Wracali w milczeniu. Lafayette nie odrywał wzroku od jezdni, Lynch lustrował mroczne zaułki Bostonu za szybą. Byli zbyt przerażeni, żeby rozmawiać. Półciężarówka zatrzymała się w końcu przy lokum Leonarda. Ten otworzył drzwi i spojrzał na Vincenta pytająco.
- Jutro, po południu, u mnie - rzekł magik. Student skinął głową i ruszył w stronę uśpionej kamienicy.
Lafayette wracał do domu jak w transie. Rzucił się na łóżko w ubraniu. Chwilę leżał na nim gapiąc się w sufit. Potem wstał i zapalił światło. Spróbował położyć sie znowu. Gdy tylko zamknął oczy jakaś przemożna siła kazała mu je otworzyć.
Lęk.
Prosty i banalny.
Pewność, że gdy nie patrzy, w pomieszczeniu może pojawić się to coś.
Ghul
Kuturb
Pożeracz.
Znów wstał. Przepchnął łóżko na środek sypialni, następnie przyniósł z kuchni puszkę soli i usypał prowizoryczny krąg wokół niego. Wyszeptał parę słów po łacinie i położył się znowu. Nie pomogło - zasnął dopiero, gdy nastał świt, przeganiając ciemność, a wraz z nią atawistyczne lęki.
***
Pióro wisiało nieruchomo nad dziewiczo czystą kartką dziennika. Jak w ogóle opisać to co miało miejsce dziś w nocy? Jasne - czytał o ghulach, chyba nawet uwierzył w ich istnienie, widział skutki ich działalności, rozmawiał z Ciemoszką, który najprawdopodobniej był ich... sługą? dzieckiem? Przewinęła mu się przez ręce butelka czegoś, co miało moc czynienia niewrażliwym na ich ciosy.
Żadna z tych rzeczy nie przygotowała go na to doświadczenie.
Nawet nie próbował go racjonalizować - wrażenie patrzenia cudzymi oczami było zbyt rzeczywiste, by być jakąś sztuczką zniszczonego narkotykami umysłu.
A to monstrum...
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumieć, że to żaden kostium czy charakteryzacja.
Widzieli je obaj, nie było mowy o halucynacjach.
Całe życie w ten czy inny sposób zajmował się magią. Nie, nie tylko sztuczkami, to był jego zawód - by jednak być w tym dobrym, przekopał się przez całe tomy teoretycznych podstaw spirytyzmu, astrologii, demonolatrii.. swoją wiedzą często i chętnie wymieniali się z Victorem Proodem - od tego właśnie zaczęła się ich wieloletnia przyjaźń. Jednak to, co dla Vincenta Lafayette było tylko fascynującymi teoretycznymi rozważaniami - jego przyjaciel, jak się okazało, już od dawna przerabiał w praktyce.
- PRAWDZIWA MAGIA - wyszeptał te słowa,jednak nie odważył się zapisać.
Prawdziwa magia istniała
Tak po prostu
Była tam cały czas. Mroczna, bezdenna otchłań nieznanego. A on całe życie przechadzał się po krawędzi.
Aż do dzisiejszej nocy.
Odłożył pióro, wstał i zaczął przechadzać się po salonie, zgarniając z półek kolejne książki. Nie było tu tego tyle, co w jego gabinecie nad teatrem, ale dość by przyprawić o zawał każdego egzorcystę. Rozłożył kilka na biurku, wraz z notatkami, które tworzyli z panną Gordon. Ile z tych obłąkanych ksiąg zawierało ziarno prawdy?
Zaczął kartkować pierwsze tomisko z brzegu - "Dialogi Demonologiczne". Najpierw tylko przeglądał, potem uważnie zaczął się wczytywać w akapity gotyckich liter.
***
Igła przebija skórę - w miejscu w którym ta już stwrdniała od wielokrotnego powtarzania tego rytuału. Tłok pomału ładuje pod nią kilkanaście centygramów - dużo. Bardzo dużo.
Dokładnie tyle ile potrzebował, by w końcu zrozumieć.
Stara wiedza okultystyczna odkrywana na nowo, z zupełnie nowej perspektywy niemal dosłownie huczała mu pod czaszką. Zapisał wiele stron i czuł, że do czegoś się zbliża...musiał to jakoś ogarnąć. Zrozumieć, znaleźć klucz. Co było prawdą, a co majakami i bełkotem, co działało naprawdę, a co było zwykłym zmyśleniem.
Morfina chwyciła szybko.
- Mówiłem ci, że Pożeracz jest prawdziwy, czyż nie, mój inteligentny, acz niedomagający z wiarą przyjacielu? - spytał znajomy głos. - Teraz jak rozumiem chciałbyś w parę godzin rozwiązać zagadkę wszechświata?
- Nie, po prostu chcę poznać prawdę. Zrozumieć jak to działa.
- Wszechświat? - spytał drwiąco głos.
- Rzeczywistość.
- Dobrze więc. - rzekł jego własny głos, a jego-nie jego ręka sięgnęła ponownie po strzykawkę - Znam prawdę i z radością ci ją przekażę, choć w tym celu musimy zejść nieco głębiej...
Naciągnął sporo, w ogóle nie patrząc na podziałkę. Był naćpany, ale nie tak by nie rozumieć co robi. Pragnienie olśnienia było jednak zbyt silne.
Swój błąd pojął, gdy było już za późno.