Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 01:56   #45
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
W mieszkaniu było ciemno...Lynch nie mógł dojrzeć nawet swoich dłoni...serce waliło jak oszalałe, pot lał się strumieniami, po omacku odpalił zapałkę, wzrok pomknął na fotel stojący tuż przy rozbitym stole. Ciemna postać z papierosem w dłoni wykręciła głowę w kierunku studenta...zapałka zgasła. Panicznie przebierając w pudełku wyciągną kolejną...odpalił....
Odór zgniłego mięsa wwiercał się w nozdrza...
-Może się Pan skusi....Panie Lynch?
*

Pościel przyklejała się do ciała chłopaka. Był zlany potem....trzy godzinny sen przybił go jeszcze bardziej....oczy bez blasku wbijały się w latającą nad "truchłem" muchę obserwując tor jej lotu
- To co się wczoraj stało...nie było snem? - oczekiwał odpowiedzi....
*
Pędzili w zawrotnym tempie, zostawili większość rzeczy na cmentarzu, krąg został jedynie rozmazany podeszwami, latarnia pozostała tam gdzie Douglas ją upuścił...sztylet...tego nie udało mu się zarejestrować. Z piskiem opon ruszyli na puste ulice Bostonu, Lafayette wycisnął z ciężarówki maksimum łamiąc przy okazji multum przepisów...obydwaj byli zbyt roztrzęsieniu żeby rozmawiać
- Jutro, po południu, u mnie - wymamrotał Vincent.
Lynch przez większość nocy nie spał, ciągle wracał myślami do wydarzeń na cmentarzu, sprawdzał czy drzwi na pewno są zamknięte, obserwował przez okno ulicę, odczuwając na sobie jakieś...piętno. Ostatecznie zabarykadował kawalerkę resztkami stołu...
*

- Musimy wstać
"Tak"

Niezgrabnie podniósł się z łóżka, pościel nadawała się jedynie do prania...w pokoju panował zaduch, zapach zgniłego mięsa ciągle powracał nie pozwalając niczego przełknąć.
Prysznic, świeże ubranie i dwa głębsze.
Popołudnie pełne słońca, samochodów i smrodu ryb....ot, popołudnie w Bostonie.
*
Kamienica Lafayette'a nie wyróżniała się w żaden szczególny sposób...no może oprócz tego, że mieszkał w niej teraz iluzjonista, który dodatkowo przywołał na świat ghula...na samą myśl o tym stworzeniu, Douglas poczuł niemiłe świdrowanie w żołądku.

- Panie L-Lafayette! -po kilku minutach tłuczenia się w drzwi sygnał głosowy wydawał się czymś rozsądniejszym
- J-jest tam P-Pan? - szarpnął za klamkę
"Oczywiście..."
W przedpokoju przywitał go silny podmuch...przeciąg...a mimo tego dało się wyczuć także wczorajszy "ładunek"...kilka kropel krwi ciągle zdobiło dębowy parkiet.
Nieco ociężale wytarł plamę rękawem kurtki...
- I t-tak będzie do prania - mruknął wchodząc do pokoju w którym poprzedniego wieczoru razem z Vincentem odbywali zajmującą dyskusję na przeróżne i interesujące tematy przy filiżance świetnej herbaty...teraz pokój wydawał się mniejszy, bardziej zapuszczony.

Być może to z powodu zapisanych kartek rozrzuconych po podłodze lub....sinego mężczyzny siedzącego w fotelu...podwinięty rękaw, strzykawka na srebrnej tacy....widok był fascynujący...przez chwilę Leonard poczuł naglącą potrzebę sięgnięcia do torby po aparat i utrwalenia tej sceny...nawet światło padało idealnie na "zmęczoną" twarz Lafayette'a.
- P-panie Lafayette - chwilę później trząsł już jego ciałem niczym lalką, obraz zaczął szaleć, rozmywać się, wszędzie leżały książki...
Bóg, szatan i magia są prawdziwe
"Musisz mu pomóc"
Bóg, szatan i magia są prawdziwe
"Zrób coś..."
Bóg, szatan i magia są prawdziwe
"Daj sobie pomóc...."
W szalonym tempie zgarniał ze stolika i podłogi wszystkie książki i porozrzucane kartki prosto na dno swojej torby
"Dobrze...nikt nie może tego zobaczyć, teraz puls..."
Podstawowy kurs obrony cywilnej, mierzenie pulsu...ledwo wyczuwalny, klatka piersiowa prawie nie pracowała.
"Telefon w przedpokoju"
Trzęsącymi się dłońmi wykręcał wszystkie znane kombinacje starając sobie przypomnieć tą jedną...właściwą
"Dozorca"

Puścił słuchawkę, po czym wybiegł z mieszkania, przeskakując co trzeci stopień przemierzył schody...parter.
Trzy silne huknięcia wystarczyły:
- Co się do jasnej cholery....A Pan to kto? - Siwy mężczyzna, z gęstymi wąsami, około pięćdziesiątki... jego wzrok zdradzał wszystko....właściciel.
- P-pan Lafayette....n-niech P-pan wez...wezwie ambulans - wymamrotał. Po czym wbiegł z powrotem na górę.
"Masz mało czasu...sztylet"
Wpadł do mieszkania niczym huragan, Lafayette nie wydawał z siebie żadnych dźwięków.
Walizeczka leżała tuż obok fotela, zostawił ją magikowi poprzedniego wieczora...nie ma czasu, żeby sprawdzić czy tam jest....obok niej rzucił torbę, po czym starając się przypomnieć cokolwiek z kursu rozpoczął coś na kształt reanimacji

Ciężkie kroki rozbrzmiewały na schodach:
- Będą za kilka minut! - mężczyzna panikował....nie tylko on.
"Pamiętaj o zabraniu torby i walizki...jeśli ktoś o coś zapyta mów, że przyszedłeś właśnie po nią....powiadom Pannę Gordon, zapoznaj się z zapiskami i najważniejsze....jedź razem z Lafayettem do szpitala...."
 

Ostatnio edytowane przez zodiaq : 26-09-2010 o 02:00.
zodiaq jest offline