Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 22:30   #109
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdy spotkali się już w czwórkę i pamiętając co rzekł Wilhelm, właściciel składu, widząc jak strojny jest tropiciel i przyozdobiony biżuterią, Laure zażartował:
- Helfdanie, królewiczu złoty, znać że pobyt w Uran ci służy, gdzie twój krawiec pomieszkuje?
Zerknął później w trakcie rozmowy na pierścień, nie nachalnie, brońcie bogowie, po czym odwrócił od niego wzrok. Wzruszył w myślach ramionami - tak długo jak inni nie czepiali się jego, i on nie miał powodu by zaczepiać kogokolwiek po próżnicy.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mu po plecach gdy paladyn wspomniał o Pyłach i tym że Sorg i jej przyjaciele tam mogli się udać. Miała więc rację Britta gdy perorowała mu że tam właśnie droga mu wypadnie? Nieeee, to niemożliwe, żaden rozsądny człowiek by się tam nie wybrał z własnej i nieprzymuszonej woli, dziesięć różnych docelowych miejsc jest bardziej prawdopodobnych, jednak uważnie nadstawiał ucha, samemu słowem się nie odzywając.
- Jadę z wami - oznajmił - przynajmniej część drogi mamy taką samą.

* * *

Odpoczął. Choć tyle, bowiem niecierpliwość go paliła coraz bardziej, z każdym kolejnym dniem zwłoki przed podróżą na północ. Wyleczył obolałe żebra, doszedł do ładu z samym sobą po starciu z drowami i zamieszkującymi Fortecę potworami. Było blisko, sam to przyznawał. Gdyby widm było więcej... Gdyby drowów było więcej, gdyby ich plan nie był tak nieprzemyślany, gdyby ćma - czy demon, sam już nie wiedział - nie włączyła się do walki, gdyby zresztą Helfdana strzała nie strąciła bestii... Jedna krótka wyprawa a tyle razy śmierć zajrzała mu w oczy. Opowiedział o tym Marie w czasie spaceru nad brzegiem Srebrnego Jeziora, próbując wyrzucić to z siebie, i mimo tego że milczała nie wiedząc co powiedzieć lepiej się poczuł nie dusząc tego w sobie...

* * *

Nietrudno się domyślić że skoro paladyn nie był zbudowany widokiem swej hassy, to tym bardziej Laure nie skakał z radości. Paskudne miał po najemnikach wspomnienia po Nowym Elturel, gdzie co roku sprawiali oni kłopoty, grabiąc i gwałcąc. Niestety, byli oni potrzebni, bowiem orkowie co rok wyprawiali się zbrojnie na okolice miasta z łupieżczymi najazdami. Do czasu jednak... Wspomnienie tego jak ochotnicza milicja Nowego Elturel rozgromiła orków, pełna zapału po wygnaniu Lorda Dhelta i jego próżniaków do tej pory grzało mu serce. Skoro musiał z ludźmi Raydgasta podróżować, w porządku, jednak dobrze że to Helfdan wyrwał się by się z nimi socjalizować. Do Alehandry również się nie wyrywał po poznaniu - nie pierwszy to raz gdy spotykał się z taką postawą magów. Przyjrzał się jej raz czy drugi w poszukiwaniu chowańca. Podsłuchane o niej między najemnikami plotki nie zachęcały go do zmiany stanu znajomości, a jeszcze bardziej miał się na baczności na widok tego jak poradziła sobie z napastującym ją najemnikiem.

Pierwszej nocy Laure sprawdził zaklęciem obozowisko. Zbyt wielu było tu szubrawców, by ryzykować zaskoczenie z ich strony. Nie był zdziwiony gdy okazało się że czterech z nich dysponuje słabymi, ale zawsze, magicznymi przedmiotami w sakwach, a jeszcze mniej - gdy Alehandra "rozżarzyła" się na jego oczach. Zaskoczeniem było to jak silna otaczała ją aura. Grzeczne może takie sprawdzanie nie było, ale wobec liczebności hassy i nastawienia magini miał grzeczność gdzieś. Poprawił czarem w dzień, sprawdzając już samych najemników, bowiem w nocy nie każdego rozpoznał; pozostałym trzem towarzyszom przekazał swe spostrzeżenia na popasie, nie tając że nie potrafi określić czy aura Alehandry to efekt ochronnego czaru czy też działania magicznych przedmiotów, czy czegokolwiek innego - zaklęcie tego nie zdradzało. Martwiła go aura czarującej niewiasty - silna była nad podziw, znacznie przekraczająca jego potencjał, nie był pewien czy w razie problemów będzie potrafił powstrzymać jej moce... I to również oznajmił.

W podróży, korzystając z tego że piętnastki zbrojnych mało która banda miałaby zamiar napadać i czujności nie trzeba było aż tak bardzo zachowywać, dużo czytał, pośpiesznie wręcz, łapczywie zagłębiał się w “Transmutację...”. Nie była to lekka lektura, oj nie. Imć Eric dobrze by zrobił inwestując w lekcje retoryki i gramatyki i Aesdilowi nieraz się przysnęło nad dziełem, wbrew nazwie mocno koncentrującym się na teorii tej szlachetnej szkoły magii. Uparcie jednak przedzierał się przez kolejne strony, szczelnie wypełnione suchym tekstem, nijak nie podlanym dykteryjką czy żartem. Gdy oczy już go bolały od drobniutkiej czcionki i słownictwa odciśniętego z emocji na podobieństwo skórek po winogronach wypadających z tłoczącej prasy, z ulgą zabierał się za “Traktat o ptasich chowańcach” - lekturę łatwiejszą, dowcipniejszą i o wiele przystępniej napisaną. Z uśmiechem spozierał na Kulla który najwidoczniej nie potrafił się jeszcze przyzwyczaić do kosza który przyjaciel mu sprezentował. Że jednak zabawki wzbudzały entujazm Złotoczerwonego, był pewien że i do pudła chowaniec przywyknie... A że maskotki co i rusz musiał Naprawiać, cóż, żaden problem...

Wieczorami zaś dopracowywał nowy czar. Opuszczał obozowisko by nie wadząc nikomu i nie przyciągając zbytecznej uwagi skupiać się nad gestami i frazami potrzebnymi do ukształtowania zaklęcia. Formuła Detonacji, pomysł na którą wpadł mu w rozmowie z innym zaklinaczem, Tiborem Therale, nie była jeszcze gotowa. Miał problemy ze “stabilnością” czaru i nie raz błogosławił swą przezorność polegającą na tym że jedynie minimum energii magicznej wkładał w zaklęcie, w innym przypadku nie miałby już palców... Drugie, pomniejsze zaklęcie również dopracowywał w pocie czoła, zwiększające odporność na wszelkiego rodzaju zagrożenia...

W Sielskim Siole niewiele dowiedział się o Sorg i reszcie jej drużyny. Znać za mało zapadli wszystkim w pamięć, co jednocześnie ucieszyło i zmartwiło Aesdila. Ucieszyło, bowiem gdyby została aresztowana w Siole, mieszkańcy coś by na ten temat pamiętali, zmartwił się jednak bowiem nie wiedział czy aby brak wieści o drużynie Sorg nie oznacza że została ona napadnięta w drodze. Zastanawiał się jak to się stało że dziewczyna tak mu w pamięć zapadła... Nie wiedział, czuł jednak że nie spocznie zanim nie upewni się że wszystko z nią w porządku, a nawet, dajcie bogowie, wywiezie ją z tego odległego od reszty świata państewka...

Paladyna w drodze nie tykał, bo i nie było po co. Obaj wiedzieli co wzajemnie o sobie myślą, nikt im się przyjaźnić nie kazał, a i niedługo zapewne się rozdzielą. Słysząc jednak jak ten “motywuje” swych zuchów do przetrząsania wieży nie wytrzymał i zagadnął go na osobności, bowiem nawet jeśli o Raydgasta chodzi to już przesadzał, zwłaszcza gdy bard wspomniał jego słowa o zdyscyplinowaniu i karności.
- Mam nadzieję że w Pyłach nie będziesz polegał na takiej demokracji, bo jeszcze się okaże że dwóch ma ochotę iść, trzech nie, a czterech mocno się zastanawia i potrzebuje czasu do namysłu - zażartował. Zaraz jednak dodał poważniej. - Następnym razem rozważ swoje zachęty, bo może się okazać w tej wieży że trzech przeżyje, znajdą magiczne cacko i sakwę złota i pozabijają się sami albo, co gorsza, stracą ochotę do wyprawy, skoro nagle majątek wpadł im w ręce. Bo po jakiego demona pchać się do przeklętych Pyłów za sto sztuk złota skoro trzysta się zdobyło i jest za co pić?

* * *

Gdy przybyli na miejsce - pod wieżę - przygotował się do wyprawy. Z ulgą powitał słowa Helfdana gdy ten zadeklarował że będzie miał oko na obozowisko. Nie postawiłby złamanego grosza na to że po powrocie do obozowiska ujrzy jeszcze Indraugnira i Thunderdragona, a przywiązał się do obu wierzchowców. Dwadzieścia zwierząt pozostawionych pod ich “opieką”, dla trzech rabusiów Raydgasta mogło być, sądząc po dotychczasowych wrażeniach z podróży, zdecydowanie zbyt silną pokusą. A kto jak kto ale Helfdan nie da sobie wykraść własności.

Wysłał Kulla na powietrzny zwiad, przykazując by skrzydlaty przyjaciel trzymał się o przynajmniej strzelanie łuku od samej wieży. Wyekwipował się odpowiednio, ładując do magicznej torby wszystko co się tylko dało z juków przełożyć wraz z cennym płaszczem a tą chowając do plecaka, poza rzeczami które musiał mieć przy sobie, jak zwoje i eliksiry. Z czułością potarł leczniczą fiolkę i podszedł do kapłana, prosząc go o chwilę rozmowy.
- Iulusie, podobnie jak poprzednio chciałem byś wiedział czym wesprzeć ... towarzyszy - zerknął powątpiewająco na najemników Raydgasta, zaraz jednak powrócił spojrzeniem do Manoriana - w razie gdybym sam nie był w stanie tego zrobić. Ten oto przedmiot to Fiolka medyka - zawiera pięć dawek antidotum i pięć - eliksirów leczących, i to o większej mocy niż podstawowe. W zależności od tego co trzymający ją uzna za stosowne, taka też wypływa mikstura. Oprócz tego mam tu też eliksiry o których wspominałem ci wcześniej - tak się składa że również z odtrutkami i słabszymi miksturami leczącymi - jedynie ta jest nieco silniejsza, taka jak w Fiolce - wskazał.



Zastanowił się przez chwilę. Różnie to może być w domostwie Urgula, więc pokazał też Iulusowi miecz.
- Jeszcze jedno - ta broń jest ... potężna, być może wystarczająca do tego by poradzić sobie z przeciwnikiem którego pokonanie zwykłą bronią byłoby bardzo trudne. W razie czego, użyj jej z dobrym skutkiem.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 02-10-2010 o 01:00. Powód: Dodanie grafiki
Romulus jest offline