Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2010, 02:31   #31
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Stoki, Riedbrune:

Kocur:

-Ale mnie łupie w krzyżu! Będzie padało...

-A śniegu to nie będzie?

Kolejna mało interesująca wymiana zdań mieszańców stojących na uboczu, nie pozostawiała zbyt wielu powodów do radości.

Jak do tej pory zebrane informacje rozciągały się od doczesnych bolączek przeciętnych ludzi do spraw "boskich", lecz w tym ogromnym przedziale nie mieścił się prefekt.
Jakby tego było mało, wcale nie zapowiadało się na podjęcie nurtującego Kocura tematu, przez kogokolwiek z mijanych na głównej, szerokiej drodze wyłożonej elegancka kostką.

Ludzie przy występujących w pewnych ostępach straganach mówili jedynie o towarach, jakie sprzedawca prezentuje.
Najczęściej była to krytyka. Nic w tym dziwnego. Każdy chciał zrobić zakupy po możliwie najniższej cenie.

Przy jednym ze stoisk pewien wybuchowy mężczyzna zaczął rzucać jabłkami we właściciela owoców, lecz uwagę odciągnęła politykująca para młodych ludzi.
Przycupnęli na schodach, głośno wypowiadając opinie o Folteście Temerskim i jego powiązaniach z Radowidem V Srogim.

Naturalnie przypominało to chłostę, jaką każdy nie znający się na władzy może wygłosić o każdej porze dnia z zamkniętymi oczami.
Nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie porównanie, jakiego użyła blondwłosa kobieta.

Podobno poziom okrucieństwa monarchów był taki sam jak prefekta, lecz objawiały się w inny sposób.

To jednak było na tyle, ponieważ rozmowa zjechała na tor wszechobecnego bestialstwa.

Tymczasem droga ku siedzibie zarządcy miasta drastycznie skracała się, z każdą zmniejszając szansę na zdobycie wiadomości.
By czegokolwiek się dowiedzieć, należało zmienić taktykę.

-Prefekt? To... No... Bardzo dobry człowiek... Pan wybaczy, muszę iść-mężczyzna w średnim wieku o twarzy żółwia nie wyglądał na przekonanego no tego, co powiedział.

-No tak, bardzo dużo pomógł miastu. Chętnie porozmawiałbym dłużej, ale się spieszę-tym razem był to młody człowiek, który równie chętnie rozmawiał na temat rządów Erena.

Szybko stało się jasne, że zbyt wiele Kocur się nie dowie, zaś za każdym razem odprowadzały go podejrzliwe spojrzenia.

Główna droga dobiegała końca.
Palisada wyrastała ponad rozłożysty, parterowy dom wyraźnie odznaczający się od pozostałych brakiem najmniejszych nawet ubytków w dachu czy ścianach.


Przy pojedynczych drzwiach wejściowych znajdowało się dwóch gwardzistów w kolczugach częściowo zakrytych przez lniane tuniki.
Pełne hełmy uniemożliwiały dostrzeżenie twarzy strażników, przy których pasie spoczywały długie miecze jednoręczne.
Tarcze zakrywały plecy.

Zapewne czarodziej nie mógłby się nawet dostać pod ścianę bez wzbudzenia podejrzeń uzbrojonych mężczyzn.

Kocur ruszył w drogę powrotną między, chaotycznie porozrzucanymi po obu stronach drogi, podniszczonymi domami.
Z ich okien gdzieniegdzie wychylały się twarze mieszkańców, obserwujących ruch uliczny ze znudzonymi wyrazami twarzy.

Co prawda nie udało się zdobyć porażającej ilości wiedzy na temat prefekta Riedbrune, lecz nie rozwiązywały one problemu niebezpiecznie lekkiej sakiewki.

-Jeśli chcecie, możecie posprzątać burdel, co ja go w chałupie mam-mlasnął starszy mężczyzna, wskazując kciukiem za swoje plecy.

Zapowiadały się ciężkie dni. Najwyraźniej ze zdobyciem pracy było tak samo trudno jak z wyciągnięciem prawdy o Erenie.

-Nie chcem się wtrącać, ale żem słyszał, że roboty ci trza-zatrzymał się wysoki, choć brudny i nieco śmierdzący mężczyzna.
Czarne, tłuste włosy mieszały się z bujną, posklejaną brodą.

-Moje oczy widzom miecz przy boku, a mnie trza osoby, która by pomachała takim czymś. Wchodzisz w to?


Nilfgaard, Ebbing:

Brego, Galen:

Szaleńczy rajd wiedźminów wprost na wygłodniałe kikimory nie byłby niczym dziwnym, gdyby nie zamiary mutantów.
Większość łowców potworów podjęłaby się nadszarpnięcia zdrowia niezdrowym pozostałościom po Koniunkcji Sfer.

Tym razem jednak nie było to prawdziwym celem. Klingi mieczy błyszczące w obu dłoniach miały służyć do obrony, nie ataku.
Miały ułatwić ucieczkę.

Trzysta metrów. Uderzenie serca.
Dwieście metrów! Sto!

Zderzenie wytrąciło stwory z równowagi! Na tym kończyły się dobre wiadomości.

Masa stawiających opór potworów znacznie spowolniła uciekinierów, którzy po przedostaniu się przez "kłębowisko" ciał, ponownie przyspieszyli.


Nagle drzewo przed wiedźminami zaczęło się chwiać tak, jakby miało za chwilę runąć na ziemię!
Było coraz bliżej niebezpiecznego miejsca, ale roślina z każdym wychyleniem znajdowała się coraz bliżej ziemi!

Jeszcze kawałek! Wytrzyma!
Brego i Galen byli zaledwie dwadzieścia kroków od kiwającego się miarowo pnia.

Dziesięć kroków! Pięć! Udało się...

Powietrze przeszył trzask pękającego drewna, w miarę zbliżania się do podłoża, zwiększającego swą prędkość.

Biec czy zatrzymać się?!

Drzewo mogło pogruchotać, lecz z drugiej strony dalej trwał w pościgu mały, czarny smok i kikimory!


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Killyon:

Nawet koński galop nie umożliwił dogonienia Prova wręcz parującego furią.
Jego brak na drodze niezbyt dobrze wróżył "sympatycznemu" Josowi ze względu na widły o czterech zębach dzierżone przez choleryka.

Nagle kanciarz zwolnił tuż przed celem, zatrzymując się budynek obok karczmy. Odgłosy z niej dobiegające świadczyły, że gość już jest w środku.

Stuki trzaski i łomoty wywoływały sporą sensację na ulicy, większą nawet niż człowiek galopujący na swym wierzchowcu.
Niektórzy przystawali, by zajrzeć przez okno oraz posłuchać kłócących się.

Nagle szyba eksplodowała na tysiące fragmentów! Powodem okazał się spory kawał drewna rzucony z niewiarygodną siłą!
Część deski przeleciała przez ulicę tylko po to, by trafić przechodnia!

Killyon zbliżył się powoli, uważając na latające odłamki oraz rupiecie jeszcze do niedawna wchodzące w skład gospody.

Ostrożne spojrzenie do środka dało nieco komiczny obraz sytuacji. Jos od tyłu przytrzymywał Prova, uniemożliwiając mu wszelkie ruchy rąk przyciśniętych do ciała.

Furiat nie mogąc się ruszyć zaczął wściekle kłapać szczękami, zaciskając je na powietrzu.
Bezskutecznie próbował zacisnąć je na ciele przeciwnika, nie bardzo dbając o część ciała, w którą by się wgryzły.
Przez to jego głowa latała na wszystkie strony, próbując ugryźć zarówno szyję jak i ręce.

Jednocześnie rzucał się i wił jak piskorz, sprawiając większemu Josowi wyraźne problemy.
Oberżysta powoli się męczył, czego nie można było powiedzieć o byłym najbogatszym mieszkańcu.
Wydawało się, że temu ich przybywa!


Morze Północne, wody terytorialne Cidaris:

Kaitlin:


Czas.

Chyba nic nie potrafiło dłużyć się tak jak on podczas oczekiwania, gdy nie miało się nic więcej do roboty niż bezmyślne wpatrywanie w przestrzeń.

Ów czas płynął jak szemrzący strumyk w porównaniu do rwącej rzeki przemijania podczas codzienności.
Każda minuta dłużyła się, lecz mimo wszystko mijała. Po niej kolejna. I jeszcze jedna.

W efekcie ciężko było powiedzieć ile czasu minęło, lecz z pewnością dużo. Może godzina? Dwie? Mniej?

Z pokładu prawie bez przerwy dobiegały nieco przytłumione krzyki biegających i skaczących marynarzy.

-Opuścić lewą kotwicę!-wrzasnął sternik, o dziwo będąc dobrze słyszalnym nawet pod pokładem.

Plusk czegoś ciężkiego wpadającego do wody był poprzedzeniem przechyłu okrętu, który powoli ustawiał się w pozycji przeciwnej do poprzedniej.

-Prawa!-krzyknął ponownie, zaś za chwile rozległo się kolejne uderzenie o taflę wody.

-Zwinąć żagle!-tupot wielu stup gwałtownie ustał, sugerując, iż piraci właśnie wspinali się na maszty, by wypełnić polecenie.

-Dzisiaj wypijemy w karczmie w Bremervoord!-podsumował, najwyraźniej nie wiedząc, że właśnie mógł wydać na siebie wyrok śmierci.
Bosman nie mógł być zachwycony.


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Gwarne miasteczko najwyraźniej nie miało zamiaru udać się na jakikolwiek posiłek.
Ludzie chodzili we wszystkie strony, nie poświęcając ni krztyny uwagi Tedowi.
Dla nich był jedynie kolejnym człowiekiem w mieście.

Przynajmniej dla nich. Poprzednie trójka nie podzielała opinii większości, a od kiedy wyszli z oberży, zniknęli. Zupełnie tak jakby ich nigdy nie było.
Może to i lepiej...

Tymczasem ćwierćelf postanowił wyjść kawałek za miasto, by spojrzeć na trakt pokonywany dosyć dawno temu.
Główna droga, którą właśnie przemierzał, rozciągała się aż do wyjazdu z ośrodka miejskiego.

Przeprawa nie była trudna nawet pomimo tłumów, które wypłynęły z domów na ulice.

-Jeszcze dziś, ale mam tylko jednego. Masz kogoś z polecenia?-zapytał siwy, acz dobrze zbudowany mężczyzna w długiej, białej todze.

-Nie, ale mało to osób potrafi machać żelastwem? Idź do karczmy. Tam z pewnością kogoś znajdziesz-odparł kudłaty niziołek właśnie wymijający Teda.

-Nie, tam też mogą siedzieć szpiedzy nieprzyjaciół. A może...-głos człowieka zniknął w gwarze.


Temeria, trakt do Mariboru, gospoda Traktówka:

Vernar:

Odświeżenie się i napełnienie żołądka dobrze wampirowi zrobiło. Niestety z pewnością nie podziałało to choć po części tak korzystnie na kiesę kupca.

Dziwnie zachowującego się kupca, przez co bardzo podejrzanego, zaś z takimi osobami nie należało podróżować.
Dlatego też Vernar postanowił odjechać niedługo przed świtem.

Wtedy to właśnie zszedł do stajni, zaczynając przygotowania do wyruszenia w trasę.
Wystarczyło jedynie osiodłać wierzchowca i załadować na niego ekwipunek.

Nagle wampir usłyszał stuk buta o drewnianą posadzkę. W chwilę później drzwi otworzyły się, wypuszczając dwóch ludzi.
Jeden z nich, niski i gruby łypał wściekle na osobę stojącą przed nim.

Drugi z nich, nieco wyższy i lepiej zbudowany, przyglądał się uważnie towarzyszowi.

-To ten?-odezwał się wyższy, chcąc mieć pewność.

-Ta-potwierdził, akcentując swoje siłę swego przekonania skinieniem głowy.

-W takim razie... My w sprawie zabójstwa Bernaga...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-09-2010 o 02:34.
Alaron Elessedil jest offline