W jednym momencie wszystko się poukładało, wygrali potyczkę, Kane co prawda nie liczył na otrzymanie któregokolwiek z łupów, zresztą, żaden nie był mu potrzebny, ale niepokojącym faktem była następnie całkowita komplikacja aktualnego stanu rzeczy.
W mniemaniu wojownika mniszka zachowała się jednak trochę lekkomyślnie. Nie był za zabijaniem trójki agentów, bo nie należało to w jego naturze, ale… Cóż, nikt nie mógł tego przewidzieć, a teraz trzeba było stawić czoła konsekwencjom. Jeszcze niedawno Kane usadowił ostrze w pochwie na plecach, w tym momencie sięgnął po nie ponownie.
- Słusznie, pozostało nam tylko się zabarykadować i jak najprędzej udziec innym wyjściem zanim zostanie ono obstawione – rzekł na pytanie Bareda skierowane ku karczmarzowi. Nie posiadał z kolei żadnej broni dystansowej, jeżeli miałoby dojść do walki, acz znanym było iż ostrzał z wnętrza budynku na ulice byłby całkiem skuteczny.
Faktem było też, że byli drużyną, a drużyna właśnie uzyskała jedną dodatkową zagwozdkę… Lekko mówiąc. Niby diablica nie była jego problemem, bo i przynależał do drużyny od raptem parunastu godzin, ale honor nie pozwalał mu opuszczać kompanów w dobie kryzysu. Tym jednak zajmą się później. Gorzej, że nie wiedział ilu jest tych agentów w sumie…
- Orientuje się ktoś jak liczny oddział może stanąć przed nami tym razem? – Rzekł do wszystkich. – Być może z odrobiną taktyki można by było rozwiązać problem prześladowców Danta od razu, dostosuję się jednak, jeżeli zdania będą podzielone. Tak czy siak, mieczem wciąż ciąć mogę – uśmiechnął się lekko i raczej niestosownie do sytuacji. |