Dziwne uczucie. Jakby ta choroba była żyjącym stworzeniem. Nie odstępującym mnie na krok. Ciągle w moim cieniu. Próbuje zakraść się kiedy zasnę, kiedy stracę czujność i zarżnąć mnie jak świnię.
Nie ma miejsca, w którym mógłbym wziąć głębszy oddech. Szybkie, przerywane dyszenie. Jak po długim biegu. Ucieczce.
Bo to jest zaraz za mną.
Maria wręcz ciągnęła White na miejsce.
- Zaczekaj - rzucił.
- Poczekaj chwilę. - Stanęli. Lekarka spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
A o czym właściwie myślał? Chyba pistolet zaciążył mu w kieszeni. Znów zobaczył swoje ręce całe we krwi. Przypomniał sobie już prawie martwego człowieka, który rozpaczliwie próbował odsunąć lufę strzelby sprzed swoich oczu. Twarze wykrzywione w bólu, strachu i wściekłości. Krew ściekająca z nagich ciał.
Zostań tutaj.
- Nie, nic. - odchrząknął, spuszczając wzrok
. - Po prostu zakręciło mi się w głowie. - Maria kiwnęła głową i pomagając mu, ruszyli dalej.
Powoli doszli do małego domku, dookoła którego tłoczyli się ludzie. Z wewnątrz dochodziły paniczne krzyki. White dobrze je znał.
Ponad gwar przebijał się jeden histeryczny głos.
- Mamo! Mamo, uspokój się! - White spojrzał jeszcze raz na Marię. Zdeterminowana, zatwardziała, prawie już biegła do środka.
Gdy ciężko przekroczyli próg, ujrzeli grupę ludzi, stojących obok dwóch mężczyzn próbujących utrzymać wielką szafę, w którą coś ciągle uderzało z drugiej strony. Zaraz obok nich klęczała młoda dziewczyna przeraźliwie błagając.
- Mamo, co się z tobą dzieje?! Mamo, ja się boję! - Nagle coś przebiło się przez drzwi i szafę. Blada, pokrwawiona ręka z powyłamywanymi palcami. White otworzył usta z niedowierzania.
Siła nadczłowieka. Przerażenie hieny. Wygłodniałe bestie. Szał psychopaty. Ręka sama powędrowała na schowany w płaszczu pistolet. Odpłacić im tym samym. Być brutalniejszym, bardziej złaknionym krwi. Zabijać jednego po drugim.
- Nie otwierajcie drzwi! - Maria rzuciła się w tumult. -
Ona... tego nie da się już odwrócić! Pracowałam przy szczepionce na to! Gdy się ktoś zarazi, nie ma odwrotu! - Krzyknęła to wyciągając broń. Wtedy przerażona dziewczyna rzuciła się na nią wytrącając broń. Dopiero wtedy przyjrzał jej się dokładnie. Błędny wzrok, krwawe plamki na gałkach ocznych.
- Zarażona! - Wyszarpnął pistolet, gdy tamta rzuciła się na najbliższego mężczyznę. Mocno objęła go ramionami i ze zwierzęcym rykiem wgryzła mu się w szyje. Okrzyk tamtego zdusiła mocnym ciosem w tchawicę.
- Dlaczego ludzie muszą najpierw zobaczyć, by uwierzyć! - krzyknęła przez łzy Maria, wyprowadzając z budynku. Zaraz za nimi uciekali pozostali. Gdy oddalili się trochę od domu przystanęli i rozejrzeli się. Z okolicznych zabudowań wychodzili zaciekawieni ludzie, rozglądając się nie pewnie. -
Jeśli to jest już tu.. - White zapauzował. - T
o zakażony może być każdy z nich. - Postępująca paranoja. Zżerająca go od środka. Tak jakby każdy chciał pozbawić go życia. Jego, konkretnie jego. Inne trupy były tylko drogą do tego celu. -
Uciekaj. Wróć po nasz samochód i przyjedź po mnie. - Lekarka spojrzała na niego przerażona. Czemu właściwie to powiedział? Wcale tak nie myślał. Kolejny raz po prostu staje naprzeciwko śmierci. Śmiejąc jej się w twarz. -
Idź! Już! - Rzucił. Kobieta pobiegła w głąb miasteczka. Patrzył, jak się oddala, wciąż nie rozumiejąc własnej decyzji. - Ludzie! - Wykrzyczał. - Tam są zarażeni! Są agresywni! - Nie wiedział, czy ktoś go zrozumie, ale być może warto spróbować. Zawsze może przekonać ich to coś, co zaraz wypełznie z chaty. - Będą chcieli nas zabić! Zamknijcie rodzinę w domach! Idźcie po broń!
Przecież to bez sensu.