Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2010, 19:53   #111
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie lubił jak ktoś go podchodził jak myśliwy jelenia na rykowisku… a teraz właśnie tak się czuł. Jak wielki jeleń. Nim dwa słowa wypowiedziane przez czarodziejkę „oddaj pierścień” odzyskał rezon. Gdy sprawdzał, jaką przestrzeń ma do dyspozycji, zanotował kapiącą wodę przez kopułę jak również to, że małe przedmioty wydostawały się poza barierę. Zarówno kamyk, który kopnął jak i patyczek, jakim się bawił nim go złapała. Przez głowę przemknęły mu słowa elfa – czarodziejka ma silną aurę albo ma potężne magiczne przedmioty albo sama jest potężna. Ciekawe jak przechytrzyła jego wszystkowiedzących koleszków. Ale to ona dała się złapać w pułapkę. Helfdan po to obnosił się z tym cholernym pierścieniem, aby właśnie jakaś rybka dała się skusić na przynętę. Ona wiedziała… coś na pewno. Jeszcze nie wiedział, po której stronie. Mogła go zabić i odebrać pierścień, jednak z jakiegoś powodu tego nie uczyniła.
- W moich stronach nim chłopak zaoferuje dziewczynie pierścionek to sprawdza czy ta będzie umiała go ogrzać w zimową noc. Odpowiedział jej uśmiechem na dość nieuprzejme roszczenia. - Pomimo tego, iż zaoferowałaś mi wilgotną norkę to trochę zbyt duże zagęszczenie tu samców. A ja preferuję zdecydowanie inne proporcje, cztery dziewczyny i ja… A umiesz tak żeby nie padało? Otworzył dłoń uzbrojoną w dwa pierścienie ten złoty i ten elfi i dezaprobatą patrzył na krople deszczu odbijające się od niej.

Stał tak, że resztę zdziwionych najemników miał przed sobą… a za plecami tylko barierę i gdzieś wysoko kołującego Ptaszysko. – Dlaczego mam ci oddać coś, co należy do mnie, moja ty Śnieżynko?

- Nie oddasz - zginiesz. Oddasz - przeżyjesz. Wyrzuć księżycowy pierścień poza barierę. Nie będę już powtarzać - odparła Alehandra mierząc Helfdana zimnym... no, zimniejszym spojrzeniem.

Może był bardzo odważny, a może tylko głupi, może próbował strach ukryć pod płaszczykiem żartów... Lub wyszedł z założenia, że gdyby była w stanie go od tak zabić to już by to zrobiła. Jeżeli chce go ograbić z czegoś takiego to nie pozostawi go na swoim ogonie by mógł szukać pomsty na niej. Napiął łuk mierząc do niej... jeżeli chce go czymś potraktować to bariera musi zniknąć. Refleksyjny łuk przyjemnie jęknął prężąc się mocno.
- Chłopaki, lepiej się odsuncie pod ścianki. - Zwrócił się do najemników odgradzających go od czarodziejki. - Cmoknij mnie w pytona albo zacznij rozsądnie ze mną rozmawiać. Sam nie wiedział, co by wolał...

- Twój wybór - rzekła czarodziejka i, ignorując wymierzony w nią pocisk, odwróciła się do najemników. - Przeżyje ten, który odbierze mu pierścień. Nie będę długo czekać - po czym ruszyła w stronę swojego wierzchowca. Najemnicy spojrzeli po sobie, na tropiciela, znów po sobie i sięgnęli po broń. Jeden z nich zawahał się, ale widząc ruch swoich kamratów także sięgnął po nadziak i, rzuciwszy Helfdanowy coś na kształt przepraszającego spojrzenia, zaczął zachodzić go z boku.

Jej słowa nie przemknęły jeszcze do końca a Helfdan wypuścił strzałę w kierunku gwałciciela. Niepotrzebnie sięgnął po broń. Półelf nigdy nie darzył go sympatią, nawet gdy ten zdziwionym wzrokiem próbował odnaleźć się w rzeczywistości, w której z jego szyki sterczał pocisk nie znalazł w sobie cienia współczucia dla niego. Dobył drowowy wichajster a mroczny blask informował jego kompanów, że lekko nie będzie.

- On był głupi i nigdy go nie lubiłem. Gdyby ta zdzira mogła nas dopaść to by to dawno zrobiła... wasz wybór chłopaki. Przyjął postawę; był on, oni, bariera i ona.

Nie wdawali się w dyskusje - mieli okazję poznać moc magiczki w czasie podróży (może nawet i wcześniej), a fakt, że wyszła z wieży sama przechylił szalę na niekorzyść tropiciela. Skoczyli gdy odrzucał łuk. Nie przebrzmiał jeszcze krzyk rannego gwałciciela, a zardzewiały buzdygan odbił się już ze szczękiem od zbroi tropiciela. Opłacało się zainwestować w lepsze wdzianko; broń pamiętająca czasy dziadka napastnika nie miała szans jej przebić. Jednak Helfdan miał napastników z dwóch stron... Drugi z najemników zaszedł go z prawej i wyćwiczonym gestem ciął po udzie. Niezbyt głęboko, bo i tropiciel w miejscu nie stał, ale wystarczająco by wkurzyć Helfdana. Krew puściła się wartkim strumieniem. Gwałciciel wyrwał strzałę z ciała i z rykiem ruszył na półelfa. Jesli wcześniej miał jakieś wątpliwości teraz one zniknęły, a adrenalina dodawała mu sił, mimo że krew barwiła jego zbroję.

Wymiana ciosów była szybka i pewna, zarówno ze strony tropiciela jak i napastników. Mimo lepszego ekwipunku i pewności siebie Helfdan szybko odczuł niedogodność walki z trzema przeciwnikami jednocześnie. Gdy on atakował jednego, pozostali dwaj doskakiwali z boków jak wściekłe psy, co nie sprzyjało ani celności ani sile ciosów tropiciela. Skupił się na rannym gwałcicielu, lecz nim wyeliminował go z walki sam spływał już posoką. Rany nie były głębokie, lecz wpływały na kondycję Helfdana, podobnie jak ubytek krwi. Trzy ciosy zagłębiły się w ciele kolejnego z najemników, jednak niewystarczająco głęboko by skrócić mu życie o cenne dla półelfa sekundy. Tamci zaś byli coraz bardziej zdeterminowani, zwłaszcza że Alehandra zajęła się już swoim koniem i wróciwszy z nim do wejścia wieży, spoglądała wyczekująco na walczących.

Zauważył ją i Helfdan... i moment, gdy spuścił on wzrok z wirujących ostrzy wykorzystał silniejszy z napastników. Półelf wrzasnął, gdy miecz przebił magiczną zbroję na złączu i zagłębił się w jego bok. W przeciwieństwie do pozostałych draśnięć - jak nazywał je tropiciel - ta rana była już poważna... zbyt poważna by można ją ot tak zignorować. Gdy odwrócił się, by sparować kolejny cios, nacisk zbroi na ranę sprawił, że przed oczami stanęły mu gwiazdy.

Są takie chwile, w których mężczyzna decyduje się uklęknąć i pochylić głowę albo postawić wszystko na jedną kartę. Palący ból w lewym boku informował półelfa, że jego czas na podjęcie decyzji skurczył się do minimum. Kilka sekund, może tylko jeden oddech… ten ostatni. Każdy był płytki i wywoływał dodatkowe cierpienie. Cios, jaki otrzymał powinien budzić respekt i chyba wywarł wrażenie nie tylko na nim. Czas jakby zwolnił, walczący patrzyli na siebie głośno sapiąc jakby czekali na to co się wydarzy. Drab, który zadał mu mordercze pchnięcie jakby zdziwił się, że tropiciel jeszcze nie upadł na kolana by skonać. Drugi walczący wykorzystał chwilę na zebranie sił i podtrzymanie swoich wnętrzności. A Helfdan miał czas na to, żeby podjąć decyzję zgodną z jego filozofią – to, co zaczyna zawsze kończy. Do tej pory częściej wiązało się to z dawaniem życia licznym bękartom, teraz jednak bliżej temu było do jego tracenia.
Człowiek się uczy całe życie. Wprawdzie beznadziejnej sytuacji drowa z fortecy to nie zmieniło Helfdan nie miał wątpliwości, że mu się powiedzie. Fiolka z kwasem niespodziewane poleciała w kierunku skurczybyka, który go przebił.

Zaraz potem miał nastąpić atak.

Buteleczka rozbiła się na blaszanym obojczyku rozpryskując się na wszystkie strony. Oczywiście nie wszystkim dostało się po równo to jednak każdy dostał swoją porcyjkę kwasu. Ból i ostra woń żrącej cieczy wypełniła bańkę... i rozdzierający krzyk bólu najemnikowi, który wił się teraz starając zetrzeć z twarzy trwaiącą jego ciało substancję. Zostało już ich tylko dwóch. Dryblas jakby nabrał nieco respektu stał ciężko sycząc na przeciwko oblanego potem i krwią półelfa.

Spróbował raz jeszcze tego numeru. Szybko sięgnął po fiolkę i zapozorował rzut jednocześnie układając ciało do wypadu. Jego przeciwnik jakby automatycznie zasłonił twarz lewą ręką próbując uniknąć losu kompana a broń ułożył do parowania. Jednak z ręki Helfdana nie wystrzelił kolejny morderczy pocisk, a wypad okazał się zgrabnym zwodem pozwalającym mu odskoczyć nieco od przeciwnika. Przy ustach miał fiolkę z czerwonawą cieczą. Mikstura leczenia poważnych ran... teraz była mu bardziej potrzebna niż kiedykolwiek indziej. Płynny czar rozlał się po ciele półelfa, zasklepiając rany. Nie było to cudowne ozdrowienie, ale przynajmniej Helfdan przestał krwawić jak zarzynane prosię.

- Wyrzuć tą kurewską błyskotkę!! - wrzasnął najemnik. - I tak ją ta kurwa dostanie, ze mną czy bez!!
- I tu się mylisz przyjacielu - odparł spokojnie, widać eliksir zadziałał na niego nad wyraz dobrze... na jego oponenta również. - Ja zabiję ciebie, a ona mnie z dużym prawdopodobieństwem. Jednak moja oferta jest dalej aktualna... odpuść sobie albo mi pomóż, a to ci się znacznie bardziej opłaci niż słuchanie tej zimnej zdziry! - Cały czas jego ręka spoczywała na barierze jakby obawiając się, że jego tarcza zaraz zniknie.
- Ta, jasne! Gówno jej zrobimy! Zamrozi nas zanim zrobimy krok, tak jak teraz złapała jak ryby do saka! Z tobą mam większe szanse - warknął i runął na tropiciela. Tym razem jednak walka nie trwała długo. Pokrzepiony lekiem i wcześniejszą przewaga Helfdan trzema ciosami sprowadził najemnika do parteru - ostatnim mało nie obcinając mu ręki.


- Oszczędź... - jęknął, bez wielkiej nadziei w głosie. Z rany tryskała krew, barwiąc wystającą kośc szkarłatem.
- Na ziemię ty kozi worze i zmilcz. Sam sięgnął po łuk i skierował go w stronę czarodziejki nogą szukając bariery.
Moja Pani to o czym mówililiśmy nim nam przerwano? Zwrócił się do lodowej zdziry z typowym dla siebie zalotnym tonem i szarmandzkością w głosie.

- Pierścień - przypomniała obojętnie, nie zaszczyciwszy tropiciela nawet spojrzeniem. W tej chwili była odwrócona do bariery tyłem, rozsypując na ziemi jakiś proszek. Zakończywszy tą czynność uniosła ręce w górę i wypowiedziała kilka dziwnie brzmiących słow,. Na portyku wieży rozjarzył się duży, nieco pokraczny symbol.
- Niech stracę, chyba mam do ciebie słabość. Sam nie wiem czemu. Lewą dłoń dzierżącą łuk ze strzałą na cieńciwie. Prawą wycignął fiolkę z kolejną miksturą leczą. Łyknął jednym haustem . Następnie włożył palec do geby i ściągnął pierścień poczym go wypluł w stornę czarodziejki. Niestety nie miał w sobie dość mocy i upadł pod ścierwo jego pierwszej ofiary. - Proszę, niech ci służy moja ojcowizna! Prawa ręka spoczywała teraz wzdłuż nogi, bokiem do czarownicy tak by nie było widać elfego pierścienia na środkowym palcu. - Powiedz mi Śnieżny Króliczku czy nie myślałaś o tym, żeby nauczyć się ładnie prosić zamiast robić jakieś tanie szopki?
- Za bariere. Dziekuje. I znowu zamilkła.
- Wybacz już nie jestem taki młody i nie każdemu oczekiwaniu jestem w stanie sprostać. - Nie drgnął. - Myślę, że sobie poradzisz.

Alehandra nie raczyła skomentować. Z fałdów swego płaszcza wyciągnęła jakiś dziwny patyk - ani chybi różdżkę - przyjrzała się mu z namysłem i schowała spowrotem, po czym sięgnęła po dwa inne. Helfdan zauważył, że wnętrze jej płaszcza obwieszone jest nie tylko różdżkami ale i innymi utensyliami - w tym niewielką klepsydrą, którą również sprawdziła. Niestety piach był zbyt jasny by dostrzec ile go jeszcze zostało. Spojrzała jeszcze w stronę wieży, po czym oparła się niedbale o konia.

Helfdan skorzystał z okazji i uzupełnił płyny lecznicze w organizmie. Nie ma jak odrobina alchemii wypełniająca ciało. Tym bardziej gdy wiązało się to z tym, że z ran przestaje uciekać cenna krew przestają palić żywym ogniem przy najmniejszym ruchu i wracało się do zdrowia. Tego szczęścia nie mieli jego towarzysze… bolało ich. I dobrze, tępe osły! Niech cierpią. Jedynie ten ostatni zachował odrobiny witalności zdrowego rozsądku. Zrobił opaskę uciskową z pasa na rozwaloną łapę i cofnął się na przeciwległą ścianę. Jeden od czasu do czasu podrygiwał w jakiś dziwnych pośmiertnych ruchach a kwasowy trefniś pojękiwał żałośnie.

Tropiciel miał spory dylemat. Z jednej strony czarodziejka starała robić się wszystko by uchodzić za zajebiście potężną to mimo wszystko nosiło znamiona blefu… na który póki co nabrali się tylko najemnicy. Zadawał sobie pytanie dlaczego go jeszcze nie dorwała… dlaczego zamknęła go za jakimś niewidzialnym murem zamiast strzelić z jakiegoś pocisku lub nawet uśpić. Dlaczego zdała się na tych nieudaczników sama szykując wierzchowca i wszystkie graty do ucieczki. Albo nie była w stanie mu zagrozić póki zaklęcie trwało albo z jakiegoś powodu nie mogła lub nie chciała. Nie musiał rozumieć jej motywacji… nie było to ważne znał swoje motywacje. Oczekiwała od niego, że odda jej przedmiot przez który się tutaj znalazł. Jedyny łącznik z jego przeszłością i to właśnie teraz kiedy zdecydował się na to, że odkryje jego sekret. Kiedy nadszedł czas pytania kim ja do jasnej cholery jestem.

Niedoczekanie.

Ściągnął pierścień z palca i przez chwilę się mu przyglądał… cały czas wyczuwając nogą czy bariera jeszcze trwa. Pogładził jego krańce, jakby sprawdzając czy nie ma ostrych krawędzi lub jakby chciał zachować jego wygląd na długo w pamięci. Potem popatrzył na dziewoję i z uśmiechem na twarzy włożył go do ust i przełknął z głośnym beknięciem. Nie było to przyjemne, nie licząc tej części, w której nie wyobrażał sobie jak ją to musiało wkurzyć. Nawet, jeśli któraś z tych jej magicznych pałeczek zamieni go w kupkę popiołu to i tak zajmie jej to dużo więcej czasu niż chciała na to poświęcić. Łyknął z piersiówki mocnego bimbru po czym rzucił go pod nogi rannego najemnika.
- Wypij moje zdrowie, Theonie. I powiedz innym, że Helfdan do końca nie dał żadnej pipce pierścionka zaręczynowego. I zaśmiał się gromko. – A jak ta będzie go bardzo chciała to niech wyciągnie mi go z tyłka!

Stał z łukiem gotowym do strzału. Na cięciwie była strzała z czerwoną lotką i delikatnie błyszczącym grotem. Nogę miał opartą o ścianę i jak tylko wyczułby, że znika miał zamiar strzelić.


- Skoro mamy chwilkę to może mi powiesz ślicznotko, po co ci moja ojcowizna?
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 02-10-2010 o 15:22.
baltazar jest offline