Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 21:17   #11
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Oszołomiony gwałtownością ostrzału leżał na ziemi, nakrywając głowę ramionami, w wąskim przejściu przyczepy pomiędzy komodą a kanapą. Huk pocisków dziurawiących ściany ogłuszał. Odłamki mebli, szkła i metalu fruwały w snopach zakurzonego światła, które tańczącymi promieniami wdarło się do zaciemnionego wnętrza przez liczne dziury wielkości ludzkiej pięści. Nagle wszystko ucichło, a pisk opon odjeżdżającego auta zostawił go w ciszy, mąconej jedynie iskrzącymi zwarciami instalacji elektrycznej i łoskotem opadających strzępów papierów. Znieruchomiałe pobojowisko przykrywał leniwie opadający biały śnieg pierza z poduszek. Jorg ostrożnie dźwignął się z ziemi. Henk leżał na plecach z zastygłym wzrokiem postawionym w słup. Jorgiem targnął niekontrolowany spazm goryczy i żalu, który zaciskając zęby zdusił w gardle. Uklęknął przy przyjacielu i w milczeniu pełnym niewypowiedzianego szacunku zamknął delikatnie niewidzące oczy. Kolejna bliska osoba gryzie piach. Liczba żyjących bliskich skurczyła się jeszcze bardziej. Wiedział, że go pomści. Musi być odwet. To nie jest teraz ważne kiedy i jak. Ktoś musi zapłacić. Ktoś musi zginąć. Miał leżeć cicho przeczekując spokojnie warunkowe zwolnienie. Zamiast tego spuści piekło ze smyczy. Ręka martwego kamrata wciąż ściskała złotawego colta. Ułożył ją na nieruchomej piersi z bronią przy sercu. Później strzepnął kryształki szkła z leżącej nieopodal na ziemi skórzanej kamizelki i przykrył nią twarz Henka. Wstał, sięgnął po czarny karabin i zarzucił go przez ramię.

- Do zobaczenia w piekle brachu. – rzucił przestapując nad ciałem Henka. Poczułzacinający od niechcenia ból. Rękaw czarnej skóry był dziurawy. Po dotknięciu miejsca na palcach zobaczył krew. Draśnięcie. Z każdym krokiem w stronę wyjścia czuł podobny ból w łydce. Jego ślady znaczyły krople krwi, które kapały z buta na podłogę. Czerwoną bandanę przewiązał solidnie pod kolanem niebieskich dżinsów i wyszedł z przyczepy.

Na ulicy obok zaparkowanego w poprzek drogi samochodu leżał indiański strażnik w sporych rozmiarów kałuży krwi. W kierunku przyczepy z głową ciążącą ku ziemi podchodził zataczający się murzyn. Widać było, że walczy z wewnętrznym bólem, który starał się ujarzmić w dłoniach trzymających głowę. Jorg rozejrzał się po okolicy. Z daleka słychać było gdzieniegdzie odgłosy wystrzałów. Zastanawiał się, czy klub prowadził w tym czasie potyczkę z wojskiem. Pewnie z góry przegraną. Jednak w okolicy żywego ducha. Do rezerwatu. Upewnił się czy ma wszystkie klucze na breloczku. Są.

- Jesteś sam? Czy z rodziną?– zapytał przez ramię otwierając drzwi od garażu. Murzyn nie odpowiedział. Nie słyszał. Swen przyjrzał się uważniej turyście. Pomimo wrażenia opłakanego stanu na jego twarzy malowała sie troska wymieszana z przerażeniem wzroku, którym ogarniał podziurawiony jak ser szwajcarski dom Jorga. Zdał sobie sprawę, że zamiast uciekać lub wołać o ratunek nieznajomy szedł ku niemu z pomocą. Zbiło go to trochę z tropu. Harley Henka stał zaparkowany za przyczepą. Jakimś cudem zdawał się być w nienaruszonym stanie mimo kanonady karabinu maszynowego. Nie chciał zostawiać maszyny przyjaciela, lecz chyba nie miał wyboru.

- Prowadzić motor umiesz? – z każdym zdaniem Jorg krzyczał głośnej zdając sobie sprawę po reakcji nieznajomego, że tamten ma problemy z fonią. – Umiesz prowadzić motor?! – powtórzył i odpowiedziało mu przeczenie głowy, zaraz po nieartykułowanych jękach, które z trudem wydobywały się z jego gardła. „Szkoda” pomyślał. Chciał odholować motocykl do rezerwatu, gdzie miał nadzieję oddać go dla Prospekta. Młody z pewnością chciałby mieć coś po ojcu. Chciał tyle mógłby zrobić dla syna Henka. A tak będzie tylko musiał wytłumaczyć, że pozwolił jego starszemu zginąć... Pieskie życie.

- A samochód gdzie masz? – mówił głośno jak do głuchego wypychając Harleya z garażu.


Kolejne przeczenie.
– Kurwa...

Jorg nie chciał go zostawiać na polanie z kilku względów. Był naocznym świadkiem ostrzału żołnierzy i nie był pewien, czy wiedział, że pierwsze strzały padły z przyczepy. Co on z taką informacją mógłby zrobić? Jako jedyny był w stanie zidentyfikować Jorga. Żołnierzom pokazał plecy cofając się do środka. Miał do wyboru albo go rozwalić na miejscu, lub wziąć ze sobą. Po chwili namysłu wybrał to drugie. Sam był ofiarą, w końcu coś mu wstrzyknęli niezbyt zdrowego sądząc po jego opłakanym stanie. Ponadto był też świadkiem morderstwa strażnika, co mogło się kiedyś przydać. W razie czego, przed sadem wersja wydarzeń recydywisty naprzeciw armii nie wyglądałaby bardziej przekonywająco, z której strony na to by nie spojrzeć. Ponadto był czy nie był korporacyjną szychą, to pewnie i tak wiedział dużo więcej od niego w temacie wirusa.

- Spierdalać trzeba! Kumasz? Nie można tutaj zostać. Nie! – bez! – piecz! - nie! Jest! – darł się przekrzykując huk odpalonego Harleya. - Tak? Jedziemy do rezerwatu na tej maszynie! Siadaj za mną!

Usłuchał. Jednak zanim to zrobił zdążył również cyknąć kilka zdjęć. Jorg nic na to nie powiedział. Jeszcze nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Chyba jednak mu sie to nie podobało. W ogóle, obecność turysty potrzebna była jak koszula w dupie. Pewnie będzie z nim więcej kłopotu jak pożytku. Jorg odetchnął z ulgą, kiedy tamten wsiadł na motor. Nie obracając sie za siebie ruszył ostro z miejsca. Zostawiał za plecami dotychczasowe życie na wolności. Całe dwa dni. Całyszajs dorobku życia. Całe nic. I aż przyjaciela. Wyjeżdżając na szosę Mountain Loop skręcił w lewo, na południe i konkretnie dodał gazu, przyrzekając sobie, że się zemści. Miał czas spokojnie pomyśleć. Tylko na drodze myśli się przejrzyście i jakże logicznie. Wszystko jest dwa razy prostsze. Nie ma rzeczy niemożliwych. Widział w oddali piechotę truchtem biegnącą obok transporterów. Do ustalonego miejsca nie było ani daleko ani blisko, jednak obecność wojska na ulicach miasteczka kazała mu unikać głównej drogi. Widząc pomiędzy domami, nadjeżdżający po poprzecznej ulicy do skrzyżowania, wprost na nich, Humvee krzyknął do pasażera:


- Trzym się! – i wrzucając na luz, obił ostro w lewo zjeżdżając ze stromego nasypu w stronę rzeki.

Lawirował tak miedzy drzewami, znikając między nimi z pola widzenia, zanim wojsko dojechało do miejsca, z którego mogli potencjalnie ich dostrzec. Później pojechał wzdłuż Sauk River dalej na południe. Wiedział, że główne drogi są pewnie obstawione i realną szansą ucieczki będzie płytki kamienisty bród i drewniany mostek w parku Backmana, a stamtąd już prosto na wschód do lasu. Tak. To jest chyba jedyna szansa. Park jest gęsto zarośnięty i pełen alejek wijących sie jak labirynt. Tak będzie o wiele łatwiej. Unikając otwartych przestrzeni wjedzie do rezerwatu. A tak, gdzie zazwyczaj stopa białego człowieka stąpa z duszą na ramieniu pod czujnym okiem czerwonych, będzie bezpieczny. Czerwoni ich ukryją. Nie bez przyczyny klub miał w rezerwacie kryjówki i magazyny. Czerwoni robili świetny towar z grzybków. Klub zapewniał uczciwy rynek zbytu. Idealny układ. Miał nadzieję, że skoro armia nie zdążyłazamknąć szczelnym korowodem peryferii miasteczka, to tym bardziej park może jeszcze nie jest obstawiony.
 
Campo Viejo jest offline