Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2010, 19:53   #111
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie lubił jak ktoś go podchodził jak myśliwy jelenia na rykowisku… a teraz właśnie tak się czuł. Jak wielki jeleń. Nim dwa słowa wypowiedziane przez czarodziejkę „oddaj pierścień” odzyskał rezon. Gdy sprawdzał, jaką przestrzeń ma do dyspozycji, zanotował kapiącą wodę przez kopułę jak również to, że małe przedmioty wydostawały się poza barierę. Zarówno kamyk, który kopnął jak i patyczek, jakim się bawił nim go złapała. Przez głowę przemknęły mu słowa elfa – czarodziejka ma silną aurę albo ma potężne magiczne przedmioty albo sama jest potężna. Ciekawe jak przechytrzyła jego wszystkowiedzących koleszków. Ale to ona dała się złapać w pułapkę. Helfdan po to obnosił się z tym cholernym pierścieniem, aby właśnie jakaś rybka dała się skusić na przynętę. Ona wiedziała… coś na pewno. Jeszcze nie wiedział, po której stronie. Mogła go zabić i odebrać pierścień, jednak z jakiegoś powodu tego nie uczyniła.
- W moich stronach nim chłopak zaoferuje dziewczynie pierścionek to sprawdza czy ta będzie umiała go ogrzać w zimową noc. Odpowiedział jej uśmiechem na dość nieuprzejme roszczenia. - Pomimo tego, iż zaoferowałaś mi wilgotną norkę to trochę zbyt duże zagęszczenie tu samców. A ja preferuję zdecydowanie inne proporcje, cztery dziewczyny i ja… A umiesz tak żeby nie padało? Otworzył dłoń uzbrojoną w dwa pierścienie ten złoty i ten elfi i dezaprobatą patrzył na krople deszczu odbijające się od niej.

Stał tak, że resztę zdziwionych najemników miał przed sobą… a za plecami tylko barierę i gdzieś wysoko kołującego Ptaszysko. – Dlaczego mam ci oddać coś, co należy do mnie, moja ty Śnieżynko?

- Nie oddasz - zginiesz. Oddasz - przeżyjesz. Wyrzuć księżycowy pierścień poza barierę. Nie będę już powtarzać - odparła Alehandra mierząc Helfdana zimnym... no, zimniejszym spojrzeniem.

Może był bardzo odważny, a może tylko głupi, może próbował strach ukryć pod płaszczykiem żartów... Lub wyszedł z założenia, że gdyby była w stanie go od tak zabić to już by to zrobiła. Jeżeli chce go ograbić z czegoś takiego to nie pozostawi go na swoim ogonie by mógł szukać pomsty na niej. Napiął łuk mierząc do niej... jeżeli chce go czymś potraktować to bariera musi zniknąć. Refleksyjny łuk przyjemnie jęknął prężąc się mocno.
- Chłopaki, lepiej się odsuncie pod ścianki. - Zwrócił się do najemników odgradzających go od czarodziejki. - Cmoknij mnie w pytona albo zacznij rozsądnie ze mną rozmawiać. Sam nie wiedział, co by wolał...

- Twój wybór - rzekła czarodziejka i, ignorując wymierzony w nią pocisk, odwróciła się do najemników. - Przeżyje ten, który odbierze mu pierścień. Nie będę długo czekać - po czym ruszyła w stronę swojego wierzchowca. Najemnicy spojrzeli po sobie, na tropiciela, znów po sobie i sięgnęli po broń. Jeden z nich zawahał się, ale widząc ruch swoich kamratów także sięgnął po nadziak i, rzuciwszy Helfdanowy coś na kształt przepraszającego spojrzenia, zaczął zachodzić go z boku.

Jej słowa nie przemknęły jeszcze do końca a Helfdan wypuścił strzałę w kierunku gwałciciela. Niepotrzebnie sięgnął po broń. Półelf nigdy nie darzył go sympatią, nawet gdy ten zdziwionym wzrokiem próbował odnaleźć się w rzeczywistości, w której z jego szyki sterczał pocisk nie znalazł w sobie cienia współczucia dla niego. Dobył drowowy wichajster a mroczny blask informował jego kompanów, że lekko nie będzie.

- On był głupi i nigdy go nie lubiłem. Gdyby ta zdzira mogła nas dopaść to by to dawno zrobiła... wasz wybór chłopaki. Przyjął postawę; był on, oni, bariera i ona.

Nie wdawali się w dyskusje - mieli okazję poznać moc magiczki w czasie podróży (może nawet i wcześniej), a fakt, że wyszła z wieży sama przechylił szalę na niekorzyść tropiciela. Skoczyli gdy odrzucał łuk. Nie przebrzmiał jeszcze krzyk rannego gwałciciela, a zardzewiały buzdygan odbił się już ze szczękiem od zbroi tropiciela. Opłacało się zainwestować w lepsze wdzianko; broń pamiętająca czasy dziadka napastnika nie miała szans jej przebić. Jednak Helfdan miał napastników z dwóch stron... Drugi z najemników zaszedł go z prawej i wyćwiczonym gestem ciął po udzie. Niezbyt głęboko, bo i tropiciel w miejscu nie stał, ale wystarczająco by wkurzyć Helfdana. Krew puściła się wartkim strumieniem. Gwałciciel wyrwał strzałę z ciała i z rykiem ruszył na półelfa. Jesli wcześniej miał jakieś wątpliwości teraz one zniknęły, a adrenalina dodawała mu sił, mimo że krew barwiła jego zbroję.

Wymiana ciosów była szybka i pewna, zarówno ze strony tropiciela jak i napastników. Mimo lepszego ekwipunku i pewności siebie Helfdan szybko odczuł niedogodność walki z trzema przeciwnikami jednocześnie. Gdy on atakował jednego, pozostali dwaj doskakiwali z boków jak wściekłe psy, co nie sprzyjało ani celności ani sile ciosów tropiciela. Skupił się na rannym gwałcicielu, lecz nim wyeliminował go z walki sam spływał już posoką. Rany nie były głębokie, lecz wpływały na kondycję Helfdana, podobnie jak ubytek krwi. Trzy ciosy zagłębiły się w ciele kolejnego z najemników, jednak niewystarczająco głęboko by skrócić mu życie o cenne dla półelfa sekundy. Tamci zaś byli coraz bardziej zdeterminowani, zwłaszcza że Alehandra zajęła się już swoim koniem i wróciwszy z nim do wejścia wieży, spoglądała wyczekująco na walczących.

Zauważył ją i Helfdan... i moment, gdy spuścił on wzrok z wirujących ostrzy wykorzystał silniejszy z napastników. Półelf wrzasnął, gdy miecz przebił magiczną zbroję na złączu i zagłębił się w jego bok. W przeciwieństwie do pozostałych draśnięć - jak nazywał je tropiciel - ta rana była już poważna... zbyt poważna by można ją ot tak zignorować. Gdy odwrócił się, by sparować kolejny cios, nacisk zbroi na ranę sprawił, że przed oczami stanęły mu gwiazdy.

Są takie chwile, w których mężczyzna decyduje się uklęknąć i pochylić głowę albo postawić wszystko na jedną kartę. Palący ból w lewym boku informował półelfa, że jego czas na podjęcie decyzji skurczył się do minimum. Kilka sekund, może tylko jeden oddech… ten ostatni. Każdy był płytki i wywoływał dodatkowe cierpienie. Cios, jaki otrzymał powinien budzić respekt i chyba wywarł wrażenie nie tylko na nim. Czas jakby zwolnił, walczący patrzyli na siebie głośno sapiąc jakby czekali na to co się wydarzy. Drab, który zadał mu mordercze pchnięcie jakby zdziwił się, że tropiciel jeszcze nie upadł na kolana by skonać. Drugi walczący wykorzystał chwilę na zebranie sił i podtrzymanie swoich wnętrzności. A Helfdan miał czas na to, żeby podjąć decyzję zgodną z jego filozofią – to, co zaczyna zawsze kończy. Do tej pory częściej wiązało się to z dawaniem życia licznym bękartom, teraz jednak bliżej temu było do jego tracenia.
Człowiek się uczy całe życie. Wprawdzie beznadziejnej sytuacji drowa z fortecy to nie zmieniło Helfdan nie miał wątpliwości, że mu się powiedzie. Fiolka z kwasem niespodziewane poleciała w kierunku skurczybyka, który go przebił.

Zaraz potem miał nastąpić atak.

Buteleczka rozbiła się na blaszanym obojczyku rozpryskując się na wszystkie strony. Oczywiście nie wszystkim dostało się po równo to jednak każdy dostał swoją porcyjkę kwasu. Ból i ostra woń żrącej cieczy wypełniła bańkę... i rozdzierający krzyk bólu najemnikowi, który wił się teraz starając zetrzeć z twarzy trwaiącą jego ciało substancję. Zostało już ich tylko dwóch. Dryblas jakby nabrał nieco respektu stał ciężko sycząc na przeciwko oblanego potem i krwią półelfa.

Spróbował raz jeszcze tego numeru. Szybko sięgnął po fiolkę i zapozorował rzut jednocześnie układając ciało do wypadu. Jego przeciwnik jakby automatycznie zasłonił twarz lewą ręką próbując uniknąć losu kompana a broń ułożył do parowania. Jednak z ręki Helfdana nie wystrzelił kolejny morderczy pocisk, a wypad okazał się zgrabnym zwodem pozwalającym mu odskoczyć nieco od przeciwnika. Przy ustach miał fiolkę z czerwonawą cieczą. Mikstura leczenia poważnych ran... teraz była mu bardziej potrzebna niż kiedykolwiek indziej. Płynny czar rozlał się po ciele półelfa, zasklepiając rany. Nie było to cudowne ozdrowienie, ale przynajmniej Helfdan przestał krwawić jak zarzynane prosię.

- Wyrzuć tą kurewską błyskotkę!! - wrzasnął najemnik. - I tak ją ta kurwa dostanie, ze mną czy bez!!
- I tu się mylisz przyjacielu - odparł spokojnie, widać eliksir zadziałał na niego nad wyraz dobrze... na jego oponenta również. - Ja zabiję ciebie, a ona mnie z dużym prawdopodobieństwem. Jednak moja oferta jest dalej aktualna... odpuść sobie albo mi pomóż, a to ci się znacznie bardziej opłaci niż słuchanie tej zimnej zdziry! - Cały czas jego ręka spoczywała na barierze jakby obawiając się, że jego tarcza zaraz zniknie.
- Ta, jasne! Gówno jej zrobimy! Zamrozi nas zanim zrobimy krok, tak jak teraz złapała jak ryby do saka! Z tobą mam większe szanse - warknął i runął na tropiciela. Tym razem jednak walka nie trwała długo. Pokrzepiony lekiem i wcześniejszą przewaga Helfdan trzema ciosami sprowadził najemnika do parteru - ostatnim mało nie obcinając mu ręki.


- Oszczędź... - jęknął, bez wielkiej nadziei w głosie. Z rany tryskała krew, barwiąc wystającą kośc szkarłatem.
- Na ziemię ty kozi worze i zmilcz. Sam sięgnął po łuk i skierował go w stronę czarodziejki nogą szukając bariery.
Moja Pani to o czym mówililiśmy nim nam przerwano? Zwrócił się do lodowej zdziry z typowym dla siebie zalotnym tonem i szarmandzkością w głosie.

- Pierścień - przypomniała obojętnie, nie zaszczyciwszy tropiciela nawet spojrzeniem. W tej chwili była odwrócona do bariery tyłem, rozsypując na ziemi jakiś proszek. Zakończywszy tą czynność uniosła ręce w górę i wypowiedziała kilka dziwnie brzmiących słow,. Na portyku wieży rozjarzył się duży, nieco pokraczny symbol.
- Niech stracę, chyba mam do ciebie słabość. Sam nie wiem czemu. Lewą dłoń dzierżącą łuk ze strzałą na cieńciwie. Prawą wycignął fiolkę z kolejną miksturą leczą. Łyknął jednym haustem . Następnie włożył palec do geby i ściągnął pierścień poczym go wypluł w stornę czarodziejki. Niestety nie miał w sobie dość mocy i upadł pod ścierwo jego pierwszej ofiary. - Proszę, niech ci służy moja ojcowizna! Prawa ręka spoczywała teraz wzdłuż nogi, bokiem do czarownicy tak by nie było widać elfego pierścienia na środkowym palcu. - Powiedz mi Śnieżny Króliczku czy nie myślałaś o tym, żeby nauczyć się ładnie prosić zamiast robić jakieś tanie szopki?
- Za bariere. Dziekuje. I znowu zamilkła.
- Wybacz już nie jestem taki młody i nie każdemu oczekiwaniu jestem w stanie sprostać. - Nie drgnął. - Myślę, że sobie poradzisz.

Alehandra nie raczyła skomentować. Z fałdów swego płaszcza wyciągnęła jakiś dziwny patyk - ani chybi różdżkę - przyjrzała się mu z namysłem i schowała spowrotem, po czym sięgnęła po dwa inne. Helfdan zauważył, że wnętrze jej płaszcza obwieszone jest nie tylko różdżkami ale i innymi utensyliami - w tym niewielką klepsydrą, którą również sprawdziła. Niestety piach był zbyt jasny by dostrzec ile go jeszcze zostało. Spojrzała jeszcze w stronę wieży, po czym oparła się niedbale o konia.

Helfdan skorzystał z okazji i uzupełnił płyny lecznicze w organizmie. Nie ma jak odrobina alchemii wypełniająca ciało. Tym bardziej gdy wiązało się to z tym, że z ran przestaje uciekać cenna krew przestają palić żywym ogniem przy najmniejszym ruchu i wracało się do zdrowia. Tego szczęścia nie mieli jego towarzysze… bolało ich. I dobrze, tępe osły! Niech cierpią. Jedynie ten ostatni zachował odrobiny witalności zdrowego rozsądku. Zrobił opaskę uciskową z pasa na rozwaloną łapę i cofnął się na przeciwległą ścianę. Jeden od czasu do czasu podrygiwał w jakiś dziwnych pośmiertnych ruchach a kwasowy trefniś pojękiwał żałośnie.

Tropiciel miał spory dylemat. Z jednej strony czarodziejka starała robić się wszystko by uchodzić za zajebiście potężną to mimo wszystko nosiło znamiona blefu… na który póki co nabrali się tylko najemnicy. Zadawał sobie pytanie dlaczego go jeszcze nie dorwała… dlaczego zamknęła go za jakimś niewidzialnym murem zamiast strzelić z jakiegoś pocisku lub nawet uśpić. Dlaczego zdała się na tych nieudaczników sama szykując wierzchowca i wszystkie graty do ucieczki. Albo nie była w stanie mu zagrozić póki zaklęcie trwało albo z jakiegoś powodu nie mogła lub nie chciała. Nie musiał rozumieć jej motywacji… nie było to ważne znał swoje motywacje. Oczekiwała od niego, że odda jej przedmiot przez który się tutaj znalazł. Jedyny łącznik z jego przeszłością i to właśnie teraz kiedy zdecydował się na to, że odkryje jego sekret. Kiedy nadszedł czas pytania kim ja do jasnej cholery jestem.

Niedoczekanie.

Ściągnął pierścień z palca i przez chwilę się mu przyglądał… cały czas wyczuwając nogą czy bariera jeszcze trwa. Pogładził jego krańce, jakby sprawdzając czy nie ma ostrych krawędzi lub jakby chciał zachować jego wygląd na długo w pamięci. Potem popatrzył na dziewoję i z uśmiechem na twarzy włożył go do ust i przełknął z głośnym beknięciem. Nie było to przyjemne, nie licząc tej części, w której nie wyobrażał sobie jak ją to musiało wkurzyć. Nawet, jeśli któraś z tych jej magicznych pałeczek zamieni go w kupkę popiołu to i tak zajmie jej to dużo więcej czasu niż chciała na to poświęcić. Łyknął z piersiówki mocnego bimbru po czym rzucił go pod nogi rannego najemnika.
- Wypij moje zdrowie, Theonie. I powiedz innym, że Helfdan do końca nie dał żadnej pipce pierścionka zaręczynowego. I zaśmiał się gromko. – A jak ta będzie go bardzo chciała to niech wyciągnie mi go z tyłka!

Stał z łukiem gotowym do strzału. Na cięciwie była strzała z czerwoną lotką i delikatnie błyszczącym grotem. Nogę miał opartą o ścianę i jak tylko wyczułby, że znika miał zamiar strzelić.


- Skoro mamy chwilkę to może mi powiesz ślicznotko, po co ci moja ojcowizna?
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 02-10-2010 o 15:22.
baltazar jest offline  
Stary 03-10-2010, 17:34   #112
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Laure zamarł niczym sparaliżowany. Ani odór ani hałasy nie ostrzegły przeszukujących wieżę i początkowa ostrożność ustąpiła spokojowi niespiesznego rytmu przeszukiwania kolejnych pomieszczeń. Teraz zaś nie mógł uwierzyć własnym oczom...

Jakaś spokojna część umysłu wychwyciła odległe bo odległe podobieństwo potworów do paskudnej "fali" która zniewoliła nimfy i zaatakowała ich nad brzegiem rzeki. Przez dłuższą jednak chwilę po prostu gapił się na ohydny pokaz mordu popełnionego na nieszczęsnym najemniku ... a raczej Aesdil miał nadzieję że mordu, a nie transformacji w coś o wiele gorszego! Osłupienie sprawiło że to kompani mordowanego zareagowali prędzej ... na swą zgubę zapewne, sądząc po ich wrzaskach! Ale te właśnie wrzaski wyrwały go z otępienia.

Obrócił głowę w lewo i w prawo, oceniając niebezpieczeństwo. Magiczki nie było, co potwierdzało przekonanie Laure że z dwojga złego lepiej trzymać z zaklinaczami - przynajmniej mają jaja, w przeciwieństwie do tchórzliwych moli książkowych!

Doskoczył do klatki schodowej. Już dotykał tarczki zawieszonej na łańcuszku u nadgarstka gdy zawahał się. "Tu trzeba czegoś więcej..." - pomyślał i przygotował się do rzucenia zaklęcia wzmaganego Płomieniem...


- Za mnie - krzyknął kapłan, gdy tylko zrozumiał co się dzieję [zostawiam pole manewru innym] i nie zwracając uwagi na otoczenie skupił się na krótkiej modlitwie. Po sekundzie powietrze wokół niego eksplodowało gęstym oparem mgły, oddzielając potwory od niego sześciometrowym kołem mlecznobiałego dymu. - Może to pomoże Wam dotrzeć do drzwi.

- Akurat to niewiele pomoże... zważywszy, że przewaga broni dystansowej leży po naszej stronie.-
mruknął paladyn i ładując kuszę krzyknął.-
Spokój ! Póki jesteście poza zasięgiem macek bestii, jesteście bezpieczni. Kusze i łuki w dłoń... i przeprowadzić ostrzał. Udowodnijcie mi, że nie jesteście bandą lalusiowatych trzęsiportków!
Po czym strzelił w kierunku bestii, wołając.- Wycofywać się ze spokojem i prowadzić stały ostrzał. Paniczna ucieczka tylko pogorszy sprawę.

Bojowy okrzyk paladyna niewiele pomógł w sytuacji, gdy z jeden z najemników został zamieniony w kisiel, a pole widzenia ograniczała dodatkowo magiczna mgła. Dwóch wykorzystało tarczę z kapłana i pędem rzuciło się w dół, po schodach. Trzeci zbiegł kilka kroków, zawahał się i stanął, przyświecając w górę pochodnią. Jedynie ostatni, posłuszny woli dowódcy, napiął kuszę i wypuścił bełt w stronę, z której dochodziło szuranie i mlaskanie. Co ciekawe, był to jeden z gwałcicieli. Czyżby lanie i umoralniająca mowa odniosły skutek?

Dwa bełty poleciały w mrok - w jakimś stopniu skutecznie, gdyż powietrze przeszył gardłowy ryk bestii.

- Laure leć za nimi na dół, co by nie wpakowali się na następne potwory - krzyknął Iulus wyciągając miecz i ściągając tarczę z pleców. Jednocześnie zaintonował kolejną modlitwę, dzięki której jego mięśnie zapłonęły ogniem Boskiej interwencji.

"Zaklęcie? Nawet nie widzę jeszcze co jest na dole" -
zganił się w myślach Złocisty i wolniej niż kolejni uciekinierzy ale ruszył w dół, z zimnym zadowoleniem wykorzystując osłonę którą stanowili uciekający najemnicy - cokolwiek i gdziekolwiek jest niżej, nimi pierwszymi powinno się zająć. Jedną ręką ściągnął plecak i gorączkowo szarpnął zapięcia by wyciągnąć srebrną kadzielnicę, drugą przyświecał lampą, ostrożnie, by nie rozchlapać oliwy.

Paladyn rozejrzał się dookoła, wzdychając cicho. I to było na tyle, jeśli chodzi o miastowych zabijaków. Potwory to jednak nie tłuści kupcy czy bezbronne przekupki, z nimi naprawdę trzeba walczyć. Cóż...pocieszające było to, że przynajmniej miejscowy element Uran zmniejszy się o paru przestępców. Przynajmniej z jednego będą "ludzie"...Paladyn cofając się posyłał bełta za bełtem w kierunku potwora pamiętając, że w takich bojach chłodna kalkulacja jest najlepszym mieczem i tarczą. Póki co strategia obrana przez Raydgasta jako tako się sprawdzała.

Nawrócony gwałciciel - Helmut, jak w dziwnym przebłysku przypomniał sobie paladyn - ruszył pędem w stronę schodów osłaniany przez swojego pracodawcę. Ruszył do nich i Raydgast, gdy hałas czyniony przez bestię stał się zbyt intensywny. Przez magiczną mgłę dojrzał falujące kształty poczwary, a mięsista macka ze świstem przecięła powietrze nie więcej jak kilkanaście centymetrów przed nosem mężczyzny. Nie czekał dłużej; wkroczył na schody, po czym wycelował ponownie w potwory.

Iulus natomiast trwał na posterunku, mając zamiar zmierzyć się z nacierającą na niego bestią. Jedna z macek minęła go o włos; druga jednak, opatrzona pazurami na całej długości, chlasnęła kapłana po głowie aż zadzwoniło. Krew zalała twarz mężczyzny; od bólu gorsze było jednak ciężkie do opisania uczucie... Jak gdyby przestawał panowac nad swoim ciałem. Zakręciło mu się lekko w głowie, po czym uczucie minęło. A potwór znów szykował się do ataku.

Osłąniając się tarczą kapłan cofnął się o krok w stronę schodów, jednocześnie wyprowadzając cięcie mieczem w kłębiącą się przednim masę mięśni i macek. Ostrze z mlaśnięciem rozcięło zwieńczoną pazurami mackę, a potwór zabulgotał gniewnie. Kolejny cios bestii musnął nieznacznie zbroję, jednak kolejne cieńcie trafiło między płyty rozcinając skórę Manoriana.
Kapłan zacisnął szczęki czując kolejną przyprawiająca o mdłości fale chaotycznej energii próbującą zmusić go do rozpłynięcia się w bulgocząca masę mięśni. Wytrzymał jednak i ją. Kolejny kroczek zaprowadził go jednak na próg zejścia na niższe piętro. Manorian pchnął mieczem w brzuch potwora. Ostrze wgryzło się w trzewia stworzenia upuszczając z niego oleistą, śmierdzącą posokę.

Tymczasem druga bestia dopełzła do swojego gnębiciela. Z jej ciała wystawały dwie brzechwy, wyglądało jednak na to, że są one co najwyżej drobną niedogodnością. Paladyn chwycił miecz i wbił w trzewia bestii. Ta ryknęła i cofnęła się nieco. To wystarczyło, by zrobić Iulusowi miejsce do bezpiecznego zejścia. Oglądając się co chwila za siebie obaj ruszyli w dół.

Tymczasem na drugim piętrze najemnicy kręcili się jak kurczaki z obciętymi głowami i Laure szybko zrozumiał dlaczego.

Nie było drzwi.

A dokładniej rzecz biorąc nie było zejścia na dół. Tam, gdzie teoretycznie powinna być klatka schodowa ciągnęła się gładka, kamienna podłoga. Zbyt gładka by być dziełem tutejszych budowniczych, gdyż wtedy musiałaby nosić ślady erozji.

Krótko mówiąc zostaliście magicznie zamurowani.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 03-10-2010, 21:48   #113
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Egomet arcessere quaesitum operi Artifex IAM! - gdy Laure znalazł się na dole jął oglądać przy pomocy wykrywającego magię zaklęcia podłogę i ściany komnaty, główkując przy tym intensywnie. Już gdy schodził cień podejrzenia pojawił się w jego myślach - a gdy zobaczył że Alehandry nie ma wśród najemników jego podejrzenie zmieniło się - niemal - w pewność. Magiczne podłogi nie powstają same z siebie.A byli na drugim piętrze, sprawdzonym już wcześniej i nie oferującym schronienia czy wyjścia, zaś kamień podłogi nie zachęcał do jej forsowania.
"Kullu, znajdź samicę dwunogów, i trzymaj się ponad nią! Wysoko! Widzisz ją?" -
wysłał polecenie i pytanie zarazem.Jastrząb potwierdził - Laure wyczuł ukontentowanie ptaka z wykonania zlecenia.

Paladyn i kapłan bezpiecznie znaleźli się na dole, co poprawiło ich sytuację tylko na jakiś czas. Sypiący się z góry pył i groźne pomruki świadczyły o tym, że bestie nie zrezygnowały z obiadu. I niezbyt im szło schodzenie po schodach. Nagły rumor, potężny huk i duża chmura kurzu towarzyszyły twardemu lądowaniu pierwszej z bestii, która
- wytworzywszy następnie kilkadziesiąt wyłupiastych gałek ocznych - gmerała się z podłogi, rozglądając za ofiarami. Druga nadal spełzała po schodach.

- Rozproszyć się! Ładować kusze i ognia!-
krzyknął paladyn odrzucając obok tarczę i sięgając po kuszę. Po czym.- Nie pozwólcie się dotknąć tej bestii... jest od was wolniejsza.
Po tych słowach posłał pierwszy pocisk...i chwilę potem odruchowo nakładał kolejnego bełta na kuszę.

Laure nie zajmował się najemnikami, skoncentrowany na zaklęciu. Odstawił lampę i sięgnął do pokrywy kadzielnicy.
- Spróbuję unieruchomić jednego albo nawet dwa stwory magiczną dłonią - sieczmy je co sił!

Jeszcze zbiegając po schodach kapłan ściągnął z pleców swój podręczny bagaż i już na piętrze wysupłał z niego zawiniątko z eliksirami. Szybko wypił jedną z pomniejszych mikstur leczenia i dopiero potem zabrał się załadowanie kuszy.Skoro i tak większość jego towarzyszy wolała ostrzał nie było sensu by Manorian pchał się na pierwsza linie, szczególnie że do wytrwałości wojowników trochę jednak mu brakowało. Chwile potem, z tobołkiem na plecach i kuszą skierowaną w stronę zejścia ruszył w stronę towarzyszy.
- Dasz radę to rozpuścić ogniem?- rzucił do Laurego, jednak jego dalsze przemyśliwania pochłonął rumor czyniony przez spadającego z góry potwora. Gdy tylko cielsko pierwszej z bestii znieruchomiało na progu kapłan wystrzelił pierwszy bełt i jął od razu ładować kolejny pocisk.
Bełty pomknęły w mrok z większym lub mniejszym skutkiem. Najemnicy rozproszyli się po pomieszczeniach, szczęśliwi że ktoś wyręczył ich w myśleniu; poczęli też ładować kusze. Trzymali się jednak w pobliżu zablokowanego wyjścia, zapewne w nadziei że elf COŚ zrobi. Tymczasem ohydny stwór wysunął z ciała liczne odnóża i począł toczyć się w stronę kapłana. Świeża krew Iulusa działała jak drogowskaz, jednak nawet bez niej większość potworów i tak widziała w ciemnościach. W przeciwieństwie do ludzi. Tylko dwóch najemników miało na tyle przytomności umysłu by zatknąć pochodnie w umieszczonych na ścianie uchwytach. Reszta rzuciła je na ziemię, gdzie paliły się chybotliwie, wydzielając nieprzyjemny swąd.

Cięciwy szczęknęły chwile przed tym, gdy bestia znalazła się w pobliżu zbrojnych. Z jej ciała wystawały trzy kolejne bełty. Najwyraźniej jednak było to zbyt mało, by zrobić na niej wrażenie. Grube macki - tym razem uzbrojone w potężne szpony - zamachnęły się na najbliższych przeciwników. A druga poczwara zsunęła się właśnie z ostatnich stopni i ruszała do boju...

-Prowadzić ostrzał! Dopóki mamy przewagę zasięgu, dopóty warto z niej korzystać!-
krzyknął paladyn, posyłając bełt za bełtem w kierunku poczwary z wprawą znamionującą doświadczonego strzelca. Cofał się powoli od bestii, starając się uniknąć jej ataku. Nie było sensu bowiem walczyć na zasadach wroga. W końcu jednak nie miał wyjścia.Sięgnął po magiczny miecz, chwycił za tarczę i zaatakował pełzającego gluta. Cały czas osłaniał się tarczą, by przede wszystkim nie zostać trafionym, przez mackę...I by nie skończyć jak nieszczęśnik, który stał się teraz kolejną plugawą breją.

Manorian strzelił tylko raz. Nigdy nie przykładał się do nauki obsługi kuszy więc ładowanie kolejnego bełta szło mu o wiele wolniej niż Raydgastowi. Widząc zresztą, iż pierwsza salwa niewiele zrobiła galaretowatemu cielsku bestii, kapłan cisnął broń na bok i dobył miecza, oraz tarczy. Wciąż czuł w sobie działanie boskiej energii. Przerzucił ciężar na prawą stopę i pchnął miecz w kierunku potwornego cielska. Niestety wirujący kłąb macek zdołał odbić w ostatniej chwili cios a kapłan wytrącony z równowagi musiał zrobić dodatkowy krok by nie upaść na posadzkę. Jedynie zastawa tarczą dawała mu jako taką osłonę przed przeciwnikiem.

Laure tymczasem przesunął się tak, by mieć przed sobą drugiego stwora - zresztą tamten chętnie skierował się w stronę zbliżającego się przeciwnika. Elf nakierował na niego wylot kadzielnicy i otworzył pokrywkę niemal w ostatniej chwili - gigantyczna dłoń przyjęła na siebie podwójne uderzenie zębatych macek i zacisnęła palce na poczwarze.

- Na co się gapicie?! - krzyknął Aesdil do najemników - Widzicie że nie może się ruszać! Zatłuczcie go, tylko uważajcie na dłoń, nie zniszczcie jej!

Łatwiej było powiedzieć niż zrobić - półprzeźroczysta dłoń niewiele różniła się od mgły, a elf zapomniał, że ludzie nie widzą w ciemnościach. Sytuacji nie poprawiali walczący z drugiej strony mężczyźni. Bełty leciały więc sporadycznie... i głównie w ściany. Jednak magiczna Dłoń zablokowała potwora na tyle skutecznie, że Laure mógł skupić się na pomocy pozostałym.

Tymczasem Raydgast i Iulus zachodzili bestię z dwóch stron. Ciężko było stwierdzić, czy robi jej to jakąś różnicę zarówno ze względu na ilość oczy, jak i macek, które parowały równocześnie ciosy obu mężczyzn. Najwyraźniej jednak ciągłe zmiany postaci powodowały problemy z koncentracją, gdyż reszta macek falowała chaotycznie, nie przynosząc wymiernych efektów.

Nie mogąc wycelować w potwora bez ryzyka zranienia towarzyszy bard zrezygnował z ponownego użycia urządzenia. Na wszelki wypadek sięgnął po Przerażacza i, wiedząc że każda pomoc się
przyda, zaczął nagle śpiewać w ludzkim języku by podnieść ich na duchu.
Twórco i Obrońco elfiego ludu, spójrz na swe dzieci,
Nie dawaj nam sił, lecz patrz z radością,
Jak tańczymy na bitewnym polu,
A śpiew naszych kling niech trwoży serca wrogów...


Jakkolwiek dziwnie nie brzmiałaby pieśń elfa w ogniu walki, zarówno walczący z bestią mężczyźni, jak i część najemników poczuła, jak wstępuje w nich nowa energia i siła. Odczuli to zwłaszcza Iulus i Raydgast - ciosy poczwary, które sprawiały, że ohydne fale energii przetaczały się przez ciało walczących, jak gdyby straciły moc. Wkrótce też potwór padł martwy, wydając nieprzyjemny bulgot. Wszyscy odwrócili się w stronę drugiej maszkary, mocującej się z magiczną Dłonią - zanim jednak zdążyli zadać choćby jeden cios poczwara zniknęła w chmurze dymu; podobnie jak ciało jej martwego towarzysza.

Przez chwilę wszyscy zamarli, próbując zorientować się co się stało. Najwyraźniej jednak dziwaczne stworzenia rozpłynęły się po prostu w powietrzu. Jedynie z góry dochodziły jakieś dziwne, nieokreślone dźwięki. Wydawało się, że walka jest zakończona, a jedynym aktualnym problemem jest zamurowane przejście.

***

W czasie, gdy reszta walczyła o życie, Helfdan załatwiał swoje mniej i bardziej przyziemne problemy. I - mimo że do towarzystwa zamiast wielomackich potworów miał przystojną kobietę - wcale nie był w lepszej sytuacji.

Gastryczne zabiegi tropiciela Alehandra oglądała z pełnym zdumienia niedowierzaniem. Najwyraźniej nie spodziewała się, że Helfdan zrobi coś tak... głupiego, a za razem oczywistego w swej prostocie. Że ich poziomy rozumowania diametralnie różniły się - to było zbyt łagodnie powiedziane. Niemniej jednak zdanie, które po beknięciu wypłynęło z ust półelfa wywołało najmniej oczekiwaną reakcję.

Czarodziejka zaczęła się śmiać.

Śmiech miała całkiem przyjemny - niego zbyt ostry, ale za to chrapliwie pociągający. Nieśpiesznie podeszła do bariery i zaczęła obchodzić ją, przeciągając po ściance palcami. Pod jej dotykiem po barierze rozchodziły się fale, jakby ktoś wrzucił w wodę kamień. Chwilami wydawało się, że jej palce przechodzą na drugą stronę - nawet jeśli, to półelf był pewien, że nie zdążyłby wystarczająco szybko odrzucić broni by wciągnąć kobiety do środka.

- Ojcowizna, tak? - gruchała. - Ojcowizna... Kto by pomyślał. Ojcowizna... - śmiała się jeszcze przez chwilę, po czym spoważniała. - Skoro tak bardzo chcesz się bawić, zabawmy się więc. - wyrzuciła ręce w górę i wypowiedziała kilka słów. Powietrze przeszył ostry dźwięk, jakby miliony owadów zebrały się nad tropicielem. Niestety owad był tylko jeden - za to o monstrualnych rozmiarach.


- Idź! - rozkazała Alehandra i gigantyczna modliszka z furkotem wzleciała w przestworza. Helfdan z przerażeniem obserwował akrobacje Ptaszyska, które na próżno próbowało uciec przed większym i szybszym stworzeniem. Niemal fizycznie czuł przerażenie jastrzębia i ból, jaki zadały mu ostre odnóża potwora, gdy uderzeniem przetrąciły mu skrzydło. Nie minęły dwie minuty od czasu przyzwania robaka z piekła rodem gdy modliszka wylądowała przed swoją panią, trzymając w pysku na wpół żywego ptaka. Kull uciekł w panice gdy tylko przyzwany potwor wzbił się w niebo.

- Pierścień - oczy czarodziejki były jak dwa lodowce. To już nie był czas na sztuczki, przekomarzanie się czy granie na czas. Tropiciel musiał wybrać - teraźniejszość czy przeszłość?
 
Sayane jest offline  
Stary 06-10-2010, 18:12   #114
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dali się wykiwać jak byle głupcy... Choć trzy pary oczy pilnowały czarodziejki, (a już na pewno oczy paladyna), choć wiedzieli, że dziewczyna jest podejrzanym osobnikiem.
Choć z Raydgast umieścił ją w środku, także by mieć ja na oku...to i tak im znikła z oczu.
Kiedy, gdzie, jak? Jakim cudem?

Teraz to było nieważne, w obliczu potworności jaka stanęła im na drodze, nie miało to znaczenia. Stwór który stanął im na drodze i zmienił jednego z najemników w podobną sobie abominację, wywołał strach i panikę na całym polu walki. Rzezimieszki rzuciły się na oślep do ucieczki. A to był błąd. Nieważne jak straszny jest potwór, nie można ulec strachowi.
Paladyn nie miał nic przeciwko odwrotowi wobec przeważających sił przeciwnika. Nie był bowiem samobójcą. Ale odwrót ten powinien być spokojny i uporządkowany, bo chaos na polu bitwy, równa się wielu niepotrzebnym zgonom.
Raydgast ocenił siły wroga i dobrał taktykę. Strzelać i trzymać się poza zasięgiem macek tego stwora. Dlatego też w dłoni paladyna pojawiła się kusza.

Trochę go poirytowała strategia Iulusa...Był kapłanem przecie. Jego rolą było leczyć i pomagać. A nie pchać się na pierwszy ogień, zwłaszcza w sytuacji, w której nawet paladyn tego nie czynił.
Cóż...przynajmniej kapłan Tyra zdawał sobie sprawę, że nie ma co tracić sił na nikomu nie potrzebną walkę. Bulgoczącej masie...czegoś...którą stał się ów nieszczęśnik , i tak nie pomogą. Więc najlepiej było się ulotnić z tego miejsca, zanim sprawy przybiorą gorszy obrót. A zniknięcie podstępnej wiedźmy, to właśnie zapowiadało.

Sytuacja na niższym poziomie nie była lepsza. Babsztyl ich zamurował. Czy to za sprawą magii, czy znajomości tajemnic wieży, nie miało w tej chwili znaczenia.
Ważniejsze było to, że zamurowała i nie mogli nic z tym zrobić. Zresztą nie mieli okazji, bo glutki, jak je nazwał paladyn, schodziły na dół. I trzeba się było przygotować na konfrontację.
I wyszła tak jak planował paladyn, póki dało się z dystansu glutki były ostrzeliwane z dystansu. A potem niestety znów przyszło walczyć wręcz.
Paladyn sięgnął po świeżo zakupiony miecz, ponownie. I rzucił się do boju wraz kapłanem, gdy już nie było gdzie się cofać. Ostrze cięło wrogą breję glutka ( bo nie można było nazwać tego ciałem), tarcza starała się osłonić ciosy przed uderzeniami macek bestii. Co prawda te "szpony" glutka nie miały siły w sobie, by rozorać głęboko ciało. Lecz kryły w sobie większe zagrożenie. Niemniej ciało paladyna pokrzepiane mocą pieśni barda, jakoś sobie radziło. Miecze rozchlapywały breję tworzącą bestię, raz po raz bez ustanku. Aż stwór uległ ich ciosom.
Walka się zakończyła. Przynajmniej ta tutaj.

Paladyn odetchnął głęboko, po walce. Przyjrzał się wiwatującym i cieszącym się najemnikom.
Wspomniał słowa kapłana...
- Na rany Tyra co to ma znaczyć? Cóż to za zbieranina? Cny Raydgaście masz pod wodzą oddział karny liczący na odkupienie? Bo inszej zrozumieć stawioną tu bandę mi nie idzie. Czy Zakon Thorma rycerzami żadnymi już nie dysponuje by ich wysłać przeciw Wrogu? Czy po prostu bagatelizuje sprawę, śląc tylko w pościg za Stickiem - to? Myślisz, że dadzą radę, jeśli czeka nas coś więcej niż walka z bardem?
I swoją odpowiedź na nie. –Spóźniliśmy się Iulusie. Przybyliśmy za późno do miasta. Zakony wyjechały, najemnicy podpisali kontrakty. Doświadczeni wojownicy wyruszyli na orki. A to jest wszystko, co Uran może oferować w tej chwili. Przyznaję, to banda zbójów, ale wiedzą jak trzymać noże i miecze. Pewnie niewielu z nich przeżyje tą wyprawę. Ale cóż...Ci którzy przeżyją, staną się lepszymi ludźmi z pomocą Torma i Tyra. Ci, którzy zginą. Mało kto po nich zapłacze.
Wzruszył wtedy ramionami dodając.- Nie wiem czy dadzą sobie radę ze Stickiem, czy z zagrożeniami Pyłów. Ale zawsze to będzie więcej celi dla naszych wrogów. Przyznaję, możesz to uznać za okrutne. Ale oni wiedzą na co się pisali, a i my też będziemy narażać życie.


Wspomniawszy te słowa i obserwując radość najemników, paladyn mimowolnie się uśmiechnął. Może jeszcze uda się wykuć z tego żelaza, prawdziwą stal?
Nie dane mu było zbyt wiele rozmyślać. Ledwo wsunął miecz i załadował kuszę, a już Laure pognał na czwarte piętro rzucając kilka słów które zelektryzowały paladyna.
Co czarodziejka robiła na zewnątrz? Paladyn był wręcz pewien, że jest zainteresowana zawartością wieży. A resztę drużyny użyła jako przynęty dla plugawych bestii.
Nie było jednak czasu na rozmyślania, elf już gnał po schodach. Kapłan zaś biegł tuż za nim.
Paladyn rzekł zaś spokojnym tonem głosu.- Dobra ludziska, wyruszamy na kolejne piętro. I mam nadzieję, że ta potyczka czegoś was nauczyła. Słuchać rozkazów, trzymać się w kupie i nie panikować! To jedyny sposób na wyjście z tej wieży żywym i... być może z łupami. A teraz za mną, kusze w gotowości, oczy wypatrują zagrożeń.
Paladyn ruszył za pozostałymi, ale nie zamierzał biec na oślep. Ta wieża mogła mieć w sobie więcej niespodzianek. I dlatego nie można było zrezygnować z czujności, na rzecz pośpiechu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-10-2010, 22:23   #115
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Ruszyło ją to. Sztuka połykania biżuterii zmusiła lodową czarownicę do tego, żeby wysadzić zgrabną dupkę z siodła i podeszła bliżej aby przypatrzyć się co to ma za szaleńca w potrzasku. Tym sposobem łuk stał się bezużyteczny… póki co. Nie sądził, żeby nie miała jakiejś ochrony przed strzałami… wierzchowiec może nie miał, ale ona z całą pewnością. Tropicielowi nie pozostało nic innego jak odstawić łuk i sięgnąć po adamantytowy oręż. Porobiła kilka sztuczek przy niewidzialnej ścianie, jednak nic takiego co by mogło zaszkodzić Helfdanowi. Do czasu insekta… Widząc podrywającego się do lotu stwora z głowy półelfa wyleciał rozkaz krótki acz treściwy w swojej prostocie – SPIERDALAJ! Ptaszysko jednak nie okazał się dość szybki. Gdy stwór przetrącał skrzydło jastrzębiowi nieomal poczuł jakby ktoś zdzielił go młotem po nieosłoniętym obojczyku. Gdy ptak znalazł się na ziemi zdążył już jako tako dojść do siebie.

Tropiciel znał się na dziczy, śladach może na dziwkach i troszeczkę na kobietach ale z całą pewnością nie znał się na magicznych stworach i chowańcach. Nie pamiętał już jak długo Ptaszysko z nim był … widać za długo skoro nie dał rady uciec przed tym czymś, a może nieznajomość tego czegoś sprawiała takie błędne wrażenie. Nie wiedział ile zostało „naturalnego” życia jastrzębiowi być może jego czas po prostu dobiega końca. Istota ich relacji była nieco odmienna niż te jakie mógł zaobserwować u innych ludków i chowańców. Ptaszysko nie był do niego przywiązany był wolny... jednak co jakiś czas do niego wracał. Helfdan nigdy nie ryzykował jego życiem dla swojej korzyści dlatego wiedział, że tamten nie będzie miał żalu za nie zaryzykowaniem swojego.

Życie go nauczyło, że gdy masz kartę przetargową możesz nią grać do czasu aż jej nie oddasz. W tym przypadku kartą był elfi pierścień z Pyłów. Czarodziejka go chciała jednak pomimo licznych manifestacji mocy nie uczyniła nic aby bezpośrednio zaszkodzić tropicielowi. W rzeczywistości nie podjęła próby odebrania błyskotki samodzielnie… owszem uwięziła go, wykorzystała ręce zbirów a teraz podjęła próbę szantażu to jednak tylko utwierdzała go w przekonaniu, że z jakiegoś powodu nie tyka się go! Jeżeli jest taka potężna to dlaczego zamiast go więzić nie strzeliła w nim jakimś zabójczym lodem albo nie przyzwała tego typu stworów co tego teraz…

Może to ten pierścionek jest rzeczywiście jakimś potężnym przedmiotem i chroni go przed jej magią?
Może żeby mogła go bezpiecznie otrzymać poprzedni właściciel musi jej go oddać?
Może była na tyle głupie, że sądziła iż bezkarnie odbierze go tropicielowi a ten jej pomacha na pożegnanie?


Nie znał się na czarach i magicznych przedmiotach niestety to nie był czas na nadrabianie braków w wykształcenie. Jednak metaliczny smak w gardle i nieprzyjemny ciężar daleko pod mostkiem wskazywał, że dobrze zapił. Jak również to, że chyba jest tylko jedna możliwa droga wyjścia…

- Dobra już dobra. Nie ma co się tak denerwować. Zobaczę co da się zrobić. Włożył paluchy w gardło i sprowokował to co nie raz mu się zdarzało gdy przesadził z trunkami. Zadek miał oparty o barierę, szablisko wbite w ziemię, a włosy odgarnięte w tył. Zgięty nieomalże w pół targnęły nim torsje. Jedna. Druga. I poszedł paw. Śniadania jadł już ładnych parę godzin temu i głównie wypłynęły z niego jakieś śmierdzące soczki. Ponowił próbę… i znowu bez pierścionka. Nie żeby to go specjalnie zmartwiło, wręcz odwrotnie. Było to częścią planu na przeczekanie.

Popatrzył na czarodziejkę. Wytarł usta rękawem i stwierdził bez ogródek. – Tędy chyba nie wyjdzie. Gdybyś mogła mi rzucić jakieś żarcie byłby łatwiej… a najlepiej jakbyś podała mój worek z zapasami. Mam tam suszone morele, po nich zawsze mam sraczkę.

- Mam coś lepszego na twoją przypadłość - skrzywiła się ponuro czarodziejka, wyjmując z kieszeni nieduży kryształowy trójkąt oraz różdżkę. - Leczy zarówno z zatwardzenia, głupoty jak i egoizmu. - spojrzała smutno na jastrzębia trzęsącego się w morderczym uścisku robala. Na jej znak modliszka puściła Ptaszysko, które niezgrabnie i bezskutecznie próbowało poderwać się do lotu. - Biedaku... nie zasłużyłeś sobie na to. - Alehandra machnęła różdżką. Błysnęło, a ozdrowiały jastrząb poderwał się do lotu. - Za to ty już tak - magini rzuciła w barierę kryształem, po czym wypowiedziała kilka dziwnych słów.

- Pokaż co potrafisz obmierzła przechódko.

Helfdan poczuł, że powietrze wokół niego zamarza. Oddychało mu się coraz ciężej; kątem oka dostrzegł szron zbierający się na ciałach pokonanych najemników, krew zamieniającą się w kryształki lodu... lodowaty powiew wypływał z dłoni kobiety odbierając mu zdolność ruchu. Gdy upadał na kolana, a potem na ziemię, przez firankę zamarzniętych rzęs dostrzegł jeszcze jak Alehandra zbliża się do niego z długim nożem w dłoni. Wokół jej szyi owinięty był niewielki wąż-albonos. Zdecydowanie za mały na buty, ale coś z niego będzie można zrobić - przemknęło jeszcze przez resztki świadomości półelfa.
- Głupiec... zupełnie jak ojciec.

Zanim zupełnie stracił przytomność Helfdan dostrzegł jeszcze na niebie czarny punkt, oddalający się z dużą prędkością…
 
baltazar jest offline  
Stary 08-10-2010, 13:05   #116
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Staniecie do boju ramię przy ramieniu. Wasz miecz i wara błyszczeć będą w ogniu walki, a Wasze prawe serca nie ugną się przed lękiem i chaosem. Nie zaznacie strachu bracia, bo w Was tkwi siła Sprawiedliwości. Wola Tyra przelewa się przez Wasze nieśmiertelne dusze i napełnia śmiertelne ciała. Nie cofniecie się przed walką, tak jak przed niesieniem pomocy bliźnim i braciom w boju. Wypaleni z krwawej gliny, naostrzeni w bitwach, jesteście żywą bronią ludzkości. Tak kapłan, jak i paladyn swym męstwem i śmiałością ma oddać hołd Panu Sprawiedliwemu. Tako rzecze Kodeks Prawa. Niechaj wasze miecze prowadzi odwaga i honor.
Naramienniki jednak nie ocierały się o siebie, tarcze nie zgrzytały, a karny krok nie był równy i hardy w dobrze ustawionej falandze. Była banda rzezimieszków, dowódca na tyłach, puste korytarze wierzy i melancholia kapłana. Litanie wojny i płomienne przemowy, których słuchał nim jeszcze na pierwsze misje z Praxorem wyruszył, wciąż tętniły echem w jego żyłach. Tęsknił za wojskowym drygiem, za karną kompanią braci i szarżami dowódców inspirujących jego rycerzy. Żałował, że przybyli za późno by zgromadzić rycerzy Thorma pod sztandarem wspólnej misji. Widział jednocześnie, że w boju wyniosłe ideały walki tak hołubione przez jego mentorów, traciły sens w nierównych bitwach toczonych przez niezgraną drużynę. Zaczeło mu się zdawać, że dużo jednak mieli szczęścia, iż wyszli cało z poprzednich opresji.

Kolejne piętro zapowiadało się równie opuszczone co trzy poprzednie. Iulus ruszył powolnym krokiem za wojakami Raydgasta, by w razie potrzeby wspomóc ich modlitwą. Popełnił jednak błąd zostawiając dowódcę za sobą.
Po chwili gdy chaotyczne kłęby potworności zaatakowały został praktycznie sam. Najemnicy uciekli a on zatopił się w modlitwie spoglądając z gniewem w zdeformowane paszcze abominacji.

Były czystym chaosem. Furią niekontrolowanej przemiany i zaprzeczeniem boskich praw. Manorian sięgnął po miecz i przyjął na tarczę atak pierwszego z potworów. Gdzieś świstały bełty, ktoś zbiegał na dół, ktoś krzyczał.
Wycofywali się. Dusza kapłana zawrzała. Jednak czując plugawą moc bijąca od stworów, nawet Manorian musiał przyznać, że trzeba będzie się wycofać i spróbować osłabić bestie z dystansu. Był zły na siebie, że zostawił paladyna w odwodzie, zły na siebie, że wciąż stosował własną zakonną taktykę nie będąc wspartym przez zaprawionych w bojach wojowników Tyra. Krok za krokiem, wycofywał się, umyślnie dawał spychać się ku schodom, by wreszcie dołączyć do towarzyszy, gdy bestie próbowały bezskutecznie przystosować się do nowej przeszkody terenu.

Tu zadziałali już sprawniej. Choć Iulus nigdy nie był wprawny w kuszy posłał jeden z bełtów pierwszą z bestii, która stoczyła się na ich poziom. Chwilowo nawet nie chciał przejmować się zamurowaniem, brakiem czarodziejki. Wystarczyło mu to, że na górze stracili jednego z ludzi, ale szczęściem nikt więcej nie był ranny. Miał więc nadzieję, że z murem poradzi sobie Laure, gdy w tym czasie reszta, bez drogi ucieczki stanie wreszcie do boju.
W końcu jednak nawet bard dopomógł, używając jakiegoś magicznego przedmiotu i wstrzymując jedną z bestii, gdy najemnicy ostrzelali drugą a kapłan i Paladyn sprawnie obeszli ja z dwóch stron i usiekli. Los drugiego stwora był już przypieczętowany. Rozwlekliby go na mieczach... gdyby nie zniknął.

Potem mogli skupić się wreszcie na pomieszczeniu. Rewelacje, które przekazał im zaaferowany i zdenerwowany bard zmartwiły Manoriana.
~co zostawiliśmy za sobą, że Alehandra się tym zainteresowała? A może tylko ułatwiliśmy jej próbę rozbicia i wyniszczenia drużyny? Czyżby była agentką Sticka?~ zachodził w głowę Iulus.

Wściekły na siebie na brak czujności i zmartwiony losem tropiciela kapłan rzucił się w ślad za elfem czując, że zaproponowana przez Aesdila droga będzie im teraz najszybszą.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 10-10-2010, 12:29   #117
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Laure otrząsnął się ze zdziwienia zmusił członki do ruchu. Miał paskudne wrażenie że im dłużej pozostają w wieży, tym ich szanse na przeżycie maleją. Nie wspominając o Helfdanie i reszcie najemników na zewnątrz.

Wsadził miecz do pochwy. Wcisnął kadzielnicę do plecaka, już biegnąc ku schodom krzyknął ku pozostałym.
- Weźcie moją lampę! Nie wiem czy dałbym radę roztopić podłogę - dopiero teraz odpowiedział na pytanie kapłana - ale mam za to linę - może uda się zejść z któregoś okna na czwartym piętrze! Kull dostrzegł Alehandrę na zewnątrz!

Pokonując po dwa-trzy stopnie naraz gnał w górę, wymacując jednocześnie jedwabną linę w plecaku. I zwój z przydatnym czarem, jeśli “dziwne, nieokreślone odgłosy” faktycznie oznaczają coś groźnego. W przeciwieństwie do Manoriana rzadko zastanawiał się w walce, idąc na żywioł i działając instynktownie. Pewnie kiedyś się to zemści, ale teraz nie zaprzątał sobie tym głowy.
“Złotoczerwony, widzisz dwunoga z zarośniętą twarzą i z Brązowopiórym? Trzymaj się wysoko nad samicą!”

Tym razem “wieści” dźgnęły Aesdila niczym ostrogą i niemal wypadł na platformę piętra, gnany panicznym przerażeniem Kulla i słabnięciem więzi.
- Feth! - zwykle Laure nie przeklinał, tym razem jednak nie mógł się powstrzymać. - “Kull, nie odlatuj daleko!!!”
Nigdy nie zdarzało się by z własnej woli Kuleczka oddalał się hen, no, poza polowaniem czy ochotą na rozprostowanie skrzydełek, ale teraz ... Dalsze dywagacje przerwał widok kolejnego potwora - a ten nie wyglądał na takiego który miałby zamiar rozpłynąć się w chmurę dymu. “Czyżby to pozostałości po ...” Czy dotyk pierwszego stwora był aż tak zaraźliwy??!! Elf zwolnił by zorientować się w sytuacji... po czym znowu przyspieszył dostrzegając że mackowaty, galaretowany problem rusza w jego kierunku. Runął do przodu, biegnąc ku pomieszczeniu na prawo od schodów prowadzących na górę. Słyszał już tupot za sobą, postanowił więc odciągnąć stwora od zejścia. Zatrzymał się w drzwiach dysząc trochę, wymacał jednak odpowiedni zwój i ocenił odległość do potwora, by przekonać się czy ma wystarczająco dużo czasu by odczytać zaklęcie.
“Kolejny ekscytujący dzień...” - zdążył pomyśleć zanim trzeba było zająć się czymś innym...

Tym razem przywołał magiczną ochronę ze zwoju, czujnie strzegąc każdej odrobiny mocy w swej dyspozycji. Świeżo powstały stwór dał mu odrobinę czasu, bowiem najwidoczniej jego umysł (a Aesdil zachodził w głowę co tak naprawdę stało się z najemnikiem - a raczej co kieruje amorficzną bestią) nie do końca jeszcze potrafił ocenić sytuację - a raczej zdecydować się kogo zaatakować, bowiem i on najwidoczniej usłyszał kroki na schodach i piętrze. Dzięki temu bard przemknął na schody prowadzące ku górze (i to nie ociągając się, te macki nie wyglądają na takie które by doceniły sztukę i artystów...), wyrwał z plecaka kadzielnicę raz jeszcze i krzyknął do Iulusa:
- Odsuń się, odsuń, do tyłu Iulusie!

Miał tylko nadzieję że szczęk zastawek nie oznacza że jakiś nadgorliwiec ma zamiar szyć na oślep – na piętrze było ciemno, czego od razu nie skojarzył! Zaraz jednak odrobina światła pojawiła się z następnymi zuchami paladyna. Laure odsłonił wieko by aktywować przedmiot raz jeszcze... I mglista dłoń pojawiła się! Tym razem jednak coś poszło nie tak – palce co prawda próbowały się zacisnąć na potworze, ale chłoszczące macki skutecznie im to uniemożliwiały.
„I po co mi to?” – elf jął się żalić sam sobie – „ożeniłbym się z Larissą, Alariele bym wychował, teścia otruł, przejął rodzinny interes, teściową precz wygnał, a tak? Rzyć tylko odparzam w kulbace, jaja mnie bolą, palce mi twardnieją...” – zerknął od niechcenia na miecz, zapewne sporo wart, ale jakoś nie przyszło mu do głowy by ten fakt popsuł mu nastrój do narzekań.

Schował kadzielnicę i sięgnął po miecz.
- No, czas wypróbować Przerażacza - mruknął pod nosem ale nie podchodził do stworzenia. Jakoś mu się na razie odechciało bohaterskich gestów.
- Rzućcie mi linę! - krzyknął. Piętro zaroiło się od sylwetek i elf wszedł wyżej na schody by jakiś mniej lub bardziej zbłąkany bełt nie sięgnął jego cennej skóry. Dłoń oberwała kolejne cięgi ale nie rezygnowała z próby pochwycenia eks-najemnika. I wreszcie – sukces! Tylko czemu tak późno?! Palce pochwyciły potwora, zamknęły się na nim ... a ten zaczął przekształcać się na podobieństwo ameby albo innego diabelstwa by wylać się z uścisku! Bard roztropnie powstrzymał się od szarży, zamiast tego zerknął w górę. I zawahał się.
- Niech to Feth! – warknął wreszcie i ruszył pełnym pędem po schodach. Ludzie tu sobie poradzą, gorzej że nie wiadomo co na zewnątrz...

„Kull! Odezwij się, Kuleczko!!!” – wysłał kolejne bezowocne wezwanie, ale nie zatrzymywał się. Lekkostopy, wbiegł na czwarte piętro z mieczem w dłoni, zmrużył oczy od blasku wpadającego z dwóch pomieszczeń, rozejrzał się błyskawicznie i dopadł jednego okna. Wyjrzał ostrożnie – pusto. Na palcach przebiegł do drugiej komnaty.
Wychylił się, na początek, ostrożnie, coby nie przyciągnąć uważnego spojrzenia, potem bardziej ryzykownie, szukając obozowiska i Alehandry...
Była, łajza! Nachylała się nad rozkrzyżowanym Helfdanem z błyszczącym ostrzem w dłoni, a pamiętając jak tropiciel się do niej odnosił i biorąc pod uwagę NAD CZYM KONKRETNIE się nachylała elf był święcie przekonany że Helfdan już do końca życia będzie śpiewał falsetem. Przez chwilę miał zamiar jej na to pozwolić, z czystej ciekawości rzecz jasna, ale zdał sobie sprawę, że wykastrowany półelf i tak nie zrobiłby śpiewaczej kariery toteż cofnął się nieco, dotknął tarczki na rzemyku u nadgarstka i rozpoczął inkantację, a potem...

Pełna moc Płomienia trysnęła z oczu barda i trafiła bezbłędnie - tylko po to by rozlać się na podobieństwo alchemicznego ognia na kolistej tarczy! Zdał sobie sprawę że miał prawdziwego pecha - musiał trafić na jakąś osłonę, najpewniej osobistą, ruchomą, tą samą która uchroniła Alehandrę podczas próby gwałtu. A to oznaczało że właśnie możliwości wyrządzenia jej krzywdy drastycznie się skurczyły...

W czasie gdy elf nucił słowa zaklęcia, nóż Alehandry zanurzał się w ciele tropiciela. Krew barwiła karmazunowo podwiniętą kolczą, trawę i rękawy płaszcza kobiety. Płynęła wolno, wolniej niż zwykle - zaklęcie, które powaliło półelfa mogło równocześnie uratować mu życie. Mogło ale nie musiało - zaklinaczka nie bawiła się w subtelności, szukając w jego żołądku i przełyku pierścienia. Magiczny sztylet bez trudu przeciął skórę i żebra, ukazując właścicielce upragniony przedmiot.
W tej właśnie chwili gwałtowny rozbłysk kolidującej magii zwrócił uwagę kobiety. Ta odwróciła się szybko, bezbłędnie szukajac sprawcy. Elf zauważył, że nie spojrzała nawet w stronę drzwi do wieży, jakby z tamtej strony zupełnie nie przewidywała niebezpieczeństwa. Po gestach rozpoznał, że już zaczęła rucać zaklęcie.

Laure z zaskoczenia zapomniał języka w gębie widząc co się stało z Płomieniem. Jednak jako bard szybko sobie o nim przypomniał. Widząc co się dzieje i czując nieznośny chłód w piersi przygotował się by wciągnąć magiczną energię ... jakiegokolwiek czaru który był w stanie neutralizować. Niestety, aż nadto dobrze był świadom tego czego nie był w stanie zneutralizować... Sięgnął po łuk. Mimochodem zarejestrował jak wygląda Helfdan ... i nie tylko on, bowiem ciała trzech najemników również były doskonale widoczne.
“O co tu na Fetha chodzi??!!” - tylko tyle zdążył pomyśleć zanim grad olbrzymich, lodowych kul, wielkości co najmniej orczych łbów, wyleciał z rąk Alehandry i pomknął w stronę wieży. Aesdil spiął się, przygotowując się na przyjęcie uderzenia, jednak ku jego zaskoczeniu czar nie uderzył w niego, lecz w mury budowli, bombardując je z siłą wojennych katapult. Huknęło raz, drugi, po czym fragment ściany zawalił się, pociągająć za sobą część czwartego i trzeciego piętra... i stojącego w oknie elfa, który wraz z kamieniami runął na ziemię, gruchocząc członki i tracąc przytomność.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 10-10-2010, 13:06   #118
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tymczasem na dole walka szła o wiele sprawniej niż wcześniej. Podbudowani wcześniejszym zwycięstwem, magią barda, męstwem kapłana i zimną krwią paladyna najemnicy ochoczo wykonywali rozkazy. Gdy poczwara walczyła z magiczną dłonią najemnicy szybko rozbiegli się na boki, wstawiając zapalone pochodnie w uchwyty na ścianach i ładując kusze. Bełty leciały raz za razem, mniej lub bardziej skutecznie wbijając się w ciało stwora... oraz w dłoń, która również nie uniknęła nadlatujących ciosów. Gdy jednak nagle zniknęła potwór był już na tyle osłabiony, że dobicie go mieczami nie stanowiło problemu.

A gdy jego ciało oklapło na podłodze, zmieniając się w bezkształtną kupę mięsa (i bynajmniej nie znikając jak jego poprzednicy) wieża zatrzęsła się w posadach. Salę błyskawicznie wypełnił gryzący pył. Pochodnie zamigotały i przygasły pod naglym podmuchem, a z prawej komnaty wlała się do środka struga dziennego światła.

Przez chwilę wszyscy stali oszołomieni. Czyżby porywczy elf aktywował na górze jakąś pułapkę, która miała za zadanie chronić tajemnice Urgula? A może wieża była osłabiona już wcześniej i ciężar nieproszonych gości naruszył starą konstrukcję? Wszyscy czekali w napięciu na kolejny huk, ten jednak nie powtórzył się. Wyglądało na to, że budowla nie zawali się z kretesem. Przynajmniej na razie. Wreszcie co odważniejsi podeszli ostrożnie do wyrwy - cały sąsiedni pokój na tym, oraz wyższym piętrze oderwał się i runął w dół. Zaś na szczycie gruzowiska leżało nienaturalnie wykręcone ciało elfa... nad którym pochylała się Alehandra, ze stoickim spokojem odpinając mu od pasa magiczny miecz!

Słysząc ruch czarodziejka spojrzała w górę i machnęła dłonią; od ziemi oderwało się coś, co chwilę wcześniej wydawało się być częścią murawy, teraz zaś okazało się olbrzymim owadem, który zaczął krążyć w pobliżu wyrwy. Nie atakował - zapewne by nie zrzucić swej pani na głowę kolejnych kamieni - ale i nie pozwalał na złożenie się do strzału. Tymczasem Alehandra zeskoczyła z rumowiska, podeszła do konia, po czym machnęła różdżką. Jedynym widocznym efektem było zniknięcie modliszki. Kolejny gest przywołał lśniący, błękitny owal kilka kroków od niej. Kobieta chwyciła swojego konia, którego najwyraźniej przygotowała wcześniej do drogi, za uzdę... po czym jakby zawahała się i zamyśliła.

- Uznajcie to za ostrzeżenie! - krzyknęła nagle, unosząc głowę w stronę wyrwy w murze. - Wracajcie skąd przyszliście i mierzcie się z problemami na wasze siły i umiejętności. - Wymówiwszy te słowa zniknęła w portalu, którzy zamknął się z cichym trzaskiem.

Na pobojowisku zapanowała pełna grozy cisza, przerywana tylko odgłosem kropli deszczu spadających na liście drzew. Ciała czterech pokonanych przez Alehandrę mężczyzn odcinały się od murawy barwnymi plamami. Przestraszone, stojące pod lasem konie szarpały się w pętach. Nagle ciszę przerwał cichy jęk. Ktoś tam na dole jednak żył!

Nie było chwili do stracenia. Jeden z najemników wyjął ze swego plecaka przyrdzewiałe haki, najwyraźniej z zamiarem zejścia przez okno na wyższym piętrze. Drugi jednak zbiegł na dół, gdzie okazało się iż magiczna blokada zniknęła, pozwalając bez przeszkód wydostać się na zewnątrz. Wszyscy ruszyli biegiem - u większości wynikającym bardziej ze strachu przed zawaleniem się wieży niż chęcią niesienia pomocy.

Szybkie oględziny wykazały, że żyje zarówno elf, którego połamane kości w kilku miejscach przebiły skórę, jeden z najemników jak i... Helfdan, choć tropiciel przedstawiał zaiste przerażający widok: rozerwane żebra, przecieta skóra, niemal wybebeszony żołądek... Czyżby Alehandra miała zamiar użyć półelfa i najemników do jakiegoś bluźnierczego rytuału? Mimo to mężczyzna żył. Jego serce biło niezwykle wolno, krew prawie nie płynęła... jednak charczący oddech świadczył o tym, że mimo spowolnienia procesów życiowych - z którym coś wspólnego miał z pewnością otaczający go szron - posoka i tak zalewała mu płuca. Mimo to ciężko było zadecydować kim należało zająć się w pierwszej kolejności, gdyż nikt nie był w stanie ocenić rozmiarów wewnętrznych obrażeń elfa, a i najemnik ledwie dychał.
 
Sayane jest offline  
Stary 11-10-2010, 21:25   #119
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Pędził po schodach na dół rozpinając zatrzaski pancernych karwaszy i zdzierając z dłoni stalowe rękawice. Minął najemnika, który przekazał im radosną nowinę o zniknięciu ściany, przesadzając schody po dwa jednym krokiem. Kilka razy niewiele brakowało by się poślizgnął i zwalił na dół. Śpieszno było mu do rannych, szczególnie że w przypadku tropiciela i barda każda chwila była cenna.

Gdy Manorian wypadł przed wieżę szybko ocenił stan rannych. Najemników zostawił i runął w stronę Helfdana, choćby po to by ocenić czy jest mu w stanie w ogóle pomóc. Kapłan ze zgrozą przyjrzał się potwornym ranom zadanym nożem czarownicy. Rozwarta klatka piersiowa i uszkodzenia przewodu pokarmowego półelfa były wręcz tragiczne. Jedyne co widocznie spowalniało nadchodzący kres jego życia była, o ironio, magia Alehandry. Ze zmrożonego ciała mężczyzny życie uchodziło wolniej niż wskazywały by na to rany. Nie było jednak czasu do stracenia.

Nakładając dłonie bezpośrednio na rozdarty przełyk i pokiereszowane wnętrzności Manorian z pasją zmówił Litanie Ozdrowienia, błagając Tyra by zasklepił najcięższe rany tropiciela. Widząc jak boska moc z trudem zawiązuje na powrót rozcięte tkanki, Iulus zacisnął powieki i jeszcze dwukrotnie powtarzał modlitwę, wodząc palcami po wnętrznościach półelfa.
Umazany we krwi pawie po same łokcie, jednak pewny zasklepienia najcięższych ran, kapłan zabrał się za badanie reszty obrażeń towarzysza, jednocześnie spojrzał przez ramie szukając Raydgasta. Miał nadzieję, iż paladyn zajmie się połamanym Aesdilem.

Widząc działającego już Paladyna zakrzyknął:
-Raydgaście, masz może jakąś igłę i utensylia medyczne. Trzeba będzie Helfdana połatać, opatrzyć i unieruchomić na czas jakiś... - spojrzał na klatkę piersiową tropiciela i dodał - ...a także spuścić krew nabiegłą do płuc. Potem oczywiście rozmozić.- sięgnał też do pasa odpinając dwie buteleczki z uzdrawiajacymi eliksirami i przywołał do siebie jednego z najemników. - Sprawdź jak się mają Twoi kompanii. Jeśli żywi, podaj do wypicia eliksir, potem wróć do mnie z utensyliami od Sir Silvercrossbowa - rozkazał.

Już po chwili korzystał z przyniesionego przez wojaka zestawu medycznego jaki posiadał paladyn, najpierw przekłuwając delikatnie płuca i odsączając krew, następnie lecząc je mniejszą modlitwą uzdrawiającą. Operacja była czasochłonna i wymagała od niego skupienia i precyzji. Szczęściem tych przymiotów wymagano od kapłanów Tyra, którzy częstokroć działali na polach bitew i w ogniu walki łatając rannych rycerzy.

Gdy uporał się z wewnętrznymi obrażeniami tropiciela, z pomocą najemników najpierw ściągnął do końca pancerz z bezwładnego Helfdana, a następnie delikatnie wsunął znalezioną wśród ruin wieży deskę pod jego plecy. Musieli przy tym uważać, by żadnym nieostrożnym ruchem czy szarpnięciem nie nadwyrężyć świeżo zrośniętych tkanek.

Gdy operacja ta udała się, Iulus zabrał się za ustawianie żeber oraz zszywanie rozciętej skóry. Dalej musiał jeszcze usztywnić jego korpus za pomocą paladyńskich bandaży i wspomnianej deski, a także rozgrzać zamrożone czarem ciało. W pierwszej czynności znów potrzebował pomocy najemników, którzy delikatnie unieśli ciało półelfa tak by kapłan obwiązał cały jego korpus nasączonym w ziołach i eliksirze leczącym bandażem, usztywniając go od szyi po same prawie lędźwia. Kończąc opatrywanie Manorian nakazał rozpalić ogień i okryć półelfa kocami. Sam również wyciągnał z juków swój koc i płaszcz zakrywajć sinego Helfdana od stóp po samą szyję.

W międzyczasie Raydgast zdążył uporać się z bardem, łatając własnymi czarami cześć złamań, a potem usztywniając i zabezpieczając pogruchotane aesdilowe ciało. Mimo wszystko Manorian wiedział, iż nie mogą rannych trzymać pod wieżą aż wydobrzeją. Mimo namiotów potrzebne było przeniesienie w spokojniejsze, czystsze i cieplejsze miejsce. Jednocześnie ruszenie ich od razu mogło spowodować ponowne otwarcie ran.
- Musimy ich ogrzać, ale też pomyśleć nad przeniesieniem ich choćby z powrotem do Sielskiego Sioła. Trzeba nam będzie zrobić nosze przynajmniej dla Helfdana; o ile Laure utrzyma się w siodle - nie znając stanu barda Iulus liczył na ekspertyzę paladyna. - Zdało by się też przeszukać wieżę, by za znalezione dobra, o ile coś tam będzie, zakupić dodatkowe medykamenty dla rannych i na dalszą drogę. - w oczach kapłana płonął ogień gniewu.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 11-10-2010 o 21:29.
Nightcrawler jest offline  
Stary 12-10-2010, 19:53   #120
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
***

Ciemność nadeszła niespodziewanie, dużo wcześniej niż się tego spodziewał. Podstępnie czaiła się wszędzie dookoła by nagle ogarnąć go z całą mocą. Helfdan nie był wstanie się jej oprzeć, ale ta pora nigdy nie budziła w nim przerażenia. Koniec był tak samo naturalny jak początek zarówno dnia… jak i życia…

Szarość, istnienie pozbawione różnych barw tak wszechobecnych w życiu półelfa nienawidzącego z całego serca monotonii i bladości życia codziennego. To miejsce było na nie skazane… a on na to miejsce. Swoje dziedzictwo. Miasto trwało jakby w zawieszeniu, w niebycie. Opuszczone przez dawnych mieszkańców ale i odrzucone przez naturę. Nie było tutaj życia. Nie było śpiewu ptaków. Nie było zieleni. Gruzy chrzęściły pod butami półelfa gdy szedł przez Levelion łamiąc trwające od dziesięcioleci status quo zadając gwałt ciszy. Miejsce mu wybaczało… czekało na niego.

Stara wieża zachęcała tajemnicą skrywaną w mroku swych podziemi. Stała na straży, aż ostatni z mieszkańców nie zdecyduje się ułożyć do snu. Czekała na Helfdana z Althgar. Zszedł wąskimi schodami pod ziemię… mrok go pochłonął. Dłonią wodził po wilgotnych kamieniach. Stopień za stopniem zbliżał się do początku i końca. Każdy krok w ciemność rozjaśniał mu to kim nie był, kim powinien być i co mu odebrano. Gdy stopnie się skończyły znalazł się w długim nieoświetlonym korytarzu. Mimo, iż nie było tutaj najmniejszego śladu ognia rozświetlającego wnętrze doskonale widział co to za miejsce i co się tutaj znajduje.

Podziemia nie były domem tropiciela, nigdy nie lubił ich zapachu. Ich mrok i stęchlizna nie należała do tych zapachów, które wywoływałyby miłe skojarzenia. Pająki, robactwo i gryzonie szukające schronienia w takich miejscach nie wzbudzały jego sympatii. Pomimo tego, iż Helfdan Bękart kochał wolność, przestrzeń i zieleń, a nie znosił murów i swądu krypt czuł się tak jakby był we właściwym miejscu.

Po jego lewej i prawej stronie znajdowały się kamienne posągi. Elfi wojownicy o zaciętych twarzach i nieprzejednanych spojrzeniach. Ich masywne sylwetki przyodziane w pancerze posadzone zostały na kamiennych tronach. Wpatrywały się w niego. Nie jak na intruza tylko jak na dawno oczekiwanego brata. Krwi z krwi i kości z kości. Ich ciała nie miały nic z typowej dla przedstawicieli elfiej rasy delikatności. Byli strażnikami. Każdy z nich miał wykuty ze stali oręż - włócznię, miecz czy topór, na niektórych znać było ząb czasu, inne lśniły złowrogo obwieszczając swoją ostrość. U ich stóp spoczywały zwierzęta i stwory… również zastygłe w kamieniu. Była to wieczna warta… nie wiedział czy strzegli grobowców znajdujących się za ich plecami czy dostępu do nich.

Mijał kolejne twarze pozbawione uśmiechu. Grymas na stulecia utrwalono w kamieniu… gdy doszedł do pustego miejsca wiedział, iż tron jest jego. Ptaszysko już tam na niego czekało. To tutaj miał odzyskać spokój i sens. Wystarczył tylko zrobić dwa kroki i spocząć… tak niewiele brakowało do szczęścia. Ostatni wysiłek. Krok naprzód… jeszcze jeden, malutki…

***
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 12-10-2010 o 19:56.
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172