Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2010, 23:46   #16
Fabiano
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Szedł za Vi. Dziwną personą, swoją drogą.


Johny widział ją już wcześniej. Widział i obserwował. Typ suki z prawdziwego zdarzenia. Niczym ciotka Grace. Ta, to była ostra. Zanim dokonała żywota, zajeździła, z tego co Johny pamiętał, czterech mężów. Vi, jeśli miała męża, to raczej był już u schyłku swojego życia. A może już gdzieś chadza jego duch i szuka wolności, której nie zaznał za życia? Wszystko jest możliwe, w końcu widział już tutaj ducha. Małą dziewczynkę. Johny, starał się nie zwracać na nią uwagi. Bał się wyjawienia swoich zdolności. Jeszcze, lekko pół roku temu, nie nazwałby ich zdolnościami. To ten, Agent Ben, ciągle je tak zwał. Cholerny dureń. Ciekawe jak się tam miewa? Johny, nie raz złapał się na myśleniu o nim i o Rachel. Przechadzał się wtedy po mieście w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na początku wszędzie widział te przeklęte potwory. Tych, jak one? Salutarris czy Salutorias? Nieważne, one były wszędzie, a Johny się ich bał. Ale i one się bały jego. Zauważył to szybko, ale nie bez zdziwienia. No, bo z jakiej to racji? To ich środowisko, to ich siedlisko, te pieprzone miasto, nie?

Nie, nie ich. Już teraz dobrze to wiedział. Wiedział, że to jest jedno wielkie mrowisko. Jedna królowa, w postaci przerośniętego Gargamela, i całe stadko robotnic uwijających się na skinienie palca. Johny spojrzał na swoją bransoletkę. Czy to wszystko już się kiedyś nie zdarzyło? Jasne, kurna, że nie. To jest bezprecedensowa sytuacja do cholery! Banda mutków, jak z powieści science-fiction, robiąca wszystko, co każe inny mutek i cała masa ludzi, która robi co może próbując przeżyć. Bo tu chyba o nic innego już nie chodzi. Tylko przeżyć jak najdłużej. A czy dają radę to zrobić? To już inna opowieść.

Kim jest ich oprawca? A, to fajne pytanie. Johny, jeszcze go nie widział. Obudził się tutaj, z bransoletą na ręku, czując się jak po całonocnej libacji i tyle. Żadnego wyjaśnienia, żadnych zarzutów - no, bo przecież to musi być kara za coś, co rozbił w innym życiu. W tym, w którym był jeszcze człowiekiem. Coś jak kamieniołomy,tylko gorszego. Tak mu się przynajmniej wydawało. A co robił? A właśnie. Rozwalał posągi. Czyli bardzo do kamieniołomów podobnie, ale tylko teoretycznie. To ci dopiero heca! A ostatni, który mu się udało rozwalić nawet krwawił. BA! On prysnął posoką. Jakby w środku był balon wypełniony szkarłatem. Później, przez tydzień, Johny, przeżywał to na nowo i na nowo. We śnie, rzecz jasna. Z małym wyjątkiem, posągami byli na zmianę Karen, Rachel i Ben, a nawet raz Rose, a krew była kolorowa. Dziwactwo!

Życie tutaj wydawało się proste. Proste jak życie jamochłona. I nie bardziej skomplikowane. Ale także cholernie ciężkie. Dlatego też gdy tylko, do głowy Johnego, przyszła myśl o ucieczce, pochwycił ją i nie puszcza. Mają jedzenie, mają wodę, mimo kopuły i oceanu nad głową jest i powietrze. Ale któż by chciał pędzić życie chomika w akwarium? Johny, w każdym razie, nie chciał. Mimo swojej awersji do dziwolągów, a początkowo nawet potężnego strachu przed nimi, Johny, przyzwyczaił się i nawet od czasu do czasu pozwala sobie na poufałość. W końcu żyje w świecie, gdzie nie ma alkoholu - a wtedy może by znikli? Kto wie? Kiedyś nawet przeszło Johnemu przez myśl, że to jest piekło. Że ci wszyscy teolodzy i interpretatorzy Pisma Świętego popełnili wielką gafę. Niebo, może i jest w niebie i są tam chmurki i jest raj i takie tam... ale w piekle, w cale nie ma ogni piekielnych, za to bestii jest bezliku...

Tym razem zebrali ich w grupę. Jak zwykle, nic nie wyjaśniając, posłali gdzieś. Gdzie? Też nie powiedzieli. Vi i ten, jak mu tam? Michael. O właśnie tak, ten gościu. Innymi słowy, mamy gdzieś, coś zrobić, pomyślał Johny, super nie? Nieważne zresztą. Szli po części miasta, której Johny nie widział jeszcze. Miasto było ogromne, toteż nic dziwnego, że nie znał. Wędrówka nie trwała w nieskończoność, co ucieszyło Rozłupywacza, ale zdążył się znużyć (w sumie to dość znacznie), przerwała ją dziwna egzystencja. A raczej całe mnóstwo egzystencji. Żywiołaki. Johnemu przypomniał się czas gdy grywał w Heroes of Might and Magic III. Po prostu istne jaja. Zastanowił się momentalnie, czy nadejdzie taki czas, gdy przestanie się dziwić temu światu?



Mattias. Ten, to ma nerwy. I charakterek. Znał go zaledwie chwilę. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że albo będą z nim kłopoty, albo przez niego. Johny, postanowił, dać chwilę by to się wyklarowało. Więc, ten człowiek walnął oczywiście mało stosowną uwagę. Napotkało to reprymendę ze strony ich bossa. Tak, to dobre słowo. Boss. W sumie, może i słuszną, ale nie to było istotne. Istotną, rzeczą było to co się stało z ramieniem tego człowieka. Johny, szybko i dyskretnie, rozejrzał się czy ktoś to jeszcze widział oprócz niego. Możliwe, że nie. Ale z pewnością ten człowiek-lew tak. Musiałby być ślepy, by to przeoczyć. Johny postanowił obserwować, tego jegomościa. Miał wrażenie, że zmiana koloru skóry, nie była jedynym atutem. A może to nie była zwykła zmiana koloru? Johny, postanowił nie roztrząsać tego teraz. Stał na uboczu z lekko spuszczoną głową. Pozostało mu to chyba z czasów gdy był jeszcze zwykłym kloszardem. A kimże jestem teraz, co? - zaśmiał się w duchu. Niezwykłym kloszardem. Lekko parsknął śmiechem. Kloszard w krainie czarów - Tytuł na nową powieść.

Przyglądał się niepewnie mizdrzącym się żywiołom. Paradoksalnym, nawiasem mówiąc. I zauważył coś ciekawego. Spostrzegł to nader szybko, ale minęła chwilka zanim zrozumiał czym ta ciekawostka jest. Otóż, zauważył, że te żywiołaki, mimo tego iż wyglądają na świeżynki w Mieście, nie boją się ludzi. W sumie, to nawet nie zdziwiła je ich obecność. Jakby całe życie spędziły wśród człeka. John, na chwilę obecną, postanowił zatrzymać to dla siebie. Informacja mogła być nie istotna, ale, w tym mieście, to informacja jest najlepszą formą płatniczą.

Johny, stał i dalej obserwował. Nie znał celu, dlatego też nie wtrącał się, w rozmowę. Łypał tylko co róż okiem, to na Rose, która wydawała się być ważna dla Michaela, to na Vi, bo to przerażająca kobieta. Z reszta, łypał na wszystko.


__________________________________________________ ___________
Grafika z deviantART: where ART meets application!
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 29-09-2010 o 23:48.
Fabiano jest offline