Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 12:37   #11
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
W salonie, którego ściany obite były dębową boazerią zebrała się cała czwórka nieśmiertelnych. Wasyl najstarszy z nich siedział w dużym skórzanym fotelu, a jego dłoń spoczywała na rzeźbionej lasce. Naprzeciw niego stali Rebeca, Val i Jeff. Równo w jednym szeregu, niczym wojskowa drużyna przed swoim dowódcą. W pokoju panował półmrok.
Wasyl wpatrywał się w swoich podwładnych i gładził się po brodzi.
- Myślę, że nasi goście są gotowi. Ich desperacja jest tym czego nam w tej chwili potrzeba. Należy ją umiejętnie wykorzystać. Ja niestety nie zawszę będę mógł mieć na wszystko baczenie. Waszą więc rolą będzie odpowiednio pokierować waszymi podopiecznymi. Ja zajmę się Mac Arthurem. Przemienimy ich i damy im dwa, trzy dni na oswojenie się z nowym stanem. Ja zabiorę Mac Arthura do Calgary. Mam tam do załatwienia parę spraw, nowy będzie mi towarzyszył. Pod moją nieobecność, oczywiście Rebeca ma nad wszystkim pieczę. Żeby żadnemu z was nie wpadły do głowy głupie pomysły. Wiem, że jak dostajecie trochę władzy, to dostajecie świra. To, że macie szansę stworzyć potomka, to jest dla was test. Nie potrzebuje bandy przygłupów, ale świadomych i rozważnych wojowników. Jeżeli zobaczę, że coś knujecie zabije.
Val i Jeff niczym skarcone szczeniaki, opuścili głowy i wpatrywali się w dywan.
- Rebeco, miej na nich oko. A jeżeli zajdzie konieczność ukaraj zgodnie z naszym obyczajem.
- Dobrze Wasylu.
- Czy macie jakieÅ› pytania?
- Powinniśmy chyba już przyprowadzić jakieś pożywienie? - spytała Rebeca.
- Myślałem, że o tym nie muszę przypominać. Jeff i Val jedźcie do miasta i przyprowadźcie ze czterech śmiertelnych.
- Czy mają być jacyś specjalni, czy pierwsi lepsi? - podpytała ponownie Rebeca.
- Dobre pytanie. Hmmm... Muszę to przemyśleć. Myślę, że dobór właściwego pożywienia może być kluczowy - Wasyl zaśmiał się szyderczo.
Rebeca skrzywiła tylko usta. Znała Wasyla od lat i wiedziała, że lubuje się w zadawaniu fizycznych i psychicznych tortur. Tych, którzy oczekiwali na przemianę, czekało kilka niemiłych niespodzianek. Tego była pewna. Miała na szczęście pełnię władzy nad swoim potokiem i zamierzała to wykorzystać. W jej głowie legł się już plan mający jej przynieść wyzwolenie. Plan był długofalowy i mógł zająć lata, ale czego jak czego czasu miała nadmiar.
- Jeżeli to wszystko bierzcie się do roboty. Ja muszę jeszcze zadzwonić do kilku osób i przygotować wyjazd.
Wasyl machnął od niechcenia dłonią, wyganiając podwładnych z salonu.


MEYUMI SOU
Meyumi nadal nie wiedziała jaka jest pora dnia. Jej zegar biologiczny troszkę się rozregulował i równie dobrze mogła być czwarta popołudniu, jak i czwarta rano. Sen w jaki zapadła po wypiciu krwi Jeffa był spokojny i twardy. Dawno tak dobrze nie spała i tak dobrze się nie czuła. Nie mogła uwierzyć, że to co mówił ten dziwny mężczyzna może być prawdą. Jednak fakty coraz bardziej uświadamiały jej że najwyraźniej taka właśnie jest rzeczywistość.
Ubrała się we wcześniej przygotowany strój i czekała w napięciu, aż drzwi od jej pokoju otworzą się.

Minęły dwie godziny od kiedy obudziła się. Czuła delikatny głód. Już dawno zapomniała o skromnym posiłku jaki jej tu zaserwowano. Wstawał, krążyła po pokoju, znowu siadała. Oczekiwanie zaczęło być męczące.
Gdy usłyszała, że ktoś przekręca zamek w drzwiach odruchowo podniosła się. Drzwi otworzył znany już jej Jeff. Pierwszy jednak do pokoju wszedł wysoki, starszy mężczyzna z długimi siwymi włosami. Ubrany był w doskonale dopasowany frak oraz koszulę z żabotem. Na rękach miał skórzane rękawiczki. Skinął głową na powitanie dziewczynie i stanął kilka kroków przed nią. Przyglądał się jej uważnie. Meyumi poczuła jakiś instynktowny strach. Od tego mężczyzny emanował emocjonalny chłód. Jego twarz nie wyrażał kompletnie żadnych uczuć. Jego stalowe spojrzenie przeszywało na wskroś.
- Witaj Meyumi - przywitał się.
Jego głos ku zaskoczeniu dziewczyny był ciepły i miły.
- Nazywam się Wasyl Peterscu. Myślę, że Jeff opowiadał ci o mnie. To ja cię wybrałem i to ja otwieram przed tobą bramy nieśmiertelności. Masz dość odwagi, by przekroczyć ich próg?
Wasyl zawiesił głos w teatralnej pauzie i spojrzał z ukosa na Meyumi. Następnie niczym dobry aktor mężczyzna kontynuował. Zrobił kilka kroków w lewo, a potem w prawo.
- Pamiętaj, że teraz jest ostatni moment by się wycofać. Za parę minut nie będzie odwołania.
Kolejna pauza i kolejne przeszywające spojrzenie. Meyumi instynktownie uciekała wzrokiem, by nie skrzyżować spojrzeń z tym ekscentrycznym mężczyzną.
Wasyl podszedł do Meyumi i wyciągnął ku niej otwartą dłoń, jakby prosił ją do tańca.
- To jak będzie Meyumi? Chcesz bym przeprowadził cię przez wrota śmierci?
Dziewczyna nieśmiało kiwnęła głową. Na ten znak Wasyl chwycił mocno jej dłoń i pociągnął ku sobie. Złapał ją w swoje ramiona i pocałował mocno. Jego usta były przeraźliwie zimne, niczym ciało trupa. Widząc obrzydzenie dziewczyny, Wasyl uśmiechnął się złośliwie i pchnął ją silnie do tyłu.
Meyumi zaskoczona poleciała na plecy. W uszach dzwonił jej szyderczy śmiech mężczyzny.
Przed upadkiem uchronił ją pewny i mocny chwyt Jeffa.
Ten przytulił ją do siebie i szepnął do ucha:
- Zamknij oczy Meyumi. Za chwilę przejdziesz przez wrota śmierci.


Dziewczyna poczuła obezwładniający strach. Była w rękach szaleńców i nikt i nic nie mógł jej już pomóc.
W myślach zadawała sobie setki pytań. Czy to co przeżywa jest prawdą? A może to tylko majaki wywołane bólem i silnymi lekami? A może tak wygląda piekło?
Nagle dziewczyna poczuła jak Jeff wbija jej w szyję ostre zęby.
Mocny gryz sprawił, że skóra i mięśnie ustąpiły natychmiast pod naciskiem. Meyumi poczuła straszliwy ból. Chciała krzyczeć, ale nagle zaschło jej zupełnie w gardle.
Czuła jak Jeff wysysa z niej krew. Z każdą sekundą traciła siły i świadomość. Ciemność zaczęła zalewać jej oczy.
Czuła, że śmierć zbliża się wielkimi krokami. Na karku czuła jej mroźny dotyk.

Meyumi spadała.
Leciała z olbrzymią prędkością w dół. Wokół panowały absolutne ciemności. Słyszała tylko własny krzyk przerażenia.
Lot w dół trwał i trwał i z każdą chwilą był coraz bardziej przerażający. Ostry zimny wiatr, chłostał jej całe ciało.
Zimno obezwładniało.

Ból jaki zaatakował jej całe ciało był najgorszy jaki kiedykolwiek doświadczyła. Był nagły i potężny niczym tornado.
Upadek się skończył i jej wątłe ciało uderzył w ziemię z ogromną siłą. Czuła, że ma połamane wszystkie kości. Nie mogła się ruszyć.

- Meyumi! Meyumi! Obudź się! - usłyszała znajomy męski głos.
Nie potrafiła sobie przypomnieć skąd go zna.
Ktoś złapał ją za ręce i pociągnął do góry.
Przeraźliwy blask zalał jej oczy.
- Wraca do nas dziecinka - usłyszała zimny jak stal głos Wasyla - Witaj w nowym życiu Meyumi!
Obleśny staruch śmiał się w głos.
Powoli wracało jej czucie w całym ciele. Zimno jednak nie ustępowało. Była przemarznięta. Jej dłonie i stopy były skostniałe z zimna. Jeff który trzymał ją w ramionach, spytał:
- Jak siÄ™ czujesz?
Chciała coś odpowiedzieć, ale nagle jej język przypominał konopny sznur, szorstki i tępy.
- Głodna? - spytał Wasyl, doskonale znając odpowiedź.
Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą kilkunastoletniego chłopca z zawiązanymi oczami. Mały stał sparaliżowany strachem.
Wasyl, który trzymał dłonie na jego ramionach rzekł:
- Jest twój dziecino! - po czym popchnął chłopca w ramiona Meyumi.


PETER BOYLES
Peter mimo całego absurdu ostatnich wydarzeń zachował spokój i rozsądek. Wiedział, że z szaleńcami się nie dyskutuje. A zwłaszcza z szaleńcami którzy mają nad tobą absolutną przewagę sił i możliwości. Historia którą opowiedział mu Val, wydawał się kompletną bzdurą. Jeden tylko fakt burzył wszystkie fantastyczne teorie, którymi Boyles próbował wyjaśnić sobie to co zaszło. Krew tego łysego mięśniaka ukoiła jego ból i to na pewno nie były majaki. Jeżeli to prawda, to cały jego światopogląd stawał na głowie.
Peter próbował przypomnieć sobie wszystkie fakty o wampirach jakie znał z filmów i książek.
Żywią się krwią, boją się czosnku i krzyża, umierają od promieni słonecznych, nie mają odbicia w lustrze, zamieniają się w nietoperze. Ciekawe co z tego jest prawdą, co tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Jeżeli wampiry istnieją to może cała reszta też?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł wysoki mężczyzna z długimi siwymi włosami. Jego strój bardziej pasował na jakąś uroczystość u ambasadora niż do drewnianego domku. Mężczyzna ukłonił się przed Peterem i usiadł na krześle bez słowa.
Po chwili do pokoju wszedł uśmiechnięty i promienny Val. Peter zauważył na jego szarej podkoszulce, drobne krople krwi.
- Siema stary - przywitał się i wyciągnął dłoń w stronę Boylesa. Jego uścisk był mocny i pewny.
- To jak mogę zaczynać? - spytał Val, siwego mężczyzny.
Ten tylko kiwnął nieznacznie głową i uśmiechnął się tajemniczo.
- Wybacz stary, ale tak się to musi odbyć.
W pierwszej chwili Peter nie wiedział za co Val go przeprasza. Bardzo szybko się jednak tego dowiedział. Mięśniak w ułamku sekundy skoczył do niego. Peter nawet nie zdążył mrugnąć powieką, a Val złapał go za twarz i odchylił głowę do tyłu. Chłopak chciał krzyczeć, ale mocarne dłonie Vala zatkały mu usta. Po chwili kątem oka Peter zobaczył jak zęby napastnika wydłużają się i posyła mu on demoniczny uśmiech i puszcza oko.
W następnej sekundzie ostre jak brzytwy zęby Val wbiły się z ogromną siłą w szyję chłopaka. Poczuł on jak mięśniak z lubością wysysa z niego krew. Z każdą sekundą tracił siły.

Ciemność i ból zaatakowały błyskawicznie i zalały jego ciało. Peter czuł się tak, jakby kilkanaście młotów pneumatycznych ciosało jego głowę. Czuł pulsowanie w skroniach i potworny ból w żołądku. Jego ciałem co chwila wstrząsały fale skurczy. Nie miał kontroli nad żadnym z mięśni. Był jednym zlepkiem bólu.
Do jego uszu zaczęły napływać jakieś dźwięki. Sporo czasu zajęło mu skupienie się na tyle by zorientować się co to jest.
- U mnie to wyglądało dokładnie tak samo - mówił Val - Tylko ja byłem sam i nikt mi nie powiedział co mam robić. Wiłem się tak kilka godzin za nim zebrałem na tyle sił by się podnieść. A potem to już był tylko instynkt.
- Ha ha ha - zaśmiał się głośno Wasyl - Zabierz go więc na polowanie i skróć jego męki.
Peter poczuł jak Val podnosi go i próbuje postawić na nogach. Boyles nie ma jednak sił, by móc samodzielnie stać w pionie.
- No stary,co jest? - pyta Val.
Peter chciałbym mu odpowiedzieć "Pierdol się złamasie", ale kolejne fale bólu i skurcze mięśni skutecznie mu to uniemożliwiają.
- No dawaj lewa, prawa, lewa, prawa - Peter czuje jak mięśniak próbuje nauczyć go na nowo chodzić - Ej, ale nic z tego nie będzie jak nie otworzysz oczu. Kurwa, stary, myślałem że jesteś mocniejszy.
Peter delikatnie podnosi powieki. Już wie, że nadal jest w tym samym pokoju wśród tych samych ludzi. Coś jednak się zmieniło i to diametralnie. Jego dłonie i całe ciało jest przemarznięte. Światło niewielkiej lampki razi niczym tysiąc watowy halogen.
- No idziemy - ponagla Val - Jeszcze chwilka cierpliwości i zaraz poczujesz się lepiej.
Trzej mężczyźni wychodzą z pokoju, pokonują wysoki schody i stają na ganku domu ukrytego głęboko w lesie. Peter czuje powiew świeżego powietrza na twarzy. Księżyc stoi wysoko i jasno świeci. Jego światło jest jednak delikatne i przyjemne. Boyles czuje jednak coś jeszcze. Zapach, którego nie potrafi zidentyfikować. Wie jednak, że to jest to co ukoi jego ból. To jest to co zaspokoi głód targający jego żołądkiem. Chłopak czuje jak jego przednie zęby wydłużają się.
- Czujesz to? - pyta prowokacyjnie Val. - Dobre co? To jest to co przywróci ci siły. Bierz ją.
Peterowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kierowany morderczym instynktem rzuca się biegiem przed siebie.

ANGELINA CANTAZARRO
Angelina wiedziała, że jak tylko pojawi się Rebeca powie tak.
I właśnie tak się stało, gdy tylko szczupła blondynka weszła do pokoju.
Słysząc jej słowa Rebeca uśmiechnęła się. Złapał ją i mocno przytuliła. Angelina czuła odrazę do zimnego ciała Rebeci, ale odpowiedział na uścisk. Czuła, że ten gest jest prawdziwy i naprawdę przyjacielski.
- Skoro tak, to chodźmy. - Rebeca uniosła dłoń, przerywając dziewczynie w pół słowa - Nie pytaj dokąd, po prostu mi zaufaj.
Obie kobiety wyszły z domu. Dopiero teraz Angelina zobaczyła gdzie była przetrzymywana. Niewielki piętrowy domek otoczony wysokimi sosnami.
Świeże leśne powietrze wypełnione było tysiącem zapachów. Mimo zbliżającej się jesieni noc była ciepła. Księżyc dopiero wschodził, ale jego jasny blask dawał wystarczająco dużo światła.
Rebeca ruszył przed siebie.
- No chodź, nie mamy całej nocy na pogawędkę. Czeka nas trudne zadanie.
Rebeca weszła w las i przez kilka minut szła w milczeniu
- Wybacz - zaczął, gdy kobiety doszły do niewielkiej polanki. Zewsząd otaczały je wysokie drzewa. Noc wypełniona była setkami dźwięków, które przywoływały najróżniejsze skojarzenia.
Angelina czuła, że ogrania ją strach.
- Wybacz, że cię tutaj przyprowadziłam. Uznasz to pewnie za głupi sentymentalizm, ale nie chciałam aby twoja przemiana dokonała się w dusznym i ciasnym pokoju. Moja przemiana także dokonała się w tych lasach, ale to było wiele lat temu.
Nagle Angelina zobaczyła na skraju polany cień jakiegoś mężczyzny. Stał samotnie oparty o pień drzewa. Jego oczy lśniły bladym blaskiem. Dziewczyna czuła, że jego wzrok spoczywa na niej. Pod tym spojrzeniem Angelina poczuła się jak mała dziewczynka. Wewnętrzny głos mówił jej uciekaj.
- Nie bój się - powiedziała Rebeca, podchodząc do niej - To Wasyl. Będzie obserwował twoją przemianę. Poznasz go już nie długo.
Rebeca stanęła twarzą w kierunku mężczyzny i delikatnie skinęła głową. Ten chyba odpowiedział tym samym, ale Angelina nie widziała dokładnie.
- Muszę cię ostrzec Angelino. Za chwilę dokonam twojej przemiany. Musisz być dzielna. Przygotuj się na ból fizyczny i psychiczny. Wiem, że wytrwasz bo jesteś silna. Pamiętaj jednak że będzie to ostatni ból jaki doznasz w tym życiu. Nie bój się, wieczność stoi przed tobą otworem.
Tego co nastąpiło po tych słowach Angelina nie mogła się spodziewać. Rebeca rzuciła się na nią i przewróciła na ziemię. Mimo swojej wątłej budowy ciała, była bardzo silna. Angelina chciała się bronić, ale Rebeca wykręciła jej ręce i w gwałtowny ataku wbiła się zęba w jej szyję.
Angelina poczuła bolesne ugryzienie. Rebeca przegryzła jej szyję i żyły i teraz spijała sączącą się krew. Rebeca była łapczywa i pazerna. Wybiła się w szyję dziewczyny i ssała jej krew niczym wygłodniałe szczenię. Nagle Angelina zobaczyła nad sobą wysokiego mężczyznę o długich, siwych włosach. Przykucnął on przy dziewczynie i zaczął głaskać ją po twarzy. Jego ręka była o ile to możliwe, jeszcze zimniejsza niż ciało Rebeci.
- Nie bój się dziecino - powiedział mężczyzna ciepłym i miłym głosem - Wyrwiemy cię z objęć śmierci i wprowadziły do krainy wieczności.
Starzec dłonią zamknął, już i tak ciężkie powieki Angeliny.

Ból przyszły Angelinę na wskroś niczym strzała. Kuło ją serce, a w głowie czuła rytmiczne pulsowanie.
Wokół słyszała przerażające krzyki cierpiących ludzi.
Nie!
To był jej własny krzyk odbity i zwielokrotniony przez echo.
Nic nie widziała w otaczających ją ciemnościach.
Śmiertelny chłód przenikał jej całe ciało, aż do kości.
Dłonie i stopy były skostniałe od zimna. Usta popękane. Jej żołądek co chwila atakował skurcz i potworny ból, niczym ukucie rozgrzaną igłą.
Była sama. Krzyk cierpienia nie ustawał, a wręcz przybierał na sile.
Czuła, że za chwilę pękną jej bębenki w uszach.
Nagle poczuła przyjemny zapach. Sama nie wiedział co to może być, ale jedno było pewne. Aromat ów był bardzo przyjemny i kuszący. Chciała się podnieść, by ruszyć do źródła zapachu.
Nie miała jednak sił, by rozkaz wydany mięśniom zamienić na ruch.
Na jej usta padła ciepła kropla. Angelina poczuła jak obezwładniający aromat wdziera się je do nozdrzy. Czuła, że to jest właśnie to czego potrzebuje, że to jest to co przywróci jej siły.
Z lubością zlizała kroplę, która upadła na jej usta.


KURT MACARTHUR
- Witaj Kurcie! - mężczyznę obudził głos Wasyla. - Pakuj się - rozkazał rzucając na podłogę sportową torbę.
Zdezorientowany chłopak próbował szybko przypomnieć sobie gdzie się znajduje i kim jest ten siwy gość.
Wspomnienia wydarzeń poprzedniej nocy uderzyły go z całą siłą i brutalnością. Widział zakrwawioną twarz Jeff i wykrzywioną bólem sylwetkę zabitej dziewczyny.
- Na co czekasz? - ponaglił Wasyl. W jednej sekundzie jego uprzejmy i miły ton zniknął.
Do pokoju wszedł ponad dwumetrowy azjata o końskiej twarzy i farbowanych blond włosach. Stanął za Wasyle i widać było, że wyraźnie czeka na jakieś polecenie. Miał na sobie dopasowaną marynarkę, co wyraźnie świadczyło o tym, że Wasyl dba o wygląd swojego sługi.
- To jest Ho. Mój pomocnik. Będzie naszym kierowcą.
Kurt pakował rzeczy do torby, co chwila zerkał na Wasyla i jego pomocnika. Spodziewał się, że w każdej momencie mogą go zaatakować. Nic takiego się nie stało. Gdy Kurt skończył pakować rzeczy i zamknął torbę, podszedł do niego Ho i zabrał ją.
- Chodźmy zatem.

Przed domem stała luksusowa limuzyna. Co tylko potwierdzało upodobanie Wasyla do luksusu i blichtru.
Trójka mężczyzn wsiadła do samochodu i odjechała w kierunku drogi.
Kurt usiadł w wygodnym skórzanym fotelu naprzeciwko Wasyla. Szyby samochodu były tak mocno przyciemniane, że nie przenikało przez nie żadne światło. Od kierowcy oddzielała ich równie ciemna, ale dużo grubsza szyba.
- Mamy chwilę, by spokojnie porozmawiać. Jedziemy teraz do moich dobrych znajomych. Zostaniesz im przedstawiony i w ich obecności przemieniony. Pożywimy się tam i o świcie ruszamy do Calgary. Muszę tam załatwić parę spraw i tym mi w tym pomożesz. Mam nadzieję, że tempo zmian nie zniechęci cię. Jeżeli masz jakieś pytania możesz je teraz zadać. Na miejsce będziemy za jakieś półgodziny.

Samochód zatrzymał się przed położonym na skarpie domem. Ho wyszedł i otworzył drzwi Wasylowi, za nim podążył Kurt. Przed wejście czekał na nich już komitet powitalny.
Czule obejmująca się para na widok Wasyla pokłoniła się nisko, niczym dworzanie przed królem. Ona o słowiańskiej urodzie i długich czarnych włosach, ubrana była w czerwoną obcisłą suknię do ziemi z dużym dekoltem. On posępny, wytatuowany i postawny gość o bladej cerze. Ubrany był w ciemne jeansy oraz obcisły t-shirt.
- Witaj drogi Wasylu - kobieta pokłoniła się jeszcze raz, a mężczyzna skinął już tylko głową.
- Witajcie moi drodzy - Wasyl uśmiechnął się i uściskał gospodarzy.
- Widzę, że przyprowadziłeś nam brata - zażartował mężczyzna.
- O tak. Podejdź tu - poprosił Wasyl - To jest Kurt Mac Arthur. A to księżna Tatiana Woroński i książę Michaił Stiepanow.
- Te tytuły już dzisiaj nic nie znaczą. - odparła kobieta i podała dłoń Kurtowi.
- Właśnie - dodał mężczyzna - Nie przejmuj się tym. Mów mi Michael. - on także wyciągnął dłoń na powitanie.
Ich zimne ciała wyraźnie świadczyły kim byli znajomi Wasyla.
- Moi drodzy, pochodzicie ze starej europejskiej szlachty i nie możecie się tego wyrzekać.
- Co to teraz znaczy Wasylu. Nic. Puste frazesy.
- Nie wolno ci tak mówić. Przeszłość jest równie ważna co przyszłość, o ile nie ważniejsza.
- Dobrze, pomówimy o tym innym razem. Zapraszam do środka.

Wnętrze domu urządzone było skromnie i prosto. Minimum mebli i dużo wolnej przestrzeni. Okna ku zdziwieniu Kurta nie były zabite, ani zamurowane. Cała grupa udała się do salonu i przez chwilę rozmawiała na bardzo różne tematy. W pewnym momencie Wasyl spojrzał na zegarek i rzekł:
- Dobrze moi drodzy koniec tych jałowych dyskusji. Czas zająć się tym po co tu przyjechałem. Kurcie jesteś gotowy?
- Zapraszam - powiedział Michael wstając.

Wszyscy poszli za Michaelem. Ten poprowadził ich przez cały dom aż do kuchni. Tam otworzył drzwi prowadzące do piwnicy.
- Wasylu! Czyń honory gospodarza.
Wasyl uśmiechnął się i zaczął schodzić jako pierwszy, za nim ruszył Kurt.
Pomieszczenie do którego zeszli było dość duże, około dwudziestu metrów kwadratowych. W bocznej ścianie były jeszcze jedne drzwi prowadzące w głąb piwnicy.
Nie było tutaj żadnych mebli, czy rupieci. Jedynie goła podłoga na której wyrysowano białą kredą jakiś krąg i tajemniczych symboli. Tatiana postawiła na podłodze wcześniej przygotowane świece i zgasiła światło.
Wasyl stanął pośrodku kręgu i wyciągnął dłoń w stronę Kurta:
- Zapraszam - rzekł uśmiechając się serdecznie.
Kurt wahał się tylko chwilę. Wiedział, że jest już za późno żeby się wycofać. Nie wiedział co go czeka i zaczął się bać. Ci ludzie, jeżeli można ich tak nazwać najwyraźniej chcieli odprawić tutaj jakiś rytuał. Kurt miał nadzieje, że nie wystąpi w roli krwawej ofiary.
Wasyl chwycił go za dłoń i spojrzał głęboko w oczy:
- Gotowy by spojrzeć śmierci w twarz?
Nie czekając na odpowiedź ugryzł Kurta w szyję, wbijając w nią mocno zęby. Z lubością karmił się krwią Kurta. Tatiana i Michael zaczęli nucić jakąś rytualną pieśń. Świat wokół zawirował.
Kurt czuł jak Wasyl wysysa z niego krew nie mógł jednak nic zrobić. Stał jak sparaliżowany.

Ogarnęła go kompletna ciemność.

Ból w żołądku palił jakby ktoś wlał tam kwas.

W uszach dźwięczały słowa łacińskiej pieśni nuconej przez wampirzą parę.

Kurt upadł na kolana i poczuł jak pękają mu rzepki kolanowe. Ból był straszliwy.

Pieśń brzmiała coraz głośniej, Jej echo odbijało się od ścian i dudniło w głowie Kurta.

Kolejne spazmy bólu zalewały powracającą falą ciało chłopaka.

Kurt poczuł na sobie zimną dłoń i usłyszał głos Wasyla:
- Witam w świecie nieśmiertelnych moje dziecię! Zapraszam na ucztę.
Ktoś chwycił go pod ramię z lewej i prawej strony i zaczął prowadzić.
Gdy Kurt otworzył oczy zobaczył w słabym świetle świec trójkę młodych ludzi wiszących na łańcuchach u powały. Zwisali głową w dół, a z ich przeciętych szyi sączyła się krew.
Kurt poczuł oszałamiający zapach, a jego zęby zaczęły się wydłużać.
Kurt poczuł głód krwi, podobnie jak reszta wampirów.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 02-10-2010 o 14:45.
brody jest offline