Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2010, 23:21   #50
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Jak wytłumaczyć zachowanie Dominica? Co się takiego mogło stać, że praktycznie z dnia na dzień, człowiek, który prawie że przygarnął Waltera pod swój dach, znika? A gdy Walter dzwoni do firmy, żeby móc kontynuować swoje dochodzenie, dowiaduje się, że ma zablokowane kanały i zakaz wstępu do Duvarro Sprocket. Osoba, która wcześniej umożliwiła mu wgląd w papiery, łażenie po halach, udawanie pracownika, nagle odwołuje wszystkie pełnomocnictwa i zakazuje wstępu do firmy. Co się mogło stać?

Dopiero ten artykuł zaczął stawiać wszystko w innym świetle. Cztery ofiary. Dokładnie w dniu, w którym Amanda przewidziała. Dominic zniknął, zakazał wchodzić Walterowi do fabryki, Walter wszystko mu opowiedział i zapowiedział, że tego dnia będzie następny wypadek. Wszystko wyglądało tak, jakby Dominic celowo nie dopuścił go do firmy właśnie w tym dniu. I kolejny cudowny kontrakt, który wyciągnie ich z opresji finansowych. Boże, przecież to wszystko dzieje się w kółko i od nowa. Historia zaczyna się powtarzać i po robotnikach przyjdzie czas na kolejne ofiary, zaraz ktoś zginie od noża... Przecież Dominic to jest typ bez woli, był całkowicie załamany, był bezwolną masą, z którą każdy mógł zrobić, co zechce. I tak musiało się stać. Musiał być rzeczywiście cały czas obserwowany, ktoś się do niego dobrał i narzucił mu swoją wolę, zakazał kontaktów z Walterem i kazał oczyścić atmosferę wokół firmy wypłacaniem odszkodowań. Proszę, wszyscy są zachwyceni. Nowy kontrakt, pewnie znowu z firmą widmo. Wszystko, żeby stworzyć sobie cieplarniane warunki do odprawiania swoich rytuałów.

Walter siedział w swoim mieszkaniu przy stole w kuchni. Gazeta leżała obok talerza z niedojedzonym śniadaniem. Obok lekko parowała kawa w zgrabnej filiżance. Chopp patrzył się w stronę okna wychodzącego na Newton Street. Na dworze było gorąco, okno było więc otwarte na oścież, wpuszczając do wewnątrz odgłosy miasta. Zgrzyt tramwaju i zapach ryb, gwar rozmów i klaksony niecierpliwych kierowców. Niby wszystko normalnie, jak to o 9 rano. Ale przez moment Walter był w środku hali fabrycznej Duvarro Sprocket i widział jak ciężki metalowy blok zrzuca na czwórkę pracowników jakaś istota.... Ni to człowiek, ni to wilk... Owłosiona... Zwierzęca... Przygniata ich, żeby móc później ich zjeść... A wszystko obserwuje tajemniczy, brodaty kaznodzieja...

Chopp otrząsnął się gwałtownie z tej wizji, niczym spaniel strzepujący nadmiar wody z sierści zaraz po kąpieli. Wstał i podszedł spojrzeć na swój ulubiony widok.

[IMG] Uploaded with ImageShack.us[/IMG]

Normalne życie... Po tym, co opowiedział mu Leonard o wspólnym przywoływaniu guli cmentarzu z Lafayettem, często widok z kuchennego okna wydawał mu się jakąś dziwną fasadą, pod którą istnieje jakiś inny świat. Świat bardziej prawdziwy, niż ten tu, za oknem, bo mający władzę nad żyjącymi w nim ludźmi.

Teraz przypomniał sobie te wydarzenia, gdy dowiedział się, że Lafayette jest w szpitalu. Odwiedził go zaraz następnego dnia. W szpitalu był sam, ale wokół stało sporo kwiatów świadczących o licznych przyjaciołach, którzy nie zapominają o nim w trudnych momentach. Vincent był bardzo blady i słaby.

-Co się stało, Vincencie?

-Przedawkowałem leki – cicho odpowiedział Lafayette.

-Jakie leki? Chorujesz na coś? - Walter był przejęty widokiem bardzo osłabionego Vincenta.

Vincent uśmiechnął się blado. - Można to tak nazwać, a przynajmniej kiedyś od choroby się zaczęło.

-Biedny Vincent... Nie ma to czasami coś wspólnego ze sprawą? Może coś jeszcze było w tej księdze, o czym nie chciałeś mówić?

-Hmm, teraz rozmawiamy na dwa różne tematy na raz Walterze - przyjrzał mu się uważnie - choroba to hydrofobia, kiedyś leczyłem ją morfiną, co pośrednio doprowadziło do mojego obecnego stanu. Księga.. cóż, chyba było w niej DOKŁADNIE to o czym chcieliśmy mówić i mówiliśmy z panną Gordon.

-Co to znaczy? Że znaleźliście w niej dużo więcej? Więcej niż Amanda wszystkim powiedziała? Zresztą nie było cię nawet na ostatnim spotkaniu u Hiddinka... Czy coś się wydarzyło?

-Nic o czym byśmy nie wspomnieli. Widzisz... my... - przymknął oczy - my przetestowaliśmy jeden z tych rytuałów w praktyce.

Walter pobladł: -Jak to... jak to: przetestowaliście?

-Ja i Leonard... przepraszam, nie chcę jeszcze o tym mówić... nie, dopóki z nim nie porozmawiam. Obiecuję, że wszystko wam opowiemy... jak tylko sam zrozumiem co właściwie się stało.. - widać było po nim, że powoli zapada się i odpływa gdzieś dalej, niż granice tego szpitala.

Morfina... uzależnił się... no tak... A obecne wydarzenia nie pomagają mu w niebraniu. Nic dziwnego, że Walter natychmiast pospieszył do kamienicy, gdzie mieszkał Lynch. Obojętnie, co mówi magik, Chopp nie mógł dłużej czekać na poznanie prawdy. Tak naprawdę, to był zły na nich wszystkich, że coś przed nim ukrywają.

Stanął przed drzwiami chłopaka i gwałtownie zapukał: -Otwarte - głos chłopaka zza ściany wydał się nieco pewniejszy niż zwykle. Chopp wszedł i chwilę rozglądał się po skromnie urządzonym mieszkaniu, po czym odezwał się do Lyncha, leżącego z papierosem na wznak na kanapie: -Byłem u Vincenta w szpitalu. Wygląda okropnie. Wiedziałeś, że jest morfinistą?

-Przed tym jak dobijałem się do jego mieszkania czy po tym? - chłopak nie jąkał się. - Poczęstuje się Pan? - wyciągnął paczkę w kierunku Waltera.

-Pewnie, dzięki. Ja mam za to coś do popicia - wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę. -Masz szkło?

Chłopak leniwie podniósł leniwie rękę po czym wycelował nią w małą półeczkę nad blatem kuchennym, gdzie leżały czyste kieliszki. Walter rozlał i wypili: -Jest bardzo słaby... te wydarzenia jeszcze go przygniatają... Nie dziwię się, że przedawkował - na chwilę zamilkł. -Powiedz mi..., co dokładnie się wydarzyło?

-Nie wiem czy powinienem o tym mówić - mruknął student, podnosząc się i siadając na parapecie - Jak Pan myśli, te ghule rzeczywiście istnieją?

-Nie wiem... mamy już bardzo dużo dowodów, że jakieś obrzydlistwa maczają w tym palce. A ja, widzisz, od czasu gdy moja zamordowana żona, siedziała kilka dni później na moich kolanach i mnie przytulała, wierzę w takie rzeczy... - Walter nałał po jeszcze jednym. - To dzięki Victorowi... - nie tak układał sobie scenariusz tego spotkania. -Opowiedz mi dokładnie, Leonardzie. Vincent powiedział, że wszystko mi opowiesz, bo on jest na to teraz jeszcze zbyt słaby, a to zbyt przytłaczające.
Udało się, chłopak łyknął przynętę i zaczął opowiadać. Od momentu załatwiania mięsa, aż do przywołania gula na cmentarzu i odesłaniu z powrotem. Walter słuchał spokojnie: -Nie dziwię się, że Vincent wziął więcej niż zwykle - uważnie popatrzył na chłopaka. -Może ty też nie powinieneś zostawać sam? Co będziesz robił dziś wieczór?

-Pewnie uczył, wie Pan, jutro ostatni egzamin, pojutrze podobno wypisują Lafayette'a więc chyba go odwiedzę w mieszkaniu, nie musi się Pan o mnie martwić - dziarski uśmiech nie schodził mu z twarzy.

-I tak łatwo było przegnać go z powrotem? Po prostu odejdź i odszedł?

-Krew daje życie, tworzy więzi - powiedział bardziej do siebie, niż do Waltera.- Wydaje mi się, że między Lafayettem a ghulem zrodziło się coś w stylu... więzi.

-Coś w rodzaju: spotkał swój swego...? Zawsze mówił, że jego magia to tylko głupie tricki.

-Nie... raczej coś w rodzaju "co ja powiem, to ty zrobisz"- mruknął Douglas nieco ironicznie - oddając swoją krew w czasie rytuału przywołał ghula, wydaje mi się, że Lafayette właśnie dzięki tej krwi ma po części władzę nad naszym włochatonogim przyjacielem - parsknął śmiechem.

-Dziwne, Lafayette ledwie to przeżył, a w tobie wzbudza to żarty...

-Ach przepraszam, to pewnie z przepracowania, jestem przykuty do książek całe dnie... a Lafayette.. hmmm, nic mi nie zostawił, mam za to jego notatki, jednak są one mocno niezrozumiałe, a większość widocznie pisana w czasie morfinowej sesji.

-Poczekamy aż się ocknie. Miejmy nadzieję, że to nastąpi. Jeszcze raz dziękuję i myślę, że niedługo spotkamy się wszyscy. Dziękuję ci za opowieść. Na pewno mogę zostawić Cię samego - patrzył na chłopaka podejrzanie. -Może chociaż to ci zostawić? - mówiąc "to", pokazał na butelkę.

-Chętnie przyjmę...jako pomoc naukową - uśmiechnął się po czym przyjął podarek.

Dlatego już nic nie wydaje mu się oczywiste i nie wie na co patrzy i co widzi. Tylko dlaczego muszą ginąć ludzie? I to w taki sposób? I skąd się biorą ludzie, którzy mordują w imieniu tych kreatur? Nóż w kieszeni Waltera otwierał się na myśli, które krążyły mu po głowie.

-Dosyć! Trzeba brać się do roboty – zawołał sam do siebie. Sięgnął po czystą koszulę i zbiegł na dół do cukierni. Lafayette ma się dobrze. Zaprasza wszystkich do siebie. Na 13. Taką informację przekazał mu Harry, który jak zwykle całe życie był na stanowisku. Walter wyciągnął wizytówkę Harolda Figgingsa i wykręcił do niego numer. Teraz to już ostatnia osoba w Duvarro Sprocket, która może mu pomóc. Teraz powinno być łatwiej: Chopp przewidział w końcu datę następnego wypadku, przestanie wyglądać w jego oczach na paranoika i wreszcie zacznie mu wierzyć.

W „Błękitnej” był wcześniej, niż umówiona godzina. Nic dziwnego, miał bliżej, niż Harold z dalekich rejonów fabrycznych. Kawa, papieros. Trochę za wcześnie na kolejny po śniadaniu posiłek, chociaż zapachy z kuchni kusiły. Na szczęście Figgings się nie spóźnił. Był jakiś podenerwowany, czyli Walter się nie mylił – takie samo odniósł wrażenie podczas rozmowy telefonicznej. Nie ma co się dziwić. Kolejny wypadek, trupy, głównego udziałowca nie ma.

-Witaj Haroldzie, czy coś ci zamówić? Ja piję tylko kawę, trochę za wcześnie na jedzenia jak dla mnie.

-Woda i sałatka – znowu ta rzeczowość. Niby podenerwowany, Ale tak naprawdę chyba nic nie jest w stanie go wyprowadzić z równowagi. - Słyszałeś już, prawda?

-O wypadku? Tak, dlatego zadzwoniłem. Dominic zupełnie mnie odstawił...

-Dominic mówił, że go oszukałeś – oznajmił Harold.

-Jak to: oszukałem? - Walter nie krył zaskoczenia. Nie spodziewał się takiej zagrywki po Dominicu. Teraz już był pewny, że ktoś jeszcze za tym stoi.

-Nie wiem. Kiedy powiedział, ze cofa ci pełnomocnictwa, zapytałem dlaczego, a on powiedział, że oszukałeś go i że ci nie wybaczy. Nie miej mi za złe Walterze, lecz nie wnikam, co Dominic ma na myśli, kiedy obraża się na mężczyzn.

Znowu te głupie aluzje. Amanda i wcześniej Dwight wyjaśnili mu już, że Dominic jest raczej z tych, co to oglądają się za chłopcami, a nie dziewczętami. Teraz tego typu docinki tylko go denerwowały: -Skubany... - pomyślał na głos i zreflektował się. -Wybacz, nie powinienem... Pamiętasz, jak ci mówiłem, że tego dnia będzie kolejny wypadek? I proszę, jest.

Figgings spojrzał na niego jakoś dziwnie: -Czy mam powody do obaw? Tylko szczerze proszę.

-Haroldzie, to się znowu zaczyna. Tak jak wtedy z Kuturbem. Wiesz, że Kuturb istnieje tylko na papierze?

-Nie bardzo. Dwa dni temu Dominic zawarł z nimi kolejny kontrakt. W zasadzie odnowił ten podpisany przez brata. Ze względu na sukcesję spadkową ma większość ale , niech to zostanie między nami, zirytował mnie tym, że nie skonsultował ze mną swojej decyzji. Kuturb wpłacił sutą zaliczkę. Sprawdziłem ją dobrze. Wpłacił poprzez firmę prawniczą z Nowego Yorku. Zresztą sama Kuturb Constructng tez jest z NY City. Mam wizytówkę ich prezesa ds. kontraktów.

-Tego się obawiałem, znowu Kuturb! - Walter aż krzyknął, zaczął się denerwować. -Rozmawiałem z przyjacielem, który ma koneksje w Nowym Jorku. Każdy tam potwierdzi, że firma taka nie istnieje.

-Wybacz, ale twój przyjaciel jest w błędzie. Osobiście wynająłem znanego doradcę finansowego który sprawdził ją dokładnie przed pierwszym kontraktem.

Walter poddał się. Nie chciał znowu wyjść na paranoika: -Dobrze, nie będę drążył tego tematu, bo pomyślisz, że oszalałem. Ale pamiętaj, że jak się widzieliśmy pierwszy raz, też tak myślałeś.

-Nadal tak myślę, jeśli mam być szczery.

-Wiesz może, kto był brygadzistą wczorajszej nocy?

-Brygadzista zginał w tym wypadku. To była eksplozja kotła ciśnieniowego. Nazywał się Roland Seerdker czy jakoś podobnie. Szczerze mówiąc podejrzewam sabotaż. I nawet mam przypuszczenia, kto mógł się tego dopuścić, lecz nie mogę dopatrzyc się motywu. Mam nadzieję, że ty mi w tym pomożesz.

-Cholera, miałem tam wtedy być, ale Dominic mnie odciął – Walter jakby nie słuchał Figgingsa. Jego teorie nie do końca go obchodziły. Jego racjonalny umysł był tu potrzebny, żeby udzielać informacji, a nie szukać logicznych powiązań. Dlatego szybko zmienił temat: -Powiedz mi, co jest z tym Dominikiem. Najpierw znika na kilka dni, później sam podejmuje decyzje, bez konsultacji z tobą. Nie wiesz, co się z nim dzieje?

-Walterze - uśmiechnął się dziwnie - Ty znasz go lepiej. Ostatnie kilka dni jako jedyny odwiedzałeś go w jego domu, kiedy był ... niedysponowany.

Znowu te aluzje, dobrze więc, niech mu będzie: -Kogo więc podejrzewasz?

-Kogo podejrzewam? To chyba oczywiste – spojrzał Walterowi głęboko w oczy – Ciebie. Wkupiłeś się w łaski Dominica, miałeś dostęp do fabryki - całej fabryki. I znałeś datę wypadku.

-Co?! - Chopp aż zbladł. Szok. Wszystkiego by się spodziewał. Ale żeby coś takiego? Jakby znowu dostał po mordzie i to jakimś kamieniem. Poczuł, że kolory z pamiętnej nocy w ruskich knajpach, znowu zaczynają pokrywać jego twarz. A Harold kontynuował swój wywód:

-Dużo zbieżności. Stosowne wyjaśnienia już złożyłem policji więc możesz spodziewać się ich wizyty. Nie znam jedynie motywu. Wiesz, że Dominic kilka dni temu został napadnięty...

-Dosyć! Nie będę tego więcej słuchał. Ty cholerny, zatwardziały racjonalisto, kiedy ty wreszcie przejrzysz na oczy?! - wstał gwałtownie i nic się nie odzywając wyszedł z lokalu. Zanim zatrzasnęły się za nim drzwi, usłyszał: -Na pana miejscu, panie Chopp nie zbliżałbym się do fabryki ani do członków zarządu. Nie wiadomo jak na to zareaguje policja.

„Dosyć! Dosyć! Dosyć!” - krzyczał sam do siebie idąc po ulicy i bezwiednie kierując swe kroki do mieszkania Lafayetta. Szedł ściskając głowę pięściami, żeby stłumić dudniące tam ciągle słowa Figgingsa: „Ciebie, ciebie, ciebie... wszystko się składa... logiczna całość...”

Co za dureń, co za durny człowiek. Jak można było tyle tracić z nim czasu. Wszystko ma wyłożone kawa na ławę, ale nie – wszystko musi być uporządkowane, a każdy, kto próbuje zmącić tę gładką powierzchnię jasnych i oczywistych zdarzeń, jest uważany za wariata. To w taki właśnie sposób, te wszystkie kuturby i gule mogą działać. Ludzie, którzy ich tu przywołują, mordują innych, zjadają ludzkie mięso, mogą robić wszystko, a jak ktoś to odkryje, to i tak nikt mu nie uwierzy i wszystko obróci się przeciw niemu. Cholera, tak przecież skończył Prood... Policji wszystko układa się w logiczną całość... Nic nie zostawia ani cienia wątpliwości. Czemu Victor nie zgłosił się do nas po pomoc, zanim zabił? Wtedy wszystko inaczej by się potoczyło...

W takim stanie księgowy wszedł do mieszkania Vincenta, gdzie siedział też Douglas.Nikogo więcej nie było, bo spotkanie miało się odbyć dopiero za półtorej godziny. Nie przywitał się, miotał po pokoju, aż wreszcie wydusił z siebie, że Harold oskarża go o sabotaż w fabryce.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 30-09-2010 o 00:07. Powód: usunięcie zbędnego zdania
emilski jest offline