U góry zapanowała cisza. Albo też im się tak zdało. Cillian trzymał się z dala od kręgu światła rzucanego przez upuszczoną przez Gębacza pochodnię, ale ciało tego drugiego w rosnącej kałuży krwi leżało w samym jego centrum. Trybunalczycy, gdy chcieli, potrafili zabijać całkiem sprawnie. Z negocjacjami w sumie też im szło nie najgorzej. Tyle, że wszelkie asy wymienili na blotki. Ostatnim ich atutem był profesjonalizm i gniew. Czy to mogło starczyć? Cillian jednak podjął ryzyko, wszedł w krąg światła i stanął pod ziejącym w sklepieniu pieczary otworem w którym niknęła drabina. - Rozmawiajmy! - krzyknął, opierając się o ścianę. - Odwołaj swojego mackowatego pupilka i daj nam odejść z tej dziury, to nikomu o was nie powiemy i nigdy już tu nie wrócimy. Co odpowiesz?
U góry mignął mu cień sukni, ale jej właścicielka pozostała niewidoczna. Mimo to poczuł się pewniej mając do czynienia z niewiastą. - Nie wierzę ci. Mogliście odejść wcześniej. Mogliście nie zabijać naszych. Teraz jednak zapłacicie krwią. Bo Maleństwo was zmieni w papkę. I wiesz, że mówię prawdę. Jednak wiedz też, że nigdy nie zabijałam i nie zabiję, jeśli nie musze. Rzućcie broń i wyjdźcie po drabinie po kolei a nic wam się nie stanie. Zdajcie się na naszą łaskę i nasz osąd a my ocenimy wasze winy. Jeśliście czystego serca nic wam nie grozi!
Widać było, że niewiasta zaczyna uderzać w fanatyczny ton. Jednak stojący pod drabiną Cillian spostrzegł coś jeszcze. Najpewniej była sama lub też z niewielką liczbą przybocznych, bo z tyłu, z oddali słychać było spieszne szurania stóp biegnących korytarzem ludzi i ich ponaglające pokrzykiwania…
. |