Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2010, 00:48   #11
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Taa… nie ma to jak bardzo rozwinięte społeczeństwo, którego przedstawiciele jak króliki pieprzą się gdzie popadnie. – powiedział na głos nie zważając na obecność żywiołaków. Oni się nie przejmowali nim, więc i on miał ich w głębokim poważaniu. – A potem żalą się, że ludzie przejęli całą ziemie bla bla. A może powinniście sobie zadać pytanie czy my wam pozwolimy tutaj zostać co?

Cóż, narażał się nie tylko tym dziwolągom, lecz również przywódcom zespołu. Jakoś nie żałował tego specjalnie, nie darzył lojalnych psów Samuela specjalnym szacunkiem. W zasadzie to nie darzył ich żadnym szacunkiem i utopiłby każdego w łyżce wody, gdyby tylko mógł. W duchu miał jednak cichą nadzieję, że mylił się co do Slava. Słyszał o nim zarówno dobre jak i złe rzeczy, a to dawało cichą nadzieję na to, że jednak w przyszłości mógłby stać się cennym sojusznikiem. Co do Viv nie miał wątpliwości. Należało ją zabić. Nie rozumiał do końca ludzi, którzy szli za Samuelem i niespecjalnie zawracał sobie głowę próbując to zmienić. Jedyną rzeczą, jaką chciał o nich wiedzieć to sposób ich uśmiercenia. Ta informacja zadawalała jego potrzebę wiedzy w zupełności.

Możliwe, że jestem równie popieprzony jak oni. – analizował często w myślach. – Ale nikt mnie do niczego nie będzie przymuszał. Skurwiele…

Jedyną osobą, której nie chciał obrazić swoimi słowami była driada, zdążył poznać ją lepiej przez ostatnie miesiące. Początki nie były może różowe i bynajmniej nie wskazywały na dłuższą znajomość. Jednakże Lia była stworzeniem na tyle fascynującym, iż Mattias postanowił złożyć jej „przypadkową” wizytę w jej kryjówce, co było dość szalonym wyczynem. Nie obyło się bez kłótni i gróźb, lecz wkrótce po tym wydarzeniu zaczęli ze sobą współpracować. Wspólny przestępczy proceder był tak błahy, że naprawdę wyłącznie szaleńcy mogli ryzykować dla czegoś takiego. Driada produkowała tytoń, a Mattias tworzył fajki z litej skały. Popyt na te produkty mimo zakazu był ogromny, więc szybko mogli się dzięki temu „dorobić”. Dla obdarzonego było to coś jednak więcej niż tylko sposób na zaspokajanie głodu nikotynowego i zarabianie. Te rzadkie spotkanie sprawiały, że zapominał, choć na chwile w jak beznadziejnym położeniu się znajdował… w jakim znajdowali się wszyscy więźniowie. Wrzucenie go do tej samej grupy z driadą wydawało mu się od samego początku podejrzane i przynajmniej na razie nie próbował z nią się porozumiewać, aby nie wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń.

- Mają szczęście, że decyzję nie zależy ode mnie. – zwrócił się ponownie pośrednio do żywiołaków, po czym poklepał po plecach Michaela stojącego dwa kroki od niego. – Wybacz mój totalny brak zmysłu dyplomacji s-z-e-f-i-e, ale nie znoszę chamstwa w innym wykonaniu niż moje. To co z nimi robimy?

Uśmiechnął się szelmowsko, przygotował wszakże piękny grunt pod decyzję przywódcy. Zamierzał ostro przetestować jego zdolności, tak jak całej reszty towarzyszy zresztą. Ryzyko może było duże, ale codzienne zmagania w tym przeklętym miejscu nie wydawały się w stosunku do tego niczym straszniejszym.
 
mataichi jest offline  
Stary 28-09-2010, 09:53   #12
 
akolorek's Avatar
 
Reputacja: 1 akolorek nie jest za bardzo znany
Co on pierdoli ? – pomyślał kruk patrząc na idącego obok Mortesimera. – Chyba w życiu śmierci nie widział.

Z trudem powstrzymał się od napadu złości. Całe malutkie ciało które posiadał buzowało niczym wulkan przed erupcja.

- Głupie pieprzenie – Wykrakał na głos. - Bytem... – Zacytował Mortesimera. – Przyjdzie pora że twoje paznokietki będą nieruchomo spoczywać na mym kolekcjonerskim stosie. – Wszyscy Salartus zrobili wrogie miny względem Pazera.

Wypowiadając te słowa w myślach powrócił do podwodnego miasta. MIAŁ TAM WSZYSTKO. A tutaj ? Niczego nie był pewien. Najbardziej bolała go myśl o głodzie którego, miał nadzieje już nigdy nie skosztować. I tak zapewne by się zdarzyło gdyby nie Samuel i jego idiotyczna misja.

- Znajdźmy byle szybko tego wielkiego mrówkojada i spadamy. – mruknął do reszty Salartus. – Zależy mi tylko na tym by misja została wykonana jak najlepiej. – Skłamał.

Chodziło mu tylko o jedno. O jedzenie. Świeżą dobrą padlinę. Nic innego się nie liczyło. A Samuel… . Pazer miał nadzieje że jeśli przyczyni się do wykonania misji zostanie sowicie wynagrodzony. W gorszym wypadku zostanie pozostawiony w spokoju i wróci do podwodnego miasta by dalej wieść swe obfitujące w padlinę życie.

- Wzbiję się ponad las – oznajmił patrząc w korony drzew. – Może stamtąd coś dostrzegę.

Rozłożył skrzydła. Kilka mocniejszych machnięć i już był ponad koronami wysokich równikowych drzew. Przed jego oczami stał wielki rozciągający się do horyzontu zielony las zlewający się z błękitem bezchmurnego nieba.

- Niczego nie widzę – zakrakał głośno. – Sama zieleń.

Nie spieszyło mu się jednak by zlatywać na ziemię. Te gadanie Mortesimera przyprawiało o ból głowy.
 

Ostatnio edytowane przez akolorek : 30-09-2010 o 09:21.
akolorek jest offline  
Stary 28-09-2010, 16:14   #13
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Trzeba przyznać, iż Mortesimer naprawdę radował się z wizyty na powierzchni, a jednocześnie nie nie mógł okazać swej radości w sposób, w jaki pragnąłby to zrobić. Zostawał więc spokojnym, nie okazującym emocji i stonowanym Strażnikiem postępującym tak w imię zwyczajów swej rasy. W imię tychże zwyczajów mających na celu nie przysparzanie cierpienia innym i nie powodowanie uraz, Mortesimer wszystkie uwagi na temat cyklu wyrażał dokładnie intonując słowa swym haraczącym, gardłowym głosem charakterystycznym dla swej rasy. Jednocześnie, popadając odrobinę w śmieszność nie pozwolił upłynąć w spokoju paru minutom kiedy przepraszał najmocniej dyskutanta, mimo iż był on Krukiem Śmierci, i schylał się zbierając z ziemi pojedyncze owady, listki, odcinając pazurem fragmenty roślin czy zeskrobując korę. Czynił to delikatnie, sprawnie i szybko lecz jak lekarz, troskliwy sadownik dbający aby jego pacjenci dając mu coś nie ucierpieli. Zupełnie jakby rośliny w jego rozumowaniu mogły odczuwać krzywdę z jego praktyk. Miał cały czas na sobie swój brudnozielony płaszcz, otrzymany na wyprawę w która pierwotnie, przed schwytaniem wyruszył. Dziś odrobinę zniszczony, przydawał się jako zasłona przed słońcem. Zgarbiony, idąc podpierając się na długich ramionach przypominał zieloną kulkę nakrytą płachtą. W sześciopalczastą dłoń ujął kawałek kory, dotykał go, zbierał informacje, cieszył się z niego. Był za duży aby go wziąć. Zręczna praca szponów poczęła rzeźbić w korze. Tymczasem odezwał się do Pazera, którego darzył skrywaną niechęciom:

-Jak mówiłem, śmierć i życie są dwoma przeciwnościami lecz śmierć nie oznacza niebytu. Życie jest trwaniem tutaj, zarówno istot jak... Wybacz najmocniej lecz w języku Strażników mamy odpowiednie słowo na życie skał, ziemi i rzek. One też żyją. Umieranie i narodziny to tylko granice tychże dwóch przeciwnych królestw bytu. Istota najwyższa jest bytem, a nie pustką. Od niej płyną wszystkie gradacje świata. Skoro ona jest dobra i stworzyła wszystko, to od niej płynie byt, wszystko jest rodzajem bytu. Niebyt jest zły, a skoro śmierć jest dobra, musi być bytem.

Zakończył swój wywód posyłając spokojne, acz ukradkowe spojrzenie na ludzi. Fascynowały go te istoty. To od ludzi zaczął się upadek Strażników, zaczęły się wojny. Nie wiedział czy to Strażnicy zawinili czy ludzie. Nikt nigdy tego nie wiedział, nawet Ragaszan. To było niesłotne po takim czasie. Lecz właśnie ludzie mieli w sobie tą tajemną iskrę własnej mądrości, zrozumienia i mocy. Mortesimer niemal intuicyjnie czuł, iż dzięki temu mogą dokonywać wielkich rzeczy. Mogą niestety czynić potworności. Pod tym względem dwie rasy były podobne. Miały wolę ruszenia z naturą lub przeciw niej.
Zauważenie kobiety skwitował spokojnym spojrzeniem, ukłonem i dołączeniem do przedstawienia się bacząc na nienaruszenie kolejności.

[-Mortesimer ze Strażników – zawahał się, nie wiedział co jeszcze powiedzieć lecz ostatecznie zdecydował się. -Młodszy Alchemik.

Powiedziawszy to, po raz kolejny wrócił myślami do Pazera. Kruk Śmierci był niemalże stereotypowy dla Strażników – głupia, butna istota pozbawiona zastanawianie. Duszożerca, jako to nazywali Strażnicy. Lub po prawdzie – zgorzkniały cynik. Lecz za młody aby takim być. Istoty pełniące posługę w takich sprawach powinny mieć poczucie misji. Lecz Mortesimer patrząc na Kruka Śmierci uważał, iz nie traktują oni swych czynów jako posługi lecz jako interesu. I to go bolało.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 28-09-2010, 20:51   #14
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Michael stał ze spuszczoną głową, obserwując zwłoki Amandy.

Nie powinna zginąć, nie ona. Obiecał, że ją ochroni, zapewni opiekę, lekarstwa. Obiecał to jej, Opiekunce, całej rasie Salartus. Ale zapomniał, że dla Samuela, jak i innych pokrak, z którymi przyszło mu żyć, był przede wszystkim narzędziem, a nie współpracownikiem, z którego opinią i honorem należy się liczyć. Gdyby nie jego zapominalstwo, Amanda, jak nazwał dziewczynę poznaną jeszcze jako Raven, dalej by żyła. A nawet jeśli nie, to skończyłaby w jaskiniach Salartus, a nie tu, w zimnym, ciemnym Podwodnym Mieście. Umierała od pół roku, a on nic nie zrobił, by ją ocalić.

Spojrzał na swoją bransoletkę, czerwoną jak rew, którą miał na swych dłoniach. Choć zewsząd otaczała go woda, wątpił, by był w stanie ją zmyć.

Wziął głęboki wdech. Pogłaskał kobietę po jej długich, czarnych włosach. Były naprawdę piękne. Zrobiło mu się żal, że tak piękna dziewczyna nie miała nigdy domu. Wiedział, że Raven chciał jej zaoferować dom, z czystych intencji, zwykłej szczerości serca, o ile był w ogóle zdolny do odczuwania uczyć takich, jakimi je rozumiał Slave. Ale czego chciał on, jako człowiek, lew, kruk czy kim tak naprawdę był?

Pokręcił smutno głową, nie potrafiąc sobie odpowiedzieć na to pytanie. Usiadł oparty o ścianę i skrył swą głowę w szerokich, drżących dłoniach.

Czuł głód, coraz większy, potworny głód, pożerający żywcem jego żołądek. Jadł i jadł, coraz więcej i więcej, ale nic nie pomagało. Owoce, warzywa, chleb, nawet surowe mięso. Nic nie było w stanie nasycić jego głodu. Dobrze wiedział, że jeśli chce się uwolnić od cierpień, musi zjeść człowieka.

Opierał się, opierał się naprawdę długo. W końcu jednak musiał zjeść Amandę. Wizja siebie jako wściekłego lwa rzucającego się w głodzie na Rose była zbyt przerażająca.

Wstał i powoli podszedł do zimnych, białych zwłok.

Boże, co się ze mną stało?

Dwie słone łzy spłynęły po jego policzku, zanim zmienił się w Kruka Śmierci. Choć nienawidził tego ciała, to nijaka, pozbawiona zdolności odczuwania świadomość Ravena dawała mu ukojenie.

~*~

Ruszył jako dowódca grupy, na spółkę z Vi. Cokolwiek kobieta planowała względem niego czy też Rose, on miał to w nosie. Postanowił traktować ją jak powietrze kiedy to tylko możliwe, zaś w innych wypadkach być dla niej po prostu pozbawionym emocji współzarządzającym wyprawą. Nie zasługiwała na nic więcej.

Chwilowo oddał jej jednak pałeczkę. Rose była w ciąży i musiała być pod stałą opieką. Z radością użyczał jej swego silnego ramienia, nosił na rękach, gdy było to konieczne i wyszukiwał dla niej prostsze drogi oraz organizował w miarę częste postoje. Dzięki Rose i ich dziecku mógł zapomnieć o misji i decyzji, którą miał dopiero podjąć.

W pewnym momencie natrafili na osoby, które mogły być tylko Salartus. Kochankowie-żywiołaki nie krępowali się w żaden sposób ich obecnością. Michael wysunął się na czoło grupy, obserwując z uwagą sytuację. Gdyby nie dowodził, może odwróciłby wzrok, ale zbyt wiele zależało od tego, czy będzie gotowy na niespodziewane. Kiedy znikąd pojawił się powietrzny mężczyzna, kładąc dłoń na brzuchu Rose, podszedł do niej o mocno objął ramieniem. Zaczynał wątpić, czy istoty w jakikolwiek sposób im zagrażają, ale Rose nie była aż tak obeznana z społeczeństwem Salartus i mogła czuć strach. Nie chciał tego.

Kiedy mężczyzna znany mu jako Mattias Berg zabrał głos, zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów. Nie sądził, że ma takich idiotów w oddziale. Kiedy jednak idiotyczny ludzki Obdarzony postanowił go sobie poklepać po plecach i nazwać „s-z-e-f-e-m” miarka się przebrała. Dłoń, która jeszcze przez chwilę dotykała ciała Michaela, została przez niego chwycona i boleśnie wykręcona.

- Masz rację, decyzja nie należy do Ciebie, i chwalmy Pana, bo z takim dowódcą można trafić jedynie do trumny.

Mattias nie wiedział o lwie jednej ważnej rzeczy. Jako dowódca wymagał posłuszeństwia, i to bezwzględnego. Dbał o swoich podwładnych jak nikt w całym Podwodnym Mieście, ale musieli słuchać go tak, jak samego Samuela. Inaczej Michael wpadał w złość. A tego nie chciał nikt.

Machnął wściekle swoim ogonem, dając upust swojej wściekłości. Wykręcił rękę bardziej, jednocześnie zbliżając swój pysk do ucha Berga. Bujna grzywa opadła mu na twarz, zasłaniając usta. Tylko adresat wiadomości wiedział, co Slave szepce mu na ucho charczącym z gniewu głosem.

- Słuchaj panienko, nie obchodzi mnie z jakiego rozwiniętego społeczeństwa Ty jesteś, ale właśnie dajesz znać, że nie chcesz nigdy do niego wrócić. Żeby było jasne, w mojej obecności okazujesz szacunek wszystkim, nawet tej piździe Vi, a zwłaszcza osobom, z którymi pracujesz. I obcym, oczywiście. Nawet nie wiesz, szczeniaku, na jakie niebezpieczeństwo naraziłeś nas wszystkich swoją ignorancją. Szacunek i dyscyplina to podstawa, bez niej nie masz czego tu szukać napuszona dziewczynko. I nie spoufalaj się. Chcesz zostać moim przyjacielem? Oki, nie widzę problemu, ale póki co uzyskujesz odwrotny efekt. A jak jeszcze raz nazwiesz mnie szefem, nie uważając tak naprawdę, to skończysz marnie- wykręcił mocniej trzymaną kończynę, by podkreślić swoje słowa.

Gdy wyjaśnił to i owo z Bergiem, puścił go i odszedł od niego, potrącając go swym barkiem.

- Przepraszam za podwładnego, obiecuję, że jego zachowanie więcej się nie powtórzy. Co do Bryfyliona, znałem Waszego władcę. Niestety, jego jajo wybuchło, ale to już wiecie. Jako, że nigdy nie było dane mu się wykluć, nie jesteśmy w stanie orzec, czego by chciał, a czego nie. Wydaje mi się, że rozprawianie na podobne tematy nie ma większego sensu. Wybaczcie mi, że mówię to w ten sposób, ale tak jest. Bryfylion zginął i nic na to nie możemy poradzić. Jesteście wolni i możecie zrobić to, co uznacie za stosowne- przepuścić nas, wskazać nam inną drogę lub zignorować. Skoro Wasz władca nie żyje, jesteście wolni. Możecie żyć tak jak chcecie i podejmować takie wybory, które was uszczęśliwią. To wasze prawo, takie samo, jak mają wszyscy inny Salartus, czy szerzej, istoty żywe.

Tak, z wyjątkiem tych, które chwycił w swe plugawe łapska Samuel

- Musicie jednak wiedzieć- ciągnął dalej Michael- że jak również mam władcę. Mistrz mój, Lord Samuel włada całym tym miastem, a jego wola jest wolą wszystkich jego mieszkańców. Jeśli zechcecie tu zostać, zostaniecie jego sługami, czy tego chcecie, czy nie. To fakt, o którym wie każdy w mieście, aczkolwiek możliwe, iż jesteście na tyle odizolowani od... miejskiej polityki- znalazł słowo, które najodpowiedniej określało to zjawisko- że nie jesteście tego świadomość. Jeśli chcecie pozostać w tym miejscu, to prędzej czy później Mistrz znajdzie Was i nakłoni do swoje moli dzięki mocy, którą włada. Jest najpotężniejszym z wszelkich ludzi i Salartus, jakich kiedykolwiek widziałem i wola jego panuje nad wszystkim w zasięgu naszego wzroku.

Po pierwsze, miał nadzieję, że ta krótka przemowa wpłynie na nastawienie Salartus do jego osoby i dzięki temu przejście będzie dla nich łatwiejsze. Nie chciał też, by żywiołami zostały tu, nieświadome praw rządzących tym miejscem. Jako sługa „Lorda Samuela” musiał się upewnić, że wszyscy na ziemiach jego „mistrza” będą znali prawo, które on głosi. Trudno było go oskarżyć o cokolwiek, co najwyżej o gadulstwo.

Mam nadzieję, że odczytali ostrzeżenie.

- Jak jednak wspomniałem, wybór, czy nas przepuścicie należy do Was. Jeśli uznacie, że nie jesteśmy godni przejścia, odejdziemy i znajdziemy inną drogę. Zanim to się jednak stanie...- odwrócił się i spojrzał na Berga.

- Myślę, że mój podopieczny zechce uklęknąć i przeprosić Was wszystkich za swoje zachowanie, a zwłaszcza państwo, którym przeszkodziliśmy w czułościach. Prawda, mój drogi?

Podniósł pytająco brew, ale jego wzrok nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Pytanie, z pozoru zadane jako delikatna sugestia, tak naprawdę był rozkazem, jaki wydał jako dowódca. Mattias mógł go wykonać lub dopuścić się niesubordynacji. Czym groziła ta druga możliwość, przypominało mu piekące zaczerwienienie na nadgarstku, w miejscu, gdzie Michael chwycił go w żelazny uścisk swej dłoni.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 28-09-2010 o 22:05.
Kaworu jest offline  
Stary 28-09-2010, 22:14   #15
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Cóż za agresja, przypominasz mi pewnego dobrze znanego nam obu tyrana. – po tych słowach Mattias popatrzył się głęboko w oczy Slave'a, gdy ten wykręcał mu wciąż rękę. Te słowa mogły tylko zaognić sytuację, ale w tym momencie Berg uśmiechnął się szczerze do przywódcy. – Wybacz, musiałem sprawdzić, z jakiej gliny jesteś ulepiony… właśnie, a propo gliny.

Wykręcona ręka Mattiasa przybrała brązowy kolor, a jej konsystencja zaczęła przypominać gęste błoto. Z pewnością Slave był dużo od niego silniejszy, lecz i on miał kilka sztuczek w zanadrzu. Niemniej jednak nie próbował uwolnić się z uścisku i wciąż stał tak jakby Micheal w pełni krępował jego ruchy. Przede wszystkim zależało mu na dobrym wrażeniu, jakie wywrze twarda postawa lidera na Viv i żywiołakach.

- Wolę mieć przywódcę z jajami niż kogoś, kim można pomiatać. – ściszył jeszcze bardziej głos i z wyjątkową stanowczością dodał. – Ale jak jeszcze raz nazwiesz mnie paniusią to osobiście sprawie żebyś ty nią został. Spróbuję nie sprawiać za dużych kłopotów, ale oczekuję też trochę przestrzeni do działania. Mogę być bardziej pomocny niż przypuszczasz.

Błotna ręka zareagowała momentalnie. Małe strużki ziemi owinęły się wokół dłoni Slave'a naciskając na nią z wielką siłą, żeby sekundę później wycofać się na swoje początkowe pozycję. Ostrzeżenie w drugą stronę też zostało przesłane. Całe ramię Obdarzonego wróciło do normy. Gdy wreszcie wymienili uprzejmości Mattias bardzo teatralnie zareagował na uwolnienie się z żelaznego uścisku. Z głośnymi stęknięciami rozmasowywał swoje ramię.

Ze spokojem też wysłuchał słów przywódcy skierowanych do Slartarus dopóki nie dostał rozkazu, który miał go najwyraźniej zhańbić i podreperować ego lidera. Bardzo szybko przekalkulował za i przeciw ewentualnego sprzeciwu. Delikatna „prośba” lwiołaka okazała się być nieco zbyt wygórowana.

Mężczyzna skłonił się jedynie lekko i rzekł skruszonym głosem, który aż kipiał ironią.

- Wybaczcie miłe stworzenia… wybaczcie za moje słowa, które były podyktowane emocjami, jakie wywołała wasza nieuprzejmość. Lecz może to złe, trujące ludzkie nawyki sprawiły, że tak to odebrałem. W takim razie proszę o wybaczenie za scenę, którą musieliście oglądać. Padłbym na kolana, jednak moje kruche zdrowie nie pozwala mi na taki wysiłek fizyczny, o czym najwyraźniej zapomniał mój troskliwy przyjaciel.

Uśmiechnął się złośliwie do Slave'a na zakończenie. Czarne żyły z jego stóp wbiły się głęboko w ziemie. Był gotowy w każdej chwili na ewentualny wybuch złości swego przełożonego. Wolałby tego uniknąć, w końcu ten brutal, który najwyraźniej nieczęsto używał swojego rozumu, mógł mu się do czegoś przydać. Oboje mogli sobie pomóc nawzajem o ile stać ich będzie na odrobinę szacunku dla drugiej osoby.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 29-09-2010 o 09:55. Powód: duża część zdań napisała była po polskiemu, a nie po polsku
mataichi jest offline  
Stary 29-09-2010, 23:46   #16
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Szedł za Vi. Dziwną personą, swoją drogą.


Johny widział ją już wcześniej. Widział i obserwował. Typ suki z prawdziwego zdarzenia. Niczym ciotka Grace. Ta, to była ostra. Zanim dokonała żywota, zajeździła, z tego co Johny pamiętał, czterech mężów. Vi, jeśli miała męża, to raczej był już u schyłku swojego życia. A może już gdzieś chadza jego duch i szuka wolności, której nie zaznał za życia? Wszystko jest możliwe, w końcu widział już tutaj ducha. Małą dziewczynkę. Johny, starał się nie zwracać na nią uwagi. Bał się wyjawienia swoich zdolności. Jeszcze, lekko pół roku temu, nie nazwałby ich zdolnościami. To ten, Agent Ben, ciągle je tak zwał. Cholerny dureń. Ciekawe jak się tam miewa? Johny, nie raz złapał się na myśleniu o nim i o Rachel. Przechadzał się wtedy po mieście w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na początku wszędzie widział te przeklęte potwory. Tych, jak one? Salutarris czy Salutorias? Nieważne, one były wszędzie, a Johny się ich bał. Ale i one się bały jego. Zauważył to szybko, ale nie bez zdziwienia. No, bo z jakiej to racji? To ich środowisko, to ich siedlisko, te pieprzone miasto, nie?

Nie, nie ich. Już teraz dobrze to wiedział. Wiedział, że to jest jedno wielkie mrowisko. Jedna królowa, w postaci przerośniętego Gargamela, i całe stadko robotnic uwijających się na skinienie palca. Johny spojrzał na swoją bransoletkę. Czy to wszystko już się kiedyś nie zdarzyło? Jasne, kurna, że nie. To jest bezprecedensowa sytuacja do cholery! Banda mutków, jak z powieści science-fiction, robiąca wszystko, co każe inny mutek i cała masa ludzi, która robi co może próbując przeżyć. Bo tu chyba o nic innego już nie chodzi. Tylko przeżyć jak najdłużej. A czy dają radę to zrobić? To już inna opowieść.

Kim jest ich oprawca? A, to fajne pytanie. Johny, jeszcze go nie widział. Obudził się tutaj, z bransoletą na ręku, czując się jak po całonocnej libacji i tyle. Żadnego wyjaśnienia, żadnych zarzutów - no, bo przecież to musi być kara za coś, co rozbił w innym życiu. W tym, w którym był jeszcze człowiekiem. Coś jak kamieniołomy,tylko gorszego. Tak mu się przynajmniej wydawało. A co robił? A właśnie. Rozwalał posągi. Czyli bardzo do kamieniołomów podobnie, ale tylko teoretycznie. To ci dopiero heca! A ostatni, który mu się udało rozwalić nawet krwawił. BA! On prysnął posoką. Jakby w środku był balon wypełniony szkarłatem. Później, przez tydzień, Johny, przeżywał to na nowo i na nowo. We śnie, rzecz jasna. Z małym wyjątkiem, posągami byli na zmianę Karen, Rachel i Ben, a nawet raz Rose, a krew była kolorowa. Dziwactwo!

Życie tutaj wydawało się proste. Proste jak życie jamochłona. I nie bardziej skomplikowane. Ale także cholernie ciężkie. Dlatego też gdy tylko, do głowy Johnego, przyszła myśl o ucieczce, pochwycił ją i nie puszcza. Mają jedzenie, mają wodę, mimo kopuły i oceanu nad głową jest i powietrze. Ale któż by chciał pędzić życie chomika w akwarium? Johny, w każdym razie, nie chciał. Mimo swojej awersji do dziwolągów, a początkowo nawet potężnego strachu przed nimi, Johny, przyzwyczaił się i nawet od czasu do czasu pozwala sobie na poufałość. W końcu żyje w świecie, gdzie nie ma alkoholu - a wtedy może by znikli? Kto wie? Kiedyś nawet przeszło Johnemu przez myśl, że to jest piekło. Że ci wszyscy teolodzy i interpretatorzy Pisma Świętego popełnili wielką gafę. Niebo, może i jest w niebie i są tam chmurki i jest raj i takie tam... ale w piekle, w cale nie ma ogni piekielnych, za to bestii jest bezliku...

Tym razem zebrali ich w grupę. Jak zwykle, nic nie wyjaśniając, posłali gdzieś. Gdzie? Też nie powiedzieli. Vi i ten, jak mu tam? Michael. O właśnie tak, ten gościu. Innymi słowy, mamy gdzieś, coś zrobić, pomyślał Johny, super nie? Nieważne zresztą. Szli po części miasta, której Johny nie widział jeszcze. Miasto było ogromne, toteż nic dziwnego, że nie znał. Wędrówka nie trwała w nieskończoność, co ucieszyło Rozłupywacza, ale zdążył się znużyć (w sumie to dość znacznie), przerwała ją dziwna egzystencja. A raczej całe mnóstwo egzystencji. Żywiołaki. Johnemu przypomniał się czas gdy grywał w Heroes of Might and Magic III. Po prostu istne jaja. Zastanowił się momentalnie, czy nadejdzie taki czas, gdy przestanie się dziwić temu światu?



Mattias. Ten, to ma nerwy. I charakterek. Znał go zaledwie chwilę. Ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć, że albo będą z nim kłopoty, albo przez niego. Johny, postanowił, dać chwilę by to się wyklarowało. Więc, ten człowiek walnął oczywiście mało stosowną uwagę. Napotkało to reprymendę ze strony ich bossa. Tak, to dobre słowo. Boss. W sumie, może i słuszną, ale nie to było istotne. Istotną, rzeczą było to co się stało z ramieniem tego człowieka. Johny, szybko i dyskretnie, rozejrzał się czy ktoś to jeszcze widział oprócz niego. Możliwe, że nie. Ale z pewnością ten człowiek-lew tak. Musiałby być ślepy, by to przeoczyć. Johny postanowił obserwować, tego jegomościa. Miał wrażenie, że zmiana koloru skóry, nie była jedynym atutem. A może to nie była zwykła zmiana koloru? Johny, postanowił nie roztrząsać tego teraz. Stał na uboczu z lekko spuszczoną głową. Pozostało mu to chyba z czasów gdy był jeszcze zwykłym kloszardem. A kimże jestem teraz, co? - zaśmiał się w duchu. Niezwykłym kloszardem. Lekko parsknął śmiechem. Kloszard w krainie czarów - Tytuł na nową powieść.

Przyglądał się niepewnie mizdrzącym się żywiołom. Paradoksalnym, nawiasem mówiąc. I zauważył coś ciekawego. Spostrzegł to nader szybko, ale minęła chwilka zanim zrozumiał czym ta ciekawostka jest. Otóż, zauważył, że te żywiołaki, mimo tego iż wyglądają na świeżynki w Mieście, nie boją się ludzi. W sumie, to nawet nie zdziwiła je ich obecność. Jakby całe życie spędziły wśród człeka. John, na chwilę obecną, postanowił zatrzymać to dla siebie. Informacja mogła być nie istotna, ale, w tym mieście, to informacja jest najlepszą formą płatniczą.

Johny, stał i dalej obserwował. Nie znał celu, dlatego też nie wtrącał się, w rozmowę. Łypał tylko co róż okiem, to na Rose, która wydawała się być ważna dla Michaela, to na Vi, bo to przerażająca kobieta. Z reszta, łypał na wszystko.


__________________________________________________ ___________
Grafika z deviantART: where ART meets application!
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 29-09-2010 o 23:48.
Fabiano jest offline  
Stary 30-09-2010, 00:49   #17
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Dziwny to był świat. Dziwny, i w swojej przewidywalności zupełnie nieprzewidywalny. Świat pełen niezadanych pytań i nieuzyskanych odpowiedzi. Pełen strachu i spokoju. Nasycony gamą zapachów i kolorów, które ginęły w szarej codzienności, chowały się przed niepewnym jutrem. Pełen potworów... bajkowych stworzeń, które istnieją przecież jedynie w mitach, legendach i baśniach. Które istnieją w życiu... Bo czym właściwie jest życie? Z czego czerpie, jak nie z mitów, legend i baśni? Co je warunkuje, nadaje formę, drogę i cel? Też chciałabym wiedzieć.
Ten świat też mógł być baśnią. Tylko dlaczego panuje w nim zły władca, dlaczego dobro nie zwycięża, ba, nawet nie może dojść do głosu?
Czy to bajka dla niegrzecznych dzieci? Nauczka...
Za co?


Jednej rzeczy była pewna. Choć w tym przypadku "rzecz" może wydać się słowem zgoła nieodpowiednim.



Pogodziła się z takim stanem rzeczy jakiś czas temu. Właściwie o tym nie rozmawiali. O nim, o małym stworzeniu, które miało urodzić się w złej bajce.
Zupełnie niewinne, nieświadome. Tak, chyba zaczęła nawet myśleć o nim osobowo, przyzwyczajać się do niego, lubić...
Chciała porozmawiać, ale znowu były ważniejsze sprawy. Wola tyrana, o którym tyle słyszała musiała zostać wypełniona. Natychmiast. A może był to kolejny powód, pretekst do tego by nie rozmawiać. Nieważne.

***

Szli zupełnie nieznaną jej drogą nie poinformowanie gdzie i po co. Jak zwykle. Wśród nieznajomych był Johny. Spotkała go jakiś czas temu, odetchnęła z ulgą, żył. Od dnia, gdy go zobaczyła dręczyło ją jedno, ważne pytanie. Pytanie, na które odpowiedź mógł znać tylko on i Karen. Gdyby spotkała dziewczynę zapytała by bez wahania. Z Johnym było inaczej, nie bardzo lubił rozmawiać o duchach, a właśnie jednego z nich dotyczyło jej pytanie. Chciała wiedzieć, czy Nik... ma do niej żal, jakkolwiek głupio to brzmi.
I wiedziała, że w końcu zapyta, czy spotkali się na przyjęciu po tym, jak Francuz zginął. Jak go zabiła.
Rozmyślania na temat nieobecnych przerwało zamieszanie spowodowane przez Michaela i nieznanego jej typa. Na niezwykłe stworzenia nie zwróciła by pewnie większej uwagi gdyby nie fakt, że jedno z nich trzymało bezczelnie lodowatą łapę na jej brzuchu.
Panowie pochłonięci słowną przepychanką zdawali się w ogóle nie interesować Żywiołakami, a co dopiero pozostałymi członkami "drużyny". Zerknęła przelotnie na Vi, mając nadzieję, że ta załagodzi jakoś sytuacją. Szybko zmieniła zdanie. Stała tak więc sama, zdezorientowana i z lekka przestraszona. Wodziła wzrokiem po ludziach i stworzeniach, których ciała stanowiły ogień, woda...długim spojrzeniem obdarzyła stojącego tuż przy niej powietrznego osobnika dając tym samym delikatnie do zrozumienia, ze nie czuje się zbyt komfortowo.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 30-09-2010, 02:39   #18
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Misja w Afryce od początku nie podobała się Mäsiencie, który uznał ją za kolejną formę kary wymierzonej przez Samuela. Nie potrafił powiedzieć, kiedy ten stwór nagradzał a kiedy karał, bo ta różnica tak bardzo się zacierała. Dla Samuela nagroda nie wiązała się z przyjemnościami, ale raczej z przywilejem zrobienia czegoś ważnego dla jego osoby. To podejście nie zdobywało mu poklasku, ale i tak rządził według zasady; "niech nienawidzą, byleby się bali".

W swoim dawnym życiu, Lauri nigdy nie odwiedzał Czarnego Lądu, bo te tereny były nieznane im. Dopiero w ciągu tych miesięcy po ucieczce z jaskiń Salartus, dowiedział się, że przez te 400 lat, przeszli Afrykę wzdłuż i wszerz i kraj ten przestał mieć już tajemnice. Żołnierz być może czerpałby przyjemność ze zwiedzania tych krain, lecz teraz skupił się wyłącznie na swoim zadaniu.

Jego drużyna była... Nie chciał ich w tym momencie oceniać. Nie próbował wzbudzać w nich uległości jakimiś słowami czy agresywnymi czynami. Wychodził z założenia, że jego reputacja była dość złowroga, a teraz będzie wzbudzał dostateczny szacunek swoimi powściągliwym zachowaniem. Szczerze w to wątpił.
Podróżował w swojej zwykłej, ludzkiej postaci, chociaż jako Sadesyks miałby znacznie łatwiej. Kości nie pobierały światła słonecznego, a oczodoły nie sprawiałyby bólu, jako że miał jeszcze parę kropel łez Feniksów do uśmierzania tych problemów. Niemniej teraz wędrował w swojej człowieczej formie, z twarzą pełną blizn. Dzięki temu towarzyszący im Salartus byli słabsi mając przy sobie człowieka.

Wspominał utracone lata, gdy tak szedł pogrążony w myślach. Fragmenty rozmów dochodziły go od strony reszty ekipy, ale nie miał zamiaru z nimi mówić na coś niedotyczącego misji. Natomiast musiał zareagować, gdy po jakiejś kłótni Kruk wzbił się w powietrze i zakomunikował, że nic nie widzi.
- Zleć stamtąd, głupi! - zawołał ze złością Lauri. - Ty może nie widzisz, ale nas z pewnością zobaczą.
Miał ochotę ukarać to ptaszysko, gdy tylko zjawi się na dole. Inaczej - jeśli zaraz nie wyląduje, to Sadesyks go zestrzeli. Ma do tego odpowiednie predyspozycje.

W pewnym momencie Ryan - ten głupi, młody chłopaczek - odłączył się od ich kolumny, a po chwili usłyszeli krzyk kobiety.

"Bogowie, ocalcie mnie od głupich, bo wrogów pobiję sam!"

Pobiegł natychmiast w stronę krzyku. Na miejscu ujrzał kobietę w jakimś legowisku. Urodę miała wschodnioeuropejską. Może Finka?
- Terve! - rzucił w jej stronę, ale najwyraźniej nie zrozumiała.
Inaczej;
- Co ty tu, kurwa, robisz? Skąd się wzięłaś i od kiedy to kobietom wolno samotnie wędrować po Afryce?!
Wyglądała na przestraszoną obecnością tych stworów. Nie dziwił się jej, ale denerwował brak odpowiedzi.
- Afryka? Afryki nie ma od czterech miesięcy... Skąd wy się wzięliście. Ty jesteś już Towarzyszem, zrób mi zatem przysługę i pozwól znaleźć mi własnych potworów do służenia...
Lauri pokiwał głową. Nic z tego nie zrozumiał. Złapał ją za szyję i z gniewem w głosie rzekł;
- Gadaj, suko, bo rozpruję!
 
Terrapodian jest offline  
Stary 02-10-2010, 01:03   #19
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Słońce... Tak tego brakowało Ryanowi podczas przebywania w mieście. Nigdy nie sądził, że właśnie tego stałego elementu życia codziennego będzie mu kiedykolwiek brakować. Był raczej dzieckiem cieni. Mrok dawał mu schronienie, ciemność pozwalała mu działać, a noc była jego przyjaciółką i jednocześnie zmorą jego wrogów. O tak... Jednak teraz. kiedy miał okazję powrócić w końcu na otwartą przestrzeń, każdy promień słońca dawał mu ukojenie i przypominał mu o przeszłości, czasach które już minęły. A wszystko przez jedną osobę, która sprowadziła go do tego piekielnego miasta. Samuel... Tak. Niewiele o nim wiedział i nigdy z nim nie rozmawiał. To jednak nie stanęło na drodze tamtemu uwięzić go i zmusić do taszczenia jakiś durnych posągów wraz z innymi. Nie wiedział po co to robi, ale nie miał też zamiaru o to pytać - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A piekło Dantego, nawet nie umywało się do tego, jakie mógł sprowadzić na niego Samuel, kiedy zdecydowałby się na ucieczkę. Owszem snuł takie pomysły i rozważał w głębi duszy wszystkie możliwości - jak chyba każdy tutaj - ale dogodna ku temu możliwość jeszcze się nie trafiła. Nawet tutaj, gdzieś daleko w Afryce, jego szanse na ucieczkę były równe zeru. Ryan nie wątpił, że jego przymusowy opiekun odpowiednio zadbał o posłuszeństwo swoich ludzi. I o to, żeby wrócili z powrotem do miasta. Żywi lub martwi. Nie miał, więc większego wyboru - maszerował wraz z innymi.

A nazwanie jego towarzyszy 'oryginalnymi' było dużym niedopowiedzeniem. Salartus - istoty przypominające stworzenia znane mu raczej z bajek i opowiadań dla dzieci były czymś czego jego umysł nie potrafił do końca pojąć i zaakceptować. Owszem jego umiejętności daleko wykraczały poza wszelkie granice normy, jednak istnienie tamtych wydawały się wręcz żartem z wszelkich praw ewolucji czy wierzeń religijnych. Jakim cudem ich obecność na Ziemi została tak skrzętnie ukryta... I w ogóle dlaczego dominujący gatunek ludzki musiał dzielić swoje tereny z istotami znacznie silniejszymi, których siła i umiejętności daleko wykraczały poza wyobraźnie każdego człowieka. To było zdecydowanie nie fair. Dlatego obecność istot ludzkich zdecydowanie dodawała mu otuchy... Nawet jeśli byli to ludzie o niezwykłych i zabójczych, paranormalnych umiejętnościach.

Gdy tak wędrował wraz z towarzyszami nagle doszła go niezwykła woń. Woń kobiecego ciała, która wręcz kusiła i przyciągała go. Nie zdając sobie sprawy za bardzo z tego co robi, instynktownie znalazł się w pobliżu miejsca skąd dochodził cały 'czar' rzucony na niego.
Gniazdo? Co jest... - Pomyślał i nachylił się, żeby zobaczyć co jest w środku - Zaczyna mi się to nie podob...
To co zobaczył w środku odebrało mu na chwilę zdolność racjonalnego myślenia. W środku jak gdyby nigdy nic leżała naga kobieta! I na dodatek po chwili zdała sobie sprawę z obecności mężczyzny.
- Eee... Cześć - Nie wiedział co za bardzo ma powiedzieć w tej sytuacji.
Jednak zdecydowanie innej reakcji oczekiwał po nagiej towarzyszce. Ta zaczęła się na niego wydzierać i machać w jego stronę gałązką, tak jakby to, że nad jej gniazdem stoi obcy mężczyzna było dziwniejszą rzeczą niż fakt, iż naga kobieta o bladej skórze, mówiąca z dziwnym nie znanym mu akcentem, zażywała jak gdyby nigdy nic kąpieli słonecznej w swoim gniazdu w Afryce.
Paranoja...
- Kim ty do cholery jesteś ? Nie jesteś chyba jednym z nich ? - Wołała do niego.
- Skoro już musisz wiedzieć to jestem Ryan i... AUA! - Wydał z siebie, kiedy gałązka uderzyła go w bok głowy - Uważaj z tym patykiem, bo mi oko wydłubiesz! Naprawdę odłóż go, bo nie chcę ci zrobić krzywdy...
Wiedziony nowo zdobytym doświadczeniem bacznie obserwował gałązkę, która w rękach tej kobiety w oczach chłopaka wyrastała na naprawdę niebezpieczną broń. I bardzo skuteczną.
Z ulgą przywitał pojawienie się swoich towarzyszy.
- Uważajcie, ma gałązkę i nie zawaha się jej użyć - Powiedział krzywiąc się lekko i rozmasowując delikatnie bok swojej głowy.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 02-10-2010, 17:45   #20
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
- Zostaw mnie! - zaskrzeczała, niemal w tym samym momencie zatykając sobie dłońmi usta. Była przerażona. Zrozumiała. Odpowiedziała. Tak nie powinno być. Wcześniej tak nie było.

- Mówiłem żebyś się uciszyła! – nieznajomy skarcił ponownie Lii. W pułapce panowała zupełna ciemność i potrzeba by kilku minut żeby oczy więźniów przyzwyczaiły się do niej na tyle, aby mogli się rozpoznać. Mattias nie zamierzał czekać tak długo. Nagle na ścianie zapadni pojawiło się słabe źródło zielonego światła, w miejscu, w którym człowiek trzymał swoją prawą dłoń. Wyglądał na zadowolonego z siebie dopóki nie zobaczył kto wraz z nim wpadł w pułapkę.

- Ty... ty mówisz? - zdołał wydusić z siebie mężczyzna, który wydawał się być równie zdziwiony tym odkryciem co driada. Widząc przerażenie, jakie wywoływał u towarzyszki niedoli stanął spokojnie pod przeciwległą ścianą i przez moment milczał bacznie obserwując przedstawicielkę Salartus(poprawiłam - czy ta literówka była zamierzona?). To był jego pierwszy tak bliski kontakt, z którymś z NICH, a że nie należał do mistrzów dyplomacji, więc musiał być ostrożny żeby tego od razu nie spieprzyć.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi z przerażenia oczyma. Jedną dłonią ciągle zasłaniała swoje usta, drugą dotykła miejsc, gdzie się o niego uderzyła.

- Tylko spokojnie, przynajmniej z mojej strony niczego nie musisz się obawiać. - zrobił mały krok do przodu wyciągając przed siebie otwarte dłonie. Nie należał do przystojniaków, może wrażenie mogłoby ulec niewielkiej poprawie gdyby pozbył się okularów o rogowych oprawkach, lecz to nie to było raczej problemem. Wydawało się, że jego twarz byłą odbiciem jakiś paskudnych emocji, wspomnień, które zakopał bardzo, bardzo głęboko.

- Powiedz proszę, że mnie rozumiesz... - odezwał się ponownie tym razem zalewając driadę, potokiem słów - Ponieważ gadanie do drzew... drzew nawet o tak interesujących kształtach jak twoje może być objawem jakiejś cholernej choroby psychicznej. Wolę uznać, że miałem szczęście i trafiłem na potwora, który jest niegroźnym drzewem, który jest kobietą, która umie mówić. Nie mylę się?

- Oh... - odezwała się wreszcie. - Odejdź. Zamilcz... Tak nie powinno być. Ja powinnam umrzeć. Może już umarłam... - przerażona człowiekiem i dziwnym światłem wcisnęła się głębiej w róg dwóch skalnych ścian. - Może zaraz umrę... - ponownie zaczęła dotykać swego ciała w miejscach, gdzie zetknęło się z człowiekiem - Albo wcześniej znajdzie mnie Puryfik i będę pożywką dla kruków...

- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz, ale jednego jestem pewien… – Mattias zrobił drugi krok w stronę kobiety. – Ani ja ani ty nie umarliśmy i nie zamierzam pozwolić żeby ten stan uległ zmianie. Trzymajmy się proszę tego założenia. – widzą, że towarzyszka wciąż się go boi wziął głęboki oddech przed ponowną próbą dotarcia do niej. - Nie zamierzam wyrządzić ci żadnej krzywdy… cholera sam nie wiem jak to udowodnić. – zrezygnowany klapnął na zimny kamień zbliżając się jeszcze bardziej do driady. Zdecydowanie w całym swoim życiu nie spotkał rzeczy… stworzenia równie fascynującego.

Ślad po dłoni człowieka lśnił bladym światłem. Zdezorientowana driada zaplotła dłonie przed sobą, przyglądając się dziwnemu osobnikowi w milczeniu. Uspokoiła się nieco i utkwiła niepewny wzrok w mężczyźnie.
- Może... Może nie zamierzasz mi zrobić krzywdy i może ja znam sposób by to sprawdzić... - spojrzała ku niemu smutno - Jednak... Jednak to nie ma znaczenia. Gdy mnie tu znajdą, zginę. Nie potrafię stąd wyjść, nie ma sensu się ukrywać... - skuliła się w kącie przerażona, oplatając się gałęziami włosów. Podkuliła korzenie, które spowrotem ukryły się w zgrabnym kształcie stóp.

- Kobieta to kobieta, nieważne do jakiej rasy należy. - westchnął głośno Mattias. - Słuchaj, nie wiem dlaczego miałabyś zostać stracona, mogę się jedynie domyślać, że to z mojego powodu. Mam jednak dla ciebie jedną ważną wiadomość. Ani ty, ani ja nie zginiemy dzisiaj ponieważ mam zamiar wydostać nas z tej dziury. - mężczyzna miał nadzieję, że uspokoił choć trochę towarzyszkę, sam miał jednak bardzo ponure myśli.

-Ty może tak, ale ja stąd nie wyjdę. Nie wzrosnę tak wysoko. - popatrzyła w górę ku klapie zapadni. - Nie ma też tutaj ani jednej szczeliny, w którą mogłabym zapuścić korzenie roślin. - westchnęła. - Jak mnie tu znajdą, będzie źle... Nie może się wydać, że wychodzę poza swoją jaskinię. - zadrżała. Wyglądała na zrezygnowaną. - A ty niby jak zamierzasz wyjść? - zapytała niepewnie.

-Nie ja, my. - poprawił ją Mattias. - Uda nam się jeśli będziemy ze sobą współpracować. Ja tak się składa, powinienem być w stanie stworzyc kilka szczelin czy wypustek, których będziemy w stanie się uchwycić. Nie wiem co prawda czy to pomoże. - przerwał na chwilę lustrując raz jeszcze wzrokiem swoją drzewną przyjaciółkę. - Ze stworzeniem odpowiedniego podłoża pod korzenie będzie gorzej, ale i tego mogę spróbować.
- Ludzie nie tworzą. Ludzie niszczą i zatruwają. Kim ty, na Opiekuna, jesteś? - zapytała szczerze zdziwiona. - Nie ufam ci. I nie zamierzam. Dziwię się, że nie zginęłam od dotknięcia ciebie. Ludzie to trucizna. - skwitowała, spoglądając ku małej szparze w zapadni. Widać bezskutecznie szukała innego planu, bo po chwili zwiesiła głowę, utkwiwszy wzrok w skale.

- Ja? Eh, jestem smutnym i żałosnym człowieczkiem, którego natura obdarzyła wyjątkowymi zdolnościami. Co do ludzi to pewnie masz rację, przynajmniej w dużej części. Nie zamierzam cię do niczego przekonywać, a w szczególności do tego żebyś mi zaufała. - zaczynał tracić powoli cierpliwość. Bariera, która ich dzieliła mimo tego, że mogli się porozumieć, wydawała się nie do przebicia. - Niemniej jednak jakbyś jeszcze nie zauważyła to możesz liczyć jedynie na pomoc tego złego, zatruwajacego i niszczącego wszystko człowieka. Radziłbym się z tym pogodzić, zanim rzeczywiście ktoś nas tutaj znajdzie. Pomyśl o tym jak o mniejszym złu. Kilka chwil spędzonych razem w tym jakże romantycznym miejscu, trochę wysiłku i więcej nie musimy się widzieć.

Wstała. W jej oczach złość mieszała się ze strachem. Z oczu pociekły dwie krople żywicy.
- Więc jeśli potrafisz, rozkrusz te skały pod nami. Potrzebuję tylko kilku szczelin, odrobiny piasku. Jeśli korzenie będą miały się czego chwycić, jakoś uda mi się rozepchnąć klapy wzrastającą rośliną! - powiedziała poważnie, stając o dwa kroki od człowieka. Zaplotła dłonie na piersiach, patrząc na niego z góry.

- I to mi się podoba. - mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko do driady, po czym również wstał wpatrując się nie przerwanie w oczy towarzyszki. - Operowanie skałą tak twardą nie jest rzeczą łatwą, ale wydaję mi się, że kilka szczelinek nie będzie problemem. - przez jakiś czas mogłoby się wydawać, iż nic się nie dzieję, jednakże driada szybko mogła zauważyć, że wokół butów Mattiasa rozwijają się czarne jak smoła małe żyłki, która jedna za drugą zaczęły wnikać w podłoże. Kiedy utworzyły rozbudowaną sieć mężczyzna głośno nabrał powietrza zamykając jednocześnie oczy. Twarda skała zaczęła drżeć delikatnie i po paru chwilach nie tyle rozkruszyła się co rozsunęła. Tak jakby słuchała myśli człowieka.

- To cholerstwo było grubsze niż się spodziewałem, ale dałem rade. Teraz twoja kolei. - czarne żyły równie szybko zniknęły, a mężczyzna wycofał się grzecznie robiąc miejsce driadzie. Ta skinęła mu głową, wstępując na rozkruszoną skałę. Po chwil z jej gładkich stóp wystąpiły korzenie, które wniknęły w szczeliny. Patrząc człowiekowi w oczy zaczęła nucić. Po chwili ze skał wychyliły się pnącza. Grubiejąc i wspierając się na sobie wzajemnie formowały coś na kształt słupa, unosząc driadę w górę. Jej śpiew umilkł, gdy znalazła się na wysokości zapadni. Wsunęła ostrożnie swoje głązki w szczelinę, ostrożnie rozwierając klapę. Kolejne pnącza podtrzymały wrota zapadni, podczas gdy ona już wzrastała ku krawędzi przejścia, siadając wygodnie na brzegu kamiennych płyt.
- Masz szczęście, że jestem uczciwa. Mogłabym cię tu zostawić... - powiedziała, spoglądając poważnie ku człowiekowi - Złap się dobrze pnączy, oprzyj się, a nie będziesz musiał nawet zbytnio się wspinać. - była nieco spokojniejsza, jednak ciągle głos jej drżał.

- Mogłabyś, ale nie wierzyłem, żeby stworzenie o tak pięknych oczach mogło mnie tutaj samego zostawić. - poklepał pnącze, a następnie zastosował się do instrukcji driady, z której pomocą po niedługim czasie wydostał się z pułapki. Postarała się też, by na moment cały owinięty był jedną z grubych lian.

- Nie było to takie trudne prawda? Mam na myśli współpracę ze złym człowiekiem? - odezwał się gdy wreszcie poczuł się bezpiecznie. - Tak w ogóle zanim się rozejdziemy... masz jakieś imię? Jak zwracają się do ciebie inne potwo... osobniki z twojego gatunku?

Milczała przez chwilę, pozwalając by zrośnięte z nią pnącza oderwały się od skały i w szybkim tępie wrosły w jej ciało, odsłaniając, łudząco podobne do ludzkich, stopy. Wtedy odwróciła wzrok ku człowiekowi.
- Lia... Więcej wiedzieć nie musisz. Raczej mnie już nie zobaczysz. - w tej samej chwili zaczęła się stawać coraz bardziej przeźroczysta. Ostatnie zaczęły znikać oczy, stopniowo zmieniając się w lekko lśniące w powietrzu punkciki.

- Moje imię to Mattias. Tak jakbyś kiedyś mnie potrzebowała. To było ciekawe doświadczenie leśna zjawo. - rzucił na koniec, a następnie wolnym krokiem udał się w swoim kierunku. Z drugiej strony korytarza słyszeć się dało cichy kobiecy śmiech.

***

Nie mogła się otrząsnąć. Naprzemiennie chciało jej się śmiać i płakać. Rozmawiała z człowiekiem. Co więcej - nic się jej nie stało. Wszystko to, co opowiadała cioteczka okazało się kłamstwem. A może wcale nim nie było? Choroba objawi się znienacka, gdy będzie najbardziej potrzebowała swych mocy. Zadrżała. Słyszała przecież opowieści innych Salartus. Chorowali czasem nawet od skały, której dotykał człowiek. Ona DOTKNĘŁA człowieka i z nim rozmawiała. Pomógł jej uciec z pułapki. Właściwie to oboje sobie pomogli. To przechodziło jej pojęcie. Wcisnęła się głęboko za zasłonę winorośli, zapuszczając korzenie do orzeźwiającej wody. Dopiero to uspokoiło ją trochę. “Twoja matka umarła od ludzkiej choroby. Pamiętaj - strzeż się!” - głos cioteczki dudnił w jej myślach. W tym musiała być jakaś prawda, inaczej by tego nie mówiła. Tęskniła okrutnie. Za nią, za Oczkiem i Matkami, nawet za tymi z driad, które były wobec niej złośliwe. Nawet podejrzliwe Tyciludki były zabawne. Miała ochotę płakać, jednak powstrzymała się.
Ja jestem szansą, by przywrócić Naturalny Porządek w tym świecie chaosu. Muszę być najlepsza, wykorzystać okazję i znaleźć się blisko Opiekuna, gdzie będę mogła coś zdziałać. - myślała, wracając do swoich zwykłych obowiązków. - Przetrwam wszystkie choroby, nawet tę ludzką. Uwolnię siebie i może nawet innych Salartus przy okazji.

***

Wszystko wróciło do normy na pewien czas. Nie liczyła już rytmów dni i nocy. Skupiła się na pracy i swoim celu. Musiała zabłysnąć, stać się użyteczna na tyle, by trafić bliżej Opiekuna. Z takiej pozycji będzie miała o wiele szersze perspektywy działania, niż z groty na wpół odciętej jej tworami od tego wypaczonego świata. Jednak przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Odwiedził ją człowiek. Mattias - jego imię zagrzmiało w pamięci, druzgocząc wszystkie jej plany. Jeśli ją wyda, jeśli powie cokolwiek, szansa na ucieczkę zniknie. Nie musi powiedzieć całej prawdy, nawet drobny jej skrawek mógłby ją zniszczyć. Próbowała go odstraszyć, próbowała go zbyć, nic nie skutkowało. Przyniósł jej małe zawiniątko, osłonięte miękko, by się nie zniszczyło. Wyglądało jak biały i podłużny patyk. Bała się go dotknąć, dopóki nie powiedział jej, że to wszystko było kiedyś rośliną. Wtedy dopiero zbadała ten drobny przedmiot. W bieli krył się skrawek ducha wielkiego dębu, w środku serce pospolitego chwastu.
Powąchała ów twór. Wszystko się zgadzało. Jedna z matek opowiadała, iż ludzie w ogromnych ilościach wzrastają tę zwyczajną roślinę. Była to schorowana starowinka, która widziała wielki kawał świata, ucząc młode driady znajomości różnych roślin. Niektóre driady w tajemnicy powtarzały, że za prośbą opiekunek szukała lekarstw dla innych Salartus. Jej wiedza była bezcenna i nauczyła ona młode driady wielu nowych roślin. Milczała przez chwilę, wspominając to. Tulejkowate, różowe kwiaty na niewielkich krzewach o podłużnych liściach. Wiedziała o co poprosi człowiek, czekała jednak, aż to powie, ostrożnie zapuszczając korzenie tuż za nim.

Milczała przez chwilę, wpatrując się w niego. Pozwoliła, by różowe kielichy kwiatów odwróciły się w jego stronę. Skupiła się na liściach rośliny, by były młode i zgrabne. Nawet w tak pospolity chwast driada potrafiła włożyć całe swoje drewiane serce. Bała się człowieka, jednak chciała by wiedział, ze w razie walki, znajdzie w niej godnego przeciwnika. Tym kupić mogła sobie jego milczenie, możne nawet przysługę. Po chwili poleciła mu, by się odwrócił. Pąsowe kwiaty trąciły go w nos. Zaśmiała się widząc jego zdziwienie. Darowała mu ów chwast, pozwalając by obdarł go ze wszystkich liści.

- Wiesz czym jest równa wymiana, człowieku? Wiesz, co wśród Ludu znaczy słowo Przysługa? - zapytała się, wręczając mu jego cenny, biały patyczek. - Kiedyś poproszę Cię, byś spłacił swój dług i może być to ważne. - zamilkła na chwilę. - Nie wiem, czy ta roślina jest lekarstwem dla ludzi i nie chcę wiedzieć. Choć, wyprowadzę Cię stąd. Jeśli natkniesz się na innego Salartus, to może się źle skończyć.

- Czy musisz być cały czas taka poważna? – zapytał uśmiechając się przyjaźnie do driady. – Oczywiście, że wiem czym jest przysługa. Będziesz mogła na mnie liczyć jeśli tylko potrzebna będzie ci moja pomoc, jednak nic więcej oprócz mojego słowa nie jestem w stanie ci w tym momencie dać. Co do mojej ucieczki to bądź spokojna, znam wiele przejść, o których inni nie maja pojęcia. Sam je w końcu stworzyłem.

Człowiek jeszcze nie raz prosił ją o podobną przysługę. Bała się mu odmówić. Bała się też sprowadzić na siebie chorobę. Zaciskała zęby i krążyła wśród Salartus dowiadując się wszystkiego, co mogło jej być przydatne. Nie wzbraniała się, by bezczelnie podsłuchiwać. Miała plan, który trzymał ją przy życiu w całym tym szaleństwie, dawał szansę, że jeszcze kiedyś zobaczy niebo i gwiazdy. Wiedziała, iż Mattias zyskiwał wśród ludzi na tym procederze. Miała nadzieję, że ona także zyska dzięki temu sojusznika, albo chociaż spłatę długu. Po jakimś czasie zwierzył jej się, że liście należy suszyć, co wcześniej sama przypuszczała. Ludzie nie bardzo potrafili to robić, ona też.
Nie bardzo chciała wplątywać w to Feniksa, jednak była zmuszona. Ptak był sprytny. Ceną za to była wielka, codzienna porcja owoców i obietnica, że gdy Lia się nauczy, wyhoduje mu w jaskini prawdziwego ananasa. Nie rozumiała, czemu człowiek śmiał się z tej ostatniej prośby. W tym dziwnym więzieniu każdy za czymś tęsknił.

Ludzka choroba w końcu ją dopadła. Była to pora odpoczynku, gdy siedziała skulona i smutna, czerpiąc życiodajną wodę. Umysłem odleciała gdzieś daleko, zamkniętymi oczami patrząc w rozmyte barwy przeszłości. Nagle przeszył ją dreszcz. Poczuła zapach, dziwny i co gorsze - ludzki. Przerażona ogarnęła umysłem całą grotę. Wszystko było tak jak wcześniej. Wrażenie, ustało, zapach zniknął. Po chwili jednak powrócił, wraz z dziwnymi odczuciami. Miała wrażenie, jakby jej ciało zmieniło się, choć sama o tym nie wiedziała. Odczucia tak dziwne, jakie nie powinny zaprzątać driady przeszywały jej ciało, szydząc z jej strachu i próbującego przeciwdziałać im umysłu. Wodziła dłonią po swoim ciele. Czuła organy, których nie było. Dotyk bez źródła. Przerażona, zmieszana, zawieszona w dziwnej ekstazie nie wiedziała co działo się z jej ciałem. Zaciskając usta broniła się przed krzykiem, który wydzierał się z jej gardła.


Co gorsze - choroba nie trwała to tylko jedną noc. Potworność nawracała kilkakrotnie, pod różnymi postaciami, opanowując ją nagle. Ból mieszał się z nieznanymi odczuciami. Płakała wśród ciszy, rankiem zdrapując żywiczne łzy z kory twarzy. Czuła się taka samotna, opuszczona, zastraszona przez człowieka w dzień i jego chorobę w nocy. Bała się jednak i nie mówiła nic. Kurczowo, jak ostatniej deski ratunku trzymała się swojego planu, który wcale nie wydawał się posuwać do przodu. Skutek Poznania człowieka był okrutny. Nie przerażał jej ból, ani te wszystkie dziwne uczucia wewnątrz niej. Cierpiała na fakt, iż otulały ją ramiona niewidocznej istoty, dawały ułudę bezpieczeństwa, żar i ciepło, podczas gdy naprawdę była sama. Samotna, bez niczyjej pomocy czy miłości. Każdej takiej nocy pragnęła umrzeć. Tymczasem rano musiała wstać, zdrapać łzy i iść dalej realizować swój cel. Dopóki jeszcze żyła...

***

W końcu natrafiła się okazja. Miała szansę zabłysnąć i stanąć dzięki swoim zasługom bliżej Opiekuna. Nie wahała się przed decyzją na tę wyprawę, choć powiedziano jej, że będzie musiała przebywać wśród Ludzi. Uregulowała tylko swoją zaległość wobec Feniksa, darując mu największą porcję soczystych i wyszukanych owoców na jaką było ją stać. Kupowała sobie milczenie, kupowała sobie przyjaciela na przyszłość. Nie planowała informować o niczym człowieka. Toteż zdziwiła się bardzo, gdy zastała go wśród Ludzi, z którymi miała pracować.
Myślała, że nic gorszego nie może jej się przydarzyć. Z tego błędu wyprowadziło ją pojawienie się przywódcy grupy. Poznała ten zapach, choć zmieszany z innymi ludzkimi odorami. Ten człowiek był jej chorobą. Nie wiedziała, w jaki sposób jest on połączony z Mattiasem, jednak zapach nie mógł jej okłamać.
Ruszyli. Ten człowiek wiódł kobietę, która wyglądała na brzemienną. Miał też pełnić rolę ich przywódcy. Była skonfundowana. Zastanawiała się, co wspólnego z tymi dwoma mężczyznami może mieć ludzka kobieta i czemu właśnie jej choroba przybrała taki kształt. Jeśli poznam chorobę, poznam też lekarstwo. Nie mam pomysłu od czego zacząć poszukiwanie leku. Ludzie raczej mi tego nie powiedzą.
Bała się, iż choroba dopadnie ją w trakcie wykonywania zadania. Była stale narażona na kontakt z ludźmi, chociaż starała się utrzymywać na uboczu. Jedyne co odczuwała, to przemożną chęć spożycia ogórka. Ale nie takie zwykłego, świeżego ogórka. Wyczuwała w nim nutkę czosnku, koperku i sól morza. Miała wrażenie też, ze musi być nieco podgniły, albo wymoczony w jakimś dziwnym roztworze.

Na ich drodze stanęli Salartus, jakich nigdy wcześniej nie widziała, mówiąc o innym Salartus, o jakim nie miała pojęcia. Mattias zaczął z nimi niezbyt udaną rozmowę, narażając się przy tym przywódcy grupy. Naprawdę, nie miała ochoty patrzeć na ich porachunki. Ostrożnie ustawiła się z boku, będąc w pełnej gotowości. Nieznani Salartus mogli zareagować złością, mogli też uprzejmie przepuścić ich dalej. Chciała być gotowa na wszystko. Zapuściła ostrożnie korzenie, otaczając nimi zgromadzonych ludzi. Jeśli Salartus zdecydują się ich zaatakować, zdąży z kolczastą zaporą na czas.
Dotknęła czegoś dziwnego. Poczuła umysł, Poznała umysł, wyczuła gotowość. Odsunęła odrobinę swe kłącza. Ktoś też zapuszczał korzenie i nie zamierzał dać się zaskoczyć.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 02-10-2010 o 18:05.
Eileen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172