Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2010, 09:13   #44
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Podróż powietrzna mijała bez większych problemów. Zapamiętam ją, jako szereg powtarzających się czynności przerywanych dyskusjami oraz incydentami, jak chociażby ten, który wydarzył się na tarasie z udziałem dwójki pasażerów, czy zasłabniecie kogoś w gondoli.
Przyznam się jednak, że wydarzenia te omijały mnie. Byłem ich niemym świadkiem, jak większość pasażerów lub dowiadywałem się o nich juz w trakcie podróży.

Na podniebnym statku spotkałem dwie warte uwagi osoby, chociaż oczywiście, byłem pewien, ze każdy z pasażerów był godzien uwagi. Dziwiłem się kapitanowi „aeroplanu” – jak zaczynałem nazywać podniebne ustrojstwo – że nie zadbał o jakąś wspólną rozrywkę. Wieczór przy pianinie, może jakaś recytacja wierszy, może po prostu wspólna biesiada. To na pewno urozmaiciłoby monotonie długiej podróży.

A tak pozostawało mi oglądać widoki – co zresztą robiłem z wielką fascynacją i radością. Teraz, dzięki tej podróży mogłem lepiej wyobrazić sobie, jak czują się ptaki. A bezkresne krajobrazy i ogrom świata poza murami Xysthos wyrwały mnie z klatki, w jakiej się znajdowałem. Ukazały, jak niewiele wiedziałem o życiu.

Co przypomniało mi rozmowę kontynuowaną z Robertem Voightem juz przy posiłku. Myślami podążyłem do tamtej sceny:

* * *

- Co pan sądzi o tej teorii? - zapytałem

- Właśnie, dokładnie - ożywił się wtedy Robert – Samaris - to miejsce do którego zmierzamy ma w sobie coś na tyle mistycznego, że nie wierzę, że natrafimy po prostu na zwykły ośrodek miejski z ludźmi. Dla każdego z nas Samaris może okazać się czymś innym. Być może trzeba zajrzeć w siebie, żeby zobaczyć, czym to miejsce okaże się dla nas... Albo czym chcielibyśmy, by się okazało. Nawet jeżeli to po prostu miasto, to jednak wierzę, że każdy znajdzie tam... cząstkę siebie... Po to ja przynajmniej tam jadę. Jaki ta wyprawa miałaby inaczej sens, po co wszyscy bez wyjątku zgodziliby się na taką podróż? Myślę, że Samaris nas przyciąga, a my, rozmyślając o nim i łącząc z nim nasze emocje, nadzieje i, jak pan powiedział, wspomnienia, przyciągamy je... - Mam nadzieję, że pana nie zanudziłem - Robert jakby otrząsnął się z chwilowego transu.

- Absolutnie nie – uśmiechnąłem się na to mocząc usta w alkoholu. - Jadąc do Samaris liczę na to, że część tego, co pan mówi, może okazać się prawdą. Oczywiście, może to być tylko miasto, jak inne, z bardziej niegościnnymi mieszkańcami, którzy zwyczajnie zabijają wysłanników obcych kultur, kiedy już ci przekroczą ich bramy, co tłumaczyłoby fakt, że nikt stamtąd nie powraca.. Ja jednak nie lękam sie śmierci. Możliwe, ze nawet czekam na nią z utęsknieniem, chociaż jestem zbyt tchórzliwy by samemu sobie ją zadać. Przepraszam, chyba się zapędziłem. Nie powinienem mówić takich rzeczy. Szczególnie ludziom, których dopiero co zapoznałem.

- To żaden wstyd, lękać się śmierci, ani jej pragnąć, tak myślę. Ani też mówić o tym, co się myśli, ludziom, których chce się poznać, jeżeli się im ufa oczywiście. Ja nie jestem pewien, czy mogę ufać wszystkim na tym statku, ale pan wydaje się osobą, która jest godna zaufania. Dobrze wiedzieć, że jedzie się w taką podróż z kimś, kto może cię zrozumieć i czasami wysłuchać, być może ułatwi nam to pobyt w samym Samaris... - Robert uśmiechnął się i pociągnął łyk ze szklanki.
- Proponuję przejść się do baru i coś zjeść, chyba trochę zgłodniałem. Przy dobrej rozmowie zapomina się o podstawowych potrzebach.

- To bardzo dobra propozycja. Nie wiem, może to faktycznie rozmowa, albo powietrze, albo najpewniej jedno i drugie, ale i ja zgłodniałem.

Oderwawszy się od barierki, Robert przeciągnął zbolałe długim trwaniem w jednej pozycji nogi, po czym skierował kroki do wnętrza. Pamiętam, że dziwacznie ubrany mężczyzna siedzący na ostatnim stołku baru przyjrzał nam się uważnie. Póxniej go poznałem. To był wścibski, lecz bez wątpienia nad wyraz inteligentny Percival Blum. Odbyłem z nim pogawędkę na tarasie, która również wryła mi się w pamięć.

Tymczasem Voight zajął pierwszy wolny stolik, wziął kartę i zaczął czytać. Upatrzył sobie dobrą i zupę i kawałek chudego mięsa, ale z zamawianiem chciał poczekać na towarzysza; tak było grzeczniej.

Ja stał chwilę dłużej, bo przyglądałem się Blumowi, ale też zająłem miejsce przy stoliku. Drób i rosół wydawały mu się idealne w takich warunkach.
Kiedy już zamówiliśmy swoje posiłki, spojrzałem na towarzysza i zagaiłem.

- Tak mi jeszcze jedna rzecz przyszła do głowy. Jedno nieistotne pytanie. Czy zna pan kogoś z naszych współtowarzyszy wyprawy i czy wie pan, co ich do niej skłoniło. Może w tym wyborze jest jakiś schemat, który pomógłby nam zrozumieć stawiane względem nas oczekiwania w samym już Samaris. Ja, niestety nie znam nikogo, ani z nikim nie rozmawiałem jeszcze tak długo jak z panem.

- Niestety, - odparł Robert robiąc zakłopotaną minę - mimo iż również ciekaw jestem, czy istnieje, jak pan to nazwał, schemat doboru, to jednak z nikim nie miałem jeszcze kontaktu na tyle długiego, by zrozumieć ich motywy i cele podróży. Krótko mówiąc nie znam ich. Z panią Casse, jak zresztą pan już pewnie zauważył, praktycznie nie ma kontaktu, a o Armandzie i profesorze również nie wiem wiele. Myślę jednak, że niedługo się dowiemy.

- Myślę, że ma pan rację i to nieuniknione - powiedziałem krojąc nożem kurczaka na drobne kawałeczki - Swoją drogą pana wizja, że Samaris w jakiś sposób jest miastem - marzeniem, zaczyna budzić we mnie nową nadzieję. chciałbym zobaczyć pana minę , Robercie, gdy okaże się, że za murami Samaris faktycznie oczekują pana bliscy. Może dlatego nikt nie wraca, bo nie musi. Może ... Dużo tych może... – westchnąłem, dajac upust moim emocjom.

- Jeżeli żyją, to być może tam są. Jest to moja jedyna nadzieja, a jednocześnie przekleństwo. Bo najprawdopodobniej odeszli – powiedział Robert ze szczerością, która już mnie nie zaskakiwała.

Ten człowiek był naprawdę „bratnią duszą” Myślał i odczuwał emocje, które były również moim udziałem.

- Proszę mi uwierzyć, panie Robercie. – pocieszyłem go niezręcznie. - Kiedyś spotkamy się ze swoimi ukochanymi. Mam nadzieję, ze panu będzie to dane uczynić po tej stronie życia, kto wie - może w tym mieście tajemnic.

- Wierzę, że jest, tak jak pan mówi, Vincencie. Wbrew temu, co pan reprezentuje na zewnątrz, widzę w panu dużo nadziei - odrzekł Robert po chwili milczenia. - Proszę się tego trzymać. No i może pan mnie zarażać tą nadzieją - roześmiał się na koniec.

- Myślę, panie Robercie, że musimy podtrzymywać się na duchu obaj. To pomoże nam przejść przez to wszystko zwycięsko, zobaczy pan.

- Dziękuję za te słowa, są ważne - Robert uśmiechnął się i wyciągnął dłoń do towarzysza. Jeżeli pan pozwoli, zdrzemnę się trochę, chyba od tej wysokości kręci mi się w głowie...

- Oczywiście. To dobry pomysł. Sam muszę nieco odpocząć.

* * *

Potem była dziwna rozmowa z Blumem. Bardzo dziwna i nadal zastanawiałem się, co mogła przynieść nam w przyszłości. Bez wątpienia ów zagadkowy pasażer budził moją ciekawość. Kim był? Wysłannikiem Rady? Szpiegiem innego miasta? Przypadkowym ciekawskim? W to ostatnie nie wierzyłem.

Kimkolwiek był zapewne, kiedy dotrzemy do Samaris te drobne tajemnice przestaną istnieć. Przysłoni je większy sekret. Nie odkryta tajemnica Samaris.

Liczyłem na to, że mi przypadnie w udziale jej poznanie.

Lot trwał dalej, przerwany tylko jednym międzylądowaniem.
 
Armiel jest offline