Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2010, 23:41   #12
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Skrobanie szponów na parapecie zwróciło uwagę Nicolasa Richelieu. Uśmiechnął się lekko, rozpoznając ptaka i widząc, że wokół nóżki owinięty ma niewielki kawałek pergamin. Wstał zza biurka i podszedł do okna. Ptak spokojnie pozwolił odwiązać sobie wiadomość, po czym strzepnął skrzydłami, zaskrzeczał cicho i odleciał.
Richelieu rozwinął notatkę. Zawierała tylko trzy słowa. Trzy słowa, które wystarczyły, by na jego twarzy pojawił się paskudny, nikczemny uśmiech. Wsunął kartkę do kieszeni i ruszył do drzwi.

Do komnaty Antoine’a de La Rocque, pana Lecrou, wszedł bez opowiedzenia się wartownikowi, bez pukania nawet. W całym zamku nie było nikogo, kto by się na taką zuchwałość poważył, łącznie z lordowską małżonką, ale Richelieu jako zausznik i wierny doradca miał dostęp do de La Rocque’a o każdej porze dnia i nocy.
- Co tam, Nicolas? Znowu chcesz mi zawracać głowę jakimś kantem godnym kupczyków? – powiedział arystokrata na powitanie, choć rad był go widzieć.
- Nie tym razem, Antoine. – oświadczył Richelieu z miną kota, któremu trafiła się wyjątkowo tłusta mysz. – Przeczytaj to. – podał mu pergamin.
- Dobra Panienko! – sapnął ze zdumienia de La Rocque. – To wiarygodna informacja?
- Jak najbardziej.
- D’Arvill nie żyje.
– odczytał na głos wiadomość. – Co z tym zrobimy? – zapytał, podnosząc oczy na powiernika. Choć tak naprawdę pytanie brzmiało „Co ty planujesz z tym zrobić?”.
Richelieu wyraźnie na to czekał. Rozsiadł się w fotelu przy kominku, obok arystokraty.
- Twoja córka, Yolande, ile ma lat?
- Czternaście, ale co to ma…
- lord otworzył szeroko oczy, zrozumiawszy. – Ty chyba nie mówisz poważnie!?
- Jak najbardziej.
– odparł spokojnie Nicolas. – Sam pomyśl: dzieciak Berengera jest sierotą, nigdzie w pobliżu nie ma innych d’Arvillów z prawami do tego majątku. Wydasz za niego Yolandę, a póki nie osiągnie pełnoletności, rządzić będzie regent. Czyli ty. Trudno sobie wyobrazić lepszą podstawę do późniejszego przyłączenia jego ziem do twoich.
Milczenie przedłużało się, albowiem obaj zdawali sobie sprawę, że na przeszkodzie tego planu stoi pewien żywotny, w przenośni i dosłownie, problem.
- Dzieciak? – zapytał w końcu de La Rocque. Głos miał zimny.
- Tyle nieszczęść zdarza się codziennie. Nie omijają one, niestety i stanu szlacheckiego. – odpowiedział Richelieu ze smutkiem, ale w jego oczach płonęła czysta podłość. – Wypadek na łowach. Morowe powietrze. Nieświeże jedzenie. Samobójstwa wreszcie. Mniejsza zresztą o szczegóły. Panicz ulegnie wypadkowi i tyle.
Znowu cisza.
- Zajmij się tym, Nicolas.
Richelieu uśmiechnął się, skinął głową i opuścił komnatę.

***

- Czy mam rozumieć – rozległ się głos Mistrza Cecila, gdy każdy wyrzekł już, co mu na sercu leżało. – że wszyscy potwierdzają swój akces do tego… bractwa? – rozejrzał się uważnie po zebranych. Nie znajdując znaków niezgody, złożył i schował testament Berengera D’Arvill.
- Dokument zostawiam dla siebie. – wyjaśnił. – Albowiem mnie wyznaczył Jego Lordowska Mość na egzekutora ostatniej woli, a stowarzyszenie wasze jest nieformalne. Eufemistycznie rzecz ujmując. A teraz, jeśli to już wszystko, z powodu innych obowiązków zmuszony jestem pożegnać waszmościów, milady i… innych.

Gdy tylko ta dziwaczna zbieranina, ci kuriozalni Cherethi et Felethi, opuścili domostwo Mistrza Cecila, ten, nie mieszkając, faktycznie wziął się do wykonywania innych obowiązków. Za które kto inny mu zapłacił.

"Uwiadamiam pilnie Jego Lordowską Mość Cedryka du’Ponte jako że osoby następujące, a to: Peter d’Orr, Zygfryd de Leve, Lady Luciene, Frank Kress, niziołek Tupik, elf Yavandir i – tu długo zastanawiał się jak określić sługę, który dopiero co zmywał gnój z zamkowych schodów – indywiduum zwane Otto, na mocy testamentu Jego Lordowskie Mości Berengera D’Arvill stali się opiekunami i obrońcami jego dziedzica, to jest Malcolma D’Arvill.

Kreślę się,
Cecile"


Wezwał pachołka i kazał natychmiast przygotować jednego z gołębi pocztowych, tego który lata do siedziby rodu du’Ponte.
Już wkrótce ptak trzepotał skrzydłami, niosąc list.

***

Ryk bólu urwał się gwałtownie. Widać oprawca znudził się już i postanowił męczonego dobić.
- To jakie to ziemie, mówiłeś? – powtórzył chudy mężczyzna z paskudnym grymasem na szlachetnym obliczu.
- Rouen, czy jakoś tak, w Akwitanii. – wykrzywił się pytany, drągal poznaczony bliznami. – Tak brzmiało, ale chłopu wtedy jaja przygniatali, to może i inaczej…
- W sumie, co za różnica.
– wzruszył ramionami chudy. – Ważne, że nie Couronne. – skrzywił się i splunął nad uszami konia. - Dobra, chłopcy, podkładajcie czerwonego kura i jedziem stąd. W tym uroczym kraiku jest jeszcze wiele siół do spalenia, dóbr do zrabowania i dziewek do zgwałcenia.
Jego kompania ryknęła w odpowiedzi chóralnym rechotem.
Ogień podłożono szybko i sprawnie. Nim sięgnął strzech chałup, trzydziestka ludzi była już w siodłach i powoli ruszali przed siebie.
W głąb ziem, które dopiero miały poznać okrucieństwo Hugona de Rais, objętego proskrypcją za morderstwa, grabieże i gwałty arystokratę, który wiódł bandę podobnych sobie zbirów i nikczemników, nie cofających się przed żadną zbrodnią.

***

Młokos

Jakub wrócił po paru godzinach, bez pieniędzy i bez wieści. W całym D’Arvill żaden medyk, aptekarz, cyrulik, zielarz, felczer, konował ani nawet Stara Claudine, babka-aborcjonistka z podgrodzia, nie sprzedali nic, co mogłoby posłużyć do leczenia ciężkich ran. Ale złoto wzięli.
 
Cohen jest offline