Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 00:42   #9
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Była przerażona. Drżał w niej każdy nerw, dygotał każdy liść i gałązka. Nawet kora się marszczyła. Wspomnienia mieszały jej się z rzeczywistością, nie wiedziała, ile z tego to mogły być halucynacje. Trunek od TyciTylci Ludków był bardzo mocny. Była ściśnięta w grupie Salartus. Nie wszystkie rasy poznawała. Tuzin istot pchany był przez kamienny korytarz ku większej sali. Wyczuwała jeszcze jakieś istoty. Mówiły jej to mchy wzrastające na ziemii. W świetle widziała zarysy. Na Opiekunki! Cztery kończyny, stoją prosto, jajkokształtne czaszki. Ludzie! Spojrzała w przód przerażona, szukając drogi ucieczki. Tam, w blasku świetlistych kul, podobnych do ogników, stał On...
- Ja, jako wasz Opiekun. - na dźwięk tego głosu stworzenia uspokoiły się nagle. - Przygarniam was.
I odszedł w cień. Zadrżała. Wiedziała dobrze, co to znaczy. Po chwili pojawiło się kilka innych Salartus - były pewne siebie i starsze od nich. Kolejno nazywały każdego jednym z Rozłupywaczy, czy Przenośników, prosząc w imię Opiekuna. Każdy kierowany był w jeden z trzech korytarzy. Nagle została tylko ona.
- A ty? Ty jesteś driadą, prawda? - zapytał jeden niepewnie.
- Tak. - odpowiedziała zlękniona.
- Co potrafisz? - zapytał spokojnie Puryfikanin. Wyglądał na znudzonego.
- Opiekować się roślinami, wzrastać nowe, produkować owoce, korzenie, warzywa. - odpowiedziała już spokojniej - Nie wszystkie znam, jednak jeśli mi pokażecie owoc, raczej będę potrafiła wychodować taki sam. Potrzebuję tylko wody i najlepiej światła. - powiedziała z nadzieją. Miała złe przeczucia. Co się dzieje z tymi, którzy są nieprzydatni do niczego? - zastanawiała się zmartwiona.
- Hmm... Wydaje mi się, że przydałoby nam się odrobinę zbóż... Wiesz, takich większych nasion traw. Owoce i warzywa też. Więc wytwarzaj to wszystko, taka jest wola opiekuna. - podsumował trzeci Salartus. - Puryfiku, wskaż jej drogę.
I tak oto znalazła się w wilgotnej i ciemnej jaskini, gdzie słychać było szum wody. Polecenie było proste - produkować jak najwięcej żywności i pozostawiać wszystkie produkty we wcześniej mijanej jaskini. Cioteczko... Matko... Mateczki... W co ja się wpakowałam! - zadrżała, korzeniami stóp badając teren przed sobą. Poruszała się w ciemności, aż dotarła do źródła wody. Ziemia pod nią była gliniasta i bardzo piaszczysta. Smakowała ją, starając się uspokoić. Nie potrafiła wydać z siebie głosu, by zacząć śpiewać Pieśń Narodzin. Korzeniami sięgnęła źródła, by nabrać sił i orzeźwić się. Szumiąc lekko liśćmi, zaczęła swoją pracę. Niewiele wiedziała o jej efektach, w zupełnej ciemności tylko za pomocą umysłu wyczuwając duchy roślin. Wzrastając, oplatały ją, wypełniając przy tym każdy skrawek jaskini aż do wejścia. Czuła dobrze każde wgłębienie w skale, każde miejsce, gdzie uczepić się mógł korzeń. Trawy szumiały cicho wschodząc, trącały się kłosami w rytm niesłyszalnej muzyki. Pnące się ogórki, krzewy jagód, malin i jeżyn w ciszy obsypywały się owocami. W głębi piasku, między korzeniami traw wzrastały bulwy ziemniaków, ostrożnie kierując się ku powierzchni, gdzie z łatwością można je było zebrać. Zrośnięta z cała tą roślinną istotą czuła się raźniej, dawkowała im życiodajną wodę, mając nadzieję, że będą dość dobre. Nie powiedzieli co zrobią z nieprzydatnymi. Nie chcę wiedzieć. Zadrżała ponownie, pozwalając, by jej korzenie opuściły źródło. Sięgnęła duchem ku istotom roślin, zrastając się z nimi i ruszając w ten żywy gąszcz. Zaczęła zbierać żniwo. Ręce swe wzrosła w gałęzie, by spleść z nich koszyk. Z ogromną ilością zebranych ziemniaczanych bulw ruszyła niepewnie ku drugiej jaskini. Gdy przerosła już na skraj swej nowej dziedziny stanęła twardo na skale. Po skalnych schodkach wspięła się w ciemność, cały czas badając drogę korzeniami. Druga jaskinia miała skalistą posadzkę. Ostrożnie oczyściła swymi korzeniami miejsce na owoce. Ułożyła je ostrożnie na skale, wracając ku swej jaskini. Żmudna i jednostajna praca wśród roślin uspokoiła ją. Aby nie tracić orientacji i rozeznania w terenie pozwoliła, by jeden krzak jeżyn swym pnączem sięgał aż do drugiej sali, gdzie układała ostrożnie swe wytwory.
Nie wiedziała ile minęło czasu, gdy do jej jaskini ktoś wszedł. Czuła, jak ktoś dotyka jeżyny przy wejściu. Nagle w pomieszczeniu rozbłysło światło. Przed oczami migały jej plamki. Ukryła się szybko za pnączami jeżyn. Do sali weszło dwoje ludzi. Ponad nimi tańczyły w powietrzu świetliste kule. Blask rozlał się na całą jaskinię.
- Ooo... - usłyszała głosy ludzi. Więcej nie zrozumiała. Wiedziała dobrze, co zobaczyli. Białe, bądź lekko żółtawe rośliny wypełniały jaskinię. Nie miały wiele liści - nie były potrzebne w miejscu, gdzie nie ma światła. Za to wszędzie jeszcze wisiały świeżo dojrzałe owoce i warzywa, uginając gałęzie. Jedynie one miały blade barwy. Męski osobnik zatrzymał się na szczycie schodów wsparty pod boki, spoglądając ku jej dziełu. Kilka kul wzleciało ku sklepieniu. Kobieta zeszła na chwilę, by musnąć ręką pełne kłosy. Z szelestem ziarna upadły na ziemię. Lia postarała się, by na jej oczach szybko wzrosły w nowe kłosy. Bała się. Lepiej, żeby i oni poznali moc natury. I nie zaglądali zbyt daleko. Kobieta cofnęła się ku kamiennym schodkom. Po chwili zniknęli. Świetliste kule jednak pozostały. Przez pewien czas przerażona przyglądała się im zza krzewów. Te jednak tkwiły nieruchomo, niewiele sobie z niej robiąc. W jej komnacie panował blask, niemal równy światłu dnia. Cztery kule dawały jasne, niemal słoneczne światło. Postanowiła je zignorować i ruszyła ponownie do pracy.
Kamienna Sala, tak nazwała miejsce gdzie składała swe produkty. Tam też ludzka para zostawiła swój ślad, w postaci świetlistych latarni. Było ich tutaj mniej i dawały tylko tyle światła, by rozwiać mrok.

Dni mijały. Nie czuła ich. Mogło minąć ich kilka, mógł upłynąć jeden księżyc. Wyczuwała tylko rytm roślin, który był znacznie inny niż w słonecznym świetle. Regularnie, co 16 takich cykli przychodził jeden Salartus, oglądając jej dzieło. Od czasu pojawienia się świetlistych kul jej grota zazieleniła się. Była duża, trudno jej było zapełnić ją całą wiecznie obfitującą roślinnością. Udało jej się wygospodarować sobie niewielki kącik koło źródła, gdzie odpoczywała. Osłonięta pędami winorośli mogła w spokoju zapuszczać korzenie i skubać fioletowe kule słodyczy. Soczyste kiście znosiła nieraz do drugiej sali. Musiało upłynąć wiele cykli, nim oswoiła się z pracą i przestała drżeć o swój los. Wśród swych roślin czuła się bezpiecznie. Pracę też udawało jej się wykonać coraz szybciej. Jednak nie przyznawała się do tego wcale. Co jakiś czas do Kamiennej Sali przychodzili Salartus, by się posilić. Przyglądała im się ostrożnie, zmieniona w małą wiewiórkę. Przesiadywała na swoim pnączu, które rozciągnęła wzdłuż sali. Starała się, by jej nie widzieli. Nie potrafiła przełamać tej bariery niepewności i obaw. Odwiedzający ją co jakiś czas Puryfikanin wydawał jej się dziwny, nie do końca wiedziała też czego się spodziewać, po stworzeniach przychodzących tutaj po pracy. Słyszała jak opowiadają o jakichś posągach Ludzi, o ciężkiej pracy i poszukiwaniu, pułapkach i niebezpieczeństwach. Oraz o tym, gdzie co i jak zdobyć. Nawet tutaj tradycyjna wymiana i handel przysług odbywał się starym torem.
- Pióra feniksa powiadasz? A tak, musisz znaleźć Hane... - mówił jeden.
- Aleź dobre te maliny. Słyszałem, że ten młody Kruk niechętnie dzieli się swoim pierzem. A czasami nawet taka trucizna się przydaje. - dodał drugi.
- Ludzie noszą bransolety, jakby byli nimi związani, czy coś. Widziałem ich z daleka, ale aż mnie zemdliło. Okropnie cuchną! Samuel, dobrze wie, jak sobie z nimi poradzić. Mądry z niego Opiekun. - na dźwięk tego głosu zadrżała. To był jeden z Salartus, który ją przyjmował. Przeraziła się trochę jego obecnością. Chociaż wiedziała, iż siedząc nieruchomo raczej nie zostanie zauważona, to przestraszona zaszyła się ponownie w swojej grocie.

Innym razem trafiła na Puryfikanina i rosłego Lykaryna, którzy wkroczyli do Kamiennej Sali. To nie była godzina odpoczynku pracujących Salartus. Znała dobrze cykle swoich roślin i wiedziała ile jeszcze musi upłynąć czasu. Ci jednak byli przygotowani. Ostrożnie przełożyli jej produkty do dużych, dziwnych, wielobarwnych pojemników. Po chwili zabrali pełne pojemniki i ruszyli korytarzem. Ogromnie ciekawiło ją, gdzie zmierzają. Starając się najlepiej jak mogła, by pozostać nie zauważoną, ruszyła za nimi. Oświetlone lśniącymi gwiazdami korytarze wydawały się nie mieć końca. Starała się jak najlepiej zapamiętać drogę powrotną. Trafiła do innej sali. Tam mieściły się dziwnie uformowane skały. Skalne półki i wyłomy, jak dziwne grzyby wypełniały ją. Nie wyglądało to na dzieło natury. Skryła się za jednym z tych wytworów, przyglądając się zza krawędzi dwóm Salartus. Postawili oni swoje pojemniki w rogu, niedaleko wystających ze ściany skalnych półek. Stały na nich dziwne i płaskie przedmioty, które lśniły dziwacznie. W stertach leżały też skrawki tych przedmiotów, widocznie zniszczone. Zadrżała. Odstępując, Lykaryn odsłonił jej płomień, w którym paliło się DREWNO. Nad tym wisiało coś dużego czarnego, jak wielka dynia na łodydze. Słychać było dziwny bulgot. “Ogień...Klątwa ludzi... Tu muszą być ludzie. Oni im przynieśli MOJE owoce.” - zadrżała. Chciała wrócić jak najszybciej do swojej groty i ukryć się za winoroślą. Niewiele myśląc, gdy tylko Salartus pogrążyli się w rozmowie, pobiegła spowrotem.

Dni mijały. Nawet nie próbowała ich liczyć. Odmierzała czas wizytami Puryfikanina. Coraz bardziej pewna siebie, w ukryciu wybierała się na przemierzanie korytarzy. Zdarzało jej się także wpadać w pułapki, ale na szczęście żadna nie była dość trudna do pokonania dla niej. Długo też rozmyślała. Wiedziała, że ten stan jest sprzeczny z naturą. Ona sama nie powinna tu tkwić. Inni Salartus też byli przemęczeni pracą, która wydawała się jej bezcelowa. Nosili i rozłupywali kamienie. Opowiadali o swoich krewnych i przyjaciołach, którzy zostali gdzieś tam na powierzchni. Nikt z nich też nie potrafił określić gdzie dokładnie się znajdują. Poza swoją jaskinią nie wyczuwała żadnych roślin. Dyskretnie w korytarzach, którymi się kiedyś poruszała sadziła w zakamarkach mchy. Nie wyczuła jednak nigdy żadnych innych śladów roślin. Musieli być bardzo głęboko pod ziemią. Odkryła grotę, w której odpoczywali Salartus, które nazywali sami Wielką Salą, oraz miejsce gdzie rozłupywali skały. Ludzkie posągi, zastygłe w dziwnych pozach, wydawały się niemal żywe, gdyby nie to, że były zrobione ze skały. Opiekuna widziała ponownie tylko raz i to z daleka. Stał w otoczeniu starszych, co jakiś czas wymieniając uwagi. Przypominała sobie słowa cioteczki: “Pamiętaj, dziecino. Opiekunka ma zawsze rację. Działają dla dobra nas wszystkich, więc wykonuj pilnie ich polecenia. Nie wiele o nas wiedzą, jednak każda ich prośba ma na celu polepszenie stanu Salartus. Mają szacunek nas wszystkich.” Nie była jednak tego taka pewna, spoglądając z daleka na ową postać. Wypaczenie... Tak... To mądre słowo, wypowiedziane kiedyś szeptem, przez jednego Salartus wydawało się jej idealne. Wypaczenie natury i wszystkiego tego, czego uczyły ją matki i co przekazała jej cioteczka. Z daleka przyglądała się postaci Opiekuna. Muszę stać się mądrzejsza i silniejsza, by coś zdziałać. Inne opiekunki muszą się dowiedzieć, że tu tkwimy i co się dzieje. Nie mogę stąd odejść, jednak mogę znaleźć sposób, by wysłać im wiadomość. To jest chore, ten świat, zamknięty w dziwnych tunelach trawi choroba. Muszę stać się silniejsza i zyskać wiedzę, aby pomóc innym znów żyć zgodnie z Naturą. Muszę Poznać tego Opiekuna. To jest nasza szansa i dlatego los musiał mnie tu sprowadzić.

Od tego też dnia zaczęła się pojawiać wśród Salartus. Wcześniej nikt prócz Puryfikanina nie wchodził do jej jaskini. Podejrzewała, że jeżyny mogły mieć z tym coś wspólnego, ale nie była tego pewna. Po raz pierwszy zjawiła się wśród innych niosąc wśród ciasno splecionych gałązek ogromną ilość orzechów. Nie za bardzo wiedziała, jak rozpocząć rozmowę. Toteż położyła po prostu orzechy w odpowiednim miejscu i oparła się o ścianę, dotykając pnącza. Wszyscy po prostu się z nią witali, spoglądając niezbyt ufnie. Pytała się, czy owoce im smakują, jednak po kilku pochwałach z ich ust nie padały żadne inne słowa. Ciągle liczyła, iż ktoś się do niej odezwie z własnej inicjatywy. Wszyscy jednak pochłonięci byli bardziej pożywieniem się i od razu odchodzili odpocząć do Wielkiej Sali.

Mimo to nie poddawała się i przychodziła do Kamiennej Komnaty codzienne w porze posiłku. Zapuszczała się też coraz dalej w gęstwinę korytarzy. Aż do pewnego pechowego dnia. Korytarz wydawał się prosty. Kamienna podłoga z równo ułożonych, regularnych skał oświetlona była nikłym blaskiem kuli na drugim końcu. Ruszyła nim spokonie, nawet nie badając drogi przed sobą korzeniami. Kamienie wyglądały zbyt solidnie. Zmieniona w lisa, maskując się swoją Sztuką w otoczeniu poruszała się niemal bezszelestnie środkiem przejścia. W jednym momencie płyty przechyliły się. Nie miała się czego chwycić, ześlizgnęła się po gładkiej skale w ciemność. Uderzyła w coś. Coś żywego. Poznała zapach. Usłyszała skrzekliwy głos pełen bólu. Obiła się pazurami i wyskakując uderzyła w kamienną ścianę. Miotała się wzdłuż niej przerażona. Zapach człowieka wypełniał całą głębię zapadni. Przerażona, zmieniła się w normalną postać, szukając rozpaczliwie możliwości wyjścia. Drapała korą o litą skałę. Człowiek skrzeczał coś niezrozumiale...
- ... prszestań! Do choery, przestań! Usłyszą nas. - podbiegł do niej, poczuła jak odbija się od kory. Odskoczyła przerażona w drugi kąt. Twarda skała z każdej strony, nawet w podłożu, nie dawała jej szansy ucieczki.
- Zostaw mnie! - zaskrzeczała, niemal w tym samym momencie zatykając sobie dłońmi usta. Była przerażona. Zrozumiała. Odpowiedziała. Tak nie powinno być. Wcześniej tak nie było.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline