Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2010, 16:54   #47
Idylla
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Podróż pociągiem była wspaniała. Miałam wrażenie, że to najcudowniejsze doświadczenie, które byłam w stanie zapamięc. Poznałam wielu ludzi. Chociaż może poznałam to złe słowo. Spotkałam, obserwowowałam, śmiałam się razem z nimi, ale nadal na uboczu. Jazda pociągiem przybrała pewnego tempa, kiedy zbliżaliśmy się do kolejnej stacji. Ludzie szykowali się do przesiadki. Zbierali swoje bagaże, widziałam, że niektórzy robili przy tym dużo zamieszania. Kłócili się nawet i krzyczeli na siebie. Nie rozumiałam ich. Mają wiele szczęścia, że podróż, którą właśnie odbywali zapadnie im w pamięc, że po wielu latach będą w stanie przypomniec sobie najważniejsze je wydarzenia, a mimo to lekceważyli to. Nie potrafiłam ich zrozumiec.

Sama wiele bym oddała, żeby móc wiedziec więcej. Znac sobie choc na tyle, aby zdołac się przedstawic. Bałam się zacząc rozmowę z innymi, bo wiedziałam, że nadejdzie ten jeden szczególny moment, który sprawi mi kłopot. Ktoś niewinnie zapyta: [i]"Jak pani ma na imię?" lub "Jak brzmi pani nazwisko?", a ja co wtedy odpowiem?

Nic.

To było najgorsze. To ciągłe poczucie, że jestem w obcym miejscu, obcym czasie, zupełnie w nieodpowiedniej części świata. Nie znam go, nie wiem, czego się po nim spodziewac. Pozostaje mi jedynie obserwowac, mając nadzieję, że przypomnę sobie choc jedną rzecz, chyba tę najważniejszą. Byłam niepewna, szukałam i pragnęłam, by wszystko się zakończyło, a ja obudziłabym się nagle i jedynie przestraszyła na wspomninie tego strasznego snu. Su, który był moją rzeczywistością.

Spotkałam jednak wspaniałego człowieka. Jedynego, przed którym nie wstydzę się przyznac do swojej niewiedzy. Rumienię się, czuję to zdradzieckie ciepło na policzkach, palące uszy i jego zaciekawione lub zaskoczone spojrzenie. Rany, to jest strasznie... dziwne. Jest miły, lubię z nim rozmawiac, przebywac, ale to nadal jest dziwne. Uczucie, że robię coś niewłaściwego, że zawodzę kogoś. Takie ściśnięcie serca, ilekroc miło o nim pomyślę. Wrażenie mdłości, gdy łączę ze sobą obecne życie z przebłyskami tego dawnego. Straszne. Czasami chce mi się nawet błakac z bezradności i złości jednocześnie. Zaciskam dłonie w pięści i przygryzam język, żeby nie pozwolic płynąc łzom. Nie wiem jednak, na jak długo się to zda.

Zbliżaliśmy się do stacji, gdzie, jak się dowiedziałam, mieliśmy przesiąśc się do aoeroplanu. Przez kilkanaście dni zastanawiałam się, jak może wyglądac, czy będzie duży, mały, kolorowy, szary, straszny, chłodny, przyjazny. W głowie na raz pojawiało się wiele określeń. Mogę powiedziec, że tym, które pojawiało się najczęściej, było zdecydowanie - wspaniały. Wciąż powtarzałam to słowo, co chyba trochę bawiło pana Bluma. Każda rzecz, która mi się spodobała od razu zyskała miano wspaniałej. To takie żenujące.

Jednak widok przerósł moje wszelkie oczekiwania. To było straszne. Nagle poczułam, że się boję. Władzę nad moimi nogami przemuje strach, który dawał swój wyraz w drżącej szczęce i nogach nagle zupełnie bezsilnych. On był ogromny i taki... pusty. Przerażający. Wsiadłam do niego pełna obaw. Przez chwilę nawet rozważałam możliwośc ucieczki. Pójścia sobie gdzieś idziej, dotarcia do Samaris inną drogą, czy całkowitego przucenia wyprawy. Uwierzyłam jednak, że siła która ciągnęła mnie do tego miejsca nie wybaczyłaby mi tego i zemściła się w okrutny sposób.

Moje obawy okazały się nieuzasadnione. Lot był wspaniały. Dowiedziałam się wiele ciekawego o krajobrazach, które podziwiałam z zachwytem. Było mi zimno, chciałam wrócic do cieplejszego środka, ale widok przede mną, a dla ścisłości pode mną, były urzekajace i wspaniałe. Było wspaniale, otrzymałam ciepłe okrycie, które nieco złagodziło skutki zimna, potem robiła się znacznie cieplej. Podróż była wspaniała. Czułam się znakomicie. Rozmowy z panem Blumem, podsłuchiwanie chichoczących kobiet, oglądanie szczęśliwych par, zachwyconych twarzy obcych ludzi w jakiś sposób koiło moją niepewności. Zdaje mi się nawet, że ich nastrój udzielał się również mnie.

Pojawiło się również kolejnych kilka wspomnień. Ludzi mi bliskich. Jakiegoś obcego mężczyzny, który zrozmawiała z dwojgiem ludzi, moimi rodzicami. Umiałam mówic, nawyzałam ich mamą i tatą. A jego?... Nie pamiętam, chyba nie wypowiedziałam go. Widziałam, jak podchodził do mnie i witał się ze mną, nazywając mnie kochanie. Było to takie ciepłe uczucie. Promieniowało po całym ciele. Zapadło mi w pamięc. I wywoływało poczucie winy ilekroc spojrzałam na pana Bluma.

Siedzieliśmy z panem Blumem wśród zasypiających ludzi, rozmowa trwała już od jakiegoś czasu, ale mnie zdawało się, że dopiero od momentu, kiedy padło moje przyszywane imię, zaczęła się tak naprawdę. Miałam już coś, czego tak długo mi brakowało, coś, czego potrzebowałam, aby nabrac pewności, coś co miało sprawic, że nabrałabym przenonania, że jednak jestem tutaj. To zabawne, ale wystarczyło jedno imię, aby pokochała je. Poczuła się wspaniale i... znów to słowo. Pamiętam doskonale, jak przebiegała ta rozmowa. Była już Sophie. Zwykłą osobą, a nie tajemniczym obcym. Cudowne uczucie. Wspa... Rany! Wspaniałe! Uśmiechałam się, za każdym razem, kiedy je cicho wypowiadałam albo pomyślałam.

Sophie. Piękne imię. Pan Blum zdawał się być zachwycony jego brzmieniem. Powtarzał je szeptem kilkakrotnie z różnym akcentem i intonacją. Wydawało mi się, jakby nie było tej całej pełnej napięcia sytuacji przed chwilą. Jakbyśmy nigdy nie rozmawiali o mojej przeszłości, o tajemnicach. Patrząc na niego po prostu takie odnosiło się wrażenie. To ośmielało.

- A wracając do naszej rozmowy mademoiselle... Sophie, droga przed nami daleka. Z tego co wiem samego lotu do najbliższego miasta czeka nas jeszcze ze sześć, siedem dni.

- Jest pan pewien? To wspaniale! - wykrzyknęłam uradowana, nie przejmując się zachowaniem należnej ciszy. Rozlałam wino, ale nie przejmowałam się tym. Byłam zachwycona i rozbudzona. - Pan naprawdę wie, jak poprawic humor - przyznałam zaczarowana wizją spędzenia kolejnych dni na podziwianiu i obserwowaniu wspaniałości.

Ten cudowny świat był zachwycający. Miałam uczucie, że teraz będzie tylko lepiej. Moje oczy błyszczały, a ręce drżały niepewnie. Najchętniej zerwałabym się z miejsca i zatańczyła z radości. Najprawdziwszej, najszczerszej radości. Czułam, że chce to zrobić, ale skrępowanie jakie czułam wobec innych nie pozwoliło mi działac. Spojrzałam jedynie szczęśliwa i bynajmniej nie śpiąca na pana Bluma i uśmiechnęłam się, tym razem wesoło i figlarnie.

- To wspaniałe - powtórzyłam. - Tak wspaniale. - Zapatrzyłam się przed siebie. Ponownie poczułam, że to jest dziwnie znajome. Ciepłe uczucie w środku jest obecne, a wspomnienia jakby powróciły. Znowu ten sam człowiek, ten sam który pojawił się kiedyś i śmiał do mnie. Mój tata...

- Pan również jest zachwycony? Wygląda pan na... przepraszam. Nie chciałam... - dodałam szybko.
Chlapnęłam niespodziewanie głupstwo. Chciałam powiedzieć, że wyglądał na bardzo szczęśliwego, ale uznałam, że nie wypada. Zakryłam usta dłonią, w drugiej starając się utrzymać puchar i nie rozlać zawartości. Moje oczy zapewne nadal jednak iskrzyły się wesołością i podnieceniem.

- Jestem Sophie, jestem - pośpieszył z zapewnieniem - I będę jak długo pani będzie...

- Cieszę się również - stwierdziłam. - Samaris... Ciekawe, jakie jest... - rozmarzyłam się na chwilę, zamrugałam i zamilkłam. Potrząsnęłam głową.

- Poznał pan już innych pasażerów? Ja chyba tylko pana i pana Lexingtona - wyjaśniłam.

- Profesora Watkinsa jeszcze w Xhystos - odpowiedział po chwili zastanowienia - pozostałych... cóż pracuję nad tym.

- To bardzo miłe miec znajomych. Ja chyba mam ich niewielu, ale tutaj jest tylu ciekawych ludzi. Widziałam miłą kobietę z mężem, kłócącą się parę i zabawnie wyglądających mężczyzn z kwaśnymi minami - opowiedziałam przypomiając sobie kogoś równie charakterystycznego. - Była jeszcze dwójka dzieci, ich rodzice. To naprawdę wspaniałe. Ciekawe, ile osób zmierza do Samaris... - zastanowiłam się. Znowu wypowiedziałam nazwę tego dziwnie pociągającego miejsca, które pochłaniało moje myśli, kiedy tylko byłam sama.

- Sądzę, że z dużym prawdopodobieństwem... siedem - odpowiedział, wymruczał bardziej jakby wciąż rachując w myślach - razem z nami. Ale możliwe, że więcej. W końcu kolejni mogą dosiadać się po drodze.

- Naprawdę tak wielu? Sądzisz... to znaczy, sądzi pan, że będą następni? - zaciekawiłam się. - Nikt nie wspominał o tym w rozmowach, które słyszałam. Oczywiście zupełnie przypadkiem - dodałam szybko, rumieniąc się mocniej niż zazwyczaj.

- Skoro nam strzeliło do głowy, by ruszać na koniec świata... - wydawał się rozbawiony, a może szczęśliwy? W ciemnościach trudno było osądzić - to czemuż by nie miało coś podobnego wpaść komuś... no nie wiem, pochodzącemu z mniej cywilizowanego miejsca niż Xhystos?

Nagle wydało mi się, że nazwę Xhystos wypowiedział jakby miał ochotę splunąć.

- Racja, ale nadal jest to jakieś dziwne. Wydawało mi się, że to niebezpieczne miejsce. Mało o nim wiem, ale słyszałam od kogoś i... mówił o nim straszne rzeczy - opowiedziałam zaniepokojona. - Skoro jednak będziemy tak liczni, a inni również mogą dołączyc, to pewnie tylko mnie straszył. Ten ktoś - dodałam. Byłam nieco zdenerewowana mówiąc o rzeczach, co do których nie miałam większego pojęcia, czy były prawdziwe, jednak chciałam. A wypowiedzenie ich na głos mogło w tym znacznie pomóc.

- Kto taki? - zainteresował się Blum, a aura beztroski znikła - Czy to ktoś spośród pasażerów altiplanu?

- Tak naprawdę to nie... Nie wiem, ale pamiętam jak opowiadał, że to straszne miejsce. Żadnych szczegółów nie znam, a raczej nie potrafię paniu powiedziec, ale...To prawda? Jestem tak, tak... źle? - Nie czułam się pewnie podejmując się tego tematu. Miałam za sobą trudne dni, ale mimo to śmiało brnęłam w rozmowę. Determinacja, żeby dowiedziec się czegoś więcej pchałam mnie do przodu z zadziwiającą wytrwałością. - Pan wie o tym miejscu, prawda? Słyszała pan o nim dużo?

Nie pomyślałam o tym wcześniej, ale to wydawało się pytanie oczywiste, ale nie zadałam go dotąd. Nie pewnie wierciłam się na swoim miejscu szukając wygodniejszej pozycji dla spiętego ciała, ale nie udało mi się. Zupełnie zniknęło dziecięce zachowanie i beztroska czająca się dotąd w moich oczach i zachowaniu.

- Słyszałem o nim wiele, droga Sophie. - pojął Blum po chwili zastanowienia - Ostatnio coraz więcej. Jednak nic z tych rzeczy, jak mi się wydaje, nie zasługuje na miano rzetelnej i wiarygodnej informacji. Byłam zaskoczona, raczej nie to chciałam usłyszeć - Przyrzekłem sobie być wobec Pani szczery. Choć zdaję sobie sprawę, że mogę rozczarować... pragnę zwrócić uwagę Pani, droga Sophie na fakt, że większość wypowiadających się w sprawie Samaris dysponuje wiedzą podobnie ograniczoną jak nasza. Należy więc, jak sądzę cedzić te rewelacje przez gęste sito ich trosk, obaw... nadziei. Strach ma wielkie oczy droga Sophie, Samaris jest niewątpliwie owiane gęstą mgłą tajemnicy, nie dziwi więc, że budzi tak wiele, czasem całkiem sprzecznych emocji. I to jest według mnie również zupełnie naturalne. Proszę łaskawie zwrócić uwagę na fakt, że leżące tuż za rogatkami Xhystos pola ruin dla większości mieszkańców miasta są kompletną niewiadomą. Jaką wobec tego wiedzą winni się posługiwać ci sami ludzie o miejscu, które leży na przeciwległym krańcu znanego świata?

Nie spodziewałam się usłyszec podobnych słów. Było w nich coś, co sprawiało, że doskonale je rozumiałam. Czułam, że są prawdziwe, niosą ze sobą wiele, z tego, co naprawdę mówiono o Samaris. Czułam to. Jedynie czułam. Więcej nie potrafiłam powiedziec o swoim obecnym stanie.

- Żadną? - zapytałam, choc nie do końca wiedziałam, czy tego od mnie wymagano. - To tajemnicze miejsce, ale ja muszę się do niego dostac. To jest mój cel, ale... nie wiem dlaczego. To trochę kłopotliwe - przyznałam zmieszana.

- Pan ma sporą wiedzę, zdaje sobie sprawę, że podróż tam to duże ryzyko, ale ja? Nie jestem pewna, czy uda mi się wytrwac w tym postanowieniu - podzieliłam się swoimi nowo odkrytymi wątpilwościami. Informacje zaskoczyły mnie na tyle mocno, że otworzyłam szeroko oczy słysząc własne słowa. - Przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło. Chyba jestem zmęczona i plotę głupoty - przyznałam nieśmiało i zaśmiałam się dla potwierdzenia własnych słów. Przymknęłam na chwilę oczy, ale zaraz je otworzyłam. Potrząsnęłam głową i ziewnęłam.

- Oj. Przepraszam. - Zakryłam szybko usta dłonią. Zaczynałam się robic senna, Niebawem zaśnę na tym fotelu. Ziewnęłam po raz drugi, nie mogąc się powstrzymac. Wino robiło swoje.

- To także mój cel Sophie. Proszę się nie obawiać. Dotrzemy do Samaris, cokolwiek miało by się potem stać... - dorzucił pod nosem - Obiecuję Pani. Teraz niech Pani zaśnie. Przed nami długa i wyczerpująca droga, trzeba gromadzić siły.

Potem czułam już tylko znużenie i miłe ciepło rozlewające się gdzieś w środku, zaraz za nim jednak czaił się nie pokój. Sny, które śniły mi się tej nocy, nie były tak miłe, jak wcześniej...
 
Idylla jest offline