Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 03:41   #35
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Podczas gdy Aspazja zajmowała się rannym kapłanem, reszta drużyny lokowała się na pozycjach. Soren wybrał zanurzający się powoli kuter. Bez problemów dostał się na pokład i zajął miejsce na mostku. Dość szybko udało mu się uruchomić radio, ale jedyne co dzięki temu uzyskał to akompaniament szumów i trzasków. Pewnie nadpływający okręt nie miał potrzeby nikogo nawoływać. Silnik kutra najwidoczniej był martwy i pilotowi nie udało się go odpalić. Przygotował karabin i stanął w drzwiach na pokład. Z tej pozycji zarówno widział zbliżający się okręt, jak i słyszał szum radia.

Gdy intruzi zbliżyli się wystarczająco, mógł zobaczyć, że to trójmasztowa karawela, napędzana dodatkowo silnikiem spalinowym. Na dziobie znajdował się ciężki karabin maszynowy, najwidoczniej gotowy do użycia. Okręt zatrzymał się w odległości około stu metrów i z jego burty spuszczono ponton z trójką ludzi. Parszywe mordy i dość obfite uzbrojenie świadczyło, że raczej nie są to rybacy poszukujący swoich zaginionych znajomków. Ponieważ udawali się w stronę kutra, Soren postanowił wykonać ruch w przeciwną stronę. Wyłączył radio pokładowe i swoją własną skrzekotkę, zabezpieczył karabin przed wodą i niepostrzeżenie uciekł do wody. Płynąc kilka metrów pod jej powierzchnią minął ponton. Przytroczony do pasa nóż nieprzyjemnie uwierał, jakby dopraszał się, żeby przedziurawić łódź piratów. Pilot powstrzymał odruch. Nie chciał jeszcze robić zamieszania, a poza tym nie miał pewności z kim ma do czynienia. Na zabawę jeszcze będzie czas.

Niezauważony dotarł do kadłuba karaweli i wspiął się po jej burcie. Po pokładzie kręciła się spora grupka osób wyglądających równie świątobliwie jak ich towarzysze na pontonie. Mimo to, niemalże cudem unikając wykrycia, Soren przekradł się do zejścia pod pokład. Przygotował broń do strzału i począł ostrożnie zwiedzać zakamarki statku. Nie potrzeba było dużo czasu, by dotarł do kazamatów, gdzie bardziej lub mniej radośnie spędzała czas ponad dwudziestka niewolników. Zwiadowcy aż szybciej zabiło serce w piersi. Niektórzy z nich podnieśli głowy i spojrzeli na niego z mieszaniną zdumienia i nadziei.
- Zaraz Was uwolnimy. Tylko cisza ma tu być - wyszeptał rozglądając się po pomieszczeniu.
- Uważaj, za Tobą - wyszeptał jeden z niewolników.
Soren natychmiast się odwrócił, by zobaczyć, że tuż za nim stoi postawny grubas, łysy i śmierdzący potem, w ręku trzymający bat. Pirat zamachnął się i strzelił batem. Soren chwycił nóż i nie zastanawiając się zbyt wiele cisnął w twarz napastnika. Niestety równocześnie cofał się jeszcze przed poprzednim ciosem i nie wymierzył dostatecznie dobrze. Pocisk przeleciał gdzieś nad głową strażnika, nie robiąc na nim większego wrażenia.
- Hej, hono tu który, mamy insekta - wrzasnął spaślak.
Soren natychmiast podrzucił karabin do policzka i wycelował w pierś przeciwnika. Już już miał nacisnąć spust, ale się rozmyślił.
- Służycie Beliahowi - ni to zapytał, ni stwierdził.
- Bingo frajerze
- To zamknij ryj i otwieraj klatki.
Niestety władczy ton nie podziałał i pirat nadspodziewanie sprawnie cofnął się kilka kroków i rzucił w bok. Huknął strzał, ale tylko go drasnął. No i oczywiście zaalarmował cały okręt. Pilot rzucił się do ucieczki tą samą drogą, którą tam wszedł. Zatrzymał się jeszcze na moment w ciemnym zakamarku tuż przed wyjściem na pokład, żeby zbadać sytuację. Z nasłuchiwania jednak nic nie wyszło, bo od tyłu rozległa się krótka seria, rozbijająca się o tarczę energetyczną. Strzał Sorena przyniósł równie mizerne rezultaty, ale przynajmniej obaj ściagający go piraci schowali się za jakieś beczki. Pilot wybiegł ile sił w nogach na pokład i rzucił się w stronę burty, w czasie biegu zarzucając na ramię, niepotrzebnie zajmujący mu ręce karabin. Ponownie opuszczał okręt poganiany ostrzałem jego załogi. Czyżby miało mu to wejść w krew? Tym razem jednak ostrzał był celniejszy i po kilku chwilach tarcza padła. Na szczęście był już wtedy na samej krawędzi.

Dopiero gdy wpadł do wody poczuł szczypanie i uświadomił sobie, że z jego pleców wystaje drzewce strzały. Na szczęście rana była płytka, ale w słonej wodzie dawała się we znaki. I zapewne zwabiała rekiny. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Gdzieś nad powierzchnią rozlegał się dźwięk do złudzenia przypominający terkot ciężkiego karabinu ostrzeliwującego kuter. Soren zagryzł ustnik akwalungu i popłynął w stronę batyskafu, rozglądając się jednocześnie, czy Kano zdążył już zaminować okręt. Będąc pod wodą i tak nie mógł zaalarmować nikogo o więźniach na pokładzie, ale brak ładunków oznaczał, że może wybrać najdogodniejszą dla siebie trasę. Nie docenił niestety zawziętości piratów. Już po chwili rozległy się w wodzie eksplozje granatów. Większości z nich Soren nie słyszał, bo jedna z pierwszych ogłuszyła go i rzuciła do przodu. Po chwili jego bezwładne ciało wypłynęło na powierzchnię, twarzą w dół.

Tymczasem karawela odwróciła się i z cichym pluskiem wody odpłynęła w mrok nocy.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 02-10-2010 o 14:28.
Radagast jest offline