Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2010, 23:26   #208
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
George Wasowsky



Gdzie reszta? - padło zaraz po soczystym "kurwa ty żyjesz!".
Cyrus, kurwa - odpowiedział lekko zaskoczony, ale w konwencji - Cyrus za mną, co, ktoś, nie wiem
-Na ziemie! - był już na ziemi tyle, że zaniechał podnoszenia się i przywarł twarzą do podłogi.

BAM BAM BAM

Echo poniosło odgłos strzałów. Obrócił się i zobaczył ohydną kreaturę wiszącą bezwładnie przez dziurę w ścianie. Podnosząc się zauważył kolejną bestię.

-Parker, drzwi!

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Żołnierz skierował lufę w tamtym kierunku i wypalił. Kolejna góra mięcha zwaliła się na podłogę.
Wtedy niespodziewanie usłyszeli głos studenciaka. Te kilka słów podziałało na nich cholernie motywująco.

Za mną! - rzucił Cyrus i ruszył w kierunku drzwi- Do pokoju na przeciwko

Kiedy kopniakiem otwierał wejściem rozejrzał się na boki czy nic im nie zagraża.
Zagrażało, kolejne monstra były już całkiem blisko.
George usłyszał tylko

-Właź, szybko! - i drzwi zatrzasnęły się za nimi. Wasowsky był na skraju drgawek. Spoglądając na Cyrusa widać było, że ten jest w swoim żywiole. Reagował błyskawicznie, jego ruchy były pewne i skoordynowane.
Łuski wypadły z brzękiem na podłogę, słychać było szczęk przeładowywanej broni.

-Do ściany! - padły kolejne rozkazy a George był w duchu wdzięczny, że to nie on musi decydować co robić. Gdyby musiał to zdążyłby w tym czasie pomyśleć tylko "lemoniada".

Zdecydował się jeszcze, żeby przytargać łóżko i pchnąć je w stronę drzwi aby utrudnić nieco przeciwnikom zadanie. To wszystko co był w stanie zrobić. Reszta należała do Parkera a ten widać palił się do swoich zadań.


Annie Carlson



Przyczajona w cieniu czekała na...Właściwie sama nie wiedziała, na co. Chyba żeby zjawili się tutaj inni i żeby jak najszybciej mogli wynieść się z tego miejsca. Jednak nagle wydarzyło się coś, co sprawiło, że musiała jeszcze głębiej wcisnąć się do swojej kryjówki. Z wszystkich możliwych stron wyskoczyły najróżniejszej maści stwory i popędziły na górę. Każdy wyglądał inaczej, ale wszystkie miały mordercze zamiary, które prawdopodobnie zamierzały zrealizować za pomocą tego, w co były wyposażone: wielkie zębiska, szpony czy bardzo ostre narzędzia do cięcia.

Annie zastanawiała się, co mogło je skłonić do tej nagłej szarży na wyższe piętra przypominającej atak potencjalnych panien młodych na posezonową wyprzedaż sukien ślubnych. Odpowiedz nasunęła się jej od razu. W budynku musiał pojawić się jeszcze ktoś żywy. I to ktoś, kto narobił takiego rumoru, że zwabił prawie wszystkie możliwe stworzenia przebywające w budynku. Carlson zastanawiała się czy nie powinna pobiec pomóc tej osaczonej osobie, ale nie miała żadnego pomysłu, w jaki sposób mogłaby być przydatna. Jeśli pobiegnie za stworami one zorientują się, że jest tu jeszcze ktoś żywy i zwrócą się przeciwko niej. A nie wydawało się jej żeby dobrym pomysłem na przedostanie się pomiędzy nimi było wymachiwanie kończynami i wydawanie dziwnych odgłosów na przemian z krzyczeniem: ŚWIEŻE! Chyba ich raczej w ten sposób nie nabierze. A jej jedyna bronią były jej własne ręce i twarda okładka pamiętnika. To przeciwko siekierom, nożom i zestawowi kłów i pazurów. Była bez szans.

Kiedy tak stała ukryta i biła się z myślami co robić znowu usłyszała znajomy głos w głowie:

- To twoja szansa, Annie – to z pewnością był głos Rossie - Biegnij na parter! Sala zaraz przy windach. Już!

Carlson odczekała jeszcze parę uderzeń serca żeby mieć pewność, że wszystkie stwory z parteru pobiegły już na górę i wtedy wyskoczyła ze swojej kryjówki. Po chwili musiała do niej znowu szybko wrócić, bo minęła ją jakaś spóźniona istota wymachująca wielkim rzeźnickim nożem.

Wtedy dziewczyna ponownie ruszyła korytarzem. Znajdowała się blisko głównego wyjścia, więc windy też powinny być niedaleko. Po chwili je znalazła, zrujnowane jak wszystko wokół. Zaraz za nimi znajdowała się sala z napisem na drzwiach: pokój zabiegowy. To o to pomieszczenie musiało chodzić Rossie. Annie przyłożyła ucho do drzwi żeby zorientować się czy ktoś jest w środku i nie wydaje czasem charkotów i bulgotów bełkocząc przy okazji: świeże. Przez chwilę wszystko zostało zagłuszone odgłosami z góry, wyraźnymi odgłosami wystrzałów. A więc to Cyrus Parker – pomyślała Carlson – to dobrze, przynajmniej ma jakąś szansę z tymi stworami. Sama złapała za klamkę i jak najciszej jak umiała otworzyła drzwi do pokoju przygotowana na ewentualny unik i szybką ucieczkę Zajrzała do środka.



Derek „Hound” Gray



Śmierć po raz kolejny czaiła się za moimi plecami. Od momentu, kiedy rozpoczął się ten cholerny rytuał Powrotu, kiedy zostaliśmy naznaczeni kostucha została wysyłana po to by zyskać nasze ciała i dusze dla upadłego anioła, tego, który pragnął uwolnienia ze swojego mitycznego więzienia. Strach stał się moim nieodzownym towarzyszem tak jak kiedyś ból w kolanie tak jak teraz ból w zgruchotanej ręce... tak jak ból po stracie innych... jak ciągły ból po odejściu Holy.
Nawet nie widziałem, że był on tak duży, tak wielki że omamił moje zmysły i kazał wierzyć, że na stole przede mną leży Holy... złamałem pieczęć, obudziłem monstrum.... i znowu uciekałem....z dyszącą mi za plecami śmiercią.
Walczyłem, bo taką miałem naturę, tak mnie uczono, tak mnie wychowano, tak mi kazano. Trzasnąłem drzwiami, które na moje szczęście okazały się otwarte, tuz przed szczęka bestii. Przekręciłem zamek. Byłem świadom, ze drzwi powstrzymają ją jedynie przez chwilę. Potwierdzeniem były odskakiwanie drzwi przy każdym uderzeniu potwora. To tylko kwestia czasu. Szybkie spojrzenie po pomieszczeniu. Jakieś biuro. Zagracone, brudne jak wcześniejsze pomieszczenie. Kolejne drzwi po drugiej stronie. Rzuciłem się biegiem je również zatrzaskując za sobą. Serce łomotało mi w piersi. Nacisk w skroniach. Strach, stres...
Rozejrzałem się. Krematorium. Miejsce gdzie spopielano szczątki po śmierci. Unicestwienie...moje więzienie.... Nie było kolejnych drzwi.... moje wiezienie...
„Krata wentylacyjna” – wzrok szybko spostrzegł jedyna niewygodna drogę ucieczki. O ile takowa była...
Słyszałem jak drzwi prowadzące do biura wypadły z zawiasów. Nie było czasu. Trzeba było podjąć decyzję. Trzeba było działać. Jednym ruchem sprawnej ręki ściągnąłem z siebie koszule poplamioną moją krwią płynąca z poharatanej reki. Przetarłem nią rękę i cisnąłem koszulę do otwartej komory pieca. Tuz za nią powędrował telefon komórkowy wyciągnięty z kieszeni spodni. Z telefonu pobrzmiewała melodia dźwięk ustawionego dzwonka.

Walenie w drzwi krematorium zaczęło się. Bestia starała się forsować ostatnią moją barykadę. Półnagi wciskając się do małego pomieszczenia miałem nadzieje, że uda mi sie zmylić stwora i rzuci się do krematorium zwabiony intensywnym zapachem mojej krwi jaka przesiąknięta była koszulka a także dźwiękiem wydobywającym sie z komórki. Liczyłem ze tym sposobem da mi czas na to by korzystając z tych ciasnych szybów wentylacyjnych ucieknę jak najdalej stad nawet po to by gdzieś tam samotny umrzeć z wykrwawienia a może po to by jednak znaleźć pomoc... może innych członków tego przeklętego rytuału.
Łokieć za łokciem przesuwałem się ciasnym korytarzem wentylacyjnym. Ręka bolała coraz bardziej. Dotarłem cieżko dysząc do rozwidlenia kiedy poczułem to coś. Dziwne uczucie. Coś co przełamało tlącą się w sercu malutką nadzieję. Nadzieję, że Holy mimo wszystko przeżyła. Ta iskierka zgasła…. Tak nagle…. Ta pustka….. przerażająca pustka. Holy… odeszła…. Na zawsze….
Marzyłem o zanurzeniu swej dłoni w twych włosach
Marzyłem o złożeniu pocałunku na twych wargach
Marzyłem o dotyku twej dłoni
Oddałbym za to wieczność
….
Pozostałem sam

Sunąłem dalej idąc na oślep. Walczyłem, ale już nie wiem, po co, nie wiem … dla kogo



Cyrus Parker




Kątem oka spostrzegłem, jak wystraszony, i widać że mocno zestresowany George, dosuwa do drzwi metalowe łóżko.
Niestety żołnierz nie mógł pomóc staruszkowi, przeładowywał rewolwer, z którego przed sekundami położył dwa potwory.

A z głębi ciemnych korytarzy słychać było, niczym wystrzał zbliżające się kolejne zastępy potworów. Było coraz bliżej, ryczały, bulgotały i wrzeszczały ŚWIEŻE!. Znowu nieprzyjaźni mieszkańcy świata duchów...

W końcu monstra przybiegły, cała horda. Różnej maści popaprane potwory rzuciły się z wściekłością do pomieszczenia, w którym nie tak dawno obudził się żołnierz.
Mimo wszystko potwory stanęły tam i ze smutkiem stwierdziły że ich przysmak zdążył uciec. Zaczęły węszyć i nasłuchiwać. Kilku targało się z wściekłości po opuszczonym pokoju.

Lecz umęczone ciała, zlane potem, nie sprzyjały ukrywaniu się. W końcu jakieś potwór zatrzymał się przed drzwiami i powiedział Świeże?. Potem powtórzył to krzykiem: ŚWIEŻE!. Zawtórowały mu pozostałe potwory.

Nagle w wątłych drzwiach do sali, wylądowało coś co wyglądało jak zardzewiała siekiera. Pierwsze uderzenie! Drugie uderzenie!
"Skoro staruszek przebił się przez ścianę, kula na pewno nie będzie miała oporów" - stwierdził żołnierz.

* BLAM * BLAM *
Padły dwa strzały, przebijając się przez drzwi. Za drzwiami dało się słyszeć jak dźwięk osuwającego się ciała, a we drzwiach utkwiła wbita siekiera. Na chwilę odgłosy zza drzwi umilkły, nie na długo niestety. Po kilku sekundach zaczęły do drzwi dobijać się kolejne monstra.
Żołnierz wystrzelił kolejne pociski w drzwi. Osunęły się kolejne ciała.
"Pośpiesz się pieprznięty aniołku, my tu walczymy o życie" - pomyślał żołnierz, dziurawiąc drzwi.
"Lepiej żeby twój dar zadziałał, bo jeśli się tu wedrą, jesteśmy ugotowani"
 
Ravanesh jest offline