Słońce... Tak tego brakowało Ryanowi podczas przebywania w mieście. Nigdy nie sądził, że właśnie tego stałego elementu życia codziennego będzie mu kiedykolwiek brakować. Był raczej dzieckiem cieni. Mrok dawał mu schronienie, ciemność pozwalała mu działać, a noc była jego przyjaciółką i jednocześnie zmorą jego wrogów. O tak... Jednak teraz. kiedy miał okazję powrócić w końcu na otwartą przestrzeń, każdy promień słońca dawał mu ukojenie i przypominał mu o przeszłości, czasach które już minęły. A wszystko przez jedną osobę, która sprowadziła go do tego piekielnego miasta. Samuel... Tak. Niewiele o nim wiedział i nigdy z nim nie rozmawiał. To jednak nie stanęło na drodze tamtemu uwięzić go i zmusić do taszczenia jakiś durnych posągów wraz z innymi. Nie wiedział po co to robi, ale nie miał też zamiaru o to pytać - ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A piekło Dantego, nawet nie umywało się do tego, jakie mógł sprowadzić na niego Samuel, kiedy zdecydowałby się na ucieczkę. Owszem snuł takie pomysły i rozważał w głębi duszy wszystkie możliwości - jak chyba każdy tutaj - ale dogodna ku temu możliwość jeszcze się nie trafiła. Nawet tutaj, gdzieś daleko w Afryce, jego szanse na ucieczkę były równe zeru. Ryan nie wątpił, że jego przymusowy opiekun odpowiednio zadbał o posłuszeństwo swoich ludzi. I o to, żeby wrócili z powrotem do miasta. Żywi lub martwi. Nie miał, więc większego wyboru - maszerował wraz z innymi.
A nazwanie jego towarzyszy 'oryginalnymi' było dużym niedopowiedzeniem. Salartus - istoty przypominające stworzenia znane mu raczej z bajek i opowiadań dla dzieci były czymś czego jego umysł nie potrafił do końca pojąć i zaakceptować. Owszem jego umiejętności daleko wykraczały poza wszelkie granice normy, jednak istnienie tamtych wydawały się wręcz żartem z wszelkich praw ewolucji czy wierzeń religijnych. Jakim cudem ich obecność na Ziemi została tak skrzętnie ukryta... I w ogóle dlaczego dominujący gatunek ludzki musiał dzielić swoje tereny z istotami znacznie silniejszymi, których siła i umiejętności daleko wykraczały poza wyobraźnie każdego człowieka. To było zdecydowanie nie fair. Dlatego obecność istot ludzkich zdecydowanie dodawała mu otuchy... Nawet jeśli byli to ludzie o niezwykłych i zabójczych, paranormalnych umiejętnościach.
Gdy tak wędrował wraz z towarzyszami nagle doszła go niezwykła woń. Woń kobiecego ciała, która wręcz kusiła i przyciągała go. Nie zdając sobie sprawy za bardzo z tego co robi, instynktownie znalazł się w pobliżu miejsca skąd dochodził cały 'czar' rzucony na niego. Gniazdo? Co jest... - Pomyślał i nachylił się, żeby zobaczyć co jest w środku - Zaczyna mi się to nie podob...
To co zobaczył w środku odebrało mu na chwilę zdolność racjonalnego myślenia. W środku jak gdyby nigdy nic leżała naga kobieta! I na dodatek po chwili zdała sobie sprawę z obecności mężczyzny.
- Eee... Cześć - Nie wiedział co za bardzo ma powiedzieć w tej sytuacji.
Jednak zdecydowanie innej reakcji oczekiwał po nagiej towarzyszce. Ta zaczęła się na niego wydzierać i machać w jego stronę gałązką, tak jakby to, że nad jej gniazdem stoi obcy mężczyzna było dziwniejszą rzeczą niż fakt, iż naga kobieta o bladej skórze, mówiąca z dziwnym nie znanym mu akcentem, zażywała jak gdyby nigdy nic kąpieli słonecznej w swoim gniazdu w Afryce. Paranoja...
- Kim ty do cholery jesteś ? Nie jesteś chyba jednym z nich ? - Wołała do niego.
- Skoro już musisz wiedzieć to jestem Ryan i... AUA! - Wydał z siebie, kiedy gałązka uderzyła go w bok głowy - Uważaj z tym patykiem, bo mi oko wydłubiesz! Naprawdę odłóż go, bo nie chcę ci zrobić krzywdy...
Wiedziony nowo zdobytym doświadczeniem bacznie obserwował gałązkę, która w rękach tej kobiety w oczach chłopaka wyrastała na naprawdę niebezpieczną broń. I bardzo skuteczną.
Z ulgą przywitał pojawienie się swoich towarzyszy.
- Uważajcie, ma gałązkę i nie zawaha się jej użyć - Powiedział krzywiąc się lekko i rozmasowując delikatnie bok swojej głowy.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga." |