Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-09-2010, 02:31   #31
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Stoki, Riedbrune:

Kocur:

-Ale mnie łupie w krzyżu! Będzie padało...

-A śniegu to nie będzie?

Kolejna mało interesująca wymiana zdań mieszańców stojących na uboczu, nie pozostawiała zbyt wielu powodów do radości.

Jak do tej pory zebrane informacje rozciągały się od doczesnych bolączek przeciętnych ludzi do spraw "boskich", lecz w tym ogromnym przedziale nie mieścił się prefekt.
Jakby tego było mało, wcale nie zapowiadało się na podjęcie nurtującego Kocura tematu, przez kogokolwiek z mijanych na głównej, szerokiej drodze wyłożonej elegancka kostką.

Ludzie przy występujących w pewnych ostępach straganach mówili jedynie o towarach, jakie sprzedawca prezentuje.
Najczęściej była to krytyka. Nic w tym dziwnego. Każdy chciał zrobić zakupy po możliwie najniższej cenie.

Przy jednym ze stoisk pewien wybuchowy mężczyzna zaczął rzucać jabłkami we właściciela owoców, lecz uwagę odciągnęła politykująca para młodych ludzi.
Przycupnęli na schodach, głośno wypowiadając opinie o Folteście Temerskim i jego powiązaniach z Radowidem V Srogim.

Naturalnie przypominało to chłostę, jaką każdy nie znający się na władzy może wygłosić o każdej porze dnia z zamkniętymi oczami.
Nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie porównanie, jakiego użyła blondwłosa kobieta.

Podobno poziom okrucieństwa monarchów był taki sam jak prefekta, lecz objawiały się w inny sposób.

To jednak było na tyle, ponieważ rozmowa zjechała na tor wszechobecnego bestialstwa.

Tymczasem droga ku siedzibie zarządcy miasta drastycznie skracała się, z każdą zmniejszając szansę na zdobycie wiadomości.
By czegokolwiek się dowiedzieć, należało zmienić taktykę.

-Prefekt? To... No... Bardzo dobry człowiek... Pan wybaczy, muszę iść-mężczyzna w średnim wieku o twarzy żółwia nie wyglądał na przekonanego no tego, co powiedział.

-No tak, bardzo dużo pomógł miastu. Chętnie porozmawiałbym dłużej, ale się spieszę-tym razem był to młody człowiek, który równie chętnie rozmawiał na temat rządów Erena.

Szybko stało się jasne, że zbyt wiele Kocur się nie dowie, zaś za każdym razem odprowadzały go podejrzliwe spojrzenia.

Główna droga dobiegała końca.
Palisada wyrastała ponad rozłożysty, parterowy dom wyraźnie odznaczający się od pozostałych brakiem najmniejszych nawet ubytków w dachu czy ścianach.


Przy pojedynczych drzwiach wejściowych znajdowało się dwóch gwardzistów w kolczugach częściowo zakrytych przez lniane tuniki.
Pełne hełmy uniemożliwiały dostrzeżenie twarzy strażników, przy których pasie spoczywały długie miecze jednoręczne.
Tarcze zakrywały plecy.

Zapewne czarodziej nie mógłby się nawet dostać pod ścianę bez wzbudzenia podejrzeń uzbrojonych mężczyzn.

Kocur ruszył w drogę powrotną między, chaotycznie porozrzucanymi po obu stronach drogi, podniszczonymi domami.
Z ich okien gdzieniegdzie wychylały się twarze mieszkańców, obserwujących ruch uliczny ze znudzonymi wyrazami twarzy.

Co prawda nie udało się zdobyć porażającej ilości wiedzy na temat prefekta Riedbrune, lecz nie rozwiązywały one problemu niebezpiecznie lekkiej sakiewki.

-Jeśli chcecie, możecie posprzątać burdel, co ja go w chałupie mam-mlasnął starszy mężczyzna, wskazując kciukiem za swoje plecy.

Zapowiadały się ciężkie dni. Najwyraźniej ze zdobyciem pracy było tak samo trudno jak z wyciągnięciem prawdy o Erenie.

-Nie chcem się wtrącać, ale żem słyszał, że roboty ci trza-zatrzymał się wysoki, choć brudny i nieco śmierdzący mężczyzna.
Czarne, tłuste włosy mieszały się z bujną, posklejaną brodą.

-Moje oczy widzom miecz przy boku, a mnie trza osoby, która by pomachała takim czymś. Wchodzisz w to?


Nilfgaard, Ebbing:

Brego, Galen:

Szaleńczy rajd wiedźminów wprost na wygłodniałe kikimory nie byłby niczym dziwnym, gdyby nie zamiary mutantów.
Większość łowców potworów podjęłaby się nadszarpnięcia zdrowia niezdrowym pozostałościom po Koniunkcji Sfer.

Tym razem jednak nie było to prawdziwym celem. Klingi mieczy błyszczące w obu dłoniach miały służyć do obrony, nie ataku.
Miały ułatwić ucieczkę.

Trzysta metrów. Uderzenie serca.
Dwieście metrów! Sto!

Zderzenie wytrąciło stwory z równowagi! Na tym kończyły się dobre wiadomości.

Masa stawiających opór potworów znacznie spowolniła uciekinierów, którzy po przedostaniu się przez "kłębowisko" ciał, ponownie przyspieszyli.


Nagle drzewo przed wiedźminami zaczęło się chwiać tak, jakby miało za chwilę runąć na ziemię!
Było coraz bliżej niebezpiecznego miejsca, ale roślina z każdym wychyleniem znajdowała się coraz bliżej ziemi!

Jeszcze kawałek! Wytrzyma!
Brego i Galen byli zaledwie dwadzieścia kroków od kiwającego się miarowo pnia.

Dziesięć kroków! Pięć! Udało się...

Powietrze przeszył trzask pękającego drewna, w miarę zbliżania się do podłoża, zwiększającego swą prędkość.

Biec czy zatrzymać się?!

Drzewo mogło pogruchotać, lecz z drugiej strony dalej trwał w pościgu mały, czarny smok i kikimory!


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Killyon:

Nawet koński galop nie umożliwił dogonienia Prova wręcz parującego furią.
Jego brak na drodze niezbyt dobrze wróżył "sympatycznemu" Josowi ze względu na widły o czterech zębach dzierżone przez choleryka.

Nagle kanciarz zwolnił tuż przed celem, zatrzymując się budynek obok karczmy. Odgłosy z niej dobiegające świadczyły, że gość już jest w środku.

Stuki trzaski i łomoty wywoływały sporą sensację na ulicy, większą nawet niż człowiek galopujący na swym wierzchowcu.
Niektórzy przystawali, by zajrzeć przez okno oraz posłuchać kłócących się.

Nagle szyba eksplodowała na tysiące fragmentów! Powodem okazał się spory kawał drewna rzucony z niewiarygodną siłą!
Część deski przeleciała przez ulicę tylko po to, by trafić przechodnia!

Killyon zbliżył się powoli, uważając na latające odłamki oraz rupiecie jeszcze do niedawna wchodzące w skład gospody.

Ostrożne spojrzenie do środka dało nieco komiczny obraz sytuacji. Jos od tyłu przytrzymywał Prova, uniemożliwiając mu wszelkie ruchy rąk przyciśniętych do ciała.

Furiat nie mogąc się ruszyć zaczął wściekle kłapać szczękami, zaciskając je na powietrzu.
Bezskutecznie próbował zacisnąć je na ciele przeciwnika, nie bardzo dbając o część ciała, w którą by się wgryzły.
Przez to jego głowa latała na wszystkie strony, próbując ugryźć zarówno szyję jak i ręce.

Jednocześnie rzucał się i wił jak piskorz, sprawiając większemu Josowi wyraźne problemy.
Oberżysta powoli się męczył, czego nie można było powiedzieć o byłym najbogatszym mieszkańcu.
Wydawało się, że temu ich przybywa!


Morze Północne, wody terytorialne Cidaris:

Kaitlin:


Czas.

Chyba nic nie potrafiło dłużyć się tak jak on podczas oczekiwania, gdy nie miało się nic więcej do roboty niż bezmyślne wpatrywanie w przestrzeń.

Ów czas płynął jak szemrzący strumyk w porównaniu do rwącej rzeki przemijania podczas codzienności.
Każda minuta dłużyła się, lecz mimo wszystko mijała. Po niej kolejna. I jeszcze jedna.

W efekcie ciężko było powiedzieć ile czasu minęło, lecz z pewnością dużo. Może godzina? Dwie? Mniej?

Z pokładu prawie bez przerwy dobiegały nieco przytłumione krzyki biegających i skaczących marynarzy.

-Opuścić lewą kotwicę!-wrzasnął sternik, o dziwo będąc dobrze słyszalnym nawet pod pokładem.

Plusk czegoś ciężkiego wpadającego do wody był poprzedzeniem przechyłu okrętu, który powoli ustawiał się w pozycji przeciwnej do poprzedniej.

-Prawa!-krzyknął ponownie, zaś za chwile rozległo się kolejne uderzenie o taflę wody.

-Zwinąć żagle!-tupot wielu stup gwałtownie ustał, sugerując, iż piraci właśnie wspinali się na maszty, by wypełnić polecenie.

-Dzisiaj wypijemy w karczmie w Bremervoord!-podsumował, najwyraźniej nie wiedząc, że właśnie mógł wydać na siebie wyrok śmierci.
Bosman nie mógł być zachwycony.


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Gwarne miasteczko najwyraźniej nie miało zamiaru udać się na jakikolwiek posiłek.
Ludzie chodzili we wszystkie strony, nie poświęcając ni krztyny uwagi Tedowi.
Dla nich był jedynie kolejnym człowiekiem w mieście.

Przynajmniej dla nich. Poprzednie trójka nie podzielała opinii większości, a od kiedy wyszli z oberży, zniknęli. Zupełnie tak jakby ich nigdy nie było.
Może to i lepiej...

Tymczasem ćwierćelf postanowił wyjść kawałek za miasto, by spojrzeć na trakt pokonywany dosyć dawno temu.
Główna droga, którą właśnie przemierzał, rozciągała się aż do wyjazdu z ośrodka miejskiego.

Przeprawa nie była trudna nawet pomimo tłumów, które wypłynęły z domów na ulice.

-Jeszcze dziś, ale mam tylko jednego. Masz kogoś z polecenia?-zapytał siwy, acz dobrze zbudowany mężczyzna w długiej, białej todze.

-Nie, ale mało to osób potrafi machać żelastwem? Idź do karczmy. Tam z pewnością kogoś znajdziesz-odparł kudłaty niziołek właśnie wymijający Teda.

-Nie, tam też mogą siedzieć szpiedzy nieprzyjaciół. A może...-głos człowieka zniknął w gwarze.


Temeria, trakt do Mariboru, gospoda Traktówka:

Vernar:

Odświeżenie się i napełnienie żołądka dobrze wampirowi zrobiło. Niestety z pewnością nie podziałało to choć po części tak korzystnie na kiesę kupca.

Dziwnie zachowującego się kupca, przez co bardzo podejrzanego, zaś z takimi osobami nie należało podróżować.
Dlatego też Vernar postanowił odjechać niedługo przed świtem.

Wtedy to właśnie zszedł do stajni, zaczynając przygotowania do wyruszenia w trasę.
Wystarczyło jedynie osiodłać wierzchowca i załadować na niego ekwipunek.

Nagle wampir usłyszał stuk buta o drewnianą posadzkę. W chwilę później drzwi otworzyły się, wypuszczając dwóch ludzi.
Jeden z nich, niski i gruby łypał wściekle na osobę stojącą przed nim.

Drugi z nich, nieco wyższy i lepiej zbudowany, przyglądał się uważnie towarzyszowi.

-To ten?-odezwał się wyższy, chcąc mieć pewność.

-Ta-potwierdził, akcentując swoje siłę swego przekonania skinieniem głowy.

-W takim razie... My w sprawie zabójstwa Bernaga...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 28-09-2010 o 02:34.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 29-09-2010, 01:34   #32
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
Chaos jaki panował w umyśle Xantha był zwyczajnie nie możliwy do opisania. Zmęczenie, natłok zarówno negatywów jak i pozytywów, próby przypomnienia sobie konkretnych nazwisk, powierzchowna analiza osobników w których sidła wpadł i chęć posegregowania tego wszystkiego w jedną całość. Mimo "rozsądnego" wyrazu twarzy i wstępnego zachowania zimnej krwii, zaczął mieć problemy z odbieraniem poszczególnych bodźców.

Następstwem czego było długie milczenie i tępa obserwacja Flichtira. Przez to całe zamyślenie lekko nieobecny awanturnik zwyczajnie nie dosłyszał części jego słów, zadając sobie przy okazji nurtujące go zawsze przy okazji podobnych sytuacji pytanie Co ja tu do kurwy nędzy robię?
Coś jednak okazało się odsunąć chaos na bok. Konkrety. Konkrety do których przeszedł ów wygadany jegomość, któremu pewnie przy nieco innej okazji Xanth chętnie skręciłby kark.
Niestety dla Xantha, okazja była nieco inna. Wsłuchał się uważnie w słowa tamtego, zbierając się po raz kolejny tego dnia do kupy. Był w tym dobry. Najlepszy.

- Taaak... Zajmiesz miejsce Vaskeza. Oczywiście nie chodzi mi o pozycję w waszym gównianym światku, ale o robotę u nas... Mam nadzieję, że wiesz o co chodzi. - zapałzował.
- Będziesz dla nas rozpieprzał organizacje od środka. Tylko ostrożnie, żeby nie dać się takim narwańcom jak Ty.


Narwańcom? Przecież się skurwysynowi należało...I mi też się będzie należało jeśli wam pomogę. O ile po...Pięknie. Po prostu kurwa pięknie.

Gdy tylko mężczyzna stracił zainteresowanie Xanthem widząc znacznie ciekawsze rzeczy w swoich paznokciach doszło niemalże do kolizji ich wypowiedzi. Xanth odezwał się bez wahania, krótką chwilę po pierwszym od jakiegoś czasu pytaniu Flichtira. Nie był głupi. W końcu Trent pokazał mu co potrafi, a zawsze mogło się okazać że ciągle siedzi w jego głowie. W końcu tak po prostu sobie stał i milczał.

- To jak będzie?
- Będzie jak mówiłem. Jestem do waszej dyspozycji. Jakby nie było wybór któryście mi dali wyjątkowo ograniczony.


Specjalnie wydłużał i przeciągał zdania, koncentrując na nich swoje myśli. Po prostu nie mógł pozwolić na jakiekolwiek knucie w momencie gdy Trent mógł w najlepsze spacerować sobie po jego umyśle, odczytując każdy najmniejszy zamiar. Nie dając sobie chwili wytchnienia - kontynuował.

- Ii...od czego miałbym zacząć?

Plan zdawał się działać. Przyciągnął na nowo zainteresowanie Flichtira i odciągnął swoje myśli od brutalnych wizji tego co mogłoby się stać z Xanthem, jego niegdysiejszymi przyjaciółmi czy którymś z nowo poznanych "przyjaciół".

- Bardzo dobry wybór. Zaczniesz tu. Masz tu kilku znajomków. Przenieśli się. Wejdziesz tam i będziesz rozpieprzał
- Mam rozpieprzać łby, czy podkopywać pod nimi doły? Jeśli mamy być wobec siebie szczerzy, to wolałbym chyba jednak to pierwsze. Lepiej się czuje jak dane mi robić za zwykłego skurwysyna, zamiast dwulicowego skurwysyna. Rozumiecie chyba? Wiadomym jednak że się dostosuje do waszej woli.


Pomarszczone czoło, zsunięte brwi i wymowne, srogie spojrzenie. Xanth wyglądał na takiego który wiedział o czym mówi. W dodatku półmrok jaki panował w pomieszczeniu dodawał jego obliczu i słowom dodatkowej powagi. Nie dawał cienia wątpliwości że nadawałby się lepiej do zwykłego wyrywania chwastów zamiast próby zrozumienia skąd się biorą.

- To drugie - uraczył Xantha lakoniczną wypowiedzią.
- Niechaj i tak będzie. - mruknął z delikatnym niezadowoleniem. Trochę udawanym, trochę nie. Próba otępienia własnych myśli wymagała od niego także gestów.
- Od kogo zacząć i gdzie. No i z kim mam się kontaktować, bo jak yy...mniemam, będzie jakiś ktoś kto będzie zbierał te informacje?
- Trent pójdzie z tobą. Wprowadzisz go, a on będzie tobie towarzyszył.

W momencie gdy padło hasło - a konkretniej imię czarodzieja, Xanth przeniósł swoje spojrzenie na jego twarz. Mina wprawdzie nie uległa zmianie ale lewa brew nerwowo drgnęła. Przecież najzwyczajniej w świecie wystawiał mu tego który go znalazł i potrafił grzebać w jego umyśle. Nie mógł jednak nad tym teraz myśleć. Nie teraz. Po prostu nie mógł. Przekrwione, stalowoszare ślepia wróciły do poprzedniego obiektu obserwacji. Flichtira.

- Jego? A nie odpierdoli nic głupiego? Siedziałem w tym gównie po uszy więc wiem jak łatwo się poślizgnąć.
- Jeśli za dużo chlapnie, wyciągniesz go z tego. - wzruszył ramionami.
- Ostatecznie to wy będziecie wyciągali noże z naszych ciał... Albo identyfikowali truciznę jaką nas uraczyli. - Wzruszył ramionami podobnie do tamtego, tracąc nim momentalnie zainteresowanie. W końcu to czarodziej miał być jego "wspólnikiem". I to czarodziej umiał czytać w myślach.
- Gdzie zaczynamy?
- Konkretnie to nie my, ale tak, mamy od tego ludzi... Dane od Vaskeza kończą się na dostawie tego wieczora za miastem. Trent wie gdzie to jest.

"Skoczne gałki oczne" Xantha wróciły do Trenta, by w wyjątkowo badawczy sposób się mu przyjrzeć. Był ciekaw czy czarodziej ma coś do powiedzenia. I w tym momencie pozwolił sobie nawet myśleć. Myśleć o przyjemnościach innych od skalpowania tej zgrai skurwysynów która go otaczała. No bo tym właśnie dla niego byli. Tymi złymi.

- No to co kochasiu? Gotowyś? - przeciągnął się zaraz po tych słowach, pewny swego. W końcu co mogło im się stać. Czarodziej dorwał Xantha, to i głupiej wpadki raczej nie zaliczy. A jeśli nawet zaliczy to tym lepiej dla Hale'a bo będzie miał czas na wymyślenie czegoś dobrego.

- Tak, od kilku miesięcy - Uśmiechnął się szeroko.
- Wybieramy się tam od ręki, czy wolisz najpierw palnąć jakieś lokalne szczyny na odwagę? - pozwolił sobie nawet się pospoufalać z niewysokim czarodziejem, klepiąc tegoż po ramieniu. Dość tęgo klepnąć.
- Jak dla mnie to możemy iść nawet wczoraj.

Żartowniś. Ciekawe jakbyś żartował gdybyś był na moim miejscu, skurwielu.

Xanth po chwili namysłu machnął ręką, spojrzał na drzwi i gotów na to co miało mu przynieść przeznaczenie walnął:
- No taaa...Jestem jednak trochę wyczerpany podróżą, dlatego wolałbym to załatwić jak najszybciej. Dacie trochę odpoczynku, jak już się trochę koło nich zakręcimy, co? - spojrzał po zgromadzeniu, najdłużej wzrok zawieszając na czarodzieju i gościu który zamieszał go w to...dwulicowe skurwysyństwo. Nie czekał jednak na odpowiedź, dorzucając zaraz.
- Prowadźcie...Trent.
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!
SmartCheetah jest offline  
Stary 01-10-2010, 18:32   #33
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Sibard starał się parować wszystkie uderzenia przeciwnika, licząc na to, że popełni on błąd i będzie miał okazję zdobyć przewagę. Postanowił po najbliższym sparowaniu ciosu wyprowadzić błyskawiczne, niskie kopnięcie od boku w kolano, a jeśli akcja by się powiodła zamierzał odskoczyć do tyłu zyskując nieco czasu.
Błyskawiczne ataki nożownika jakimś cudem nie dochodziły do celu, lecz lekkość w poruszaniu się z krótkimi ostrzami na wyposażeniu leżała jedynie po jednej stronie.
Krótkie, szybkie, zdecydowanie zdradzieckie cięcie pod pachę zjechało po dopiero co przystawionej w zasłonie, klindze sztyletu.
Sibard szybko skontrowal, wyprowadzając kopnięcie na kolano..., nad którym przeciwik przeskoczył, zmieniając unik w atak z powietrza!
Krótkie ostrze spadało z góry jak jastrząb na ofiarę.
Sibard postanowił zaryzykować i zasłonić się lewym ramieniem pozwalając, aby cios wbił się w ciało i jednocześnie zamierzał zignorować ból, zanurkować i drugą ręką wyprowadzić cios w odsłonięty brzuch przeciwnika.
Nóż przeciwnika z łatwością przebił sie przez skóre i mięśnie przedramienia, wychodząc przebijając rękę na wylot. Kontra to to, czego przeciwnik najmniej się spodziewał. Proste cięcie na brzuch nie mogło sie nie udać!
Ponownie powietrze przeszył dźwięk zderzajacej się stali! Nożownik zdążył zasłonić się drugą ręką z bronią!
Ignorując ból w lewym ramieniu, heroicznym wysiłkiem spróbował chwycić ręką swojego przeciwnika i cisnąć nim o pobliskie drzewo. Miał nadzieję, że przeciwnik w momencie uderzenia wypuści broń z ręki albo chociaż zostanie na chwilę oszołomiony. To da mu czas niezbędny czas na dalszą akcję.
Pchnięty na drzewo nożownik jedynie zachwiał się i wykorzystując siłę przyłożoną przez jego przeciwnika, sam pobiegł na drzewo, w pewnym momencie zmieniając kierunek na kompletnie przeciwny! Odwrócił się, tworząc śmiertelny piruet z wyciągnięta dłonią dierzącą nóż. Leciała wprost na szyję!
Sibard podniósł rękę i zamierzał zablokować uderzenie przeciwnika przedramieniem, odchylając się nieco do tyłu. Jeśli by się to udało spróbowałby chwycić przeciwnika za rękę i odpowiednio ją wykrzywiając pozbawić go broni.
Blok okazał się skuteczny, zaś Sibard już trzymał dłoń przeciwnika, by ją wykręcić, gdy ten nagle z impetem stanął piętą na palce przeciwnika!
Jednocześnie chwycił ostrze wbite w przedramię, przekręcając brutalnie, by błyskawicznie wyrwać je. Nagle wykonał szybkie pchnięcie , którego celem bylo serce!
Sibard zacisnął zęby w grymasie bólu, gdy poczuł nóż przekręcany w jego przedramieniu. Ostatkiem sił spróbował odchylić się do tyłu i ciosem łokciem zmienić kierunek ciosu choćby o kilka centymetrów.
Nóż myśliwski minął klatkę piersiową o prawie że o włos. Nożownik nagle obrócił się w ciasnym łuku, zamierzając wbić ostrze w wątrobę.
Sibard spróbował chwycić przeciwnika za rękę i jednocześnie podcinając mu nogę sprowadzić go do parteru. Musiał zakończyć tą walkę szybko. Powoli zaczynało brakować mu sił... Nagle przeciwnik zakręcił się w szaleńczym piruecie, odsuwając się na odległość mniejszą niż jeden sus. Sibard postanowił wykorzystać zmianę odległości i odskoczył w tył. Sięgnął ręką za plecy po swoją ulubioną broń. Jego jedyną szansą było dobycie swojego półtoraręcznego miecza. Miał nadzieję, że zdąży.
Nagle Gallen wyciągnął miecz z pochwy, zaś nożownik zamarł w półskoku.
Zakrwawione noże tańczyły w jego palcach, wirując z ogromną szybkością.
Nagle zatrzymały się, zaś wróg uśmiechnął się przebiegle i... błyskawicznie puścił się biegiem w las.
Na polanie zajęczał więzień.
Sibard obserwował jak niedawny przeciwnik znika w lesie i biorąc głęboki oddech podszedł w stronę więźnia.
- Mam do Ciebie dwa proste pytania, liczę na szybką odpowiedź, bo nie mam za bardzo czasu: kim był ten człowiek i czego od ciebie chciał?
Meżczyzna spojrzał na Sibarda, po czym odetchnął i splunął śliną pomieszaną z krwią.
- Płatny zabójca. Wykonywał zlecenie.
Szermierz zamyślił się.
- Płatny zabójca... To by pasowało, był świetnie wyszkolony... Nadal jednak nie rozumiem... A z resztą nieważne. Czemu cię ścigał?
-Nie mam pojęcia, ale chętnie bym się dowiedział - Wzruszył ramionami. - Byłbym zobowiązany gdybyś jeszcze przeciął te przeklęte sznury.
Szermierz ocenił człowieka. Sądził, że raczej mimo, iż jego stanu nie można było nazwać 'dobrym' to również o tamtym na pewno nie można było powiedzieć, że znajduje się w najlepszej kondycji. Jednak i tak należało zachować ostrożność, życie go tego nauczyło. Podszedł do towarzysza i rozciął wiążące go liny.
- Proszę - Rzekł beznamiętnie - Wiesz chociaż kto go wynajął?
-Za tą informację również nie poskąpiłbym koron. W zleceniu stało, że to nie może zakończyć się szybko. Odwdzięczyłbym się tym samym - Z wysiłkiem poruszał zgrabiałymi kończynami, jednocześnie próbując pocieraniem poprawić ukrwienie miejsc, w których zaciśnięte były pęta.
Obserwował swojego towarzysza. Wyglądało, że albo nic nie wie, albo nie chce zdradzać mu całej prawdy. Ta druga opcja wydawała się bardziej realna.
- A wiesz chociaż czemu mnie oszczędził i zaniechał dalszej walki? Wydawało mi się, że świetnie się bawi?
-Nie wiem. Być może właśnie dlatego, że się świetnie bawił. Przy mieczu nie mógłby już się pobawić, więc musiałby od razu zabić. Być może teraz ciebie będzie śledził, żeby się z tobą pobawić ponownie lub zakończyć wszystko -Wzruszył ramionami.
- No to zajebiście kurwa.... Znakomicie wyszkolony zabójca będzie od dzisiaj dybał na moje życie. Jakby nie dość był skurwieli, którzy najchętniej nabili mi głowę na pal... Wiesz coś o nim chociaż? To by mogło być przydatne...
- Taa, przedstawił mi się, podał dokładne miejsce zamieszkania i zaprosił na herbatkę. On miał mnie zabić i pewnie jeszcze by mnie okradł.
Dorwał mnie nieopodal Ard Carraigh, a potem już nie wiem nic, bo obudziłem się tutaj. Nawet nie wiem gdzie jestem
- Rozejrzał się, próbując cokolwiek ustalić.
- Tutaj mogę ci nieco pomóc... Nadal jesteś w Kaedwen, na trakcie do Rinbe.
- To przynajmniej dobre... Wybierałem się do Tretogoru. Uważaj, bo było ich co najmniej dwóch. Jeden mi konia z ekwipunkiem podpieprzył, ale nigdy go nie widziałem.
- I do tego jeden konny... No kurwa! Co jeszcze? Jeszcze mi brakuje tylko, żeby te lasy zaczęli przeszukiwać rycerze zakonni...
Normalnie by tego nie zaproponował, nigdy w życiu, ale był w kropce. Ranny, możliwe, że obserwowany. Musiał się zwrócić z propozycją współpracy. Gdyby ten tutaj współpracował z tamtymi - co było możliwe bardzo, i tak by niewiele to zmieniło. Sibard musiał spać, a wtedy był łatwym celem. Co więc zmienia czy zabije go własny towarzysz czy jakiś obcy zabójca.
- Słuchaj, mam propozycję. Również udaję się do Redanii i sądzę, że można by było zawiązać współpracę do momentu, aż nie dotrzemy do jakiejś większej osady. Co ty na to?
Wzruszył ramionami, po czym podniósł się.
- I tak idę do Tretogoru, więc równie dobrze mogę iść we dwójkę jak i sam.
- No więc ustalone - Powiedział beznamiętnie - Dasz radę wyruszyć? Wiem, że nie jesteśmy obaj w najlepszej kondycji, ale mimo wszystko wolałbym tutaj nie obozować i zrobić jedynie szybkie prowizoryczne opatrunki. Ranami zajmiemy się, gdy rozbijemy prawdziwy obóz.
-Jeśli będzie chciał to i tak pójdzie naszymi śladami, ale faktycznie, to miejsce nie budzi moich najprzyjemniejszych skojarzeń. Dodatkowo może trafi się miejsce z lepszym widokiem na otoczenie - Postawił kilka pierwszych, nieco chwiejnych, kroków. Kolejne były znacznie bardziej udane. -Jakoś dam radę.
- Dobrze. Ruszajmy.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 01-10-2010, 23:07   #34
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Wiedźmini , gdy tylko drzewo zwaliło się na łeb gada zaczęli uciekać w głąb lasu i gdy znaleźli ścieżkę rozpoczęli szaleńczy bieg wzdłuż wyznaczonej trasy . Plan jednak nie okazał się tak doskonały jak wydawało się z początku Galenowi . Smok bowiem szybko otrząsnął się z szoku jaki wywołał spadający na jego głowę pień i zaczął biec za uciekinierami .

Hm… jednak nie wyszło za dobrze - Pomyślał Galen .
Poza tym gdzie jest licho ? Czy to ono mogło napuścić na nas smoka ?

Galen nie zdążył jednak dłużej się zastanawiać bo naglę medalion na jego piersi szarpnął naglę zdradzając zbliżające się nowe niebezpieczeństwo . Następnie Galen usłyszał głos Brega który także zauważył niebezpieczeństwo .

- Tnij i nie zatrzymuj się . Coś musiało je przestraszyć , coś dużego !

Galen wyciągnął podobnie jak jego kolega oba miecze by szybkimi cięciami pozbawić życia kikimor , bowiem to one stanęły na drodze łowcom potworów . Przed atakiem Galena napadła chwila wątpliwości .

Coś dużego …. ? Medalion wykrył by potwora . Poza tym był by słyszany a ja poza kikimorami , małym smokiem i dziwnym szelestem przed nami nic nie słyszę .

Nie było jednak czasu na dłuższe przemyślenia bo zaraz mieli naprzeć na potwory. Galen ciął końcówkami mieczy płytko jednak szybko i z zabójczą precyzją . Starcie nie trwało więcej niż dwie minuty gdy wiedźminom udało się przebić przez gromadę stworów . Niestety to trochę spowolniło uciekinierów , jednak zaraz po przejściu przez kikimory od razu przyspieszyli . Galen schował szybko miecze za plecy i biegł dalej .

- Trzeba jak najszybciej opuścić to miejsce – Krzyknął Galen i przyspieszył .

W tym czasie mógł dokończyć swoje przemyślenia .

Skoro smok nas nie spostrzegł to czego szukał . Kikimory też uciekały mimo , że medalion nie wyczuł zagrożenia , a i ja nic nie słyszałem .
Co może łączyć te zjawiska ….


W tym momencie Galen przypomniał sobie zdanie z księgi potworów którą kazano mu studiować dzień w dzień .

„Licho może wydawać iluzję głosu , dlatego ludziom wydaję się , że jest niewidzialny.”

Iluzja głosu…. Iluzja …. Hm… Mam ! Za wszystko odpowiedzialne jest licho .to ono tworzy iluzję głosu i strasząc potężniejszymi stworami wysyła w naszą stronę te wszystkie kurestwa . Dopóki nie pokonamy tego stwora nie uda nam się uciec z tego lasu cało . Będzie nasyłał na nas kolejne potwory byle tylko nie zbliżając się do nas unicestwić nas .

Galen miał właśnie powiedzieć o swoim odkryciu gdy nagle przed nimi zauważył ogromne drzewo które zaczęło się chwiać tak jakby miało za chwilę runąć i zwalić się na uciekających mutantów .

-Za dużo kurwa przypadków jak na jedną noc ! To kolejna pułapka ! , nie doceniliśmy skurwysyna , to LICHO ! – Krzyczał szybko Galen bo nie mieli za dużo czasu na reakcję .

Bohater nie wiedział czy Brego uwierzy mu na słowo czy nie ale był na to jeden sposób . Trzeba było w końcu zobaczyć drania .

- Odskakujemy w prawo ! - Krzyknął w ostatniej chwili Galen , bo zostało niecałe dwadzieścia kroków do przechylającego się drzewa .

Jeżeli dobrze zrozumiałem to jak tylko załatwimy tego drania to potwory nas goniące przestaną się nami interesować . W każdym bądź razie to nasza jedyna szansa . Proszę bądź tam skurwielu !

Błagał w myślach wiedźmin .

Wiedźmini odskoczyli na bok i na pełnym biegu zaczęli okrążać drzewo od prawej strony .

Mam nadzieję , że w tych kilku słowach udało mi się przekazać Bregowi co mam na myśli i że pojął całą intrygę tego stwora .

Galen w czasie gdy obiegał chylące się drzewo wytężał wzrok by dostrzec to co sprawiało im tyle kłopotów . Miał nadzieję , że jego teoria jest prawdziwa . Już wyciągał srebrny miecz gotowy do szybkiego ataku gdy tylko zauważy cel . Był skupiony jak nigdy dotąd . Coś się wydarzy… czuł to . Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych kilku sekund .
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 01-10-2010 o 23:15.
Koening jest offline  
Stary 02-10-2010, 21:53   #35
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Te kilkaset metrów, które wiedźmini przebyli, by wbić się w stado kikimor wydawało się ułamkiem sekundy. Klingi natychmiast błysnęły posyłając kolejne stwory na boki. Starcie nie było trudne, jednak jak zawsze nie obeszło się bez otarć i małych skaleczeń.
Kiedy w końcu przebili się przez stado, ponownie przyspieszyli, starając się nadrobić stracone sekundy ucieczki.

-Trzeba jak najszybciej opuścić to miejsce.- usłyszał głos Galena, po czym wykrzesał ze swojego organizmu kolejne pokłady energii, aby zwiększyć i tak mordercze już tempo biegu.

Kilka chwil później obaj wiedźmini dostrzegli chwiejące się przed nimi drzewo. Wyglądało na to, że konar zaraz runie.

-Za dużo kurwa przypadków jak na jedną noc! To kolejna pułapka! Nie doceniliśmy skurwysyna, to LICHO!

„Racja...”- pomyślał. To ono musiało zwabić smoka i wystraszyć kikimory. Brego wiedział, że muszą pozbyć się go, bo inaczej nie da im spokoju przed długi czas, sprowadzając na nich same kurestwa. Musieli je znaleźć, jednak nie było to takie proste. Głos Licha może być bardzo wyraźny, jednak sama postać może znajdować się wiele kilometrów dalej...

-Odskakujemy w prawo!

Głos towarzysza wyrwał go z myśli. Wiedźmin instynktownie rzucił się w bok, jak krzyknął towarzysz. Dopiero po chwili zorientował się, że mało co nie zwaliło się na niego drzewo. To samo, które wcześniej się kołysało.
Brego wiedział co to oznacza. Licho musiało zwalić to drzewo, więc musiało gdzieś tam być. Wiedźmini wiedzieli, że mimo wierzeń wieśniaków, Licho można zobaczyć, a nawet dotknąć. A jeżeli można dotknąć to można i zabić...

Towarzysze przebiegli do złamanego konara, w poszukiwaniu źródła gówna w jakie się wpakowali. Brego wskoczył na konar z obiema klingami w dłoniach. Zmęczenie zaczynało dawać znaki o sobie. W mięśniach pojawił się zakwas, oczy piekły od wiatru i kurzu, a w ustach czuć było suchość.

-Nie jestem pewien, czy bestie przestaną nas gonić, gdy licho padnie!- zawołał do towarzysza- Jak tylko padnie biegniemy dalej. Musimy oddalić się stąd jak najszybciej i gdzieś odpocząć- dodał dysząc.

Wytężył wzrok, zaglądając w ciemność. Ono gdzieś tam było i wiedziało, że wiedźmini są blisko.
 
Zak jest offline  
Stary 02-10-2010, 23:06   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Widać było, że prefekt trzymał to miasto żelazną ręką na tyle mocno, że tutejsi woleli nie plotkować na "szefa". Tym bardziej dziwiła więc otwarta niechęć karczmarza do prefekta.
Może po prostu bał mniej się przejezdnych, niż ludzie handlujący na ulicy. Albo wiedział, że w jego karczmie nie ma wścibskich uszu prefekta. Wychodziło w sumie na jedno.
Kocura zaś żelazna ręka prefekta nie obchodziła, tak długo jak długo była z dala od jego grzbietu.
Był tylko ciekaw i nic więcej.
Sam budynek prefekta z dwoma strażnikami uzbrojonymi po zęby wskazywała na to, że tutejszy władca nie jest zwolennikiem bratania się z ludem. Z drugiej strony...nie wyglądało to aż tak źle. Może dałoby się z prefektem dogadać?
Jednak Luchs nie miał interesu w testowaniu tej teorii. I po obejrzeniu sobie budowli, szybko się oddalił w całkowicie losowym kierunku.
Trochę czasu zajęło błąkanie się czarodziejowi po Riedburne i szukanie uroków miasta (skubane uroki były chyba głęboko zakonspirowane, bo Kocur nie znalazł nic w tym miasteczku, co by mu się podobało), nim zaczepił go brodacz o fizjonomii zarośniętego prostaczka. Który po bliższym poznaniu okazał się prostaczkiem.

-W co dokładnie?- spytał Kocur. Po czym obrzucił brodacza krytycznym spojrzeniem.- I czy macie czym zapłacić panie....?
Rozmówca przez chwilę przypatrywał się czarodziejowi z nieskrywanym zaskoczeniem.
-Aaa... Bo ja żem nie powiedział! Na północ z chłopami się wyjeżdżamy.
Co prawda ja żem monet zbyt wiele nie mam, ale ma je zleceniodawca. On da.-

Po tej elokwentnej wypowiedzi, czarodziej miał ochotę strzelić chłopa w pysk co by otrzeźwiał, albo zaczął myśleć. Bo tyle słów wypowiedział, a treść przekazał bardzo skąpą.
Ale jakoś zdusił w sobie irytację.
-A ten...zleceniodawca, ma jakoś na imię?- spytał Luchs.
-Burknął jedynie, że wystarczy mi "Czarny ptak".
Ksywka jak u podrzędnego bandyty o zerowej wyobraźni. Czarny ptaszek brzmi bardziej prześmiewczo niż groźnie.
-Cudnie...- na twarzy Kocura pojawiła sie bardzo kwaśna mina. Spojrzał na pobliskich strażników, potem znów na chłopa pytając.-A co wy tam właściwie będziecie robić na tej północy. I co ja mam robić. Bo na razie pachnie mi to albo oszustwem, albo...czymś bardzo nielegalnym.
-Na północ wieziemy towary dla Czarnego Ptaka. Wóz mamy i do Tretogoru jedziemy. Potrzebny nam taki, co nas od Wiewiórków i ludziów złych opędzać będzie.-
po czym wskazał północny kierunek, obrazując umiejscowienie celu.
-Szybko się poruszać będziemy, jeśli będzie to możliwe.-
-A ilu was jest? I ile wozów?-
spytał Kocur spodziewając się kłopotów.
-Jeden wóz, dwóch chłopa.
To nie karawana, to nawet nie wyprawa...to dwóch ludzi i koń. Z czego pewnie koń robi za mózg drużyny. To jedna wielka kpina.
Kocur potarł czoło dłonią w irytacji, mówiąc do siebie.- Czy jestem, aż tak zdesperowany?
Westchnął głośniej i rzekł.- A choć któryś z was, zna się na gotowaniu?
-Po prawdzie to nie bardzo. Na ogień można coś wrzucić.-

Kocur splótł ramiona razem i spojrzał na chłopinę dodając z rezygnacją w głosie.- Niech zgadnę...to wasz pierwszy transport i wyprawa?
-Eee... No po prawdzie to tak. Jak żeście zgadli?
-Miałem szczęście... albo i pecha.-
odparł ironicznie Kocur i wzruszając ramionami rzekł twardym tonem głosu.- Wracając do sprawy. Ty mnie wynajmujesz nie czarny ptaszek...więc jakaś zaliczka mi się należy. Na dowód tego, co by się nie okazało, że na końcu wasz pracodawca się na mnie wypnie.
-A co takiego mamy zaliczyć?

Kocur miał coraz gorsze przeczucie, co do tej wyprawy. Potarł w irytacji czoło mówiąc.- Nieważne ...policzę się z tym waszym Ptakiem, sam. Wiesz, co właściwie wieziecie?
-Kupa żelastwa. Miecze takie i insze, pałki metalowe, siekierki na ludzi.
-To prowadź do tego wozu i...towarzysza podróży.-
rzekł na koniec Kocur.

Mieszkaniec Riedbrune skinął głową, prowadząc czarodzieja wzdłuż głównej drogi. Nie zatrzymywał się ani na chwilę, nie zakręciła ani razu.
Nieuchronnie zbliżał się do wyjścia poza krąg utworzony przez palisadę.
Śmiałym krokiem przeszedł przez otwartą na oścież bramę, kierując się ku obrzeżom miasta.
Kolejne, coraz to biedniejsza chaty i szopy zostawały w tyle, lecz mieszkaniec nieustannie szedł do przodu, wymijając innych przechodniów.
-Za tą chałupą-wskazał palcem "dom", zza którego wystawał dyszel wozu.
Znajdował się przy nim postawny jegomość z brudnymi blond włosami splecionymi w warkoczyki. Był średniego wzrost, acz postawny. Przyodziany był w workowatą, lnianą tunikę barwy słomy oraz brudne, brązowe spodnie ustępujące nieświeżością jedynie owym długim włosom zaplecionym w warkoczyki. Kartoflasta facjata zabarwiona była na buraczany kolor, zapewne pod wpływem samogonu. Małe, kaprawe oczka przypominały ślepka wieprza.

Wóz robił nie robił lepszego wrażenia od swych właścicieli. Klockowaty pojazd był zbity z nieco podniszczonych desek. O dziwo koła i osie wyglądały idealnie. Posiadał cztery zbite ze sobą ściany przytwierdzone do podłoża. Jedynie "wieko" było zdejmowane. Odchodził od niego dyszel.
-No dobra... Idź zakupić, prowiant na drogę i jakieś koce. Chyba że zamierzasz z kumplem żreć trawę. Co by tu jeszcze...parę bukłaków też dokup. Wyruszamy...za godzinę.- Kocur zaczął wydawać polecenia, biorąc sprawy w swoje ręce. Wyprawa wydawała się być jednym wielkim żartem. Woźnice imbecylami, a jej organizator niespełna rozumu. Na zapłatę za tą robotę Kocur nie liczył, ale zawsze to jakichś cel, no i żarcie za darmo. Spojrzał na brodacza i spytał.- I jeszcze jedno...jak ty i twój kompan nazywacie ? Ja jestem Martin Luter.
Przecież nie mógł ich nazywać, głupi i głupszy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 03-10-2010 o 12:13.
abishai jest offline  
Stary 03-10-2010, 02:38   #37
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Vernar spojrzał na mężczyzn i spytał:

-Co, ktoś go zabił?
-Tak, nawet wiemy kto.
-Czy przez przypadek rozmawiałem z nim cały wieczór?
-Nie strugaj debila. Widziałem cię-warknął niższy z rozmówców.
- Gdzie mnie widziałeś?
-Niech cię to nie interesuje-odpowiedział mężczyzna przypominający nieco krasnoluda.
- Jeśli dobrze rozumiem posądzacie mnie o zabójstwo, a jak raz ostatnimi czasy nikogo nie zabijałem. Pamiętałbym.
-Stary taty dupa w kraty. Bełt w łeb-nagle sięgnął do kieszeni, wydobywając bełt.
-Teraz sobie przypominasz?


Wydarzenia sprzed siedemnastu latu uderzyły w wampiryczna pamięć Vernara, Bernag był skurwysynem i idiotą, nazywał siebie gangsterem, jednak wampir wiedział, że żebrakowi orena by nie zabrał gdyby za nim setka ludzi nie stała. Kiedyś przejął cały Wyzimski handel medykamentami. Paru ludziom (i jednemu wampirowi) się to nie spodobało. Postanowili coś z tym zrobić zaczęli delikatnie, od partyzanckiego handlu ziołami po starej cenie, sprawdzonym medykom tylko. Vernar w tym czasie rył tak, że nie jednego kreta zawstydził. Dowiedział się wielu rzeczy, między innymi kto był autorem tego planu. Później przygotował się i uderzył szybko, cicho, i precyzyjnie. Najpierw zabił autora planu, a później właśnie Bernaga, strzałem z kuszy, Bernag był tylko marionetką.

Vernar spokojnie spojrzał najpierw na bełt, a później w oczy tego który go trzymał.
-A, o nim mowa. Zależało się cholerze
-Coś jeszcze, czy to wszystko co ode mnie chcieliście?
-Coś jeszcze-zabrał głos wyższy z towarzyszy.
-Nie wiedzieć czemu, góra chce, żebyś zajął jego miejsce.
-To znaczy? Jego miejsce było dosyć obszerne, nieco większe od jego rzyci.
-Między innymi kontrola rozprowadzania ziół po właściwej, czyli naszej cenie.
-Wasza cena nigdy nie była ani właściwa, ani dobra dla interesów.
-Nie tobie o tym decydować, ale wciąż jeszcze możesz zastosować się do polecenia naszych szefów.
-A jeśli nie?
-Zgaduj-wyszczerzył się niższy.
-Podejrzewam, że przez przypadek macie ze sobą kuszę.
-A widzisz przy mnie jakąś kuszę?
- Nie bardzo, tak samo jak nie widzę noży, ani tych słynnych nilfgardzkich gwiazdek. Co nie znaczy, że ich nie macie. Poza tym Bernag był w Wyzimie a do niej nie mam zamiaru wracać. Jeszcze coś?
-W takim razie zdejmuj gacie i pokazuj, że w dupie nie trzymasz kuszy-warknął, chcąc dodać coś jeszcze, lecz jego towarzysz nie dał mu niczego powiedzieć.- Uprzedzam, że odmowa nie spotka się z zadowoleniem mocodawców.
-A kto jest twoim mocodawcą?
-Zbyt wiele cię interesuje. To niebezpieczne.
-Niebezpieczne, wiem co to niebezpieczeństwo. A muszę wiedzieć czy wasz mocodawca jest mi w stanie zagwarantować bezpieczeństwo
-Jest i to musi ci wystarczyć.
-Takie detale nigdy nie są wystarczające. Niech wasz mocodawca da mi jakąś lepszą propozycję lub niech pojawi się sam.-
-Nie przyjdzie ani nie da drugiej propozycji.
-W takim razie przekaż mu dwa słowa: Spieprzaj dziadu.
-Dobrze-
skinął głową.-Szkoda, że nie zdążę ci przekazać informacji od niego. Z resztą tobie i tak będzie już wszystko jedno-wzruszył ramionami.
-Idziemy
-chwycił za kołnierz swego towarzysza, który nie przestawał wpatrywać się nieprzychylnie w Vernara.
W końcu znikli za drzwiami wozowni.

Ostanie zdanie Vernar potraktował jako groźbę śmierci, najpierw podszedł do drzwi stodoły i otworzył je gwałtownie, gdyby bandyci stali za nimi wpadliby do środka. Zobaczył ich odchodzących, postanowił ich śledzić. Gdy zorientował się, że idą w stronę Mariboru szybkim i cichym biegiem wrócił po konia, później śledził ich spokojnie idąc. W pewnym momencie koło jego świsnął bełt. Vernar odwrócił się i zobaczył mężczyznę ładującego kuszę. Chwycił miecz i wyszarpnął go z pochwy.

Dwójka śledzonych odwróciła się szybko, dzierżąc w dłoniach długie klingi!
W odległości około trzystu metrów od wampira stał kusznik naciągający cięciwę!

Pochwa z ciężkiej skóry uderzyła o bruk, a Vernar skoczył ku przeciwnikowi.

Człowiek przez chwilę próbował jeszcze dokończyć ładować kuszę, lecz szybko zrezygnował, widząc zbliżającego się z zadziwiającą prędkością, wroga.

Nagle stal klingi zderzyła się z drewnem kuszy, którą zasłonił się strzelec!
Jednocześnie z całej siły naparł na wampira, przepychając go o pojedyncze kroki do tyłu.

Vernar zmobilizował całą swoją wampirzą siłę by mieczem wykręcić młynka który powinien wytrącić przeciwnikowi kuszę

Broń odleciała w bok jedynie dzięki przewadze zaskoczenia w sile jaką dysponował Vernar.
To jednak nie koniec starcia. Kusznik, korzystając z nie zagrażającej mu pozycji klingi z wrzaskiem zderzył się z przeciwnikiem.
Nagle w kierunku szczęki wampira wystrzeliła dłoń z nożem!

Venar uderzył, jednocześnie kolanem w żołądek człowieka i pięścią w biceps ręki która trzymała nóż

Kusznik zgiął się lekko, lecz nie wypuścił noża. Przytknął rękę do ciała, przerzucając ostrze do drugiej ręki, wyprowadzając szybkie pchnięcie prosto w serce.

Vernar nie rozpoznał stali z której zrobiono nóż, pozostało mu mieć nadzieję, że nic mu nie zrobi.

Wampir naparł na kusznika odpychając go kilka kroków w tył, jednak ten naparł ponownie.

Vernar zrobił zgrabny piruet, którego nie powstydził by się nie jeden wiedźmin, wtedy też kusznik odskoczył.

Wampir wyprowadził szybkie pchnięcie w brzuch przeciwnika

Ostrze wbiło się w brzuch strzelca, powalając go w błoto.
Nagle Vernar usłyszał za sobą ciężkie, rozmyślnie stawiane kroki.
-Tak. Teraz my-uśmiechnął się człowiek, z którym wampir rozmawiał w wozowni. Nigdzie nie było widać niższego z dwójki.

Vernar mruknął - niech i tak będzie.- Po ciął krótko, na odlew, w tętnice szyjną
 
pteroslaw jest offline  
Stary 03-10-2010, 13:21   #38
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=lNM8buPiBz8[/media]


Szczury dawno straciły nią zainteresowanie. Gdy były zbyt natrętne elfka używała siły odsuwając od siebie gryzonie. Ciemnica, zaduch i świadomość że trzeba mieć oczy dookoła głowy doprowadziłyby do szału gdyby jeszcze połączyć je z samotnością. Towarzystwo szkodników okrętowych ratowało więc zmysły dziewczyny odrywając je czasem od przykrych przemyśleń i przypominając o nieugiętej przed butem człowieka matce naturze. Zakryta kapturem głowa uniosła się, słysząc głos sternika. Był on jak wschodzące słońce, razem z rześkim wiatrem znienacka sięgające zamkniętej w ładowni twarzy elfki. Pojawiła się nadzieja. W świetle minionego czasu jej nadejście sprawiło że Tilyel nie potrafiła dłużej czekać.

Szybko zdjęła kaptur i nadstawiła długiego ucha, wsłuchując się dokładnie w słowa mężczyzny. Jej dłonie z kolan wspięły się po skrzyni i pomogły się unieść. Przez chwilę zastanawiała się czy to może nie jest kolejna pułapka bosmana, wabik mający na celu wyciągnąć ją z ukrycia, ale nie mogła w to uwierzyć. A może nie chciała?

Ponownie zakryła głowę i zbliżyła się do drewnianych schodów zakończonych klapą na pokład. Usiadła na schodku i nasłuchując co dzieje się nad nią zaczęła szykować swój nowy wizerunek. Trzeba było stąd jak najszybciej czmychnąć, póki co przybrała wygląd kucharza Roya. Bo kto inny mógłby bezkarnie wyjść z ładowni? Miała tylko nadzieję że nie ruszał się on za często poza kuchnie, gdyby go spotkała mogłoby być gorąco. Elfka nie myślała już o niczym innym jak o postawieniu stopy na suchym lądzie. Naparła na klapę całą siłą by wyjść.

Wejście posłusznie otworzyło się, wypuszczając ją na zewnątrz, lecz... nie było lądu! Przynajmniej nie w pobliżu, gdyż malował się w dużej odległości od okrętu, zwróconego w jego stronę... Rufą!
Sztorm przemieszczał się zadziwiająco szybko. Chwila postoju sprawiła, iż odległość między łodzią, a porywistym wiatrem drastycznie malała.
Od wyjścia elfki spod pokładu do rozeznania w sytuacji wiatr wzmógł się. Fale coraz mocniej rozbijały się o kadłub, delikatnie omywając burty. Do czasu.
Z każdą chwilą pogoda stawała się coraz bardziej niespokojna.

Niesłychane... nie to nie możliwe!

Tilyel udała się sprawdzić czy da radę zrzucić do wody szalupę o której mówił kucharz.
Mała łódka znajdowała się zarówno po prawej jak i po lewej stronie okrętu. Obie spoczywały ukryte we wnękach, przykryte płachtami z nieznanego jej materiału.
Kiedy czarodziejka podeszła do nich i odpięła przykrycie przymocowane do pokładu statku, jej oczom ukazały się dwie obejmy przytrzymujące same szalupy.
Ich zwolnienie wymagało jedynie pociągnięcia dwóch dźwigni, poruszających nieskomplikowanym mechanizmem, dzięki któremu mała łódka zaczęła kolebać się zgodnie z ruchem statku oraz powiewami coraz bardziej porywistego wiatru.
Wewnątrz przyszłego środka transportu elfki spoczywały dwa wiosła oraz dwie wbudowane ławeczki.
Zaczepienie długiej liny spoczywającej na kołowrotku znajdujący się poza pokładem, o uchwyty szalupy nie było czasochłonnym zajęciem.
Zasada spuszczania była niezwykle prosta i logiczna, więc nie wymagała żadnej instrukcji.
Pozostał jeszcze problem załogi. Czarodziejka oparła się o szalupę wyciągając dłoń w kierunku przeciwnej burty. Na horyzoncie zgodnie z oczekiwaniem elfki pojawił się wielki okręt o równie wielkich napiętych żaglach.


Na ich powierzchni wymalowane były królewskie insygnia, oznajmiające iż jest to statek floty wojennej. Już chwilę potem po pirackim okręcie rozbiegły się niespokojne głosy, a męskie dłonie pokazywały kierunek w którym widać było płynącą prosto na nich zgubę.

Czarodziejka chwyciła za linę ciągnąc z całej siły i korzystając z tego iż większość załogi interesowała jej iluzja. Łódź jednak uniosła się do góry jedynie nieznacznie, choć prawie udało się dotknąć dnem nadburcia okrętu.
Nagle spadła tam, skąd się podniosła.
Okazało się że sama siła Til nie wystarczyła. Pociągnęła jeszcze raz, dodając własną masę. Przypominało to rozpaczliwą walkę o przetrwanie i tak było. Prawie zawieszona na linie dziewczyna wiedziała że każda chwila na pokładzie gra na jej niekorzyść. Każdy moment dawał szansę piratom na dostrzeżenie jej wysiłków.
W odpowiedzi na jej determinacje szalupa uniosła się nieco wyżej niż poprzednio... To wystarczyło.
Dno obtarło o falszburtę, wychylając się w końcu poza pokład!

Tilyel puściła linę, zaś ciężkie, formowane drewno spadło prosto na powierzchnię morza!
W tym samym momencie czarodziejka skupiła wzrok na niebiosach, a potężny grzmot przeszył z rykiem ciemne niebo zagłuszając odgłos upadającej do wody szalupy.
To jednak nie koniec. Trzeba było w miarę szybko zejść po linie, a by to zrobić, należało ją przymocować.
Drugi koniec liny jak wąż oplótł słupek nadburcia, skręcając się w węźle wyglądającym na zdolny do utrzymania elfiej czarodziejki.

Rozejrzała się, sprawdzając reakcje innych marynarzy, lecz wszyscy krzątali się po pokładzie lub stali nieruchomo na stanowiskach, oczekując rozkazów.
Największa ilość znajdowała się na maszcie. Najwyraźniej czekali na rozkaz zwinięcia żagli.
Część z nich zbiegała na dół zmieniając się miejscami z tymi, którzy właśnie wybiegali na pokład.
Jedynie sternik był osobą, która, jak się wydawało, nie miała zamiaru ruszyć się ani na krok od zajmowanej pozycji.
Stał, przypominając posąg. Wydawało się, iż prędzej popękają mu ręce niż puści ster obrócony do końca.

Oczy dziewczyny zabłysły nadzieją. To cud że nikt jej nie zauważył, nie czas jednak było się nad tym zastanawiać bo jeszcze nie opuściła okrętu.
Po mocnym szarpnięciu iluzjonistka nogami i rękami chwyciła grubą linę powoli schodząc na dół. Nie była w tym doświadczona i już sam początek okazał się trudny, na co jej twarz skrzywiła się w grymasie wysiłku. Już w połowie odległości mięśnie zaczął dręczyć coraz bardziej dotkliwy ból.
Sytuacji nie ułatwiał wiatr rzucający zarówno łódką jak i sznurem, wykorzystując cały dostępny luz.
Nagle węzeł puścił! Ciało czarodziejki wpadło do środka szalupy z czwartej części wysokości burty, niemalże łamiąc jedno z wioseł.
Uderzenie było bardzo bolesne, a nie gotowa na to czarodziejka jęknęła przeciągle z potwornym grymasem bólu na twarzy. Wygięła się, zaciskając zęby i czując rozchodzące się po ciele ciepło. Wiatr szastał jej włosami po twarzy, a Tila uniosła się pozbywając iluzji upodabniającej ją do pirata. Nie była na siłach by dalej grać w te gierki. Prawie wspinała się po deskach szalupy, tak ciężko było zebrać się po upadku. Chwyciła za wiosła by jak najprędzej rozpędzić szalupę w stronę brzegu. Każdy ruch sprawiał ból, ale czym on jest gdy we krwi buzuje adrenalina, a od determinacji zależy przetrwanie?

Przedzieranie się przez fale było męką. Szalupa płynąca na południowy wschód zderzała się z piętrzącą się wodą, coraz częściej wdzierającą się do środka.

- Człowiek za burtą! -wrzasnął jeden z piratów stojących na maszcie. Jego informacja spotkała się z zainteresowaniem, lecz nie uczyniono niczego, by “pomóc” kobiecie w małej łódce.

Deszcz siekł elfkę po twarzy, w mgnieniu oka czyniąc ją całkowicie przemoczoną, zaś woda morska, która jeszcze przed kilkoma chwilami z trudem przekraczała drewnianą granice burty, obecnie uderzała bezpośrednio w jednoosobową załogę.

Złowieszczy grzmot przeszył powietrze tuż po rozjaśnieniu czarnego nieba przez lśniąca parę: błyskawicę i piorun, oświetlające zarysy stopniowo oddalającego się statku piratów.
Tilyel odwróciła się, by sprawdzić czy kierunek żeglugi jest dobry, lecz... spostrzegła, że ląd znajdował się daleko po prawej stronie!

Należało szybko poprawić kurs!

Wiosłowanie z jednej strony stosunkowo szybko przyniosło efekt w postaci skierowania się dziobu do lądu, znajdującego się już tak blisko.
Niestety ustawiało to szalupę bokiem na pastwę stale powiększających się fal.
Nagle jedna z największych jak do tej pory spadła na łódkę! Siła uderzenia prawie wywróciła drewnianą łupinę, zaś samą czarodziejkę niemalże zmiotło z pokładu!
Tilyel walcząc o życie z siłami natury rozpłakała się, szlochając i łapiąc niespokojnie płytkie oddechy, ale płynąc dalej mimo policzków wymierzanych przez morskie fale.
Kolejne spojrzenie do tyłu uświadomiło kobiecie, że znowu zeszła z właściwego kursu! Ląd znajdował się niemalże całkowicie po stronie burty, a łódka ominęła półwysep z Bremervoord!
Wymusiło to kolejną zmianę!
Teraz konieczne było wyczerpujące płynięcie pod prąd!
Sama siła wiatru sprawiała wrażenie zdolnej unieść w powietrze człowieka. Jedynie deszcz zdawał się uniemożliwiać porwanie przez wicher, nasączając tkaniny do granic możliwości.
Wewnątrz szalupy zgromadziła się już woda morska sięgająca kostek.
Na domiar złego wiosłowanie pod prąd wymagało niebotycznych ilości energii, a ta niepokojąco szybko kończyła się.
Odległość od Bremervoord nie malała.
Walka z żywiołem stawała się coraz bardziej bezsensowna. Szalupa bez przerwy wspinała i spadała z wodnych gór.

Ponownie spojrzała ku celowi swej pogoni, lecz ląd oddalał się, podczas gdy sztorm nie uderzył jeszcze z całą siłą furii.
Kolejna fala zbliżała się z zawrotną prędkością. Cały czas rosła, osiągając w końcu wysokość połowy okrętu piratów!


Sunęła do przodu ociekając ponurą potęgą, podczas gdy kadłub szalupy zaczął powoli wznosić się!
Kąt dna w stosunku do morza zwiększał się, by w końcu wyrzucić elfkę z łupiny!

Czarodziejka wpadła do wody, nie wiedząc gdzie znajduje się łódka, lecz najgorsze jeszcze nie nadeszło!
Potężna paszcza fali niczym pysk zębatego potwora coraz bardziej pochylała się nad taflą słonej wody!
Patrząca w górę Tilyel odniosła wrażenie, że wodna masa spieszy ku niej z coraz większą prędkością, zakrywając całe niebo!
Nagle hektolitry wody uderzyły w drobną postać z całą swoją potęgą oraz furią, wpychając ogłuszone ciało w mroczne odmęty porażające bezwzględnym spokojem kontrastującym z ogromem chaosu na powierzchni.
Woda była zimna, twarda i ciemna... nieprzenikniona toń której otwarte, spłoszone oczy dziewczyny nie były w stanie zgłębić. Tilyel szybko zerwała z siebie lnianą pelerynę która znacznie ograniczała ruchy. Musiała też zrzucić ze stóp buty ciągnące ją na dno i nawet nie zauważyłaby pewnie jak szybko opada w dół pozbywając się ich gdyby nagle pleców nie dotknął inny znacznie zimniejszy prąd wodny który tak wystraszył dziewczynę że ręce same czym prędzej wysunęły się w górę rwąc twardą wodę morską.

Głębia zaciskała swe okowy, wciągając coraz to głębiej i głębiej! Bezmiar wód bezlitośnie ściskał klatkę piersiową, pragnąc zmiażdżyć ją na drobne kawałeczki!
Powietrze w płucach nie wystarczy na długo.

Elfka, odzyskawszy jasność umysłową podjęła walkę ze szponami morza! Zaczęła płynąć w górę, lecz ciemność powoli opuszczała swe kurtyny na oczy, a odległość wydawała się wcale nie zmniejszać! Ile można płynąć? Straciła orientację.

Czy ta woda nigdy się nie skończy?!


Płuca rozpaczliwie wrzeszczały o powietrze! Domagały się o niego z całą mocą, lecz mózg był bariera nie do pokonania! Racjonalna potęga nie dopuszczała do zaczerpnięcia tchu!
Adrenalina krążyła we krwi w ogromnych ilościach, zmuszając ciało do niewyobrażalnego wysiłku!

Nie chce jeszcze umierać!

Nie tu... proszę...

Powietrza...

Czarodziejka kurczowo trzymała się świadomości, ale organizm powoli zwyciężał. Wolniejsze i zdecydowanie bardziej wymuszone ruchy rąk oraz nóg, gwałtowniejsze lecz i coraz mniej zgrane słabły jak nadzieja.
Nagle zapadła ciemność, a świadomość odpłynęła, uwolniona z okowów siły umysłu, pozostawiając bezwładne ciało coraz bardziej opadające w toń...


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
Stary 06-10-2010, 22:16   #39
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pot. Tak pachniał tłum na południu.
W pewnym groteskowym sensie była to miła odmiana. Rzadko bytował w tej wielkości miasteczkach przez długi czas. W zasadzie przyznać musiał, że przez ostatni rok nie zawędrował do miasta , przynajmniej nie na dłużej. Ale miał przecież powody do trzymania się na uboczu, z dala od większych siedlisk ludzkich. Przemierzał trakty zatrzymując się w siołach, wsiach, rzadziej takich miasteczkach, zajazdach, z rzadka w gościnie ludzi trwale jak on oddalonych od cywilizacji. Sam myślał nieraz o takiej pustelni, ale zawsze myśl odpływała, gdy wyobraził sobie siebie polującego czy szukającego owoców leśnych. To zupełnie nie mogło się udać.

Był szczurem miejskim, dla którego monetą były kłamstwo i miecz, w tej kolejności. Coś jeszcze miał zarezerwowane do wyższych celów, ale to właśnie dla nich zachowywał, ładnych już parę lat, i nie zanosiło się, aby miał to wykorzystać.

Powody, które właśnie zniknęły w obliczu konfrontacji z trójką nieznajomych. Co więcej, przez połaszenie się na większy grosz i wykorzystanie wiedzy o magii do własnych celów naraził, w dłuższym rozrachunku, życie i to wcale nie tylko własne. Ktoś mógłby uznać, że w takiej sytuacji należy uciekać, jeszcze dalej.

Tłum nie ułatwiał mu koncentracji, gdy wracał pomiędzy budynki, nie musiał lawirować pomiędzy ludźmi jak choćby w Tretogorze czy nawet Oxenfurcie, jednak mimo niewielkich rozmiarów Torien zwyczajnie jak na takie miejsce było ich tu wielu, znacznie więcej niż na północy.

A tam właśnie musiał się teraz udać. Dla zachowania poczytalności odsunął myśl, że mógłby być nieprzerwanie sondowany. Wiedział, że musi dotrzeć do Redanii jak najszybciej. Tyle ile potrwać może droga?

Najpewniej musi wyprzedzić wieść rozchodzącą się z prędkością myśli. Możliwe, że sprawa jest błaha i właśnie się zakończyła, ale w jakiś sposób go obserwowali i dlatego konieczne będzie ostrzeżenie prawdziwych "kumów".
Zakładał jednak, że nie będzie miał tyle szczęścia i przybędzie już po jakichś wydarzeniach... nawet wtedy jednak będzie mógł się przydać.

Podróż bez florena czy orena przy duszy była z kolei znacznym ryzykiem i choć już nieraz przymierał głodem, nie zamierzał tego ryzykować o tej porze roku. Zazwyczaj zarabiał w drodze, robiąc także postoje, teraz jednak nie miał czasu, a trasę już raz pokonał, choć przed niespełna pół roku. Choć w tej okolicy wiele się wydarzyć mogło, nie byłoby to roztropne.
Zwłaszcza, że i tak miał jeszcze dwa dni i nic nie kosztuje korzystne ich zagospodarowanie...

Spacerując rzucił okiem na lazurowe, mimo pory dnia, niebo oraz nieco dla niego egzotyczne ubiory ludności. Północny Nilfgaard był niezwykle różnorodny kulturowo i zastanawiał się, czy to może być potencjalnie opłacalne czy utrudniać życie takim jak on. Analizując jednak dawne, proste sposoby zarobku w drodze, kiedy to we wsi w gospodzie wystarczyło jedynie broń w pochwie ostentacyjnie o ścianę oprzeć i w dwie staje przez chmury na niebie pokonane przy rześkim wietrze była już praca albo wiadomo było, że się nie znajdzie. Ponadto zazwyczaj łączył siły z kimś robiącym mieczem lepiej od niego, i mniejsze to ryzyko, i mimo konieczności podziału mógł utargować lepszą cenę i rzadziej bał się podjąć jakiegoś wyzwania... Żył z tego, prostego wymierzania wioskowej sprawiedliwości, wręcz wyzyskując często zdesperowanych mieszkańców, mających nagłą potrzebę uświadczenia czyjejś śmierci. I jak zwykle były to okazje, robota miała miejsce rzadko, ale pozwala przy rozsądnym, to jest niewiele setniejszym od nędznego wydawaniu przeżyć do następnej.

Wewnętrzne dywagacje i wspomnienia wespół z równoczesnym przyglądaniem się równie co on ignorowanemu niziołkowi, nieczęsto wcześniej widzianymi, zasłyszane niemal przypadkiem słowa...

- Jeszcze dziś, ale mam tylko jednego. Masz kogoś z polecenia? - zapytał siwy, acz dobrze zbudowany mężczyzna w długiej, białej todze.

- Nie, ale mało to osób potrafi machać żelastwem? Idź do karczmy. Tam z pewnością kogoś znajdziesz. - odparł kudłaty niziołek, obiekt skrytego zainteresowania Teda, właśnie go wymijający.

- Nie, tam też mogą siedzieć szpiedzy nieprzyjaciół. A może... - głos człowieka zniknął w gwarze.

Teddevelien westchnął z wrażenia przypominając sobie właściwe jego ojczyźnie powiedzenie, że szczęście nigdy nie opuszcza szczęśliwie urodzonych. Nie zmieniając zanadto tępa, dzięki właściwościom tłumu, ruszył za człowiekiem w bieli. Nie wyróżniał się, nie bł miejscowy. Nie był też jedyny. Śledzenie niziołka było nieproste, ale towarzyszącego mu człowieka już może się takie okazać. Trzymał się dalej, mając ich dobrze w zasięgu wzroku, zaintrygowany całą sytuacją. I zamierzał ich śledzić do skutku, uważając na sytuację. Podejrzewał, że mogą się bacznie rozglądać, jednak nie przejmował się tym, jednak ciekaw był gdzie mogą się zatrzymać w takiej mieścinie na rozmowę. I... nabór.
Dostawszy okazję od losu, nie zamierzał jej zmarnować, ani trochę.

Nie taktował tej kwestii zupełnie poważnie, ale wyczuwał ryzykowną i potencjalnie zyskowną sprawę. Sam zaś zastanawiał się, czy robić mieczem, czy może uda mu się dowiedzieć, choćby oferując to pierwsze, dość dużo by sprzedać jakieś informacje, zwłaszcza wymienionym zainteresowanym.
A to, jak zwykle, wiązało się z pewnymi zagrożeniami...

Po raz pierwszy od kilku dni Ted szczerze się uśmiechnął - jak zwykle, do losu i siebie...
 
-2- jest offline  
Stary 07-10-2010, 01:52   #40
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Rinbe:

Xanth:

-Idziemy!-otworzył drzwi, wypuszczając mężczyznę na deszcz jako pierwszego.
Okazało się, iż dźwięki dochodzące z zewnątrz wcale nie okłamywały uszu słuchaczy.

Kurtyna deszczu sprawiała wrażenie, jakby starała się utopić cały świat. Niestety zamysł chmury stawał się coraz bardziej prawdopodobny. Nie było ani jednego miejsca, w którym na drogach nie występowałyby kałuże o głębokości przynajmniej kilku milimetrów.

W rezultacie całe miasto zdawało się być jednym, wielkim, acz płytkim stosunkowo płytkim jeziorem.

-No to chlup!-odezwał się ponownie, przy wyjściu jednocześnie naciągając kaptur na głowę.

-Tędy!-skręcił w prawo, brodząc w stojącej na ulicach wodzie. Z pewnością w niektórych miejscach wdzierała się do domów, utrudniając życie gospodarzom.

W czasie rozmowy z Flichtirem ulice opustoszały. Najwyraźniej mieszkańcy obawiając się o swe dobytki pospieszyli do swych miejsc zamieszkania, ignorując spadające na ziemię potoki deszczu.

Rinbe przypominało teraz miasto duchów. Całkowicie opustoszałe i jedynie dwóch śmiałków ważyło się przecinać ulice, narażając się na podstępne ataki zjaw.

Kolejne mijane budynki coraz bardziej zbliżały Xantha i Trenta do północnej bramy Rinbe.
Ta wyłoniła się w całej okazałości tuż po wyjściu na główną drogę.
Właśnie ku niej skierował się czarodziej z uśmiechem na twarzy salutując jedynym, jak do tej pory, napotkanym ludziom.
Byli to strażnicy pilnujący bramy.

Stali nieruchomo z halabardami w dłoniach, osłonięci przed deszczem jedynie lnianymi koszulami założonymi pod kolczugi.
Otwarte hełmy spoczywały na głowach, czasowo pełniąc funkcję swego rodzaju rynien odprowadzających spadającą wodę, by spływała na ziemię tuż przed licami.

-Jak dzień, mości panowie?!-zapytał stróży.

-Do dupy, panie Trent, jak widać! Woda nawet w gacie włazi!-wykrzyknął stojący na lewo od wychodzących.

Jego surowa, kwadratowa twarz pokryta była kilkudniowym, czarnym zarostem tak gęstym, że skóra zdawała się być ciemniejsza niż w rzeczywistości.

-Nie dacie rady coś z tym zrobić?!-zapytał drugi o nieco bardziej chłopięcym obliczu, lecz zdecydowanie twardszych, stalowych oczach.

-Nie moja działka, panowie, ale jeśli to się utrzyma to niewątpliwie dam znać moim znajomkom!-odparł mag, po czym z ukosa spojrzał na swego towarzysza.

-Mam nadzieję, że nam wybaczycie, panowie! Nieco nam się spieszy!-skinął głową, wychodząc poza bramę.

~Zacznij prowadzić. Na bieżąco będę cię instruował gdzie iść-w głowie Xantha odezwał się głos Trenta, który zwolnił nieznacznie, trzymając się o dwa kroki za towarzyszem.

~Idź traktem w stronę Tretogoru. Za mniej więcej kilometr skręcimy w mały las, gdzie przestanę się odzywać. Naszym zadaniem będzie dojście do jego centrum-poinstruował, utrzymując stałą prędkość oraz dystans.

Miasto oddalało się od podróżnych, a nieustannie padający deszcz zmniejszył natężenie spadających kropel.
Zdawało się, że chmura zawiera jakby trochę mniej nieskończoną ilość wody.

~Tutaj skręć-ponownie zabrał głos Trent, nakazując zboczenie z głównego traktu wprost na łąkę.
W oddali majaczył rozległy, ciemny kształt w większości zasłonięty przez ulewny deszcz.

W miarę zbliżania się, obiekt ulegał szybkiemu powiększaniu, ukazując coś, co przypominało skupisko wielkiej ilości drzew.
Wszelkie wątpliwości zniknęły stosunkowo szybko, gdyż w istocie okazał się to cel.

-Kto idzie?!-kobiecy głos przeciął powietrze jak bicz, zatrzymując mężczyzn u stóp gęstwiny.

Nie było jej widać, lecz słowa wydawały się dobiegać z naprzeciwka. Mogła być sama, lecz równie dobrze w krzakach mogły kryć się dwie osoby lub więcej.


Kaedwen, droga do Rinbe w Redanii:

Sibard:

Kolejne metry powoli znikały za plecami, do czego przyczyniły się gęste zalesienie oraz krzaki, których lokum stanowiło podłoże pomiędzy konarami.

Zmierzch nadchodził nieubłaganymi, wielkimi krokami, poganiając podróżnych, czujących jego oddech na karku.
Doganiał ich, natomiast w zasięgu wzroku nie było nawet najmniejszej polany - potencjalnie najlepszego miejsca na rozbicie obozu.

Złośliwe kamienie zdawały się same podchodzić pod nogi. Jakby za wszelką cenę pragnęły wywrócić Sibarda oraz jego towarzysza.
Ten z kolei wyraźnie tracił siły również ze zmęczenia, lecz głównym powodem była krew wyciekająca z wielu bardziej lub mniej poważnych ran.

Początkowo szedł niezwykle żwawo, z większą werwą niż towarzyszący mu mężczyzna.
Być może nawet zbyt energicznie. Zupełnie tak, jakby pragnął przekonać wszystkich, zarówno zainteresowanych, jak i kompletnie niezainteresowanych, że nic mu nie jest.
Niewykluczone, iż najbardziej chciał przekonać samego siebie.

Niemniej jednak to szybko się zmieniło. Oddech stal się wyraźnie głębszy i szybszy, poruszanie się straciło nie tylko na prędkości, ale również na zwinności.
Każdy krok stawał się coraz cięższy, stawiany z większym trudem.

W efekcie obecnie bardziej wlekł się niż szedł.

Jego sposób, mający być pokrzepieniem dla umysłu, zostałby wyśmiany przez każdą osobę żyjącą w lesie lub taką, która spędziła w nim dużo czasu.
W pobliżu nie było jednak żadnego człowieka lasu, który wytknąłby błąd logiczny.

Liście straciły na swym soczystym, zielonym kolorze, przybierając zażółcone szaty pod wpływem zmiany barw rozsiewanych przez gwiazdę dzienną.

Gdy widoczność zauważalnie się pogorszyła, do uszu wędrowców dobiegło coś więcej niż tylko wszechobecny szum drzew, śpiew ptaków i inne dźwięki wydawane przez leśne życie.
Brzmiały trochę jak... głośna rozmowa.

Dwaj mężczyźni wyraźnie zwolnili, starając się poruszać w miarę cicho. Czyżby wpadli na obóz niedoszłych zabójców?

W miarę wymijania kolejnych drzew, odgłosy nasilały się. Coraz wyraźniej słychać było, iż należą do przynajmniej dwóch ludzi.
Tylko jeden niemalże krzyczał, jakby rugał rozmówcę. Drugi odzywał się rzadko. Być może nie chciał pogarszać sytuacji.

-Może zatrudnić ci pomoc?!-gorączkował się siwiejący osobnik, siedzący na miękkim futrze.
Sam odziany był w bardziej dworskie niż leśne odzienie składające się z bogato zdobionej tuniki w kolorze królewskiej purpury.

Ten sam odcień dało się dostrzec na rozgniewanej, lekko pulchnej twarzy o twardych rysach, potrafiących narzucić wolę mężczyzny bez wypowiedzenia przez jego ani jednego słowa.

-Powiedz coś wreszcie!-wrzasnął w kierunku szczupłego indywiduum, siedzącego na gołej ziemi, skulonego pod chłostą słowną.

-Nie...-chrząknął pod wpływem załamania się głosu.

-Nie potrzeba-rzekł cicho.
Zdawał się próbować ukryć pod kurtyną długich, ciemnobrązowych włosów spadających na ćwiekowaną skórznię.
Obok niego znajdował się długi miecz. Wiedział jak zrobić z niego pożytek, o czym świadczyła postura oraz pozycja w jakiej trwał.
Przypominała trochę defensywną postawę szermierczą.

-Alhen von Franzz. Arystokrata z otoczenia samego króla Hensleta. Podobnież popiera go Sabrina Glevissig. Musi być bardzo zdesperowana, skoro wpuszcza go do swojej sypialni-rzekł towarzysz Sibarda wprost do jego ucha.


Nilfgaard, Ebbing:

Brego, Galen:

Licho!

To musiał być powód problemów! Te wystąpiły dopiero po usłyszeniu zbrodniczych podpowiedzi.

Dopiero po nich zza kamienia wychynął łeb małego, czarnego smoka, węszącego tuż przy ziemi.
Nieprzypadkowo pięć kikimor wyskoczyło w popłochu z lasu, trafiając przed wiedźminów.
Lecące drzewo miało być zwieńczeniem podstępnego działania Licha.

Nagle dwaj łowcy potworów skoczyli w prawo, zanurzając się w gęstwinie drzew bagiennych, jednocześnie ignorując upadający na wyciągnięcie ręki, konar.

Musiała gdzieś tu być! Musiała gdzieś tu się schować!

Wypatrzenie ukrywającego się stworzenia podczas pościgu ze strony innych istot nie było najprostszym zadaniem pod słońcem.
Jakby tego było mało, podstępne konary, wyrastające spod ziemi lub wody, sprawiały wrażenie, jakby celowo miały zamiar pochwycić stopę biegnących.

Nagle coś drgnęło po lewej stronie!

Brego pierwszy zauważył cel! Od razu, niemalże pod kątem prostym skręcił, rzucając się na potwora!
Tuż obok niego nad bagiennymi pułapkami przeskakiwał Galen!



Jednooka, wychudła staruszka rozdziawiła bezzębną paszczę w niemym krzyku, odrywając się od drzewa, zza którego do tej pory wystawiała jedynie mrugające pojedyncze oko.

Nagle rzuciła się do ucieczki!
Z zadziwiającą i godna pozazdroszczenia zwinnością przemykała się między bagiennymi wyzwaniami Ebbing!
Te zdawały się wogóle jej nie dotyczyć!

Powoli, acz sukcesywnie oddalała się od pogoni dokładającej wszelkich starań, by ją dopaść.
Wiedźmini nie mieli najmniejszego złudzenia, że Licho nie da im spokoju póki ich nie zabije.
Następnym razem nie da się tak łatwo wytropić.

Jeszcze do niedawna duża, wyraźna postać obecnie była wielkości karła. Najwyraźniej Licho zdawało sobie sprawę z przewagi, jaką ma nad łowcami potworów, przynajmniej na tym terenie, spowalniających pościg.

Bagienna roślinność przerzedzała się, zaś podmokłe podłoże coraz częściej zastępowane było przez twardy grunt.
Pokręcone łapy korzeni jedynie sporadycznie wyciągnięte były spod ziemi jak zakrzywione dłonie trupów, pragnących pochwycić żywych tylko po to, by wciągnąć ich do swego królestwa.
Lub wydostać się do tego, w którym nie mają prawa przebywać.

Licho przestało się oddalać!

Nagle w oddali pojawiła się rozległa rzeka! Granica Ebbing z Metinną!
Ta bariera powinna skutecznie powstrzymać Licho...

Stwór jednak wykonał kilka skoków, nie zmniejszając nawet prędkości i znalazł się po drugiej stronie rzeki!
Ale jak...?!

Pień!

Na wodzie znajdowała się pokaźnej wielkości kłoda mocno zakotwiczona w ziemi grubymi jak udo korzeniami.
Po drugiej stronie było zwalone identyczne.

To nie mógł być przypadek. Ktoś celowo stworzył sobie prowizoryczny most, nie przejmując się życiem roślin.

Brego i Galen wlecieli na pomost, zwalniając jedynie nieznacznie. Każde poślizgnięcie na mokrym drewnie oznaczało upadek do wody.
Każdy upadek oznaczał koniec gonitwy.

Szybki skok oraz kolejne metry zbliżyły dwójkę do drugiego brzegu.
Ten został osiągnięty już w uderzenie serca później, lecz do tego czasu Licho zmniejszyło się do rozmiaru szmacianej lalki!

Drzewa przerzedzały się jeszcze mocniej, płynnie przekształcając las w równinę ze sporadycznie występującą wysoką roślinnością.

Rozpoczynała się Mag Deira - jedna z większych równin. Ta zajmowała trzecią cześć Metinny.

Cel ponownie przestał się oddalać, acz ni razu nie zaczął się zbliżać!
Ile to gówno miało sił?!

Zmęczenie coraz mocniej dawało się we znaki mutantom, którym nawet zmieniony metabolizm przestawał pomagać.
Musieli szybko ją złapać nim opadną z sił, co było równoznaczne z pozwoleniem na ucieczkę.

Obaj przyspieszyli, w pełnej krasie prezentując wiedźmiński, forsujący tempo sprint, podczas którego dystans wreszcie zaczął maleć!
Nie wystarczająco szybko.

Siły topniały jak lód na prażącym słońcu, a od złapania uciekiniera mogło zależeć życie!

Po kilku chwilach stało się jasnym, że cel jest nieosiągalny z powodu zmęczenia pościgu.

Nagle, nie wiedzieć czemu, Licho gwałtownie skręciło w prawo!
Pędzący z zawrotną prędkością najemnicy zdawali się szybować ponad bujnymi trawami, poruszając się po przekątnej względem toru ruchu uciekiniera!

Odległość zaczęła drastycznie maleć!
Jeszcze trochę wysiłku i się uda! Musiało się udać!

Licho leciało na złamanie karku, lecz było już wielkości człowieka! Poruszało się niemalże na długość miecza!
Najwyraźniej również to spostrzegła, więc odbiła w lewo, choć nie tak drastycznie jak weszła w poprzedni zakręt!

Dzięki temu manewrowi kupiła sobie kilka chwil, jednakże te błyskawicznie zostały zniwelowane!

Nie było sensu próbować spowalniających cięć, o czym wiedzieli.
Sztychy mieczy wystrzeliły do przodu, napotykając coraz większy opór, gdy nagle...

Eksplodowała!

Mężczyźni stali umazani rozbryzgami czegoś, co niedawno jeszcze było potworem.
Brego znalazł na sobie całkiem spory kawałek jelit owiniętych wokół szyi, za Galen dostał czymś prosto w twarz.
Ciężko było zidentyfikować zmasakrowany organ.

Coś było jednak nie w porządku.
Tak mógł zareagować jedynie pęcherz wypełniony powietrzem do granic możliwości, ale nie żywa istota!
Nie sama z siebie!

Z oddali do uszu dyszących ciężko wiedźminów dobiegło coś, co mogło być wytłumaczeniem.
Stukot kopyt uderzających o glebę niewiele wyprzedził doznania wzrokowe. Dwóch jeźdźców galopowało ku miejscu rozbryzgu.

Jednym z nich był rycerz dzierżący zielono-niebieski proporzec łopoczący w pędzie nadanym przez wierzchowca.
Pod burym płaszczem dało się dostrzec ciężki pancerz oraz garnczkowy hełm na głowie.

-Witajcie szlachetni podróżni! Zrazu żeśmy się domyślili...-zaczął rycerz.

-Zamknij japę pustołbie. Mielesz ozorem zupełnie tak, jakbyś ty zidentyfikował w tym gównie, Licho-warknął osobnik na drugim koniu.

Był to mężczyzna o gładko ogolonym, smagłym obliczu niezasłoniętym przez długie, kasztanowe włosy związane w koński ogon.
Długi, brunatny płaszcz okrywał szczupłą sylwetkę odzianą w ciemnoniebieską koszulę.

-Zrazu żeśmy na pomoc pospieszyli...-zaczął rycerz ponownie.

-Żeśmy pospieszyli, a to się rozprysnęło! MY pospieszyliśmy, a to SAMO wybuchło?! Strasznie, kurwa, ciekawe-czarodziej wyglądał tak, jakby za chwilę miał paść na kolana i modlić się do Melitele o cierpliwość.

-Co waszmoście o tak porze późnej na trakcie robią? Może pomocy jakiej...

-Nie, do kurwy nędzy! Ileż razy w ciągu jednego wieczora, czubie?! Mamy robotę, świta coś?! Czy pod tymi tonami blachy kryje się jakikolwiek intelekt?!-wydarł się mag, a jego ręce opadły w geście bezsilności.

-Może pomocy jakiej?-dokończył uparcie rycerz.

Czarodziej w tym czasie zaczął mamrotać pod nosem coś kompletnie niezrozumiałego.
Łowcy byli jednak przekonani, że była to seria klątw pod adresem towarzysza.


Stoki, Riedbrune:

Kocur:

-Ano i nie zawadziłoby. Ja? To będzie Mos-skinął głową człowiek, który podszedł wcześniej do Luchsa, po czym odszedł po zakupy.

-Miło mi poznaććć. Fulo hesteem-wyciągnął rękę drugi, nieco podpity osobnik, szczerząc się głupkowato.

Godzina na szczęście lub wręcz przeciwnie, zleciała zadziwiająco szybko, zważając na to, iż nic się nie działo.
Wóz wzbudzał zainteresowanie mieszkańców, ale wszyscy jedynie patrzyli z daleka, poświęcając uwagę każdemu elementowi: samej konstrukcji jeżdżącej, Fulowi i Kocurowi.

Jedynie pod koniec czekania do wozu z powątpiewaniem zbliżył się młody człowiek, prowadzący dwa gniadosze.

-Miałem dostarczyć i zaprząc do... To tu?-zapytał mocno niepewny.

-Eheee!-potwierdził pijany, którego raptownie dopadła czkawka, wstrząsająca całym ciałem.

Wierzchowce bardzo szybko, niemalże w pośpiechu zostały zaprzęgnięte, zaś młodzieniec oddalił się tak szybko jak tylko mógł.

-Mhoże łyhhha?-zaproponował Fulo, prezentując pokaźnej wielkości gąsiorek.

-Mam wszystko, coście mówili-rzekł nadchodzący Mos.
Niestety nie wyglądało to na wymienione przedmioty.

-Pomyślałem se, że po kiego mam kupować cosik nowego, jak u mnie w chałupie wszystko jest!

-Jedzenie tu-zaprezentował nadpsuty ser, stare mięso i mocno zeschnięty chleb, będący w istocie sucharkiem.

-Tu na picie-postawił obok wozu trzy zniszczone, brudne dzbany z zakryciem.

-A tu koce-rozłożył materiał. Ten okazał się nie tylko brudny, ale również podziurawione bardziej niż ser, który Mos pokazał przed chwilą.

-No to... Jedziemy!-rzekł, wsiadając na kozła, natomiast "skarby" wyniesione z domu wylądowały wewnątrz, na towarze.
Obok niego z wyraźnym trudem zasiadł Fulo, który z niezwykłą dbałością postawił gąsiorek na własnych kolanach.

Kiedy na wozie znalazł się również Kocur, Mos popędził konie. Te wytoczyły się na główną drogę, wykonując ciasny zakręt.
Ruszyli na północ!

Zniszczone chatki znikały w tyle, roztaczając widoki na szeroki trakt prowadzący prosto do twierdzy Scala.
Stosunkowo gęsto rozmieszczone drzewa były zbyt rzadkie, by nawet próbować nazwać je lasem, a jednocześnie nazwa "równina" nie przystawała do tego miejsca.

Pomiędzy drzewami panowało niepodzielnie królestwo wysokich traw wraz ze sporadycznie porozrzucanymi większymi kamieniami.
Horyzont również nie przedstawiał się ciekawiej. Cały czas mieli przed sobą ten sam krajobraz pomimo stosunkowo szybkiego przemieszczania się.

Kocur domyślił się, że powinni bez większych problemów przekroczyć Jarugę jeszcze tego samego dnia.
Dlatego też bramy Scali powinny się pokazać już następnego dnia.

Zapowiadała się bardzo długa podróż uprzyjemniona przez dyskusje Mosa i Fula, dyskutujących o przewagach własnej kosy nad kosą rozmówcy.
Zadziwiającym było ile czasu można powtarzać ten sam argument. Luchs zgubił się po połowie godziny.

Na drodze pojawiło się coś, co pozwoliło na chociażby chwilowe skupienie uwagi.
Szybko okazało się, że jest to czarnowłosy mężczyzna w skórzanym pancerzu. Poniżej, do pasa przytroczone miał dwa krótkie oraz jeden długi miecz jednoręczny.

Gdy odwrócił głowę, Kocur rozpoznał w jego pociągłej twarzy elfie rysy. Istnienie krwi starszej rasy potwierdzały krótkie, spiczaste uszy.

Oprócz cech fizycznych było jeszcze coś... Coś ciężkiego do zidentyfikowania, ale sprawiało, że ów osobnik mu się nie podobał.

Może to przez grafitowe oczy, niewzruszone oczy? A może nie?

-Panowie! Gdzie się wybieracie?-zapytał z uśmiechem rozjaśniającym jedynie usta.
Nastąpił on po zaskoczeniu, gdy zobaczył Luchsa. Zupełnie tak, jakby spodziewał się zastać wóz z tą dwójką, lecz nie z nim.

-Dhoo Tregotoruuu!-odparł Fulo.

-Zdaje się, że mamy identyczne kierunku wędrówki. Mogę się przyłączyć?-zapytał śmiało półelf.

-Im nas więcej, tym bezpieczniej! Jak cię nazywają?-zabrał głos Mos.

-Różnie, ale najczęściej po imieniu. Mennil-przedstawił się, zajmując miejsce na wozie, lecz nie na koźle.

-A dla kogóż to taszczycie tak wielki załadunek?

-Znaczy się, komu go wieziemy? Czarnemu Ptakowi. Znacie może?

-Znamy, znamy-uśmiechnął się enigmatycznie nowy członek grupy.

-Słyszeliście o ostatniej masakrze jaka się dokonała na transportujących towar dla niego? Mówią, że cała polana zrobiła się czerwona od krwi...-urwał nagle, dając czas na przemyślenie jego słów.

-Ale z pewnością ludzie przesadzają-uśmiechnął się ponownie, widząc blade twarze dwóch inicjatorów podróży.

-A jak to jest z tobą? Nie przystajesz do tamtej dwójki-zapytał nieco ciszej.

-Co tu robisz?-zapytał, przyglądając się uważnie Kocurowi.
Ten jednak zobaczył coś jeszcze - tatuaż szakala na szyi...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 07-10-2010 o 02:39.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172