Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2010, 21:49   #8
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Do wyprawy tej się nie garnął. Wprost przeciwnie, był całkowicie przeciw. Jednakże los zadecydował inaczej...a może jego ciekawość?

- Skłanianie głowy nie było potrzebne.- odparł Haveloc cicho i po chwili dodał.- To ty jesteś wszak reprezentantką korony, nie ja.
Po czym ruszył za Lady Trufire.
-Kultura nie łączy się z hierarchią, jest ponad koronami i tytułami. -odrzekła lady gdy zmierzali do jej gabinetu.
w gabinecie czeka Arkronnus-sędzia, w jego obecności Lady i Haveloc muszą podpisać dokumenty (akt własności zamku Chimerion z imienia i nazwiska wypisany w wieczyste posiadanie sir Havelocowi Deneith i jego potomkom).
-Co zamierzasz gdy już dopełnimy formalności?
- Nie wiem pani... prawdopodobnie wrócę do domu. Alhana czeka tam na mnie.-
odparł arystokrata podpisując.
-Rozumiem, że chcesz ją chronić swą obecnością..? Swoją własną piersią, jeśli byłoby trzeba? -lady zadawała kolejne pytania również wypełniając kolejne pola na podpis i pieczęcie.
-To moja siostra, pani, moja jedyna rodzina. Ona i niedołężniejący ojciec. Nie mam komu powierzyć nad nimi opieki.- odparł Haveloc, odcisnął pieczęć w wosku.- Gordric miał mnie. On mógł robić karierę na dworze i odbudowywać wpływy rodu Deneith. Ja zaś nie mogę, zresztą ... żaden ze mnie rycerz, lady Trufire.
Sędzia który potwierdził pieczęcią pisma pokornie wyszedł z gabinetu gdy Trufire mu podziękowała, zostali sami. Kobieta wpatrywała się w niego gdy mówił o swej odpowiedzialności, siostrze i ojcu.
-Masz szczytne cele Havelocu, jednak twoje dotychczasowe życie przesłania ci szerszą perspektywę. Moi ludzie zostali na Chymerionie by bronić zamku przed bandytami, jest ich jednak tylko kilka tuzinów.
Zwróciła uwagę szlachcica na rozłożone na stole pergaminy, które okazały się mapami i szkicami map północnej części Cormyru. Wskazała czarną kropę podpisaną Crag.
-Ten zamek chroni pół królestwa przed goblinoidami z gór, barbarzyńcami ze skalistych ziem i zhentilczykami od północy. Jak widzisz jest jedyną zaporą przy Przełęczy Gnolli. -jechała palcem w dół- tu jesteśmy teraz, ten prostokąt to Hillmarch. -kolejny ruch palcem po mapie na południe- a tu Chimerion i równiny przy Wodach Wywernów. Jeśli armie wroga przełamią Crag to przeleją się właśnie w tym kierunku spływając między Borem Hullack i bastionem Arabel.
Lady zrobiła przerwę bacznie obserwując Haveloca.
-Czy naprawdę chcesz bronić swego domu i rodziny Havelocu? Możesz myśleć, że Gordric gonił za sławą i uznaniem, prawda jest jednak bardziej przyziemna: bronił Ciebie, twojej siostry i ojca z Suzail.
-Możesz myśleć, że was opuścił. Gordric poświęcił życie by was chronić, a jego nieobecność była ceną którą płacił każdego dnia myśląc o rodzinnych stronach.
-Gordric był rycerzem, ja nim nie jestem... Po co więc?... Jaki byłby ze mnie pożytek?-
Deneith przesunął palcem po mapie.- Ile może zdziałać jeden człowiek? I czemu bierzecie awanturników, a nie regularne wojsko, do odbicia Crag?
-Jesteśmy tym kim musimy być Havelocu, nie rodzimy się z przypisaną rolą do odegrania.. -
jakby odpłynęła na moment we wspomnieniach- Ile może zdziałać jeden człowiek? Wiele, bardzo wiele. Są w Krainach ludzie tak potężni, że przesuwają góry, a każdy z nich był kiedyś starszym czy młodszym bratem, czyimś synem i mężem.. Zamek został obsadzony przez wroga, potrzebujemy sprytnego sabotażu by odbić Crag, a ten uda się jedynie z zaskoczenia i od wewnątrz- jeśli wiesz co mam na myśli. -zakończyła znacząco.
-Potrzebujecie ryzykantów.- westchnął Haveloc, spoglądając na mapę.- Jeśli nawet odbicie się powiedzie... to ci którzy przeżyją, sami nie utrzymają Crag. Potrzebna jest jeszcze armia, która wesprze ich od strony murów podczas podboju i przejmie po nich zamek... regularna armia.
Nagle spojrzał prosto w oczy kobiety.- Dlaczego ci zależy, abym się w to zaangażował?
Kobieta, czy jak bardziej przystawało do jej typu urody "dziewczyna", uśmiechnęła się i nachyliła się nad dzielącym ich stołem tak że jej łokcie wylądowały na blacie. Tym samym zbliżyła się do stojącej na stole świecy pisarskiej którą zostawił Arkronnus, znowu przemawiała całą sobą w pełnym świetle.
-Będzie i armia, moja w tym głowa. Mi zaś leży na sercu powodzenie ich ataku, powodzenie całej wyprawy. -jej twarz spochmurniała nieznacznie- Kto lepiej wypełni to zadanie niż ci którzy mogą stracić wszystko na jego niepowodzeniu? Znam też historię Gordrica Deneith, mogę opowiedzieć ci o jego "podbojach" w Suzail -uśmiechnęła się, a cała powaga rozmowy prysła w szczerości jej rozbawienia.
- Domyślam się.-
rzekł nieco ironicznie się uśmiechając Haveloc.- Zapewniam cię pani. I w rodzinnych stronach, miał powodzenie.
Arystokrata wiedział, że jego brat był tym wszystkim, czym on nigdy nie będzie. Lekko zakłopotany obecną sytuacją Haveloc spytał.- Czy można poznać twe imię? Jeśli nie jest to zbyt wielka śmiałość... z mej strony.
- Miałam na myśli podbój królewskiego dworu Havelocu, od przybysza z prowincji po wiernego rycerza Azouna i przyjaciela regentki. Moje imię nie jest tak znane tak samego Gordrica, a i to nie bez powodów których wolałabym nie wyjaśniać. "Imiona to sztylet dla przyjaciela" jak mawiał mój dawny druh. Rozumiesz zatem.. -urwała zdanie nadal jednak patrzyła na niego przenikliwie.
-Podbój królewskiego dworu nie dla mnie. Choć udam się do Crag by pomóc, to nie sądzę bym był potrzebny w czasach pokoju.- odparł Haveloc dodając z lekkim uśmiechem.- Nie każdemu pisana kariera na dworze, pani.
Spojrzenie Haveloca spoczęło ponownie na mapie.- A skoro już tam wyruszam, to czy mogę samolubnie zażądać paru rzeczu? Po pierwsze dostępu do zapasu ziół i mikstur świątyni Helma, Po drugie, sprowadzenie baryłki prochu dymnego z najbliższej świątyni Gonda.
- Mogę przekonać kleryków by podarowali ci kilka mikstur, ale nie wiele ponad to. Najbliższa świątynia Gonda.. do niedawna znajdowała się w Tilverton. Teraz pozostały jedynie w Suzail i Marsember. Proch dymny to rzadki towar, ale gdy wrócimy będziesz miał czym przetrząsać magazyny i prywatne składy, rzadki ale osiągalny w czasie wojny.
- Mikstury byłyby przydatne pani, ale... jeśli można sam także wolałbym przetrząsnąć ich zapasy.- Haveloc nie potrafił się zdobyć na szczerość, i powiedzieć czego zamierza szukać. A mianowicie trucizn i jadów których używano do produkcji odrtutek i antidotów.
Po czym zmienił temat pytając.- Kto właściwie będzie przewodził tej całej grupce ochotników, którą dzisiaj zwerbowała świątynia Helma. Ty, czy może ktoś inny?
- Ja osobiście. -odrzekła krótko.
- Dysponujesz oczywiście mapami zamku prawda? Otoczony on jest fosą?- upewnił się arystokrata.
- Znam zamek jak nikt inny, niech cię to nie martwi.
-Nie jestem pewien jakiej pomocy będę mógł udzielić tobie. Jestem alchemikiem, nie żołnierzem, czy magiem.-odparł Haveloc.
- Czy masz zatem jakieś przydatne napoje? Potrafisz wytwarzać eliksiry i przyrządzać rośliny by służyły swymi właściwościami zwalczać przeciwności? -pytała z lekką ironią, choć nie retorycznie. Istotnie była ciekawa jego umiejętności.
-Potrafię tworzyć mikstury o sporych możliwościach, ale działających przez zbyt krótki okres czasu i na własny użytek. A także zwykłe eliksiry jakie sporządzają magowie, ale... tak samo jak u magów, zajmuje mi to sporo czasu.-odparł arystokrata przyciśnięty jej spojrzeniem "do muru".- Dysponuję wiedzą medyczną, ale przypuszczam, że w tym przypadku lepiej zdać się na kapłanów. No i nie zabrałem odpowiednich narzędzi medycznych. Więc będę odpowiedni zestaw musiał pożyczyć ze świątyni. No i... tworzę bomby. Ładunki wybuchowe... jednak nie tak silne jak proch dymny. No i bezużyteczne chyba w tak subtelnej misji.
- Twoja skromność budzi szacunek Havelocu, jestem pewna, że skrywane pod nią umiejętności również. Do Crag musimy jeszcze dotrzeć, a drogi nie są bezpieczne, zwłaszcza dla naszych wrogów, gdy eksplozje rozerwą ich szeregi. -oświadczyła pochwalnie.
-Skromność...- Haveloc uśmiechnął się kwaśno. Nie uważał się bowiem za skromnego, a realistę. Spojrzał na podpisane dokumenty dodając.- Pozostaje jeszcze jeden szczegół. Przygotowanie podobnych papierów, gdybym... poległ. Czy możliwe jest przygotowanie czegoś takiego, bez fatygowania Alhany wyjazdem?
Trufire oniemiała na moment, po czym odpowiedziała smutnym głosem:
- Oczywiście, zostawię instrukcje helmitom, możesz być pewien, że dotrzymają obowiązku.
- Cieszy mnie to. Zapewne masz teraz dużo do przemyślenia i przygotowania pani. Ale... jeśli nadarzy się okazja, chętnie porozmawiałbym o mym bracie. -Haveloc skłonił się przed kobietą powoli szykując się do wyjścia.
- Tedy do następnego spotkania, nic nie zabija nudy na trakcie lepiej niż rozmowa. Przywołaj Metiasa stojącego przed wejściem, zaprowadzi cię tam gdzie chcesz się udać. Dobrej nocy. -odpowiedziała gdy zamykał drzwi.

Zgodnie z zaleceniem Lady Haveloc zamykając za sobą drzwi, zwrócił się do mężczyzny stojącego obok nich. - Jesteś Metias, prawda? Lady nakazała byś mnie zaprowadził do komnaty w której helmici przygotowują mikstury i zioła.


Haveloc wyszedł ze świątyni Helma zamyślony. Lekko opuszczona głowa spoglądała wprost na drogę tuż przed stopami szlachcica. Arystokrata opuścił przybytek Helma dość późno, tak więc zapomniał nawet z kim tu przybył. Myśli jego nie krążyły ani wokół rycerza, ani wokół egzotycznej czarodziejki. Zabawne jak jedna rozmowa może obrócić życie do góry nogami.

Zamyślony arystokrata spokojnie przekroczył próg Gospody Masońskiej. W głównej sali kilkoro innych gości spożywało wieczerzę, jednak Haveloc pragnął jedynie jak najszybciej dostać się do wynajętego pokoju oraz ciszy i spokoju jaki miał mu zapewnić. Nie sprawił mu więc przyjemności widok sir Arthru, który zobaczywszy go zakończył rozmowę z oberżystą i ruszył dziarskim, wojskowym krokiem w jego stronę
-Lordzie Deneith.- Ukłonił się nisko. - Czy mógłbym zająć waszmości chwilkę?- Zapraszającym gestem wskazał jeden z niezajętych stołów.
Arystokrata spojrzał na rycerza nieco roztargnionym spojrzeniem, po czym rzekł.- Oczywiście. Czemu nie.
Po czym przysiadł się do wskazanego stolika, bębniąc nerwowo palcami po jego blacie.
Arthru zajął miejsce na przeciwko arystokraty. -Muszę prosić o wybaczenie, ale nie będę mógł towarzyszyć waszmości w drodze powrotnej do Chimerionu. Dostałem nowe rozkazy, jutro wyjeżdżam.
-Rozumiem.-
odparł spokojnym tonem szlachcic nie dziwiąc się temu obrotowi sytuacji. Po chwili zaś dodał.- Nie masz się z czego tłumaczyć sir Arthru. Żołnierz posłusznym być musi... czy jakoś tak.
-Dziękuje za zrozumienie, panie.-
rycerz się uśmiechnął. - Jednak obiecałem zapewnić waszmości bezpieczeństwo, a rycerz zawsze dotrzymuje raz danego słowa.Dla tego, panie, gdy już uporasz się ze wszystkimi sprawami jakie sprowadziły cię do Hillmarch udaj się do komendanta straży miejskiej. Rozmawiałem z nim wcześniej i zgodził się wysłać z waszmością kilkoro strażników w drogę powrotną. W ten sposób, będę miał pewność, że powrócisz panie bezpiecznie do swej zacnej siostry i rodzinnego zamku.
- Ja...
- zaczął arystokrata, by po chwili przerwać. Źle się czuł w tej roli. Nie zwykł bowiem tłumaczyć się ze swych decyzji, ani też zwierzać.-...Obawiam się, że pilne sprawy opuźnią mój wyjazd do Chimerionu.
Ani kłamstwo, ani prawda. Arystokrata nie potrafił się zdobyć na nic więcej.
Po chwili spytał.- Czy znasz może kogoś godnego zaufania? Potrzebuję gońca, który dostarczy mój list do siostry.
-Niestety panie, moja chorągiew wyruszyła do lasu Hullack, by dopaść ukrywających się tam orczych maruderów, w mieście nie znam właściwie nikogo.-
Powiedział przecząco kręcąc głową. - Chociaż, są jeszcze sir Michał i sir Tom, również rycerze purpury i moi serdeczni przyjaciele.- Dodał po chwili namysłu. - Niestety obaj w tej chwili wyruszyli ścigać niedobitków zieleńców, których spotkaliśmy wczoraj. Wrócą zapewne za kilka dni.
- To... kłopotliwe.-
westchnął Haveloc. Podniósł w górę dłoń i przywoławszy służkę zamówił wino. A gdy przyniesiono alkohol, nalał sobie do przyniesionego pucharka i wzniósł toast.- Za przyszłe zwycięstwa i sukcesy.
Rycerz pospiesznie nalał drugie naczynie i wzniósł je do góry. - Za sukcesy.- Powtórzył toast i obaj upili łyk czerwonego trunku.
-To wyruszasz do lasu Hullack. Niebezpiecznie tam?- spytał Haveloc popijając wino.
-W Lesie Hullack?-Arthru zamyślił się przez chwilę.- Raczej nie. Rycerze mają tam do czynienia z raz już pokonanymi goblinoidami. Zapewne większość z ukrywających się tam grup nie ma nawet przywódcy. Jednak nie tam wyruszam.- Podniósł kielich upijając mały łyk wina. -Sir Adam polecił mi przyłączyć się do grupy lady Trufire wyruszającej do Craig.-
I arystokrata się zakrztusił... Przez chwilę wykaszliwał wino z siebie, wybałuszając oczy w stół. Dopiero po chwili odetchnął głeboko i...otarł usta, mówiąc wreszcie.- Pogratulować otrzymania tak szlachetnej misji.
Haveloc nie bardzo wiedział, jak powiedzieć, że sam też wyrusza. Więc przemilczał sprawę.
Spytał za to.- Dobrze znasz lady Trufire?
-Nie, właściwie to nigdy z Nią nawet nie rozmawiałem.-
Odpowiedział Arthru przyglądając się to szlachcicowi to pucharowi wina. Po chwili podjął. - Sir Adam jednak zawszy wyrażał się o pannie Trufire z najwyższym szacunkiem. Chociaż zdecydowanie tym razem wolałby, aby zamiast grupy awanturników zabrała ze sobą wyćwiczonych rycerzy.- Rycerz uśmiechnął się do swojego rozmówcy.
-Jednym słowem... wielka niewiadoma.- Haveloc nalał wina do kielich i przyglądał się rubinowemu płynowi. Wypił i patrząc wprost w oczy Arthru.- A jakie jest twoje zdanie o niej. Po tym co dziś widziałeś. O samej wyprawie?
-Panie, zebranie niewielkiej grupy przypadkowych ludzi jest..
- Tu rycerz chwilę się zawahał zastanawiając na właściwym słowem - ... "niecodziennym" sposobem odbijania twierdzy z rąk wroga. Jednak nie mnie jest oceniać decyzje dowódców. -po czym cicho, jakby do siebie dodał -"Tylko generał wie w którą stronę ma ruszyć pionek". - I dopił ostatni łyk wina.
- To nie oceń jej jako generała tylko jako osobę. Jakie na tobie wywarła wrażenie. Co sądzisz o jej przemowie?- spytał Haveloc nalewając wina zarówno sobie jak i sir Arthru. Alchemik do pewnego stopnia był odporny na trucizny. Czego ubocznym skutkiem było to, że wino i inne alkohole działały na niego słabiej. Czasem był to efekt pozytywny, czasem negatywny. Zależnie od sytuacji.
Rycerz podziękował Havelocowi za dolewkę. - Wydaje się zdecydowaną kobietą, a przemowa była krótka i zwięzła.-Odpowiedział, nie bardzo wiedząc czego oczekuje od niego arystokrata. - A dlaczego pytasz panie?-
-Bez powodu... z ciekawości.-
odparł mętnie arystokrata. Spojrzał na wpół opróżniony kielich wina i dodał.-To pewnie jutro wczesnym rankiem musisz wstać, prawda? Nie chcę cię zatrzymywać, ale jeśli masz czas opowiedzieć o swych wojennych czynach, chętnie posłucham.
-Niestety, panie, muszę jeszcze sporo przygotować, a czasu niewiele. Opowieści będą musiały poczekać na przyszłe, lepsze czasy.-
Odpowiedział Arthru. Spokojnie dopił wina i pożegnawszy się z arystokratą opuścił gospodę.


***
Kolejny dzień zaczął się od zbiórki, przeszedł w napaść orków z trollem na dokładkę.
W boju tym najemnicy spisywali się całkiem nieźle, a i Haveloc raz czy dwa się wykazał.
Niemniej o wiele mniej niż pozostali. Arystokrata nie uważał się za wojownika, a choć umiał nieco walczyć, to... nie był to jego fach.
On zajął się rannymi, a dokładniej rannym Fourtney’em z wyraźnym brakiem empatii. Cóż...znajomość sztuki leczeniem, jeszcze medykiem nie czyni.
Wędrówka ciągnęła się dalej, aż do pajęczego jaru, gdzie zaginął kupiec i jego córka. I tu też pod wodzą Lady Trufire najemnicy wyruszyli na poszukiwania, a potem do boju. Wpierw walczyli z porywaczem, potem zaś...z pająkami. I tu też Haveloc ograniczył się do roli widza i zabijania pomniejszych poczwar. Arystokrata nigdy nie czuł się wojownikiem. Pociągu do walki i zabijania nigdy nie miał. Jego rapier, „Pogromca Duchów” służył mu głównie do samoobrony.
Dlatego też i w przypadku walki z wielkim pająkiem trzymał się z tyłu. Skoro jego pomoc w boju nie była wymagana, nie czuł potrzeby się w walkę angażować. Zamiast tego osłaniał kupca i jego córkę przed pajęczym drobiazgiem.

I właśnie tym drobiazgiem zajmował się w tej chwili. Kilka zabitych pająków leżało przed alchemikiem. Były jego zdobyczą, jego zyskiem z tej wyprawy. Więc ostrożnie rozcinał ich głowotułowia, wyjmował kły jadowe wraz z gruczołami i wyciskał truciznę. To samo rozbił z odwłokiem. Części pająka mogły posłużyć do stworzenia wielu alchemicznych mikstur.
Zajęty swoją robotą arystokrata nie poświęcał większej uwagi reszcie obozu. Zimne analityczne spojrzenie, wędrowało za precyzyjnymi ruchami sztyletu dokonującymi sekcji zwłok ubitych pająków.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline