Był nas cały tercet. Ja, znaczy Szczota, Kamil, czyli Łysy i Arti, czyli Arti bo to mu jakoś do tego gogusiowatego ryja najbardziej przystawało. Mówiłem żeby wbić gdzieś w ce-trójki, ale się druzja uparła, że chce mi się zwalić na kwadrat. Te odbyty miały jakąś podjarę, że mam kwadrat po wisielcu - też miałem, ale jakoś przez to zryte po baszce wycie w wentylacji szybko mi się znudziło.
Jeden pies - mogę siedzieć na dupie u siebie. Alan będzie szczęśliwszy. Jedna pizda pod okiem na dziś w sumie mi wystarczyła. Będę siedział na arszu na własnej pryczy jak przykładny rebionok, a że z druzją i przy flaszce - cóż, nie można mieć wszystkiego.
Zarzuciliśmy po trzy hepiguły, zapiliśmy siwuchą, po czym zapuściłem jakiegoś pornola z WuKaPa. Ot wieczór jak codzień.
- Te, Wycior, a to prawda, że tą pizdę pod okiem to dziunia ci zrobiła - pyta nagle Łysy i obaj zaczynają rechotać jak popieprzeni.
- Twoja stara jest Wycior! - odpowiadam z godnością i pociągam dużego łyka z flaszki. - Masz mi parchu ubliżać to chuja się dowiesz.
- No się nie zrażaj, co to za rozkmina w cedwa-wosiem była?
- Chuj nie rozkmina, wpierdoliłem Cooldmanowi.
- Pieeeerdolisz.
- Chyba twoją starą. Jebaniec się na mnie z wkrętakiem rzucił, to wyrwałem chwasta. - mówię z gracją odpalając cigareta.
W tym czasie Arti siedzi z zamkniętym ryjem i cośtam klikocze po swoim Wukapie. Młody jest ale ma dryg do hakerki. Musi włamał mi się na moj odtwarzacz, bo pornol zniknął i na holo pokazało się nam ujęcie z C-28.
- No to zaraz zobaczymy.
- Arti, złamasie! Zhaczyłeś ochronę!? - pytam ze szczerym estymem.
- Twoja stara jest ochrona. Nie ochronę, tylko ich archiwum. O której ta burda była?
***
Oglądaliśmy to raz za razem. Oni z gałami jak spodki, ja się rozsiadłem jak pan i władca z wielkim a-nie-mówiłem na ryju. Ci jednak oczywiście największą uciechę mieli ze sceny, która miała miejsce ułamek sekundy po moim wielki zwycięstwie.
- Pa teraz, pa teraz! – Łysemu oczy już błyszczały od mózgojeba i hepisów. Przed naszymi facjatami holograficzna dziewusza dłoń po raz setny dzisiejszego wieczora złapała za mój kołnierz – Hahaha! ułapiła go jak jakie kocię!
Obaj pokładali się ze śmiechu. Z trudem ocaliłem butelkę, którą gotowi byli strącić.
– No dobra, Szczota, ale jednego ciągle nie rozumiem... – to znów Łysy.
– Boś cep tępy z uma wyzuty! – to po naszemu "czego nie rozumiesz, mój przyjacielu?"
– Jeśli Cooldman szarpnął ci tylko kandahara, a Miss Sztazi tylko... – spojrzałem ostrzegawczo i chyba zrozumiał, bo przeszedł od razu do pointy - to skąd ty masz tą pizdę pod okiem?!
No i się zjebało. Zwyczajnie musieli mi znów przypomnieć akcję ze starzykiem. Kurwasz jego w rektum mać.
– Nie twój zasrany interes. – już nawet pić mi się odechciało. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu gapiąc się na kadr z cudem natury opiętym w ochroniarski mundur. W końcu wstaję i grzecznie mówię: – Spierdalać. Spać mi się już chce.
Spierdalać, to po naszemu spierdalać. Lekki kwas, ale to duzi chłopcy, kminią, że jak git każe gitowi spierdalać to widocznie ma powód. Zabrali się razem z ostatkiem flaszki, a ja znów zostałem sam jak ten pies. Wyłączyłem holo i wyciągnąlem się na pryczy.
Zasnąłem niemal natychmiast.
***
Budzik, poranne odcedzanie, śniadanie, hepiguły, kackupa, wdziać kombinezon - i na arbait.
Wyjebiste te wrota do ce-31 – na całą wysokość chodnika, z dziesięć metrów w górę i wymalowane w takie oczojebne czarno-czerwone paski. Stoję sobie cierpliwie, wydłubuję jakąś uporczywą kozę z nosa i czekam, aż cały ten złom raczy się podnieść. Koza okazała się kompletnie czarna, co przypomniało mi, żeby wcisnąć na łeb i facjatę skorupę z filtrem. Do kompletu z debilnym syntpancerzem, wyglądałem już całkiem wypisz-wymaluj jak cholerny batman ze starych filmów. Tylko uszu i pelerynki brakuje. Szczyt obciachu.
Hurkot, szur szur, pip pip pip i parę ton blachy pomału rusza w górę.
dziesięć centymetrów.
dwadzieścia.
pół metra.
JEB!
Wrota zatrzymały się na cirka metrze nad posadzką i zastygły wśród żałosnego kwiku zjebanej hydrauliki. Dupa jasna. Podchodzę do boxa sterującego a tam wsie kontrole migają jak popieprzone. Nie rozumiem się na elektryce, bracia moi, więc wolę nie ruszać – chociaż pewnie i tak będzie na mnie.
Nic to. Kazali sprzątnąć korytarz to będę sprzątał – nurkuję pod średniopółuchylonym oddrzwiem i już jestem w środku. Już miałem podpinać się z vaku-ścierą gdy poczułem ten smród. Sztymiło buczernią i fekałem jeszcze gorzej niż w kantynie.
Połapałem się parę sekund później.
Trup leżał w głębi korytarza, trochę po lewej. Wyciągnięty na podłodze. Jak ja mam to wam opisać, przyjaciele moi – gość wyglądał, jakby go coś zmieliło. Tyle że tutaj był zwykły pasidż, przejście, zero górniaczej maszynerii. Nie mam pojęcia... jakby zioma coś rozszarpało, przeżuło i wypluło. Klimat zryty po całości i schiza jakaś niepomierna. W to mi już Arti z Łysym za chuj nie uwierzą.
Z tą myślą wyciągnąłem Wupeka i zrzuciłem parę skrinów, z wsiech stron, żeby jakieś ładne holo potem z tego zmontować.
Teraz dopiero skumałem, że to nie prol – wsiechda walały się resztki klasa ubioru, skóra prawdziwa nie synt-pedalstwo. Z metr dalej rozbite okulary.
No i mnie w końcu olśniło.
Normalnie jak pierdolnięcie przez baszkę.
Kurwasz twoja w rektum...
Arti!
Chyba darłem usto, ale nie pamiętam. Mało się nie posrałem ze strachu.
Co ja miałem, kurwa, robić? Kończę zabawę Wupekiem i łączę z gestapo. Konkretnie z pierwszym ochroniarzem który mi przyszedł do głowy.
– Psze pani Sanders, coś się stało w C-31, mam tu ciało Artiego Connora! – tyle byłem w stanie z siebie wyrzucić w oldskulowym, ramolskim lenguidżu – Nie żyje! Zabity na śmierć! Coś go kurwa przeżuło!