Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2010, 12:37   #3
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzisiaj wielki bal w Operze.
Sam Potężny Archikrator
Dał najwyższy protektorat,
Wszelka dziwka majtki pierze
I na kredyt kiecki bierze,
Na ulicach ścisk i zator,
Ustawili się żołnierze,
Błyszczą kaski kirasjerskie,
Błyszczą buty oficerskie,
Konie pienią się i rżą,
Ryczą auta, tłumy prą,
W kordegardzie wojska mrowie,
Wszędzie ostre pogotowie,
Niecierpliwe wina wrą,
U fryzjerów ludzie mdleją,
Czekający za koleją,
Dziwkom łydki słodko drżą.*

Bal. Wielki bal. Szaleństwo strojów oraz pięknych sukien.
- Ciekawe ile tu prawdziwych przyjaciół Vialle i Randoma? - zastanawiał się mężczyzna ubrany w ciemnozielony garnitur. Niewątpliwie, dla wielu bal stanowił miejsce pokazania się oraz popisania przed sąsiadami, rodziną, przyjaciółmi. Elita. Co za szczytna możliwość popisania się swoimi wpływami, czy bogactwem.

Nie afiszował się stojąc z boku wraz z Caitlinn. Posłusznie siadał, kiedy wzywano do siadania, klaskał, kiedy proszono o oklaski, wznosił kielich równie chętnie, jak cokolwiek innego, co wypadało zrobić. Taki przeciętny ktoś, kogo się nie zauważa w tłumie elegancji. Oczywiście, strój Connleya był ściśle dopasowany, wytworny, ale skromny. W przeciwieństwie do wielu innych … bogatych, wspaniałych, przepysznych. Szczególnie szlachta spoza rodziny szalała na punkcie wystawności.


Nie przepadał za balami. Och, nie to, że kompletnie ich nie lubił, ale preferował raczej mniej wystawne imprezy przy lampce wina. Nie mniej, ten był, jak zauważyła swego czasu Fiona, obowiązkiem. Gdy król prosi, poddany nie może odmówić, nawet, jeśli jest jego własnym siostrzeńcem. Chodził więc wśród tłumu, uśmiechając się pod nosem tajemniczo, tak, jak to miał w zwyczaju. Wyglądało to całkiem zabawnie, gdyż niemal nikt owego uśmiechu nie dostrzegał, poza rodziną, ale ci akurat sądzili, że Connley ma zwyczaj udawania, że coś wie, nawet jeżeli wie bardzo niewiele. Problem polegał jednak na tym, że teoretycznie istniała szansa, że będzie miał jakieś wartościowe informacje, albo że jedynie udaje osobę totalnie niezainteresowaną sytuacją rodzinną. W Amberze założenie uczciwości dopuszczało dwie opcje:
- albo kombinuje się ostro – wtedy jest się uznanym za normalnego, przyzwoitego Amberytę,
- albo się nie kombinuje – wtedy istnieje przekonanie, że jest się kanciarzem, ale na tyle sprytnym, żeby ukryć to przed innymi. Oczywiście taka osoba była podwójnie niebezpieczna, jako wróg, oraz niezwykle cenna, jako sojusznik.
Poza powyższymi, inna możliwość nikomu prawdopodobnie nie przychodziła do głowy. Szczęśliwie właściwie dla Connleya, który lubił niekiedy ową familijną przypadłość wykorzystywać, chociażby dla denerwowania swojej licznej rodziny. Obecnie jednak nie miał nastroju do żartów. Właściwie to nie miał jakiegokolwiek nastroju. Najchętniej chwilę pokucharzyłby przy swoich garnkach, co zawsze nieco go rozluźniało. Szczególnie w towarzystwie Caitlinn, która potem pochwaliłaby, jak zwykle, jego fikuśne potrawy.

Nie miał okazji widzieć się z rodziną po przyjeździe. Wszyscy przygotowywali się do balu. Dlatego właściwie spotkał niemal wszystkich dopiero teraz. Towarzysząca mu Caitlinn podobnie. Jak orientował się, ona wcześniej widziała się jedynie z Jej Królewską Mością, której rozwiązanie stanowiło przyczynę całej uroczystości, Connley zaś wymienił tylko parę uwag z Benedyktem. Corwin, cóż, legenda Amberu, dawny regent, który rzucił kilka miłych, niewiele znaczących słów. Za to Llewelli i Florimel ofiarował po pięknym kwiecie lotosu, które przygotował wcześniej na tą okazję jeszcze na cieniu Ziemi. Monique stała niedaleko Flory, przynajmniej Connley przypuszczał, że to Monique. Perfekcyjna niczym jej matka. To miał być dzień jej przedstawienia na dworze. Dziewczyna miała wyjść, olśnić wszystkich, natomiast rodzina powinna udać zaskoczoną niebanalną urodą oraz czarem córeczki Flory. Wcześniej wypadało udawać, iż się jej nie dostrzega, by mogła mieć wspaniałe wejście. Caitlinn i Connley nie chcieli zepsuć jej tej przyjemności, toteż po Florimel szybko skierowali się do Martina.

Potem przyszedł wspólny taniec i jeszcze kilka kolejnych, aż jakiś nieznany mu młodzian klęknął niemal przed Caitlinn prosząc, by ofiarowała mu kilka chwil na parkiecie. Takiej prośbie się nie odmawia, toteż dziewczyną przyjęła ją z uśmiechem. Przez chwilę patrzył, jak wirują wspólnie kreśląc figury menueta, po czym przystąpił do dalszych powitań rodziny. Najpierw wpadł na Juliana, który lekko zdenerwowany przebiegał przez komnatę. Wymienili jedynie pozdrowienia, gdyż Strażnik Lasu Arden śpieszył się, zaś napięcie malujące się na jego twarzy oznaczało, iż to coś istotnego. Ominął natomiast daleko księcia Rinaldo. Władca Kashfy nie cieszył się jego sympatią. Wprawdzie osobiście nic do niego nie miał, ale czuł przy nim Dalta. Ponadto pozdrawiał wielu innych, nawet nie mających pojęcia, kim jest. Na bal zostało bowiem zaproszonych mnóstwo szlachetnie urodzonych mieszkańców miasta oraz szlachty należącej do Złotego Kręgu.

- Jesteś bardzo spięty – niespodziewany głos mamy tuż przy uchu wyrwał go z zamyślenia. - Czyżby dlatego, że Caitlinn cię zostawiła? - zażartowała. - Masz może ochotę zatańczyć?
- Witaj, mamo. Cóż robić. Zdaje się, że wielu młodzianów chciałoby wyjść z nią na środek parkietu. Rozumiesz. Kolejka obowiązuje. Zajałem sobie miejsce czekając, kiedy przyjdzie moja kolej – odparł żartem, który jednak oddawał sporo prawdy. Jego kuzynka miała bowiem niemałe powodzenie. - Zaś co do naszego tańca ... Czyżby to epoka, w której panowie proszą panie odeszła w przeszłość?
- Nie jest aż tak źle – roześmiała się – jednakże szczęśliwie pozycja matki daje mi pewną swobodę pod tym względem.
- Wobec tego, twój syn nie tylko z posłuszeństwa, ale także dla przyjemności przyjmie twoja propozycję.

Olbrzymia balowa sala zamku królów Amberu nie była zatłoczona tylko w jednym miejscu, mianowicie na środku, gdzie tańczyło właśnie dworskiego kontredansa kilkanaście par, w tym także Caitlinn z kolejnym szlachcicem Złotego Kręgu. Uśmiechnęli się do siebie, gdy ich spojrzenie na moment splotło się w jedność. Po chwili jednak znowu musieli poświecić uwagę swoim partnerom.
- Tak więc na co chciałaś mi zwrócić uwagę? - spytał mamę szeptem po chwili, gdy zbliżyli się do siebie podczas jednej z tanecznych figur.
- Czyżbyś nie wierzył, że czasem mam ochotę po prostu się pobawić? - uśmiechnęła się leciutko.
- Jak wiesz, mamo, mam do ciebie nieograniczone zaufanie, ale niekoniecznie wiarę w to, że nie w twoim działaniu drugiego, albo nawet sto dwudziestego drugiego dna.
- Mój synek – przyznała zadowolona. - Widziałeś delegację Dworców?
- Tylko z daleka. Planuję się przywitać gdzieś w środku. Ani zbyt późno, żeby nie pomyślano, ze ich omijam, ani zbyt wcześnie. Szczególnie, że jest Mandor.
- Tak, nasz sympatyczny przyjaciel Mandor … ale nie tylko.
- Czyżbyś wiedziała o czyś, o czym nie mam zielonego pojęcia?
- Merlin nie przyjechał – wspomniała nagle.
- Nie dziwie mu się. Jest władcą Dworców. Gdyby coś mu się stało w Amberze, lub nawet podczas Drogi …
- Tak jest, ale delegacje przysłał okazałą ustanawiając Mandora na jej czele.
- No przecież jest jego bratem, wprawdzie przyrodnim … ponadto doradcą, kanclerzem, wszyscy wiedzą, iż ma wielki wpływ na politykę Dworców Chaosu. Nie mógł przysłać nikogo ważniejszego.
- Czy słyszałeś, kto pełni funkcję jego zastępcy?
- Wiesz chyba … - zastanowił się - … właściwie to nie. Przybyliśmy dopiero niedawno. Nie zdążyłem się jeszcze zorientować, zaś skierować się w stronę delegacji dworców dopiero planowałem.
- Wobec tego przygotuj się na ciekawą niespodziankę. Pamiętasz Lilavati Chanicut, siostrę Lady Derris? To właśnie ona. Ponoć znacie się całkiem dobrze.
- Mamo, wiesz, jaka potęgą jest plotka.
- Cóż, na wasz temat ponoć kiedyś plotkowano całkiem solidnie. Jak słyszałam, źródłem owych informacji była księżna Minobee.
- Melissa? Nie przypuszczałem – żachnął się nie przerywając jednak układu – zawzięta.
- Owszem, ale tutaj jej nie ma, natomiast księżniczka Chanicut owszem.
- Nie sądzę, żeby ktoś wiedział o naszej znajomości. Ponadto to była dosyć dawna sprawa. Sam nie pamiętam już dokładnie, jak wygląda.
- Kłamczuszek, ale to nic. Jest bardzo piękną kobietą, a jej siostra przewodzi klanowi.
- To słyszałem, ale wiem, że Lilavati odesłano do jakiegoś cienia.
- Jednak obecnie siostra ją wyciągnęła stamtąd oraz wysłała jako wsparcie delegacji. Notabene, dołączono ją już po skompletowaniu składu. Ciekawe dlaczego?
- Może jakieś rozgrywki pomiędzy wielkimi rodami. Chanicut niekoniecznie lubi się z Sawall. Merlin chce utrzymać równowagę pomiędzy rodami. Bez jego decyzji Lilavati nie miałaby szans na dostanie się do delegacji, szczególnie na eksponowane stanowisko.
- Lilavati miałaby być przeciwwagą dla Mandora? Chyba żartujesz.
- Nie ma siły, raczej przysłano ją, żeby mu patrzyła na ręce. Wiesz, taka nauka, przy tym, jeśli się czegoś dowie, to dobrze, jeśli zaś nie, to przynajmniej niewątpliwie będzie to ciekawa edukacja.
- Może masz rację. Ale rzeczywiście nie można zarzucić Merlinowi braku taktu. Spośród braci tylko Despil został na dworze.
- Jurt także jest?
- Widziałam. Ale biorąc pod uwagę jego przypadłość oraz brak kontroli, nie wiem, czy Merlin miał dobry pomysł przysyłając go tutaj. Ale mimo wszystko, królewski brat. To byłaby dobra partia dla Caitlinn. Nie sądzisz?
- Może się troszkę uspokoił. Ale Jurt – żachnął się nieprzyjemnie. - Jest paskudny, jak zwykle, nawet, jeżeli spokojniejszy. Jednak, póki ma to coś, nie panuje nad sobą. Napady szaleństwa mogą się odezwać ponownie. Co wtedy? Wybacz, ale nigdy nie oddałbym jej komuś takiemu. Przecież mógłby jej zrobić krzywdę, nie mówiąc o tym, że jak plotki głoszą, to znalazł sobie kogoś.
- Łał, aż tak ci zależy na niej? - uśmiechnęła się.
- A żebyś wiedziała – stwierdził gorąco.
- Wychowywaliście się razem - przyznała.

Rozmawiali jeszcze chwilę, kiedy zaś muzyka przestała grać, podziękowali sobie za taniec kierując się ku pozostałym gościom. Caitlinn nieświadoma, że ciocia Fiona zaczyna bawić się w swatkę, dalej swobodnie tańczyła na parkiecie balowej sali.
- Niewątpliwie – zaczął zastanawiać się Connley – to dopiero wstępna gra. Mama także pewnie lubi Caitlinn, ale polityka to twarda pani. Jak znam mamę, to podobnie myśli na mój temat, kombinując to samo dla mnie, co dla Caitlinn. No cóż, zobaczymy, może to tylko takie ogólne przymierzanie.

Mandor. Przystojny niczym Narcyz, przebiegły zaś jak sam Odyseusz, za przyczyną którego Grecy zburzyli Troję. Przechodzili obok. Zmierzyli się spojrzeniem. Potem wymienili kilka grzecznościowych frazesów.
- Szlachetny panie, niezwykle miło cię widzieć na dworze Amberu. Słyszałem o panu wiele dobrego. Proszę przekazać wyrazy najwyższego uszanowania jego królewskiej mości, swojemu bratu Merlinowi
- Diuku, cieszę się mogąc pana poznać. Na pewno przekażę. Króla ucieszą niewątpliwie pańskie uprzejme pozdrowienia.
Dwa zdania, dwie prawdy i jedno kłamstwo. Prężcież znali się nawet nieźle. Jednak zbyt wiele osób mogło patrzyć ciekawie na dłuższą rozmowę obydwu, toteż po chwili wymiany grzeczności, którym nikt nie mógł nic zarzucić, przeszli do innych gości.

Wtedy zobaczył Lilavati. Była bardzo podobna do tamtej dziewczyny, którą pamiętał. Oczywiście, wypiękniała, nabierając sylwetki smukłej, dorosłej kobiety o wyjątkowej urodzie. Jednak twarz pozostała niemal ta sama. Taka, jak na karcie atutowej, który kiedyś przygotował na pamiątkę dla córki rodziny Chanicut. Nie udało mi się dać, ale miał ją w swojej talii. Teraz wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki. Rzeczywiście. Barwy rodowe czerwieni oraz szarości. Symbol Dworców. Oraz ona. Niezwykle dawno nie spoglądał na tą kartę przedstawiającą niegdyś widzianą dziewczynę.


Postanowił podejść oraz przywitać się, gdy do komnaty wdarł się ohydny zapach, zaraz potem zaś Benedykt ogłosił straszną nowinę. Connleyowi zaschło w gardle. Nie wiedział, co powiedzieć, przez chwilę coś bezsensownie mruczał. Caitlinn, która niedawno skończyła taniec i nieco zmęczona usiadła za stołem, zbladła okropnie. Najwyraźniej nie zauważyła, że z widelca, który trzymała w dłoni, gdy Benedykt zaczął mówić, zrobiła się krzywa literka U. Odruchowo jednak spoglądał również na twarze innych. Szukał reakcji, szukał twarzy, na której będzie coś poza strachem oraz niezwykłym zaskoczeniem.

-------------------------------------------


* Julian Tuwim „Bal w Operze” JULIAN TUWIM BAL W OPERZE
 
Kelly jest offline