszec. Część złota przesypała do własnej sakwy, natomiast pozostałość została w mieszku denatki. Przejechała palcem po torsie Cristine tam, gdzie znajdowała się krew. Spróbowała jej - słodko-słonawa, nawet dobra...

- Żegnaj - pogładziła włosy martwej kobiecie. Obrabiająca ją z rzeczy Cerre wciąż czuła się rozdarta. Może nie powinna...? Chciała coś więcej dodać, ale głos utknął jej w gardle. Coś w środku niej samej jakby czekało na dowolny mord. - i... wybacz... - ostatnie słowo wyszło z niej największym trudem, jakby nawet tak z przymusu.
Odeszła stamtąd jak najprędzej. Wolała nie zdradzać się towarzyszom, że coś dziwnego wyprawiała na osobności, innym istotom tym bardziej. Oblizała dokładniej palce z krwi, spojrzała po raz ostatni na zwłoki i opuściła szybko pomieszczenie...
- Siedzi w tobie demon i kiedyś się o siebie upomni...
Słowa satyra tak mocno dotąd do niej nie dotarły...
Może nie dziś...
Może nie jutro...
Niebawem wróciła na dół, z nieco cięższą sakieweczką (delikatnie cięższą).
Ale kiedyś z pewnością...
Hałastra znajdowała się w komplecie w sali, trójca odpadków zresztą też.
- Panowie, wychodzimy. Bierzcie tego zasrańcucha - miała na myśli Hagareta, którego skinięciem głowy wskazała. - i wychodzimy!
"Panowie" niezbyt garnęli się do tej roboty, jednak w końcu we dwóch wzięli martwego zaklinacza na ramiona i całą "czwórką" ruszyli za mniszką. Ta rzuciła spojrzenie w miejsce, gdzie cisnęła sztylet - teraz go tam nie było. Uf, niepotrzebnie się go tak pozbywała, ale sobie jakoś bez niego też poradzi. Pewnie ten karczmarz ukradł jej "nożyk", jakby mu nie wystarczała zapłata od Danta. Złodziej bezczelny - a nuż (widelec) diablica by się z nim policzyła.
Odnośnie karczmarza - zaklinacz właśnie spłacił mu reparacje, zaś Bared pomógł kompani w ogołocaniu agresorów z różnych artefaktów.
- Co się ociągacie? Przydajcie się bynajmniej na coś! - uśmiechnęła się chytrze. - Darujemy wam życie, a wy się tak odpłacacie?
- No idziemy przecież... - wypalił jeden z nich. I to akurat ten, który jako jedyny nie niósł martwego Hagareta.
- No to idźcie - rzekła zimno Cerre, która przygotowała się na ewentualny bunt któregoś z poddanych.
Czuć się prawie jak pani życia i śmierci - bezcenne. Później podążała za noszącymi martwe ciało wodza. Musiała mieć na oku nie tylko te śmieci, które miały spełniać rozkazy drużyny, ale miała też oko na... własnych kompanów.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 26-09-2010 o 15:42. Powód: Mała kwestia
Ryo jest offline