Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2010, 12:37   #11
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
W salonie, którego ściany obite były dębową boazerią zebrała się cała czwórka nieśmiertelnych. Wasyl najstarszy z nich siedział w dużym skórzanym fotelu, a jego dłoń spoczywała na rzeźbionej lasce. Naprzeciw niego stali Rebeca, Val i Jeff. Równo w jednym szeregu, niczym wojskowa drużyna przed swoim dowódcą. W pokoju panował półmrok.
Wasyl wpatrywał się w swoich podwładnych i gładził się po brodzi.
- Myślę, że nasi goście są gotowi. Ich desperacja jest tym czego nam w tej chwili potrzeba. Należy ją umiejętnie wykorzystać. Ja niestety nie zawszę będę mógł mieć na wszystko baczenie. Waszą więc rolą będzie odpowiednio pokierować waszymi podopiecznymi. Ja zajmę się Mac Arthurem. Przemienimy ich i damy im dwa, trzy dni na oswojenie się z nowym stanem. Ja zabiorę Mac Arthura do Calgary. Mam tam do załatwienia parę spraw, nowy będzie mi towarzyszył. Pod moją nieobecność, oczywiście Rebeca ma nad wszystkim pieczę. Żeby żadnemu z was nie wpadły do głowy głupie pomysły. Wiem, że jak dostajecie trochę władzy, to dostajecie świra. To, że macie szansę stworzyć potomka, to jest dla was test. Nie potrzebuje bandy przygłupów, ale świadomych i rozważnych wojowników. Jeżeli zobaczę, że coś knujecie zabije.
Val i Jeff niczym skarcone szczeniaki, opuścili głowy i wpatrywali się w dywan.
- Rebeco, miej na nich oko. A jeżeli zajdzie konieczność ukaraj zgodnie z naszym obyczajem.
- Dobrze Wasylu.
- Czy macie jakieś pytania?
- Powinniśmy chyba już przyprowadzić jakieś pożywienie? - spytała Rebeca.
- Myślałem, że o tym nie muszę przypominać. Jeff i Val jedźcie do miasta i przyprowadźcie ze czterech śmiertelnych.
- Czy mają być jacyś specjalni, czy pierwsi lepsi? - podpytała ponownie Rebeca.
- Dobre pytanie. Hmmm... Muszę to przemyśleć. Myślę, że dobór właściwego pożywienia może być kluczowy - Wasyl zaśmiał się szyderczo.
Rebeca skrzywiła tylko usta. Znała Wasyla od lat i wiedziała, że lubuje się w zadawaniu fizycznych i psychicznych tortur. Tych, którzy oczekiwali na przemianę, czekało kilka niemiłych niespodzianek. Tego była pewna. Miała na szczęście pełnię władzy nad swoim potokiem i zamierzała to wykorzystać. W jej głowie legł się już plan mający jej przynieść wyzwolenie. Plan był długofalowy i mógł zająć lata, ale czego jak czego czasu miała nadmiar.
- Jeżeli to wszystko bierzcie się do roboty. Ja muszę jeszcze zadzwonić do kilku osób i przygotować wyjazd.
Wasyl machnął od niechcenia dłonią, wyganiając podwładnych z salonu.


MEYUMI SOU
Meyumi nadal nie wiedziała jaka jest pora dnia. Jej zegar biologiczny troszkę się rozregulował i równie dobrze mogła być czwarta popołudniu, jak i czwarta rano. Sen w jaki zapadła po wypiciu krwi Jeffa był spokojny i twardy. Dawno tak dobrze nie spała i tak dobrze się nie czuła. Nie mogła uwierzyć, że to co mówił ten dziwny mężczyzna może być prawdą. Jednak fakty coraz bardziej uświadamiały jej że najwyraźniej taka właśnie jest rzeczywistość.
Ubrała się we wcześniej przygotowany strój i czekała w napięciu, aż drzwi od jej pokoju otworzą się.

Minęły dwie godziny od kiedy obudziła się. Czuła delikatny głód. Już dawno zapomniała o skromnym posiłku jaki jej tu zaserwowano. Wstawał, krążyła po pokoju, znowu siadała. Oczekiwanie zaczęło być męczące.
Gdy usłyszała, że ktoś przekręca zamek w drzwiach odruchowo podniosła się. Drzwi otworzył znany już jej Jeff. Pierwszy jednak do pokoju wszedł wysoki, starszy mężczyzna z długimi siwymi włosami. Ubrany był w doskonale dopasowany frak oraz koszulę z żabotem. Na rękach miał skórzane rękawiczki. Skinął głową na powitanie dziewczynie i stanął kilka kroków przed nią. Przyglądał się jej uważnie. Meyumi poczuła jakiś instynktowny strach. Od tego mężczyzny emanował emocjonalny chłód. Jego twarz nie wyrażał kompletnie żadnych uczuć. Jego stalowe spojrzenie przeszywało na wskroś.
- Witaj Meyumi - przywitał się.
Jego głos ku zaskoczeniu dziewczyny był ciepły i miły.
- Nazywam się Wasyl Peterscu. Myślę, że Jeff opowiadał ci o mnie. To ja cię wybrałem i to ja otwieram przed tobą bramy nieśmiertelności. Masz dość odwagi, by przekroczyć ich próg?
Wasyl zawiesił głos w teatralnej pauzie i spojrzał z ukosa na Meyumi. Następnie niczym dobry aktor mężczyzna kontynuował. Zrobił kilka kroków w lewo, a potem w prawo.
- Pamiętaj, że teraz jest ostatni moment by się wycofać. Za parę minut nie będzie odwołania.
Kolejna pauza i kolejne przeszywające spojrzenie. Meyumi instynktownie uciekała wzrokiem, by nie skrzyżować spojrzeń z tym ekscentrycznym mężczyzną.
Wasyl podszedł do Meyumi i wyciągnął ku niej otwartą dłoń, jakby prosił ją do tańca.
- To jak będzie Meyumi? Chcesz bym przeprowadził cię przez wrota śmierci?
Dziewczyna nieśmiało kiwnęła głową. Na ten znak Wasyl chwycił mocno jej dłoń i pociągnął ku sobie. Złapał ją w swoje ramiona i pocałował mocno. Jego usta były przeraźliwie zimne, niczym ciało trupa. Widząc obrzydzenie dziewczyny, Wasyl uśmiechnął się złośliwie i pchnął ją silnie do tyłu.
Meyumi zaskoczona poleciała na plecy. W uszach dzwonił jej szyderczy śmiech mężczyzny.
Przed upadkiem uchronił ją pewny i mocny chwyt Jeffa.
Ten przytulił ją do siebie i szepnął do ucha:
- Zamknij oczy Meyumi. Za chwilę przejdziesz przez wrota śmierci.


Dziewczyna poczuła obezwładniający strach. Była w rękach szaleńców i nikt i nic nie mógł jej już pomóc.
W myślach zadawała sobie setki pytań. Czy to co przeżywa jest prawdą? A może to tylko majaki wywołane bólem i silnymi lekami? A może tak wygląda piekło?
Nagle dziewczyna poczuła jak Jeff wbija jej w szyję ostre zęby.
Mocny gryz sprawił, że skóra i mięśnie ustąpiły natychmiast pod naciskiem. Meyumi poczuła straszliwy ból. Chciała krzyczeć, ale nagle zaschło jej zupełnie w gardle.
Czuła jak Jeff wysysa z niej krew. Z każdą sekundą traciła siły i świadomość. Ciemność zaczęła zalewać jej oczy.
Czuła, że śmierć zbliża się wielkimi krokami. Na karku czuła jej mroźny dotyk.

Meyumi spadała.
Leciała z olbrzymią prędkością w dół. Wokół panowały absolutne ciemności. Słyszała tylko własny krzyk przerażenia.
Lot w dół trwał i trwał i z każdą chwilą był coraz bardziej przerażający. Ostry zimny wiatr, chłostał jej całe ciało.
Zimno obezwładniało.

Ból jaki zaatakował jej całe ciało był najgorszy jaki kiedykolwiek doświadczyła. Był nagły i potężny niczym tornado.
Upadek się skończył i jej wątłe ciało uderzył w ziemię z ogromną siłą. Czuła, że ma połamane wszystkie kości. Nie mogła się ruszyć.

- Meyumi! Meyumi! Obudź się! - usłyszała znajomy męski głos.
Nie potrafiła sobie przypomnieć skąd go zna.
Ktoś złapał ją za ręce i pociągnął do góry.
Przeraźliwy blask zalał jej oczy.
- Wraca do nas dziecinka - usłyszała zimny jak stal głos Wasyla - Witaj w nowym życiu Meyumi!
Obleśny staruch śmiał się w głos.
Powoli wracało jej czucie w całym ciele. Zimno jednak nie ustępowało. Była przemarznięta. Jej dłonie i stopy były skostniałe z zimna. Jeff który trzymał ją w ramionach, spytał:
- Jak się czujesz?
Chciała coś odpowiedzieć, ale nagle jej język przypominał konopny sznur, szorstki i tępy.
- Głodna? - spytał Wasyl, doskonale znając odpowiedź.
Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą kilkunastoletniego chłopca z zawiązanymi oczami. Mały stał sparaliżowany strachem.
Wasyl, który trzymał dłonie na jego ramionach rzekł:
- Jest twój dziecino! - po czym popchnął chłopca w ramiona Meyumi.


PETER BOYLES
Peter mimo całego absurdu ostatnich wydarzeń zachował spokój i rozsądek. Wiedział, że z szaleńcami się nie dyskutuje. A zwłaszcza z szaleńcami którzy mają nad tobą absolutną przewagę sił i możliwości. Historia którą opowiedział mu Val, wydawał się kompletną bzdurą. Jeden tylko fakt burzył wszystkie fantastyczne teorie, którymi Boyles próbował wyjaśnić sobie to co zaszło. Krew tego łysego mięśniaka ukoiła jego ból i to na pewno nie były majaki. Jeżeli to prawda, to cały jego światopogląd stawał na głowie.
Peter próbował przypomnieć sobie wszystkie fakty o wampirach jakie znał z filmów i książek.
Żywią się krwią, boją się czosnku i krzyża, umierają od promieni słonecznych, nie mają odbicia w lustrze, zamieniają się w nietoperze. Ciekawe co z tego jest prawdą, co tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Jeżeli wampiry istnieją to może cała reszta też?
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Do środka wszedł wysoki mężczyzna z długimi siwymi włosami. Jego strój bardziej pasował na jakąś uroczystość u ambasadora niż do drewnianego domku. Mężczyzna ukłonił się przed Peterem i usiadł na krześle bez słowa.
Po chwili do pokoju wszedł uśmiechnięty i promienny Val. Peter zauważył na jego szarej podkoszulce, drobne krople krwi.
- Siema stary - przywitał się i wyciągnął dłoń w stronę Boylesa. Jego uścisk był mocny i pewny.
- To jak mogę zaczynać? - spytał Val, siwego mężczyzny.
Ten tylko kiwnął nieznacznie głową i uśmiechnął się tajemniczo.
- Wybacz stary, ale tak się to musi odbyć.
W pierwszej chwili Peter nie wiedział za co Val go przeprasza. Bardzo szybko się jednak tego dowiedział. Mięśniak w ułamku sekundy skoczył do niego. Peter nawet nie zdążył mrugnąć powieką, a Val złapał go za twarz i odchylił głowę do tyłu. Chłopak chciał krzyczeć, ale mocarne dłonie Vala zatkały mu usta. Po chwili kątem oka Peter zobaczył jak zęby napastnika wydłużają się i posyła mu on demoniczny uśmiech i puszcza oko.
W następnej sekundzie ostre jak brzytwy zęby Val wbiły się z ogromną siłą w szyję chłopaka. Poczuł on jak mięśniak z lubością wysysa z niego krew. Z każdą sekundą tracił siły.

Ciemność i ból zaatakowały błyskawicznie i zalały jego ciało. Peter czuł się tak, jakby kilkanaście młotów pneumatycznych ciosało jego głowę. Czuł pulsowanie w skroniach i potworny ból w żołądku. Jego ciałem co chwila wstrząsały fale skurczy. Nie miał kontroli nad żadnym z mięśni. Był jednym zlepkiem bólu.
Do jego uszu zaczęły napływać jakieś dźwięki. Sporo czasu zajęło mu skupienie się na tyle by zorientować się co to jest.
- U mnie to wyglądało dokładnie tak samo - mówił Val - Tylko ja byłem sam i nikt mi nie powiedział co mam robić. Wiłem się tak kilka godzin za nim zebrałem na tyle sił by się podnieść. A potem to już był tylko instynkt.
- Ha ha ha - zaśmiał się głośno Wasyl - Zabierz go więc na polowanie i skróć jego męki.
Peter poczuł jak Val podnosi go i próbuje postawić na nogach. Boyles nie ma jednak sił, by móc samodzielnie stać w pionie.
- No stary,co jest? - pyta Val.
Peter chciałbym mu odpowiedzieć "Pierdol się złamasie", ale kolejne fale bólu i skurcze mięśni skutecznie mu to uniemożliwiają.
- No dawaj lewa, prawa, lewa, prawa - Peter czuje jak mięśniak próbuje nauczyć go na nowo chodzić - Ej, ale nic z tego nie będzie jak nie otworzysz oczu. Kurwa, stary, myślałem że jesteś mocniejszy.
Peter delikatnie podnosi powieki. Już wie, że nadal jest w tym samym pokoju wśród tych samych ludzi. Coś jednak się zmieniło i to diametralnie. Jego dłonie i całe ciało jest przemarznięte. Światło niewielkiej lampki razi niczym tysiąc watowy halogen.
- No idziemy - ponagla Val - Jeszcze chwilka cierpliwości i zaraz poczujesz się lepiej.
Trzej mężczyźni wychodzą z pokoju, pokonują wysoki schody i stają na ganku domu ukrytego głęboko w lesie. Peter czuje powiew świeżego powietrza na twarzy. Księżyc stoi wysoko i jasno świeci. Jego światło jest jednak delikatne i przyjemne. Boyles czuje jednak coś jeszcze. Zapach, którego nie potrafi zidentyfikować. Wie jednak, że to jest to co ukoi jego ból. To jest to co zaspokoi głód targający jego żołądkiem. Chłopak czuje jak jego przednie zęby wydłużają się.
- Czujesz to? - pyta prowokacyjnie Val. - Dobre co? To jest to co przywróci ci siły. Bierz ją.
Peterowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Kierowany morderczym instynktem rzuca się biegiem przed siebie.

ANGELINA CANTAZARRO
Angelina wiedziała, że jak tylko pojawi się Rebeca powie tak.
I właśnie tak się stało, gdy tylko szczupła blondynka weszła do pokoju.
Słysząc jej słowa Rebeca uśmiechnęła się. Złapał ją i mocno przytuliła. Angelina czuła odrazę do zimnego ciała Rebeci, ale odpowiedział na uścisk. Czuła, że ten gest jest prawdziwy i naprawdę przyjacielski.
- Skoro tak, to chodźmy. - Rebeca uniosła dłoń, przerywając dziewczynie w pół słowa - Nie pytaj dokąd, po prostu mi zaufaj.
Obie kobiety wyszły z domu. Dopiero teraz Angelina zobaczyła gdzie była przetrzymywana. Niewielki piętrowy domek otoczony wysokimi sosnami.
Świeże leśne powietrze wypełnione było tysiącem zapachów. Mimo zbliżającej się jesieni noc była ciepła. Księżyc dopiero wschodził, ale jego jasny blask dawał wystarczająco dużo światła.
Rebeca ruszył przed siebie.
- No chodź, nie mamy całej nocy na pogawędkę. Czeka nas trudne zadanie.
Rebeca weszła w las i przez kilka minut szła w milczeniu
- Wybacz - zaczął, gdy kobiety doszły do niewielkiej polanki. Zewsząd otaczały je wysokie drzewa. Noc wypełniona była setkami dźwięków, które przywoływały najróżniejsze skojarzenia.
Angelina czuła, że ogrania ją strach.
- Wybacz, że cię tutaj przyprowadziłam. Uznasz to pewnie za głupi sentymentalizm, ale nie chciałam aby twoja przemiana dokonała się w dusznym i ciasnym pokoju. Moja przemiana także dokonała się w tych lasach, ale to było wiele lat temu.
Nagle Angelina zobaczyła na skraju polany cień jakiegoś mężczyzny. Stał samotnie oparty o pień drzewa. Jego oczy lśniły bladym blaskiem. Dziewczyna czuła, że jego wzrok spoczywa na niej. Pod tym spojrzeniem Angelina poczuła się jak mała dziewczynka. Wewnętrzny głos mówił jej uciekaj.
- Nie bój się - powiedziała Rebeca, podchodząc do niej - To Wasyl. Będzie obserwował twoją przemianę. Poznasz go już nie długo.
Rebeca stanęła twarzą w kierunku mężczyzny i delikatnie skinęła głową. Ten chyba odpowiedział tym samym, ale Angelina nie widziała dokładnie.
- Muszę cię ostrzec Angelino. Za chwilę dokonam twojej przemiany. Musisz być dzielna. Przygotuj się na ból fizyczny i psychiczny. Wiem, że wytrwasz bo jesteś silna. Pamiętaj jednak że będzie to ostatni ból jaki doznasz w tym życiu. Nie bój się, wieczność stoi przed tobą otworem.
Tego co nastąpiło po tych słowach Angelina nie mogła się spodziewać. Rebeca rzuciła się na nią i przewróciła na ziemię. Mimo swojej wątłej budowy ciała, była bardzo silna. Angelina chciała się bronić, ale Rebeca wykręciła jej ręce i w gwałtowny ataku wbiła się zęba w jej szyję.
Angelina poczuła bolesne ugryzienie. Rebeca przegryzła jej szyję i żyły i teraz spijała sączącą się krew. Rebeca była łapczywa i pazerna. Wybiła się w szyję dziewczyny i ssała jej krew niczym wygłodniałe szczenię. Nagle Angelina zobaczyła nad sobą wysokiego mężczyznę o długich, siwych włosach. Przykucnął on przy dziewczynie i zaczął głaskać ją po twarzy. Jego ręka była o ile to możliwe, jeszcze zimniejsza niż ciało Rebeci.
- Nie bój się dziecino - powiedział mężczyzna ciepłym i miłym głosem - Wyrwiemy cię z objęć śmierci i wprowadziły do krainy wieczności.
Starzec dłonią zamknął, już i tak ciężkie powieki Angeliny.

Ból przyszły Angelinę na wskroś niczym strzała. Kuło ją serce, a w głowie czuła rytmiczne pulsowanie.
Wokół słyszała przerażające krzyki cierpiących ludzi.
Nie!
To był jej własny krzyk odbity i zwielokrotniony przez echo.
Nic nie widziała w otaczających ją ciemnościach.
Śmiertelny chłód przenikał jej całe ciało, aż do kości.
Dłonie i stopy były skostniałe od zimna. Usta popękane. Jej żołądek co chwila atakował skurcz i potworny ból, niczym ukucie rozgrzaną igłą.
Była sama. Krzyk cierpienia nie ustawał, a wręcz przybierał na sile.
Czuła, że za chwilę pękną jej bębenki w uszach.
Nagle poczuła przyjemny zapach. Sama nie wiedział co to może być, ale jedno było pewne. Aromat ów był bardzo przyjemny i kuszący. Chciała się podnieść, by ruszyć do źródła zapachu.
Nie miała jednak sił, by rozkaz wydany mięśniom zamienić na ruch.
Na jej usta padła ciepła kropla. Angelina poczuła jak obezwładniający aromat wdziera się je do nozdrzy. Czuła, że to jest właśnie to czego potrzebuje, że to jest to co przywróci jej siły.
Z lubością zlizała kroplę, która upadła na jej usta.


KURT MACARTHUR
- Witaj Kurcie! - mężczyznę obudził głos Wasyla. - Pakuj się - rozkazał rzucając na podłogę sportową torbę.
Zdezorientowany chłopak próbował szybko przypomnieć sobie gdzie się znajduje i kim jest ten siwy gość.
Wspomnienia wydarzeń poprzedniej nocy uderzyły go z całą siłą i brutalnością. Widział zakrwawioną twarz Jeff i wykrzywioną bólem sylwetkę zabitej dziewczyny.
- Na co czekasz? - ponaglił Wasyl. W jednej sekundzie jego uprzejmy i miły ton zniknął.
Do pokoju wszedł ponad dwumetrowy azjata o końskiej twarzy i farbowanych blond włosach. Stanął za Wasyle i widać było, że wyraźnie czeka na jakieś polecenie. Miał na sobie dopasowaną marynarkę, co wyraźnie świadczyło o tym, że Wasyl dba o wygląd swojego sługi.
- To jest Ho. Mój pomocnik. Będzie naszym kierowcą.
Kurt pakował rzeczy do torby, co chwila zerkał na Wasyla i jego pomocnika. Spodziewał się, że w każdej momencie mogą go zaatakować. Nic takiego się nie stało. Gdy Kurt skończył pakować rzeczy i zamknął torbę, podszedł do niego Ho i zabrał ją.
- Chodźmy zatem.

Przed domem stała luksusowa limuzyna. Co tylko potwierdzało upodobanie Wasyla do luksusu i blichtru.
Trójka mężczyzn wsiadła do samochodu i odjechała w kierunku drogi.
Kurt usiadł w wygodnym skórzanym fotelu naprzeciwko Wasyla. Szyby samochodu były tak mocno przyciemniane, że nie przenikało przez nie żadne światło. Od kierowcy oddzielała ich równie ciemna, ale dużo grubsza szyba.
- Mamy chwilę, by spokojnie porozmawiać. Jedziemy teraz do moich dobrych znajomych. Zostaniesz im przedstawiony i w ich obecności przemieniony. Pożywimy się tam i o świcie ruszamy do Calgary. Muszę tam załatwić parę spraw i tym mi w tym pomożesz. Mam nadzieję, że tempo zmian nie zniechęci cię. Jeżeli masz jakieś pytania możesz je teraz zadać. Na miejsce będziemy za jakieś półgodziny.

Samochód zatrzymał się przed położonym na skarpie domem. Ho wyszedł i otworzył drzwi Wasylowi, za nim podążył Kurt. Przed wejście czekał na nich już komitet powitalny.
Czule obejmująca się para na widok Wasyla pokłoniła się nisko, niczym dworzanie przed królem. Ona o słowiańskiej urodzie i długich czarnych włosach, ubrana była w czerwoną obcisłą suknię do ziemi z dużym dekoltem. On posępny, wytatuowany i postawny gość o bladej cerze. Ubrany był w ciemne jeansy oraz obcisły t-shirt.
- Witaj drogi Wasylu - kobieta pokłoniła się jeszcze raz, a mężczyzna skinął już tylko głową.
- Witajcie moi drodzy - Wasyl uśmiechnął się i uściskał gospodarzy.
- Widzę, że przyprowadziłeś nam brata - zażartował mężczyzna.
- O tak. Podejdź tu - poprosił Wasyl - To jest Kurt Mac Arthur. A to księżna Tatiana Woroński i książę Michaił Stiepanow.
- Te tytuły już dzisiaj nic nie znaczą. - odparła kobieta i podała dłoń Kurtowi.
- Właśnie - dodał mężczyzna - Nie przejmuj się tym. Mów mi Michael. - on także wyciągnął dłoń na powitanie.
Ich zimne ciała wyraźnie świadczyły kim byli znajomi Wasyla.
- Moi drodzy, pochodzicie ze starej europejskiej szlachty i nie możecie się tego wyrzekać.
- Co to teraz znaczy Wasylu. Nic. Puste frazesy.
- Nie wolno ci tak mówić. Przeszłość jest równie ważna co przyszłość, o ile nie ważniejsza.
- Dobrze, pomówimy o tym innym razem. Zapraszam do środka.

Wnętrze domu urządzone było skromnie i prosto. Minimum mebli i dużo wolnej przestrzeni. Okna ku zdziwieniu Kurta nie były zabite, ani zamurowane. Cała grupa udała się do salonu i przez chwilę rozmawiała na bardzo różne tematy. W pewnym momencie Wasyl spojrzał na zegarek i rzekł:
- Dobrze moi drodzy koniec tych jałowych dyskusji. Czas zająć się tym po co tu przyjechałem. Kurcie jesteś gotowy?
- Zapraszam - powiedział Michael wstając.

Wszyscy poszli za Michaelem. Ten poprowadził ich przez cały dom aż do kuchni. Tam otworzył drzwi prowadzące do piwnicy.
- Wasylu! Czyń honory gospodarza.
Wasyl uśmiechnął się i zaczął schodzić jako pierwszy, za nim ruszył Kurt.
Pomieszczenie do którego zeszli było dość duże, około dwudziestu metrów kwadratowych. W bocznej ścianie były jeszcze jedne drzwi prowadzące w głąb piwnicy.
Nie było tutaj żadnych mebli, czy rupieci. Jedynie goła podłoga na której wyrysowano białą kredą jakiś krąg i tajemniczych symboli. Tatiana postawiła na podłodze wcześniej przygotowane świece i zgasiła światło.
Wasyl stanął pośrodku kręgu i wyciągnął dłoń w stronę Kurta:
- Zapraszam - rzekł uśmiechając się serdecznie.
Kurt wahał się tylko chwilę. Wiedział, że jest już za późno żeby się wycofać. Nie wiedział co go czeka i zaczął się bać. Ci ludzie, jeżeli można ich tak nazwać najwyraźniej chcieli odprawić tutaj jakiś rytuał. Kurt miał nadzieje, że nie wystąpi w roli krwawej ofiary.
Wasyl chwycił go za dłoń i spojrzał głęboko w oczy:
- Gotowy by spojrzeć śmierci w twarz?
Nie czekając na odpowiedź ugryzł Kurta w szyję, wbijając w nią mocno zęby. Z lubością karmił się krwią Kurta. Tatiana i Michael zaczęli nucić jakąś rytualną pieśń. Świat wokół zawirował.
Kurt czuł jak Wasyl wysysa z niego krew nie mógł jednak nic zrobić. Stał jak sparaliżowany.

Ogarnęła go kompletna ciemność.

Ból w żołądku palił jakby ktoś wlał tam kwas.

W uszach dźwięczały słowa łacińskiej pieśni nuconej przez wampirzą parę.

Kurt upadł na kolana i poczuł jak pękają mu rzepki kolanowe. Ból był straszliwy.

Pieśń brzmiała coraz głośniej, Jej echo odbijało się od ścian i dudniło w głowie Kurta.

Kolejne spazmy bólu zalewały powracającą falą ciało chłopaka.

Kurt poczuł na sobie zimną dłoń i usłyszał głos Wasyla:
- Witam w świecie nieśmiertelnych moje dziecię! Zapraszam na ucztę.
Ktoś chwycił go pod ramię z lewej i prawej strony i zaczął prowadzić.
Gdy Kurt otworzył oczy zobaczył w słabym świetle świec trójkę młodych ludzi wiszących na łańcuchach u powały. Zwisali głową w dół, a z ich przeciętych szyi sączyła się krew.
Kurt poczuł oszałamiający zapach, a jego zęby zaczęły się wydłużać.
Kurt poczuł głód krwi, podobnie jak reszta wampirów.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 02-10-2010 o 14:45.
brody jest offline  
Stary 05-10-2010, 12:21   #12
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Ból rozrywał każdy fragment jej ciała. Dlaczego?! – chciała krzyknąć. Obiecano jej życie, obiecano, że ból zniknie! Zwinięta w kłębek, trzymając się za trzewia szarpane kolejnymi skurczami słyszała swój przeraźliwy krzyk. Było jej zimno, trzęsła się jak w febrze mając wrażenie, że jej ciało za chwilę rozpadnie się na drobne kawałki.

Nagle jej zmysł powonienia wyczuł jakiś dziwny, obezwładniający i przyjemny zapach, któremu nie mogła się oprzeć.
Otworzyła oczy, ale zamroczona bólem nie mogła zlokalizować źródła. I wtedy na jej usta spadła pierwsza ciepła kropla. Skierowała spojrzenie ku górze jednocześnie zlizując życiodajny płyn. Czuła instynktownie, że tego właśnie potrzebuje.
Krew kapała z rozciętego nadgarstka jakiejś dziewczyny, którą przytrzymywał Wasyl.
Angelina spróbowała się podnieść, ale nie była w stanie kontrolować swego ciała.
- Chcę więcej – powiedziała zachrypniętym głosem przełykając drogocenne krople.
Wasyl uśmiechnął się drapieżnie, puszczając rękę dziewczyny i każąc jej uciekać.
Krzyk protestu wydarł się z piersi neonatki.
Wasyl tylko wskazał ręką kierunek, w którym pobiegła ofiara.

Głód był tak silny, że Angel nie była w stanie myśleć. Zbierając wszystkie siły wstała z ziemi i rzuciła się w pogoń za dziewczyną. I wkrótce ją dopadła. Dziewczyna potknęła się o wystający korzeń i jęcząc rozciągnęła się na ziemi. Angelina nie czekała. Rzuciła się na ofiarę i przytrzymując jej ręce wbiła się w jej szyję, długimi kłami, które nagle wysunęły się z jej dziąseł. Dziewczyna krzyknęła z przerażenia.
Angel piła łapczywie jej krew, czując jak ciepły płyn rozchodzi się falą po jej ciele.
Z każdym łykiem znikał jej strach i ból i czuła się coraz silniejsza.
Czuła obecność Wasyla i Rebeci. Ten pierwszy przypatrywał się z lubością jak spija nektar z człowieka. Rebeca natomiast z jakiegoś powodu nie była zadowolona…

To wtedy zaczęła jaśniej myśleć. Boże co ja robię!? – myślała – Przecież ona za chwilę umrze!

Oderwała się z trudem od bliskiej śmierci dziewczyny i usiadła na ziemi w jej pobliżu, patrząc zszokowana na krew kapiącą z jej ust na dłonie. Ofiara pojękiwała cicho ostatkiem sił.
- Nieeee! – krzyknęła przerażona

Wasyl popatrzył tylko zimno na Angelinę po czym podszedł do leżącej ofiary, uniósł ją chwytając za włosy i jednym ruchem pazurami brutalnie rozerwał jej gardło. Ciało opadło bezwładnie na ziemię.
Angel nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Wampir stanął teraz koło niej i powiedział Rebece, że zostawia je same aby mogła się zająć swoim dzieckiem i coś o obowiązkach, które go wzywały.

Po jego odejściu Rebeca podbiegła do Angel, przytuliła ją i przeprosiła mówiąc:
- Przepraszam, ale tak to musiało wyglądać. Teraz jesteś już tylko moja.
W jakiś sposób obecność Rebeci koiła niepokój Angeliny.
- Rebeco... co się ze mną stało? Krew... dla niej prawie zabiłam człowieka - powiedziała zaszokowana - a Wasyl ją, tą kobietę... - nie umiała dokończyć wątku przerażona tym co zobaczyła. Z jej oczu płynęły krwawe łzy. Otarła je dłonią i zdziwiona patrzyła na ich purpurę. - Kim ja jestem? - spytała prawie szeptem.
- Dzieckiem nocy, nadczłowiekiem, córką Kaina. Wybrałaś wieczne życie, zamiast śmierci. Teraz musisz zaakceptować swoje dziedzictwo. Jeżeli je odrzucisz, pozostaniesz na zawsze słabą i nic nieznacząca istotą, która została stworzona do rządzenia światem ludzi i wampirów. Pragnienie krwi napędza naszą egzystencję. Krew jest naszą siłą i mocą. Bez niej cierpimy i giniemy. Zapomnij o moralności ona jest dla słabych i kruchych śmiertelników. Ty weszłaś na drogę nieśmiertelności i nie dotyczą cię już prawa śmiertelnych. Wasyl jest okrutny wiem, ale taka jego natura. Był okrutny już za życia, a przemiana tylko wzmocniła te pragnienia. Jest jednak dobrym sojusznikiem i dopóki co musimy się go trzymać. Nadejdzie jednak czas, gdy role się odwrócą i to on będzie leżał u naszych stóp. O tym jednak sza moja droga, za wcześnie by o tym mówić. Następne polowanie będzie na naszych warunkach. Wtedy zobaczysz jaką przyjemność można z tego czerpać.
Przejdźmy się.
Rebeca wstała i odeszła nawet nie spojrzawszy w kierunku ciała dziewczyny.
Angelina podążyła za Rebecą, a w jej uszach ciągle jeszcze brzmiały jej słowa. Boże co to wszystko ma znaczyć? - pomyślała. Córka Kaina. Pierwszego mordercy. Została bestią w ludzkiej skórze i mimo, że nie zabiła dziewczyny to i tak przyczyniła się do jej śmierci. A krew smakowała.... Boże smakowała jak najlepsza ambrozja!
Jak może odrzucić moralność? Przecież to ona właśnie pozwalała jej nie zwariować w świecie stworzonym przez ojca. A teraz?

Ale nie umiała udawać przed sobą, że żałuje. Nie, tego, że przeżyła nie żałuje. Była inna, ale myśli i uczucia to wciąż była ona sama. Postanowiła na razie obserwować i dowiedzieć się kim naprawdę są wampiry. Nie chciała nastawić przeciwko sobie Rebeci. Tylko ona, mimo wszystko wydawała się jej przyjazna i tylko ona mogła jej pomóc w nowym nie-życiu.
Obejrzała się jeszcze raz za ciałem swojej ofiary ze smutkiem i wstydem, ale nie odważyła się skomentować.

- Rebeco - Angel odezwała się ponownie po chwili milczenia - opowiedz mi więcej o... Kainitach... o sobie...
- Kain jak zapewne wiesz to pierwszy morderca w historii świata. Zgładził swego brata Abla. Za karę Bóg, wygnał go do krainy Nod i przeklął na wieki.
- Właśnie o tym myślałam... - Angel pomyślała, zę to trochę dziwne, że Rebeca prawie powtarza jej myśli. - To Kain był pierwszym wampirem??

Jak dobrze było zmienić temat rozmowy, zapomnieć o tym co przed chwilą się stało…

- Tak. Po tym jak Bóg wygnał do krainy Nod, krainy Mroku, Kain włóczył się wiele dni bez celu. Wtedy usłyszał głos. Duch, który do nie go mówił nie przedstawił się, ale obiecał że zna sposób aby Kain powrócił na łono Boga i stał się na powrót jemu równy. Kain nie pragnął niczego bardziej, niż stać się równy Bogu. Uległ podszeptom ducha i wprowadził w życie jego rady. Zaczął żywić się ludzką krwią. Duch nie kłamał. Ludzka krew dała Kainowi wielką moc i siłę oraz nieśmiertelność. Nikt i nic nie mogło go już zranić. Po latach Kain był już najpotężniejszym człowiekiem w krainie Nod. Pomyślał więc o potomku, Przyzwał ducha i spytał go czy zna sposób, aby mógł przekazać swoją moc synom. Duch zdradził mu taki sposób i kraina Nod i po kliku latach zapełniła się potomkami Kaina. A ci kolejnych i tak aż do naszych czasów.
- To znaczy, że Kain żyje do dziś? Tak??? - Angel zaskoczona aż przystanęła.
- Nikt nie wie, czy Kain żyje. Podobnie jak nie wiadomo wiele o jego najstarszych potomkach. Istnieje wiele legend, które mówią ze to właśnie te najstarsze wampiry rządzą światem i kierują go w sobie tylko znanym celu. Spotkałam wielu starszych wampirów, żaden jednak nie widział ani Kaina, ani jego synów sprzed Potopu.
Angelina wyczuwała podświadomie niecierpliwość Rebeci.
- Tobie te pytanie muszą się wydawać strasznie naiwne i głupie. Ale ja czuję się właśnie jak dziecko w wieku przedszkolnym, które mimo wyższego wykształcenia nie wie nic o świecie, w którym nagle się znalazło. - Angel nie wiedziała jak sobie poradzić ze wstydem. Nie cierpiała być "blondynką" i chciała w jakiś sposób przeprosić. - A ty Rebeco? Jak stałaś się wampirem?
- Nie bój się pytać. Gdy jesteśmy same odpowiem na każde twoje pytanie. Gdy będziemy w towarzystwie Wasyla powstrzymuj się. Im on mniej wie on nas tym lepiej. Jest naszym sprzymierzeńcem, ale musimy mieć do niego ograniczone zaufanie. On ma swoje plany, a ja... a my swoje. Chcę być była moją sojuszniczą. Nauczę cię wszystkiego co sama umiem i pokieruje tak, byś nie popełniała moich błędów. Wiem, że mi nie ufasz. I dobrze, ja na twoim miejscu czułabym, to samo. Wiedz jednak, że jestem twoim jedynym sojusznikiem w tym świecie. Tylko ja mogę cię ochronić przed Wasylem.

Angel przytaknęła milcząco Rebece. Wiedziała, że ta ma rację i że będzie w końcu musiała komuś na tyle zaufać, żeby chociaż umieć się odnaleźć w nowym istnieniu. Myślała już o tym wcześniej.
Rebeca zamyśliła się i odwróciła od Angeliny.

- Jak stałam się wampirem? To długa i bolesna historia. Mnie nikt nie pytał, czy chcę się nim stać. Byłam młoda, piękna i miałam całe życie przed sobą. Za trzy miesiące miał się odbyć mój ślub. Mój ojciec wszystko już przygotował. I nagle pojawił się on. Książę Kasijo. zakradł się w nocy do moich komnat i porwał. Obudziłam się w trumnie. - na te wspomnienia Rebeca aż zadrżała - Nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęłam krzyczeć i bić w wieko trumny. To było straszne, nikt mnie nie słyszał. Czas się zatrzymał, a ja wiedziałam że muszę się wydostać z tego grobu. Sama nie wiem skąd znalazłam siły na to, by wyrwać się z tej śmiertelnej pułapki. Dodatkowo nagle pojawił się potężny ból, który trawił mnie niczym ogień. Gdy wyszłam na powierzchnię zobaczyłam, że jestem w kościelnej krypcie a na ołtarzu leży ciało mężczyzny, Mój stworzyciel powiedział: Pij śmiało. Sama dobrze wiesz, ze nie mogłam się powstrzymać. Dopiero, gdy zaspokoiłam głód zobaczyłam kim jest ów mężczyzna. To był mój narzeczony...

Oczy Angeliny otworzyły się szeroko w zdumieniu.
- Kazał ci wypić krew ukochanego? - z oczu Angel ponownie spłynęło kilka krwawych łez.
- Tak. To był okrutny człowiek. Dręczył mnie przez lata. Później spotkałam Wasyla i dzięki jego pomocy odpłaciłam mu za doznane krzywdy.
- Czyli wampiry nie są wszystkie jednakowe? Różnią się od siebie...nie wiem...charakterem... jak ludzie? Jak to jest? - Angelina nie chciała dalej drążyć przykrego, jak było widać, dla Rebeci tematu. Pomyślała, że jeszcze kiedyś będzie na to czas.
- Duch który przybył do Kaina powiedział mu, że może przekazać swoją moc synom. Istnieje jednak warunek. Każdemu z nich może przekazać tylko jej część. Tak też się stało. Kain dzięki wiedzy jaką zyskał od ducha podzielił swoją moc pomiędzy synów. Każdy syn dostał tylko jej część i tylko tę część mógł przekazywać dalej. Tak narodziły się wampirze klany. Jest ich wiele i każdy ma swoje charakterystyczne cechy i zdolności.
- To znaczy, że legendy o mocach wampirów są prawdziwe? - Angelina poczuła nagle podekscytowanie. Obawiała się, że będzie tylko stworzeniem nocy uzależnionym od krwi. Tymczasem mogła spodziewać się czegoś więcej. - Klany? - teraz już trochę zaczynała rozumieć. - Każdy jest linią potomków synów Kaina - powtarzała na głos. - A jakie ja otrzymałam od ciebie moce? - spytała trochę niecierpliwie z dziecięcą ciekawością.
- Tak. Ludzkie legendy często jednak mijają się z prawdą, dlatego też będziesz musiała nauczyć się wszystkiego na nowo. Później opowiem ci o klanach o ich mocach i organizacji. Teraz musimy powoli wracać. Świt już blisko.

Czekać. Tego nie cierpiała. Cierpliwość nie była jej przymiotem. Ale nie ośmieliła się protestować. Westchnęła tylko głośno. Sama zaczynała już czuć jakiś wewnętrzny niepokój.
- Dobrze Rebeco, mam nadzieję, że dowiem się więcej wkrótce. - uśmiechnęła się do swojej Stwórczyni.
- Już wkrótce. Cierpliwości.

W milczeniu pokonały resztę odległości do pokoju Angeliny. Ta zauważyła, że Wasyla już w domu nie było. I była z tego powodu bardziej niż szczęśliwa. Na miejscu Rebeca powiedziała jej jeszcze, żeby nie opuszczała pokoju, że nocleg jest dla niej tutaj najbardziej bezpieczny, ale nie zamknęła drzwi.
Angel zastanawiała się jeszcze jak właściwie śpią wampiry, ale nie chciała zawracać już głowy Rebece. I tak czuła się zażenowana zadając ciągle pytania.
Rozebrała się i położyła do łóżka, jak zwykle.
A potem przyszedł sen.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 05-10-2010 o 13:02. Powód: literówki
Felidae jest offline  
Stary 05-10-2010, 18:08   #13
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Głód i zimno, to były dwa uczucia, które całkowicie zawładnęły jej ciałem. Lodowaty chłód zdawał się pochłaniać ją od środka, a pragnienie nie pozwalało myśleć o niczym innym.
Nagle w jej ramionach znalazła się ciepła i kruchutka istotka. Spojrzała na chłopca z przerażeniem czując jak ją przyciąga.
Jego zapach... jego ciepło...
- Nie! - zdołała krzyknąć mimo zaschniętego gardła i odsunęła dziecko od siebie na długość ramion.
- Nie... - pokręciła głową, ale jej głos był znacznie słabszy.
Co oni mi zrobili? Dlaczego tak zimno? Jeść!
Puściła chłopca i objęła się ramionami kręcąc głową.
Jeff podszedł do niej.
- Nie powstrzmuj się. Zaspokój głód a zwalczysz ból. Nie wygrasz z tym, a im dłużej będziesz walczyć tym bardziej będziesz cierpieć. Wasyl na razie jest cierpliwy, ale w każdej chwili może wybuchnąć. Wiem, że to nie jest przyjemne. To Wasyl wybrał pokarm dla ciebie. To, że się tak wzbraniasz tylko go cieszy. Widział, że tak zareagujesz. On potrafi być bardzo okrutny.
Jeżeli chcesz ja mogę go zabić, a tylko zaspokoisz głód. Dobrze?
Spojrzała przestraszona na Wasyla przysłuchującego się całej rozmowie z szyderczym uśmiechem, a potem na Jeffa.
- Nie... - przyciągnęła dziecko do siebie i objęła jakby chciała ochronić je przed pozostałą dwójką.
Cudowny aromat uderzył w jej nozdrza ze zdwojoną siłą.
Jaki on ciepły...
Zadrżała, czując jak jej przednie zęby wydłużają się.
Co ja robię? Co się ze mną dzieje? JEŚĆ!
Przez chwilę walczyła jeszcze ze sobą, by w końcu zatopić kły w szyi chłopca. Wraz z płynem po jej ciele rozchodziło się ciepło. Skostnienie mijało, ból ustępował, siły przybywały. Tak chyba musiała smakować boska ambrozja.
Gdy ciało chłopca zwiotczało w jej objęciach powróciła do rzeczywistości.
Co ja zrobiłam?
Na policzku poczuła spływające łzy. Wypuściła dziecko z objęć i spojrzała na Wasyla. Czuła teraz w sobie taką siłę, że była w stanie spojrzeć mu w oczy i cicho spytać.
- Zadowolony?
Wasyl uśmiechnął się promiennie i pokłonił nisko.
- Brawo moje dziecię. Gratuluje, właśnie weszłaś do grona nieśmiertelnych. Prawda, że boskie uczucie.
Skrzywiła się z obrzydzeniem na myśl o tym co zrobiła, a on z krzywym uśmiechem dodał:
- Dobrze, dobrze, już sobie idę. - kolejny sceniczny uśmiech. - Zostawiam was samych. Macie sobie na pewno wiele do powiedzenia. My się jeszcze zobaczymy, ale teraz obowiązki wzywają.
Gdy Wasyl wyszedł, Jeff wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Wybacz, ale tak to musiało to wyglądać. Wasyl tu rządzi i nic na to nie mogłem poradzić. Wiem, że pewnie czujesz do niego wstręt, ale to mimo wszystko porządny facet. Wiele mnie nauczył. Ciebie pewnie też będzie szkolił. Powiedz mi jak się czujesz?
Przez chwilę nie odpowiadała patrząc na drzwi, w których zniknął Wasyl. Musiała się uspokoić.
- Porządny? Mam wrażenie, że uwielbia znęcać się nad innymi... - powiedziała cicho i spojrzała na Jeffa. - A czuję się... doskonale? - w głosie zabrzmiało zdziwienie. Była przerażona, ale czuła dziwną euforię niemal rozrywającą ją od środka.
- Nigdy nie czułam się tak dobrze... Ale cena... - wzdrygnęła się i objęła ramionami. - Możemy stąd wyjść? - starała się nie patrzeć na miejsce, w którym leży ciało chłopca.
Nie myśl o tym... Nie myśl o tym...
Jeff spojrzał na nią smutnie.
- To fakt Wasyl lubuje się w tym. Co nie zmienia faktu, że to porządny gość. Jak go lepiej poznasz, to pewnie zmienisz zdanie. A teraz jeśli chcesz, to możemy się przejść. Cała noc przed nami.
Jeff wyprowadził ją przed dom.
Była piękna noc, księżyc stojący wysoko. Liście drzew delikatnie poruszające się przy lekkim wietrze. Wciągnęła powietrze głęboko w płuca, rozkoszując się spokojem okolicy. Ruszyli w głąb lasu. Mężczyzna zapowiedział, że pokaże jej urocze miejsce. Po krótkim spacerze zatrzymali się na wzgórzu, z którego rozciagął się widok na niewielką zatokę.
- Pięknie prawda? Ilekroć tu jestem, zawsze odwiedzam to miejsce. Bardzo mnie uspokaja i wycisza.
- Rzeczywiście pięknie.... - powiedziała cicho wciągając głęboko powietrze.
- Ja podobnie jak ty na początku walczyłem z głodem. - dodaje po chwili milczenia. - Jednak po jakimś czasie przekonałem się, że nie warto. To przynosi tylko jeszcze więcej cierpienia. Jak sama wspomniałaś wieczność musi mieć jakąś cenę. To właśnie jest ta cena. Wasyl jednak nauczył mnie, że nie ma co walczyć z bestią która jest w nas. To ona daje nam siłę i możliwość wiecznego życia. Raz na jakiś czas trzeba ją nakarmić, składając jej ofiarę krwi. Już za jakiś czas przekonasz się że jest to wielce przyjemne i daje wiele satysfakcji.
Przez dłuższą chwilę patrzyła w milczeniu na zatokę. Wysłuchała Jeffa z uwagą, ale nie mogła się z nim zgodzić. Jak zabijanie kogoś mogło być satysfakcjonujące?
- Przyjemne rzeczywiście jest... - wzdrygnęła się zdając sobie sprawę, co mówi. - ale by miało dawać satysfakcję... - znów spojrzała na zatokę. - Nigdy... - wyszeptała.
Zacisnęła dłoń w pięść, odetchnęła głęboko uspokajając drżenie całego ciała. Czuła się na granicy wybuchu. Jeszcze niedawno uczyła się o ludowej wizji świata pełnej magicznych stworzeń, a teraz nagle stała się częścią tej wizji i to jeszcze w roli krwiożerczego potwora. Minęła dłuższa chwila, gdy znów się odezwała.
- Ile jest prawdy w legendach? Światło słoneczne... nas... - mówiła powoli jakby starając się w pełni nad głosem panować. - rzeczywiście parzy?
- Osinowe kołki, czosnek, krzyże, - wyliczała na palcach mówiąc coraz bardziej nerwowo. - srebro to chyba na wilkołaki miało być.... - obróciła się gwałtownie w stronę Jeffa z przerażeniem w oczach. - Tylko mi nie mów, że one też istnieją...
Jeff patrzył ciągle przed siebie podziwiając widok.
- Słońce to pewne śmierć. Pali na popiół. Nigdy już nie zobaczysz świata w słonecznym blasku. Cała reszta to bajki. Można nas zranić, ale zabić jest bardzo trudno. To kolejna zaleta bycia wampirem. Ludzka krew jest naszym pożywieniem, jedynym pragnieniem, lekarstwem na wszystko. Teraz już nie będziesz mogła żyć bez niej. I choćbym nie wiem jaki czuła do siebie wstręt, to tego pragnienia nie zdusisz. To nasze brzmię przed którym nie ma ucieczki.
Jeff obrócił się w stronę Meyumi i spojrzał jej prosto w oczy. Zadrżała pod tym wzrokiem.
- Nie bój się Wasyl już cię nie będzie dręczył. Nie pozwolę mu - w oczach Jeffa błysnęła zwierzęca wręcz wściekłość i nienawiść. Powinna się przerazić, ale poczuła ulgę, że ktoś stanie pomiędzy nią a tym obleśnikiem. - Kolejny posiłek przeprowadzimy na moich zasadach. A co do wilkołaków to ponoć istnieją. Ja sam żadnego nie widziałem, ale Wasyl nie raz o nich opowiadał. W większości są ponoć naszymi wrogami. Nawet w tym lesie jak mówi Wasyl jest ich pełno. Mają jednak jakiś z nim układ i nie atakują nas.
Wilkołaki przestały nagle ją interesować.
A co jeśli Wasyl się wścieknie i zrobi coś Jeffowi?
Pokręciła powoli głową.
- Dziękuję... ale jego chyba lepiej nie denerwować, prawda? - trzeba było wytłumaczyć jakoś Jeffowi czemu ciągle się trzęsie. - A moje obecne zachowanie wynika bardziej z faktu samej... przemiany. Dociera do mnie czym... kim - poprawiła się szybko. - się stałam i to mnie przeraża... Ale trzeba będzie przywyknąć... - spojrzała na Jeffa. - Jak Ty sobie z tym poradziłeś? Mówiłeś, że Ty nic nie wiedziałeś... to musiało być straszne...
- Nie inaczej - Jeff aż skrzywił się na wspomnienie przeszłości - Ja zostałem przemieniony dla kaprysu. Mój stwórca nigdy nie zamierzał się mną zajmować. Byłem dla niego jak zabawka. Po przemianie porzucił mnie w lesie. A ja nieświadomy tego co się stało wiłem się z bólu przez wiele godzin.
- To okrutne... jak można tak było postąpić... - stwierdziła cichutko, by nie przeszkadzać mężczyźnie.
- Głód krwi jednak kazał mi w końcu wstać. Kierowany instynktem szedłem za słodkim zapachem. W amoku zaatakowałem jakąś rodzinę i zabiłem ich wszystkich. Ich krew dała mi się. Jednak gdy uświadomiłem sobie co zrobiłem, zacząłem płakać jak dziecko. Gołymi rękami zakopałem ich wszystkich. Pamiętam do dziś doskonale ich twarze. Gdy zaczynało świtać poczułem wielki strach. Niebo zaczęło robić się szare, a ja biegałem w panice po lesie. W końcu tuż przed świtem wpełzłem do jakieś nory i tam przeczekałem cały dzień. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo bałem się słońca. To było okropne. Nigdy się już tak nie bałem. Kolejne dni były do siebie podobne. Włóczyłem się nocą po lesie i poznawałem na nowo samego siebie. Szybko odkryłem, że to co się stało nie tylko zrobiło ze mnie mordercę, ale dało również nowe zdolności. Cieszyłem się odkrywając je. To było coś niesamowitego. Wilki nie bały się mnie, a wręcz lgnęły do mnie. Nieziemskie uczucie. Sam nie wiem, ile tygodni tak żyłem. Pewnego razy, gdy głód był już bardzo silny, bo nie piłem krwi kilka dni. Wyczułem zapach krwi. Był jednak on zupełnie inny od tych które już znałem. Ruszyłem za nim. To był Wasyl i jego pomocnik Ho. Rzuciłem się na nich nie świadom z kim mam do czynienia. Walka była krótka, a moja porażka bardzo bolesna. Jak się jednak okazało Wasyl stał się moim nauczycielem, którego tak bardzo mi brakowało.
Słuchała Jeffa uważnie, a na jej twarzy malował się smutek.
- Wybacz, że przypomniałam Ci bolesne wspomnienia... Czyli Wasyla znasz w zasadzie od początku? - westchnęła ze smutkiem i zamilkła na moment.
Czyli nie uwolnię się od niego? A może Jeff nawet nie próbował...
- Tak. On mi bardzo pomógł i wiele mnie nauczył. - usłyszała.
- On wspominał, że mnie wybrał... - odezwała się w końcu. - Wiesz może do czego? I dlaczego właśnie ja?
- Przykro mi, ale nie wiem. On i Rebeca mają swoje tajemnice. To na pewno jakaś część ich planu. Często o tym mówią, ale ja i Val jesteśmy tylko od czarnej roboty.
- Czyli jest Was czwórka? I nie liczą się z Twoim zdaniem? Skądś to znam... - uśmiechnęła się leciutko.
- Tak, jest nas w sumie czwórka. Ja, Val, Wasyl i Rebeca. Val jest w porządku, choć bywa upierdliwy. A Rebeca jest równie niebezpieczna co Wasyl, o ile nie bardziej. To oni tu rządzą. Poznasz ich wszystkich niebawem.
Pokiwała delikatnie głową. A więc znów nie będę miała nic do powiedzenia?
- Coś jeszcze powinnam wiedzieć na początek?
- Bądź przede wszystkim ostrożna. Słuchaj i ucz się. Zabieraj głos tylko, gdy zostaniesz zapytana. Ja nie jestem dobrym nauczycielem. Łatwiej mi odpowiadać na pytania niż pouczać. Uważaj na Wasyla... na Rebecę z resztą też są strasznie okrutni. Jeżeli tylko poczujesz głód powiedz mi, to coś razem na to poradzimy.To chyba tyle, jak będziesz miała jakieś pytania do wal do mnie. Tak będzie najbezpieczniej.
- Jak... jak szybko mogę znów poczuć głód?
- Na to nie ma reguły. To może być jutro, albo za godzinę. Na samym początku nie umiesz kontrolować głodu i bestii w tobie, ale z czasem nauczysz się kontrolować jedno i drugie.
Pokiwała powoli głową i westchnęła.
- Dobrze... powiem Ci o głodzie. Dziękuję, że tak cierpliwie odpowiadasz na moje pytania.
Jeff uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową:
- Zawsze do usług. A teraz chodźmy już do domu. Świt się zbliża.

Wrócili do chatki nie spotykając po drodze Wasyla, co bardzo ją ucieszyło. Chciałaby widywać go jak najrzadziej, ale domyślała się już, że nie będzie to proste. Jeff zaprowadził ją do pokoju i poradził, by z niego nie wychodziła do nocy, kiedy on po nią przyjdzie. Gdyby poczuła głód miała go wołać.
Oby jednak to nie nadeszło za szybko.
Gdy już wychodził spytała nieśmiało czując jak głupio może to zabrzmieć:
- Czyli trumny, to też mit?
Jeff uśmiechnął się.
- Ponoć są tacy co śpią w trumnach, ale to na szczęście nie jest konieczne.
Odetchnęła z wyraźną ulgą i pożegnała go kłaniając się lekko.
- Do zobaczenia.

Gdy została sama rozejrzała się niepewnie po pokoju. Ciała nigdzie nie zauważyła i odetchnęła z ulgą. Usiadła na łóżku obejmując nogi ramionami i przez chwilę tkwiła w takiej pozycji próbując pozbierać myśli.
Uciekła śmierci stając się potworem w ludzkiej skórze. Jakby tego było mało Wasyl nawyraźniej zamierzał ją do czegoś wykorzystać. Świadomość, że wampir ten miał w stosunku do niej jakieś plany przerażała ją. Wiedziała, że spełni jego polecenia, gdyż za bardzo się go bała, by mogła odmówić. Wzdrygnęła się.
Cała wieczność na usługach Wasyla?
Nie mogła na to pozwolić. Będzie musiała coś wymyśleć, ale najpierw nauczy się wszystkiego, by przeżyć. Potem zacznie myśleć o ucieczce.
Westchnęła cicho i przebrała się w piżdżamę. Sen spłynął na nią ledwo przyłożyła głowę do poduszki.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 07-10-2010, 13:44   #14
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przebudzenie było nagłe, wymuszone przez Wasyla. Kurt rozejrzał się i dopiero po chwili zorientował się, gdzie jest. Przez moment cofnął się w czasie, o jakiś rok, kiedy budził się u boku Ellie, ukochanej narzeczonej, wolny od bólu i zmartwień. Nigdy nie pomyślałby, że w zupełnie niedalekiej przyszłości stał będzie oko w oko z samą Śmiercią i że na własnej skórze przekona się o prawdziwości europejskich legend o wampirach.
Spał skulony w kłębek, teraz dopiero powoli prostował się, ziewając i celowo wyciągając ramię spod zimnej dłoni gospodarza, która przyczyniła się do przerwania jego snu. Pięknego snu, o spokoju i szczęściu, którego pewnie już nigdy w pełni nie zazna.

Przetoczył się na drugi bok, odwracając się przodem do Wasyla.
- Dzień dobry- wycedził z przyzwyczajenia, nie zauważając nietaktu w swojej wypowiedzi.

Starzec rzucił na podłogę obszerną, sportową torbę i kazał chłopakowi spakować do niej swoje rzeczy. Ten zdezorientowany usiadł na łóżku i ziewnął przeciągle. Chciał już zapytać, w jakim celu ma to zrobić, jednak ostre ponaglenie Wasyla odebrało mu chęć do wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków, tak jak wczoraj. Władczość w jego głosie i świadomość tego, kim był niemal paraliżowały człowieka. Dodatkowo do pokoju wszedł wysoki, postawny Japończyk, o iście niefotogenicznym obliczu. Wasyl przedstawił go jako Ho, dzisiejszego szofera. Ciekawe, co z Jeffem...

Kurt pospiesznie składał ubrania i pakował je do torby, obawiając się, że wszystkiego nie zmieści. Nie wiedział, czy mu się przydadzą, nie chciał jednak zadawać dodatkowych pytań. Zasnął niespodziewanie szybko, spał więc w ciuchach. Postanowił ich nie zmieniać, żeby nie zdenerwować niecierpliwego wampira kolejnymi straconymi sekundami. Zostawił sobie jedną z bluz i okulary. Jak tylko Ho zabrał wypchaną po brzegi torbę (Czego on chce?! Aaa, torba...), zarzucił bluzę i włożył okulary za kołnierz podkoszulki. Zdawał sobie sprawę, że nie będą mu one już nigdy potrzebne, mimo to nie chciał się z nimi rozstawać. To jedna z niewielu rzeczy, jakie pozostały mu z przeszłości.

Mężczyzna nieco zdziwił się, gdy zobaczył limuzynę stojącą przed niepozorną chatką, ale jak widać Wasyl nie chciał się poruszać publicznie jakimś tam starym pick-upem. Mięli jechać do jakichś jego przyjaciół żeby zmienić Kurta w wampira, potem zaś w sprawach biznesowych do Calgary.
Półgodzinna podróż minęła szybko, przynajmniej w odczuciu chłopaka. Rozmyślał on and tym, w co się wplątał, na co się zgodził. Po głowie chodziły mu bolesne odpowiedzi na zadane na początku przejażdżki pytania.

-Jeżeli masz jakieś pytania możesz je teraz zadać. Na miejsce będziemy za jakieś półgodziny.
- Czy... To będzie bolało?- spytał młodzieniec po chwili namysłu. Nie wiedział, od czego ma zacząć.
- Cóż, żeby narodzić się na nowo, trzeba umrzeć. Potem sam proces przemiany, a z nim ból, okropny ból. Ból wręcz nie do zniesienia, może doprowadzić człowieka na skraj szaleństwa. Tylko najwytrwalsi są w stanie go pokonać, ale nie bój się, zapewniam cię, że jesteś jednym z takich właśnie ludzi. Poza tym pomogę Ci przejść przemianę jak najmniej boleśnie.
- Jak długo to potrwa?- Szczerość Wasyla wzdrygnęła Kurtem, potrwało chwilę zanim przetrawił informacje i zdołał ponownie się odezwać.
- Proces przemiany obiektywnie będzie trwał bardzo krótko, zaledwie parę minut. Dla ciebie jednak w czasie trwanie procesu pojęcie czasu może być diametralnie inne od tego do jakiego przywykłeś. Może ci się wydawać, że twoje cierpienie trwa lata.
- Czy po tym wszystkim będę musiał być twoim podopiecznym, tak jak Jeff, czy ten tutaj, Ho? Czy taka jest cena tej przemiany?- Kolejne odpowiedzi przynosiły coraz większy strach i obawy, jednak świadomość tego, jak bliskie jest zwycięstwo nowotworu, pomagała mu nie wpaść w panikę.
Wasyl uśmiechnął się na to pytanie.
- Po pierwsze, wszyscy których widziałeś są ze mną z własnej woli. Pomagają mi, a nie służą. Ja pomagam im także, więc nasz układ jest jak najbardziej uczciwy. Co do ciebie to przez jakiś czas po przemianie, będziesz musiał pozostać ze mną i mnie słuchać. W tym czasie nauczę cię wszystkiego co będzie ci niezbędne do przeżycia. Po tym czasie sam zdecydujesz, czy chcesz nadal działać razem ze mną. A Ho nie jest wampirem, tylko moim pomocnikiem. Jak najbardziej zwykłym człowiekiem. Bardzo by chciał, abym go przemienił, ale jeszcze nie jest gotów.
- A co z moją rodziną? Chyba będę mógł do nich wrócić? Albo... choćby czasem się z nimi spotykać?- Desperacja byłą wyczuwalna w głosie mężczyzny. Domyślał się odpowiedzi, miał jednak nadzieję, że się myli.
- O rodzinie musisz zapomnieć. Dla nich jesteś już martwy, szykują już twój pogrzeb. Musisz się z tym pogodzić- te słowa dawały Wasylowi ogromną satysfakcję, chociaż nie chciał dać tego po sobie poznać.

Resztę podróży MacArthur spędził oparty o szybę i opatulony bluzą, drżąc z zimna i z przerażenia. Jego życie miało się diametralnie zmienić. Miał żyć dzięki ludzkiej krwi, w blasku księżyca nie widząc już nigdy słońca i nie zaznawszy pieszczot Ellie. Musiał odrzucić wszystko co miało dla niego znaczenie, żeby przeżyć. Czy to miało sens? Czy będzie w stanie egzystować ze świadomością tego, co zrobił? Bo, mimo iż jest na skraju śmierci, to w pełni świadomie odrzuca swoje dotychczasowe życie. Fakt, że jeśli tego nie zrobi, wszystko się skończy i przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, ale... Czy nie tak powinno być? Ludzie umierają, niektórzy nawet w trakcie własnych narodzin. On dożył 26 lat, może tu właśnie ma kończyć się jego historia? Może nie powinien z tym walczyć, tylko odejść, z godnością?

Limuzyna zatrzymała się. Kurt niepewnie wyszedł na chłodne powietrze i ruszył za Wasylem w kierunku pary wampirów, czekającej przed domem.
Co w ogóle robią wampiry? Ze względu na konieczność unikania słońca, co chyba jest prawdą, mają ograniczony wybór. Co będzie robił? Siedział godzinami w sieci? Będzie miał dużo czasu na rozwijanie hakerskich umiejętności... Nocami może też jeździć na desce, w końcu nawet jak go ktoś napadnie, da mu po pysku. Chyba wampiry są silniejsze od ludzi... Gorzej z pracą, chociaż może znajdzie się domowa robota dla informatyka, właściwie to nie powinno być trudno. Będzie miał też dużo czasu na czytanie książek, oglądanie filmów... Ale będzie sam. Do końca, jakikolwiek by ten koniec nie był i kiedykolwiek by nie nastąpił. Czuł, że nie znajdzie bratniej duszy, a nawet jeśli to nie zdoła z nią nawiązać żadnych poważniejszych relacji.

Para stojąca przed domem i witająca z namaszczeniem starego wampira była teraz dla Kurta promyczkiem nadziei, pokazującym, że wampiry też mają uczucia i mogą się łączyć w pary. No, chyba że są rodzeństwem...

Ale rodzeństwem nie byli. Mężczyzna uścisnął ich zimne dłonie i skinął głową, nie wiedząc, czy ma się im pokłonić, ze względu na ich tytuły książęce, ostatecznie jednak tego nie zrobił. Wydawali się dość przyjaźni, ale to o niczym nie świadczyło. O ile ludzie mogą być sztuczni i kłamliwi, o tyle wampiry mają to we krwi, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. No, przynajmniej taki był Wasyl, elastyczny, dostosowywał zachowanie do sytuacji. Mógł być potulnym barankiem, nudnawym urzędnikiem, czarującym casanovą, lub fizyczną manifestacją Szatana. I to w przeciągu minuty.
Początkowo nie chciał też zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby przeszłość mogła być ważniejsza od przyszłości. W końcu nie ma sensu zawracać sobie głowy tym, co się zdarzyło i na co nie ma się wpływu. Po chwili jednak spojrzał na to z innej perspektywy, bardziej odpowiedniej w obecnym kontekście. Obiektywne spojrzenie na naszą przeszłość pozwala nam określić, jacy byliśmy, a w zestawieniu z teraźniejszością, jacy jesteśmy. Dawne zasługi i i klęski nie przemijają i nie stają się mniej realne i prawdziwe, chociaż, tak jak w przypadku tytułów książęcych obu wampirów, nie są one już respektowane przez ogół człowieczeństwa, ale to spowodowane jest akurat faktem, że wszyscy zwykli ludzcy książęta nie żyją...

Salon nie był urządzony w guście Kurta, wolał mniejsze, ale bardziej wypełnione przestrzenie. Rozmowa z wampirami była la niego ciężka, ale tylko przez świadomość ich inności oraz bliskości jego własnego przeobrażenia. ie mógł się skupić na rozmowach o polityce, współczesnej kinematografii, sporcie... Jedynie gdy temat zszedł na mecze minionej kolejki NBA, zdołał wykrztusić z siebie coś więcej niż tylko ciche potakiwanie. Nie był spokojny i nie był w stanie takiego udawać. Nadal nie był pewien słuszności swojej decyzji, jednak gdyby teraz zechciał się rozmyślić, pewnie zostałby wyssany na miejscu...

- Dobrze moi drodzy koniec tych jałowych dyskusji. Czas zająć się tym po co tu przyjechałem. Kurcie jesteś gotowy?- Wasyl wyraźnie czekał na ten moment.
Mężczyzna zebrał się w sobie i zdecydowanie wstał, by pomóc sobie zwalczyć niezdecydowanie.
- Tak, jasne. Miejmy to już za sobą...

Udali się do części piwnicznej budynku, prowadzeni przez Wasyla, który dumny był ze swojej roli przewodnika. Na dole było puste pomieszczenie, przygotowane do przemiany. Na podłodze wyrysowany był jakiś krąg i masa symboli, których okultystycznego pochodzenia można się było domyślić. Do tego świece ustawione w newralgicznych punktach koła i ciemność nie pozwalająca dostrzec ścian pokoju napajały chłopaka strachem.

Siwy mężczyzna stał wewnątrz koła znaków i z uśmiechem na ustach poprosił Kurta do siebie. Ten rozpiął bluzę i rzucił na bok, samemu nie wiedząc, dlaczego to zrobił. Podszedł do Wasyla i podał mu dłoń, tak jak tamten nalegał.
Usłyszał pytanie i przełknął głośno ślinę, sądząc błędnie, że będzie to odpowiedź, która zmieni zarówno jego życie, jak i postrzeganie świata. Niestety, tak nie było, stary wampir nawet nie czekał na nie, tylko zatopił zęby w szyję zdezorientowanej ofiary. Nogi ugięły się pod MacArthurem, zdołał jednak nie upaść, częściowo dzięki trzymającemu go kurczowo Wasylowi. Uczucie to było nieporównywalne do czegokolwiek innego, co przeżył. Wraz z krwią uciekało z niego życie, energia, jakiekolwiek chęci, odwaga i upór... Poddał się bólowi, niezdolny z nim walczyć, zagłębiając się w pełni w niewyobrażalnym cierpieniu. Słyszał melodyjny śpiew,
próbował skupić na nim uwagę by uciec od bólu, jednak ten nie malał, stawał się a to bardziej... Ułożony? Skierowany? Sensowny? Ofiara miała wrażenie, że pieśń jest integralną częścią jej cierpień, kształtującą je w jakiś konkretny sposób, nadającą jej tajemnicze znaczenie i celowość. Chociaż na pewno samo ugryzienie i wyssanie krwi bolałoby jak cholera.
Upadł, najpierw na kolana, potem czuł już beton na policzku. Leżał skulony, zaciskając palce na brzuchu i piersiach, chcąc wyrwać z niego przyczynę ogromnego ścisku i kłucia, które nie pozwalały mu oddychać. Oczy niemal od początku miał szczelnie zamknięte, nawet gdyby chciał je otworzyć, nie dałby rady, nie panował już nad żadnym skrawkiem swego ciała.

Nie wiedział, jak długo to trwało, czy rzeczywiście były to minuty, czy może jednak długie godziny. Nie wiedział, czy i kiedy stracił przytomność, zmysły oszalałe w bólu podawały sprzeczne informacje lub nie reagowały w ogóle. W którymś momencie poczuł się lepiej, chociaż nie miał siły żeby choćby ruszyć karkiem. Poczuł czyjś dotyk, usłyszał głos, który po chwili przypisał Wasylowi.

- Witam w świecie nieśmiertelnych moje dziecię! Zapraszam na ucztę.
Obecni pomogli mu wstać i zaprowadzili go do sąsiedniego pomieszczenia.
Początkowo nie potrafił zidentyfikować intensywnego zapachu, który pobudził go do działania i wykrzesał z niego resztki sił. Otworzył oczy, chcą zlokalizować źródło kojącego, kuszącego aromatu.
Komnata była mniejsza od poprzedniej, jednak równie pusta, jeśli chodzi o meble i sprzęt. Było tu jednak coś ważniejszego, źródło życiodajnej krwi. Uczta, jak to nazwał Wasyl, składała się z dwóch mężczyzn i dziewczyny, którzy okres buntu młodzieńczego prawdopodobnie mięli już za sobą. Byli oni powieszeni za kostki przy samym suficie, zwisali bezwiednie z rozciętymi gardłami. Krew zalewała ścieżkami ich twarze, oddychali płytko, z coraz mniejszą częstotliwością. Wszyscy byli nieprzytomni i bliscy śmierci. Niewielkie kałuże pod ich ciałami świadczyły o tym, że nie wiszą tu zbyt długo. W końcu, jaki rozsądny wampir marnowałby młodą krew?

Michael i Tatiana podprowadzili Kurta na odległość dwóch metrów od wiszących ciał i puścili go. Początkowo myślał, że upadnie, jednak tak się nie stało. Poczuł siłę, jednak nie taką, jaką czuje wypoczęty osobnik, tylko taką, która jest ostatnią szansą istoty znajdującej się w centrum płonącego budynku. Wiedział, że nie potrwa to długo i za chwilę padnie z powrotem na posadzkę z braku sił. Wiedział że to jego ostatnia szansa i że dzięki krwi poczuje się lepiej, znacznie lepiej. Nie mógł się opanować, i nie chciał tego. Zdecydował się obrać tę właśnie ścieżkę, i nie zrezygnuje przy pierwszej przeszkodzie.
Niemalże w jednej chwili doskoczył do ciała wiszącego po lewej chłopaka i padł przy nim na kolana, klękając w niewielkiej kałuży. Początkowo zlizywał krew cieknącą z rany, dopiero gdy cudowny smak połechtał jego, nie tyle kubki smakowe, co całe ciało i duszę, zdecydował się ugryźć ofiarę. Drżąc z podniecenia, niczym podczas miłosnego uniesienia zmieniał pozycje, odchodząc wiszące ciało z różnych stron i wbijając kły to po lewej stronie szyki, to po prawej. Pozostałe wampiry również zaczęły ożywiać się na wiszącej bezbronnie parze, delektując się zarówno smakiem osocza, jak i łapczywością i zdecydowaniem, z jakim MacArthur pozbawił życia swoją pierwszą zwierzynę.

Gdy pożywił się, miał szansę spojrzeć na całą sytuację z boku. Widział, jak wygląda proces wysysania krwi na przykładzie Wasyla i gospodarzy, i nie było to zbyt przyjemne. Przeniósł wzrok na blondyna, którego śmierć przyspieszył osobiście. Nie miał głupkowatego wyrazu warzy, pewnie studiował. Był czyimś synem, przyjacielem, kochankiem, a może nawet więcej. Kurt zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że to zawsze będzie tak wyglądało. Zadawana przez niego śmierć zawsze będzie niszczyła czyjeś życie, zostawiała pustą dziurę w istnieniu wielu osób. W końcu, pojedyncza śmierć zawsze ma wpływ na znacznie większą grupę osób, niż można by się spodziewać. Cały świat wokół zmarłej osoby ulega rozpadowi, w mniejszym bądź większym stopniu. Czy Kurt będzie w stanie znieść tego świadomość?

Położył się na betonowej posadzce i czekał, aż tamci skończą. Prawa nogawka jasnych spodni do kolana była cała upaćkana na czerwono, biała koszulka również nosiła ślady "posiłku". Awiatorki leżały obok niego, na szczęście nie uszkodzone i nie ubrudzone. Nie chciałby, żeby pamiątka jego dawnego życia, jego dawnego "Ja", została splamiona zbrodniami obecnego.

Po chwili stanął nad nim Wasyl, i uśmiechnął się.
- Gratuluję, to był Twój pierwszy życiodajny posiłek. Jesteś teraz jednym z nas. Ból zniknął, prawda?
- Tak, czuję się... bardzo dobrze.
- A to dopiero początek- uśmiech starszego mężczyzny zdawał się znaczyć coś więcej, jednak chłopak się nad tym nie zastanawiał. Mimo tych wszystkich myśli, dylematów moralnych i zbrodni, jaką w majestacie prawa stanowego popełnił, czuł się spokojny. Był w świetnej kondycji, i spodobała mu się myśl, że ma tak zostać już na zawsze. Gdy zobaczył, że Michael i Tatiana wstają od posiłku, również podniósł się z podłogi i otrzepał ubranie. Przyjął gratulacje również od nich i razem wyszli z ponurej piwnicy.

Gdy weszli na górę, Kurt założył bluzę, jednak nie z zimna, tylko żal mu było ją tu zostawiać, a nie chciało mu się jej nieść w ręce. Zrównał się z Wasylem i zaczął zadawać pytania, które chodziły mu po głowie, chcąc uzyskać odpowiedzi jak najszybciej, mimo braku naglącej przyczyny.

- To... to już nieodwracalne, prawda?
- Tak, umarłeś jako człowiek, po to by narodzić się jako kainita. Nie ma powrotu do starego życia.
- Kainita?
- Tak nazywa się rasa wampirów. Wierzymy bowiem, że wszystkie wampiry pochodzą od Kaina. Pierwszego człowieka, który dokonał morderstwa. Po zabici swego brata, został przeklęty przez Boga i wypędzony do ziemi Nod. Stał się tym samym pierwszym wampirem. Potem Kain stworzył trójkę potomków, którzy po latach tworzyli kolejne pokolenia wampirów.
- Wasylu... Jak to jest z Wampirami? Jak... Jak rzeczywistość ma się do tych wszystkich legend? Wiesz, jak to jest z tym czosnkiem, z krzyżem, wodą święconą, srebrem i światłem słonecznym? Z zamianą w nietoperze, nadludzką szybkością i siłą...- Kurt chciał kontynuować wyliczanie, ale widać było, że nic mu nie przychodzi do głowy.
- Wiele z tych opowieści to kompletne bzdury, bezsensowne zabobony. Wampirzy świat dzieli się na klany i pokolenia. Opowiem ci o dokładnie innym razem. Każdy klan charakteryzuje się innymi cechami i umiejętnościami. Jednym po przemianie gwałtownie rośnie siła i szybkość, inni mogą faktycznie zmieniać swoją postać, a jeszcze inni mają władzę nad ludzkim umysłem.
Co do czosnku, krzyża i wody święconej to możesz je wsadzić między bajki. Niestety światło słoneczne jest dla nas zabójcze. Ogień także jest niebezpieczny i może poczynić poważne szkody. Na bardziej szczegółowe opowieści przyjdzie jeszcze czas. Cieszy mnie twoje ciekawość, to dobrze o tobie świadczy.
- A czy są jacyś ludzie, którzy wiedzą o istnieniu wampirów?
- Istnieją tacy i większości wypadków są bardzo niebezpieczni. Jedni to łowcy, którzy przysięgli że będą walczyć z naszym gatunkiem. Inni to magowie, którzy także często z nami walczą, choć czasami bywają naszymi sojusznikami. Świat nocy jak widzisz nie jest taki pusty jak ci się wydawało kilka godzin temu.
- A... Jak można mnie teraz zabić? Nie umrę ze starości, to wiem, ale co poza tym?
- Poza promieniami słońca, które są dla nas zabójcze i ogniem, odnosimy normalne rany i obrażenia, czy to od noża, czy pistoletu. Nasze rany goją się jednak dużo szybciej niż u zwykłych śmiertelników. Wystarczy się dobrze pożywić, a rany same się goją- wybucha śmiechem.- A nawet jeżeli w skutek odniesionych ran zapadniemy w letarg, to w takim stanie możemy trwać wieki. A gdy choć kropla życiodajnej krwi spadnie nam na usta, wracamy do życia.

MacArthur miał jeszcze kilka pytań na myśli, Wasyl poinformował go, że już świta i muszą ruszać w drogę. Pożegnali się z książęcą parą i wsiedli do limuzyny, przy której cierpliwie czekał Ho. Po tym Kurt zapomniał, o co chciał spytać, nie przejmował się tym jednak zbytnio. Miał w końcu wiele czasu...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 08-10-2010, 21:43   #15
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy do pokoju wszedł dziwak we fraku Peter tylko odpowiedział mu lekkim ukłonem i nie ruszył się w ogóle z miejsca. Patrzył na niego podejrzliwie. Tamten najwidoczniej nic sobie z tego nie robił, tylko siedział w bezruchu. Po chwili przyszedł Val. Peter z zaskoczeniem stwierdził, że cieszy się na widok tego typka. W pewnym sensie był to ktoś znajomy i dość prosty. Nie gadał farmazonów, nie ubierał się jak na bal maskowy i nie robił dziwnych min. W sumie można by go uznać za swojego człowieka... gdyby był człowiekiem, a jeśli wierzyć jego własnym słowom - nie był.

Peter zaczynał podejrzewać, że to wszystko to nie majaki. Mimo to był gotów zaryzykować. Wolał dać się przemienić w wampira, niż umrzeć w jakiejś chatce, zapewne na odludziu, skoro nie zadawali sobie trudu, żeby uciszyć jego i jego sąsiadkę, którą słyszał poprzedniego dnia. Dopiero gdy Val przystąpił do rzeczy, Peter tak jakby zmienił zdanie. Jednak miotanie się na łóżku i próby bicia i kopania na niewiele się zdawały. Gdy Val wgryzł się w gardło Petera nie widać było szansy na wyswobodzenie. Napłynął ból jeszcze potężniejszy niż ten powodowany przez nowotwór. I cały świat zniknął w mroku. Czyżby tak właśnie wyglądała śmierć? Czyżby tak miał umrzeć Peter? Zagryziony przez jakiegoś psychola?

Po pewnym czasie zaczął odzyskiwać świadomość. Nie miał pojęcia, czy minęła minuta, czy tydzień. Ból nie ustępował, co sugerowało, że ciągle jest na tym gorszym ze światów. Jego najgorsze obawy się nie spełniły. Czuł się jednak tak fatalnie, że jego stan sprzed rzekomej przemiany, gdy był całkiem zdrów, zdawał się jedynie snem. Jednak dochodzące jego uszu głosy Vala i tego drugiego (pewnie Wasyla) były najlepszym dowodem, że wcześniejsze wydarzenia nie były złudzeniem. Jeśli Peter dobrze słyszał, to mięśniak właśnie uczył go chodzić. Chętnie powiedziałby mu kilka ciepłych słów na ten temat i poprawił z liścia, ale ledwie miał siły, żeby uchylić nieco powieki. Co z resztą nie było najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę oślepiające światło, jakie dawała lampka. Albo wstawili żarówkę halogenową, albo z Boylesem było coś mocno nie tak.

Dopiero gdy wyszedł, albo raczej został wyprowadzony na zewnątrz, gdy jego skóra poczuła podmuch chłodnego, nocnego powietrza, a w oczy wpadł blask księżyca, Peter odzyskał siły na tyle, żeby stanąć o własnych siłach. Zrobił kilka chwiejnych kroków, a z każdym z nich coraz pewniej stał na nogach.
- I co? Nie było to takie trudne, nie? - zaśmiał się gdzieś za nim Val, ale został zignorowany.
Wtedy do nozdrzy Boylesa dotarł zapach. Zapach do tej pory mu nieznany, a tak przyjemny. Zapach jedzenia i rozkoszy. Peter oblizał górne zęby, wyczuwając wydłużone kły. Wyglądało na to, że wampiry rzeczywiście istniały. Ale w tej chwili dla Petera liczył się tylko głód. Zachęcony przez Vala ruszył do przodu. Z początku powolny truchtem, a później coraz szybciej i szybciej.

Wpadł między drzewa. Gdzieśtam w głębi świadomości jakiś słaby głosik napominał, że bieganie po ciemku po lesie jest samobójstwem, ale Peter nie słuchał. Widział wyraźnie wszystkie drzewa, krzaki, nawet tę dziurę w ziemi. Biegł nie oglądając się za siebie, kierując się węchem jak pies... nie, jak wilk. Kawałek za nim biegł Val i raczył go swoimi cennymi uwagami.
- Co tak wolno, chłopie? Obiad sam nie przyjdzie. Za szeroko zakręty bierzesz, tak to krokodyle biegają. Po drzewach, chłopie, po drzewach.
Peter usłuchał rady. Ztarymał się i wyskoczył, żeby chwycić za najniższą gałąź. Niestety odbił się za mocno i zamiast rękami, trafił w gałąź głową. Upadł ciężko na ziemię, a Val dosłownie tarzał się ze śmiechu. Postanowił więc zastosować wariant ostrożniejszy i wdrapał się na drzewo, obejmując pień rękoma. Wykonał kilka skoków pomiędzy kolejnymi drzewami, po czym znowu źle wymierzył, dał radę tylko musnąć palcami gałąź i jeszcze raz spadł na ziemię.
- Gdybyśmy wszyscy byli tacy zwinni, to wampiry już dawno by wyginęły - rechotał jego "opiekun".
Peter zdecydował wrócić do transportu pieszego i znów pobiegł ile sił w nogach. Po kilku minutach wyprzedził swoją ofiarę.

Wypadł spośród drzew na ścieżkę, a biegnąca nią dziewczyna o mało na niego nie wpadła.
- Kim jesteś?
W odpowiedzi Peter tylko uśmiechnął się kącikami ust i postąpił krok naprzód. Dziewczyna się cofnęła.
- Nie zbliżaj się do mnie - powiedziała, wyciągając w jego stronę rękę z paralizatorem. Boyles błyskawicznie złapał ją za nadgarstek i mocno ścinął. Dziewczyna jęknęła z bólu i wypuściła broń z ręki. Ale on nie puszczał.
- Łapy precz! Łapy precz! Zaraz wezwę policję! - wrzeszczała, podczas gdy wampir rzucił ją na ziemię, przygniótł swoim ciężarem i rozdarł jej bluzkę, żeby odsłonić szyję.
- Łapy precz! - wrzasnęła jeszcze ostatni raz. W tym momencie zęby wbiły jej się w szyję. Dziewczyna znieruchomiała, zbladła jeszcze bardziej niż do tej pory, a oczy rozszerzyły się z przerażenia do granic możliwości. Prawdopodobnie aż do tej pory myślała, że chłopak chce ją zgwałcić. Z resztą, kto normalny boi się, że zagryzie go wampir?

Peter pił krew, delektując się jej smakiem i czując jak ciało dziewczyny wiotczeje w jego rękach.
- No i załatwione. O to chodziło. Teraz wierzysz, że wampiry istnieją? - mówił Val, który przykucnął kilka kroków dalej.
Peter dalej pił łapczywie, nie przerywając, żeby odpowiedzieć. Czuł się tak dobrze, jak jeszcze nigdy. Val nie przesadzał, zachwalając wcześniej tę przyjemność. Dopiero gdy wypił wszystko do ostatniej kropli odsunął się od niej i usiadł, opierając się o drzewo. Uśmiechał się szeroko. Jeszcze do niego nie docierało, że właśnie zabił człowieka. Zmętniałe oczy dziewczyny patrzyły gdzieś w dal, ale Peter nie spoglądał w jej stronę. Jego głowę zaprzątała wyłącznie najbliższa przyszłość.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 10-10-2010, 16:02   #16
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Kurt MacArthur
Calgary jak każde większe miasto, było piękne nocą. Lśniące wielobarwnymi neonami i połyskujące refleksami lustrzanych odbić. Limuzyna Wasyla mknęła pasem szybkiego ruchu nie zważając na znaki i światła. Pierwszym co ujrzał Kurt po przebudzeniu, była twarz Wasyl. Stary wampir siedział w dokładnie tej samej pozycji, co kilka godzin temu. MacArthur czuł się świetnie. Był wypoczęty, pełen sił i energii. Gdy zobaczył widok za oknem zapragnął udać się do pierwszego nocnego klubu i upić się ze szczęścia. Widział jednak że jest to niemożliwe, gdy tylko ponownie spojrzał na Wasyla.
Wampir z iście kamienną twarzą wpatrywał się w niego.
- Mam nadzieję, że dobrze spałeś?
Nie czekając na jego odpowiedź rzucił coś w jego kierunku. Kurt instynktownie chwycił nieduży, skórzany woreczek przewiązany rzemieniem.
- To dwie garści ziemi z miejsca, gdzie dokonała się twoja przemiana. Noś to zawsze przy sobie, niezależnie od okoliczności. To bardzo ważne, zapamiętaj to. Ziemia, która cię zrodziła musi być zawsze blisko ciebie. Nie ważne czy śpisz, czy walczysz, czy się pożywiasz - zawsze. Bez niej twe siły znacznie słabną. Zapamiętaj więc dom w którym dokonała się twoja przemiana. Gdy z jakiś powodów stracisz tę garść, udaj się tam jak najszybciej i weź następną.
Wasyl odchylił koszulę i odsłonił woreczek wiszący na jego piersi.
- Nasz klan jest bardzo wrażliwy na kwestie terytorialne. Wywodzimy się ze starego kontynentu, to tam tkwią nasze korzenie. Wiesz gdzie leży Rumunia? Mówią ci coś nazwy Siedmiogród, Transylwania? Pewnie nie. I nic dziwnego, ktoś mądrze kieruje tym społeczeństwem i utrzymuje was w błogiej nieświadomości i niewiedzy oraz głupim przeświadczeniu o własnej potędze. Tzimisce kiedyś rządzili Europą. Byliśmy panami wielu krajów. Jednak zostaliśmy zdradzeni i straciliśmy władzę i teraz pozostaje nam walczyć o każdy jej skrawek. Z resztą nie ważne, nie o tym miałem mówić. Na szczęście nadal wielu się nas boi. Boją się naszego poczucia wolności. Tylko my, jak nikt inny, potrafimy zrzucić więzy ludzkiej moralności, które tylko krępują naszą potęgę. Jeżeli będziesz mnie słuchał i postępował zgodnie z moja nauką, nie długo sam się przekonasz jak bezużyteczne są zasady rządzące ludzkim światem. Moralność i etyka, to tylko narzędzie do kontrolowania innych, zarówno ludzi jak i wampiry. Jeżeli zerwiesz te więzy, to dopiero wtedy poczujesz co to znaczy żyć. Nauczę cię wszystkiego, a wtedy sam zrozumiesz.
Wasyl spojrzał przez okno i zamilkł na chwilę. Samochód nadal mknął, a Kurt zauważył z jak wielką wprawą Ho kieruje limuzyną. Mimo dużej prędkości, bardzo łagodnie i płynnie wchodził w każdy zakręt.
- Boją się nas i nazywają nas diabłami. Nie wiedzą jednak, że tylko nasza droga prowadzi do całkowitego wyzwolenia. Tylko my jesteśmy stworzeni do tego, by rządzić i kierować innymi. Tylko my poprowadzimy ten świat we właściwym kierunku. - Wasyl ponownie spojrzał za okno - Widzę, że zbliżamy się do celu naszej podróży. A szkoda, gdyż chciałem opowiedzieć ci jeszcze trochę o innych klanach. Musimy to jednak odłożyć na inną okazję. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Jedziemy odwiedzić mojego przyjaciela, Constantina. To bardzo stary wampir i bardzo potężny. Jest jednak Nosferatu, a to dla niektórych jest przeszkoda nie do pokonania. Widziałeś film Nosferatu? Pamiętasz jego głównego bohatera? To film o Constantinie. - Wasyl zaśmiał się rubasznie, a widząc zdziwioną minę Kurt kontynuował - Nosferatu to potężny klan. Ich krew jest jednak skażona w pewnie nietypowy sposób, przez co ich ciała wraz z upływem czasu zmieniają się radykalnie. Niektórzy nazywają ich potworami lub przeklętymi ze względu na ich ponoć obrzydliwe deformacje. Ja widzę w nich jednak ucieleśnienie naszej wolności. Ponoć ich wygląd to kara jaką nałożył Kain na ich założyciela, który dopuścił się potwornych zbrodni. Jak dla mnie to tylko piętno wolności, które otrzymali gdy odważyli się zerwać kajdany. Nie zdziw się więc wyglądem Constantina, nie okazuj odrazy czy niechęci. To go może bardzo obrazić, a tego wolelibyśmy uniknąć. Zachowuj się godnie i spokojnie, słuchaj uważnie tego co będzie mówił do ciebie i odzywaj się tylko gdy cię o coś zapyta. Jasne?
Samochód zatrzymał się, a po chwili Ho otworzył drzwi Wasylowi.
- No to chodźmy - uśmiechnął się Wasyl widząc niepewną minę Kurta.

Zatrzymali się przed wysokim wieżowcem. Ho szedł przodem i otwierał wszystkie drzwi. Także on w recepcji poinformował stróża do kogo się udają. Wieżowiec okazał się luksusowym apartamentowcem o niezwykle wysokim standarcie. Windą wjechali na 32 piętro.
- Mój przyjaciel wynajmuje tutaj całe piętro. To niezwykle rzadkie mieszkać w takim luksusie, zważywszy na jego klanowe ułomności. Constantin wychował się jednak w luksusie i po przemianie nie zamierzał z tego rezygnować. Moim zdaniem słusznie. Czy to, że wygląda jak maszkaron, ma zaraz oznaczać, że powinien chować się po kanałach jak jego klanowi braci. Nic bardziej błędnego.
Mam nadzieję, że polubisz Constantina. - zakończył Wasyl w momencie, gdy winda się zatrzymała.
Szli długim korytarzem wyłożonym puszystym, czerwonym dywanem. Kurt ze zgrozą stwierdził, że co kilka metrów leżą zwłoki nagich, zagryzionych kobiet.
- Oooo - zawył smutno Wasyl - Nasz przyjaciel miał chyba zły dzień. Na szczęście mamy wieści, które mu poprawią humor.
Przeszli jeszcze kilkanaście metrów po czym skręcili lewo i stanęli przed dużymi skrzydłowymi drzwiami. Kurt w czasie podróży naliczył dwanaście zwłok leżących jak gdyby nigdy nic w korytarzu. Każda z kobiet miała przegryzione gardło i blada niczym kreda skórę. Ku swemu zaskoczeniu, jego obrzydzenie było dużo mniejsze niż fascynacja i pożądanie, jakie wywołał w nim zapach krwi.
- O widzę, że zgłodniałeś - uśmiechnął się Wasyl widząc rosnące kły Kurta - To dobrze. Musisz jednak poczekać. Najpierw interesy, a potem przyjemność.
Wampir otworzył drzwi jednym płynnym ruchem i wszedł do środka.
Pokój który przed nimi stanął był olbrzymim narożnym salonem z kanapą, kilkoma fotelami i dużym plazmowym telewizorem na ścianie oraz basenem z jacuzzi. W basenie siedział mężczyzna o łysej głowie na której wisiało kilka strzępów. Jego skóra pokryta licznymi wrzodami i bąblami, miała popielaty, a miejsca siny kolor. W pomieszczeniu unosił się przykry zapach, który Kurtowi nieodzownie kojarzył się z chorymi, starymi ludźmi.
- Ki chuj?! - wrzasnął Constantin i odwrócił się nagle w stronę gości.
Wtedy dopiero MacArthur zobaczył jego twarz. O ile to coś można było jeszcze nazwać twarzą. Pokryta bliznami i ropiejącymi wrzodami, wykrzywiona w groteskowym uśmiechu twarz starca z odstającymi, szpiczastymi uszami. Z zakrwawionych ust, wystawały długie kły. Constantin wbił kaprawe ślepia w gości i wrzasnął jeszcze raz:
- Ki chuj, pytam?
- Nie poznajesz mnie? - zapytał stworzyciel Kurta
- Wasyl! Przyjacielu! - nosferatu ucieszył się i wyszedł z basenu.
Kurt miał okazję zobaczyć monstrum w całej okazałości. Nie był to przyjemny widok. Na szczęście wampir, pstryknął palcami i z sąsiedniego pokoju wyszły dwie nagie kobiety, niosące ręcznik i szlafrok. W pierwszej chwili mężczyzna uśmiechnął się widząc seksowne i młode hostessy. Jednak po chwili spojrzał, że ich twarze są lustrzanymi odbiciami, facjaty Constantina. Kobiety zaczęły wycierać potwora, a potem włożyły mu szlafrok. Gdy skończyły, upadły na kolana przed stworem. Constantin odchylił nadgarstek i przeciął sobie skórę ostrym pazurem. Kobiety rzuciły się ku wypływającej krwi, niczym narkomanki na działkę heroiny. Z lubością zlizywały krew płynącą z ręki wampira. Trwało to kilka sekund. Po czym wampir machnął ręką i krzyknął:
- Won!
Dopiero teraz Kurt zobaczył, że oba wampiry wpatrują się w niego z ciekawością. Dotarło do niego, że całe to przedstawienie było specjalnie dla niego. Constantin podszedł do nich i przywitał się i podał rękę najpierw Wasylowi, a potem Kurtowi.
- Constantinie pozwól, że ci przedstawię. To jest pan Kurt MacArthur.
Nosferatu uścisnął dłoń Kurt, wpatrywał się w jego oczy i wąchał niczym pies.
- To on? - spytał po chwili.
- Tak, wczoraj go przemieniłem.
- Niesamowite - wampir cofnął się i oglądał Kurta z odległości niczym niezwykłą rzeźbę lub samochód - Naprawdę niesamowite. Nie sądziłem, że ci się uda.
- Znalezienie go nie było to łatwe, ale udało się.
- Gratuluje. Usiądźmy i porozmawiajmy.
Trójka wampirów usiadła w białych skórzanych fotelach. Kurt zauważył, że tutaj także leżą zwłoki kobiet a większość mebli ubrudzonych jest zaschniętą krwią.
- Rozumiem, że możemy rozpocząć realizację naszego planu.
- Potrzebujemy jeszcze trochę czasu, by Kurt oswoił się ze swoim nowym życie. Jednak mam nadzieję, że możemy rozpocząć już ostateczne przygotowania. Wydałem już odpowiednie polecenia Rebece.
- A właśnie Rebeca. Zapomniałem jak ta suka miała na imię.
Wasyl uśmiechnął się pod nosem.
- Nigdy nie miałeś pamięci do imion przyjacielu.
- Kurta zapamiętam na długo - nosferatu obnażył kły i spojrzał w stronę chłopaka - Jak on się miewa? Nadal knuje przeciwko tobie.
- Oczywiście - Wasyl mówiąc to uśmiechał się szeroko - Jest głupia jak większość jej pobratymców. Wydaje się jej, że jestem ślepy i można mnie tak łatwo oszukać.
- Nie lekceważył bym jej. To w końcu Lasombra.
- Za młoda jest i za bardzo ze mną związana, bym mógł się jej obawiać.
- Gdzież moje maniery - zreflektował się nagle Constantin - Wy przecież po podróży, pewnie głodni jesteście? ... Tylko zaraz ... Cholera... Poza moimi ghulami, nie ma wam nic do zaoferowania. A z tego co pamiętam, to nie tykasz skażonej krwi, Wasyl.
- Wybacz, ale nie. Mam swoje zasady w tej kwestii. Nie martw się jednak. Nasz młody przyjaciel również jest głodny, prawda Kurcie?
Wasyl puścił oko do chłopaka i mówił dalej:
- Kurt chętnie zapoluje dla ciebie.
Constantin uśmiechnął się w karykaturalnym uśmiechu:
- Cudownie. Tylko ja mam potrzeby. Przyprowadź mi tutaj kilka młodych piękności.
Wasyl również obdarzył Kurta szerokim uśmiechem:
- Weź ze sobą Ho on ci pomoże.


PETER BOYLES
- Wstawaj stary! - wrzasnął Val stojąc nad łóżkiem Petera.
Chłopak był lekko zdezorientowany, gdzie jest i co się dzieje. Wczorajsze wydarzenia pamiętał jak przez mgłę. Dopiero, gdy zobaczył nad sobą łysą głowę Vala przypomniał sobie wszystko. Przemianę, polowanie i ich rozmowę.
Wstał i ostrożnie postawił nogi na ziemie. Czuł się świetnie. Pełen sił i wigoru.
- I co jeszcze nie wierzysz, co?
Val klepnął go mocno w ramię, także Peter zachwiał się.
- Nie ma lipy stary, jesteś wampirem. Załóż jakieś nowe ciuchy, ruszamy w miasto.

Przed domem stał stary, lekko podniszczony czerwony pick-up. Gdy Peter wyszedł na zewnątrz zobaczył, że Val niesie z garażu na rękach trumnę i kładzie ją na pakę.
- No co się tak gapisz? - ryknął nagle Val - Pomóż mi. Weź z garażu łopatę i kilof. Ja idę jeszcze na chwilę na górę.
Peter został sam. Poszedł do garażu po łopatę i kilof. To co jednak tam zobaczył sprawił, że poczuł się jak bohater filmu Hostelu, czy innej Piły. Na ścianach garażu poza typowymi narzędziami jak młotki, obcęgi i śrubokręty, znajdowały się także różnego rodzaju średniowieczne narzędzia tortur. Metalowe gruszki, bicze z metalowymi haczykami czy maski z kolcami. Peter oglądał narzędzia z fascynacją i lekkim obrzydzeniem. Wyczuwał delikatny zapach, który przyniósł mu tak wiele rozkoszy wczorajszego wieczoru. Krew na narzędziach nie była świeża, ale dla młodego wampira i tyle wystarczyło, by poczuć głód.
- Niezłe co? Wasyl lubi takie zabawki. No co ty już się podnieciłeś - powiedział z oburzeniem w głosie Val - Trochę juchy i już cię wzięło. Niestety musimy jechać. Jak się szybko uporamy z zdaniem, to kąśniemy sobie małe co nie co. Bierz ten sprzęt i do samochodu. Za godzinę mamy prom.

Światła samochodu rozcinały mrok lasu. Val prowadził z dużą szybkości i bardzo brawurowo. Peter z obawą patrzył na licznik który wskazywał ponad 100 km/h. Gdyby nie wczorajsza noc i szybkość której sam doświadczył, zastanawiałby się jak on to robi. Val jednak był nie tylko szybki, ale i zręczny. Samochód reagował na jego szybkie ruchy we właściwy sposób i posłusznie trzymał się wąskiej leśnej drogi.
Val wyjął z kieszeni kurtki jakieś zdjęcie i rzucił na kolana Petera.
- Po niego jedziemy. Znasz gościa?
Tego człowieka znał każdy. To było zdjęcie Aleksieja Ignatowicza, prezesa rosyjskiej spółki Ustanov Co., zajmującej się handlem nieruchomościami. Poza tym mówiło się, że Ignatowicz jest rezydentem i szefem rosyjskiej mafii w Kanadzie.
- Widzę, że znasz. To do niego jedziemy z tym prezentem - Val zaśmiał się pokazując ręką na pakunek na pace.

Po dwudziestominutowej podróży promem i godzinnej przejażdżce samochodem byli na miejsce. Val zatrzymał samochód przed domem biznesmena i wyłączył silnik.
- Słuchaj sprawa jest prosta. Rebeca powiedziała, że to ma być głośne porwanie. Ignatowicz za parę minut będzie wjeżdżał do domu. Usiądziesz na moim miejscu i w chwili gdy będzie przejeżdżał przez bramę wjedziesz w jego tył. Jasne? Całą resztą ja się zajmę. Wyskoczę z samochodu i zajmę się ochroną. Ok?

Parę minut później Peter siedział za kierownicą i czekał w napięciu na przyjazd limuzyny Ignatowicza. Gdy samochód wyłonił się zza zakrętu odpalił silnik. Obserwował jak samochód zwalnia, a brama powoli otwiera się.
- Teraz! - wrzasnął Val.
Peter wcisnął gaz i ruszył z piskiem opon. Na paru metrach samochód nie nabrał dużej prędkości, ale wystarczająco tyle by wbić limuzynę Rosjanina w słup bramy. Val wyskoczył z samochodu i już po chwili wylądował tuż przy limuzynie. Gdy chwycił za klamkę drzwi, te nagle wyskoczyły z zawiasów, jakby ktoś z ogromną siłą kopnął je od środka. Potem rozległa się seria z broni automatycznej. Kilkanaście pocisków przeszyło ciało Vala. Ten jednak nawet nie upadł i z rozpędu wskoczył do samochodu. Peter nie widział co się dzieje, jedynie słyszał jęki bólu. Po kilku sekundach szamotaniny ze środka wyleciało ciało Vala i wylądowało na asfalcie, kilka metrów od samochodu. Peter zobaczył jak z limuzyny wysiada postawny gość ubrany garnitur. Dzieliło ich kilka metrów i Boyles dokładnie widział, że to Aleksiej Ignatowicz. Ten spojrzał w stronę Petera i krzyknął:
- Zabieraj kumpla i przekaż szefowi, że konkurencja go wyprzedziła.


MEYUMI SOU, ANGELINA CANTAZARRO
- Jak widzicie moje panie, wszyscy chłopcy pojechali załatwiać interesy, mamy więc trochę czasu dla siebie - rzekła Rebece do Meyumi i Angeliny, po tym jak przedstawiły sobie obie młode wampirzyce.
Razem zeszły do salony i usiadły.
- Jak czujecie się jako wampirzyce? Sądząc po waszych uśmiechniętych twarzach, chyba dobrze.
Wysłuchawszy odpowiedzi Rebeca kontynuowała:
- Chcę z wami porozmawiać. Wasza sytuacja jest trudna. Poznałyście już Wasyla i wiecie do czego jest zdolny. Jak nie trudno się domyśleć, to on tu rządzi. Wy, a nawet ja jesteśmy mu podporządkowane. Nawet Jeff i Val, chłopy na schwał, kulą przed nim ogony. Ta sytuacja bardzo mi nie odpowiada, ale niestety wiele lat temu Wasyl mi pomógł i musiałam zacieśnić z nim znajomość. Znajomość ta okazała się dla mnie zgubna w swoich skutkach. Na szczęście teraz zabłysła dla mnie gwiazdka nadziei. Wy nią jesteście. Wasyl kazał was stworzyć, bo ma w tym swój cel. To jednak że pozwolił was stworzyć daje mi szansę na uwolnienie się spod jego wpływu. Oczywiście potrzebuje do tego waszej pomocy i odrobiny zaufania. Jak się nie długo same przekonacie, jestem tutaj jedyną osobą która może wam pomóc. Jeżeli odrzucicie moją propozycje będziecie skazane na bycie marionetkami w rękach Wasyla. Ja proponuje wam pewien układ i wzajemną współpracę. Razem możemy oswobodzić się z pod wpływu Wasyla.
Rebeca wstała i podeszła do wampirzyc i chwyciła je za dłonie.
- Pamiętacie z dzieciństwa przysięgę krwi? Wampiry też ją praktykują. Jej moc jest jednak o wiele większa. Chcę byśmy od tego zaczęły naszą współpracę. To będzie gwarantem szczerości naszych chęci i uczciwości. Przysięgniemy sobie pomoc i wsparcie. Chcę byście same z własnej woli ze mną działały, a nie ze strachu czy braku innego wyjścia. Daję wam nadzieję, ale i wy mi ją dajecie.

Wampirzyce usiadły w kółku na dywanie. Rebeca przyniosła niewielką srebrną misę oraz długi wąski sztylet. Położyła je obok siebie na podłodze.
- Nie bójcie. Zamknijcie oczy i skupcie się. - Rebeca odczekała chwilę, by wszystko ucichło.
Cisza jaka nastała była naprawdę przerażająca. Las wokół milczał, w domu także nic nie wydawało żadnego dźwięku. Meyumi i Angelina nie słyszały nawet własnych oddechów, czy bicia serca. Dopiero teraz dotarło do nich co się stało. Nie żyły i tylko za sprawą wampirzej krwi, powstały do sprzecznego z naturą nieżycia. Rebeca zaczęła nucić cicho jakąś melodie. Powoli i rytmicznie zaczęła się kołysać, a następnie zaczęła szeptać słowa w języku, który przypomniała łacinę. Jej słowa brzmiały jak modlitwa. Meyumi poczuła dziwny dreszcz na plecach, jakby ktoś przeszedł za nią i pozostawił po sobie delikatny powiew wiatru. Bała się jednak obrócić, by sprawdzić czy nikogo tam nie ma.
Słowa Rebeci zaczęły się powtarzać i zaczęły przypominać mantrę lub litanię. Krótka fraza wypowiadana raz za razem z coraz większą pasją i coraz głośniej. Jej głos rozbrzmiewał w pokoju i odbijał się echem od ścian. Ostatni raz wręcz wykrzyczała osobliwą frazę na głos, po czym zamilkła. Cisza powróciła do leśnego domku.
- Spójrzcie na mnie - powiedziała Rebeca.
Chwyciła nóż i jednym sprawnym cięciem zrobiła dość głęboką ranę na swoim nadgarstku. Krew zaczęła spływać jej po ręce do srebrnej misy. Gdy uznała, że zebrało się wystarczająco dużo krwi, polizała ranę a ta zasklepiła się natychmiast.
- Teraz ty Angelino - powiedziała wampirzyca i podała misę i sztylet kobiecie.
Angel wzięła nóż i także nacięła swój nadgarstek. Krew spływała do misy, a jej zaczęło się kręcić w głowie.
- Dość! - krzyknęła Rebeca - Wystarczy parę kropel. Teraz ty Meyumi.
Dziewczyna również wpuściła do misy parę kropel swojej krwi.
Rebeca wzięła od niej misę i nóż. Zamieszał misą robiąc nią kilka okrężnych ruchów.
- Krew nasza niech będzie znakiem naszej wierności i lojalności. Krew nasza nich będzie znakiem naszego przymierza. Krew nasza niech będzie naszą mocą i siłą.
Po tych słowach Rebeca przechyliła misą i upiła z niej trochę. Po czym podała misę Angel, mówiąc:
- Wypij i podaj Meyumi.
Angel przechyliła misę i poczuła jak krew ogrzewa jej gardło, a potem cały przewód pokarmowy i ląduje w żołądku. Poczuła przyjemne ciepło, które rozlało się po całym ciele. Krew z misy miała zupełnie inny smak i ta którą piła wczorajszej nocy. Była słodsza i o wiele gęstsza. Czuła jak z każdą chwilą wypełnia ją coraz większa moc. Miała wielką ochotę coś zrobić, działać, biegać, czy cokolwiek innego, byle tylko nie siedzieć w bezruchu. Podała misę Meyumi.
Dziewczyna wypiła resztę krwi jaka pozostała na dnie. Poczuła się dziwnie. Krew była metaliczna i ostra niczym wysokoprocentowa wódka. Meyumi skrzywiła się i poczuła jak krew rozlewa się po jej ciele i rozgrzewa ją od środka. Krew chłopca, którą piła wczoraj była inna. Bardziej... niewinna, jakby dziwnie by to nie brzmiało. Krew z misy pełna była bólu i smutku, łez i cierpienia. Meyumi sama poczuła się smutna i zaczęła patrzeć współczująco na Rebece i Angel. To było niesamowite uczucie. W jednej chwili obie kobiety stałe się jej bliskie, jak dawno nie widziane przyjaciółki. Odstawiła misę i czekała co będzie dalej.
Rebeca odłożyła misę i nóż, pochylił głowę i szepnęła jeszcze kilka słów w tym obcym języku. Spojrzała na siedzące przed nią wampirzyce i złapała je za ręce.
- Oczywiście nie muszę mówić, że to co tutaj się działo i zostało powiedziane musi pozostać między nami. Gdyby Wasyl dowiedział się o tym zabiłby nas i to w bardzo bolesny i okrutny sposób. Uważajcie na niego. To bardzo niebezpieczny człowiek. Ma wielką moc i nawet wbrew naszej woli potrafi, zmusić nas do mówienia. Nigdy nie patrzcie mu w oczy, nigdy nie wdawajcie się z nim w dyskusję. Gdy z wami rozmawia nie okazujcie strachu. Będzie pokorne i usłużne. Tylko w ten sposób możecie zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ja będę was chronić, pamiętajcie o tym.
Rebeca wstała poszła do kuchni umyć misę i sztylet. Gdy wróciła przytuliła mocno obie kobiety.
- Teraz muszę was zostawić na godzinkę. Wróćcie do swoich pokoi i tam na mnie poczekajcie, to nie potrwa długo. Porozmawiajcie sobie.

Meyumi i Angel obserwowały jak po Rebecę przyjeżdża srebrny Mercedes. Nie widziały kto prowadzi. Wampirzyca wsiadła do samochodu i odchyliła szybę. Zamknijcie i siedźcie w pokojach, ja do godziny wrócę.
Obie kobiety wróciły na górę do pokoju. Miały pierwszy raz od momentu porwania chwilę wolności i samotności. Nie bardzo wiedziały co z tym czasem zrobić. Wymieniły kilka uprzejmości i wymieniły się doświadczeniami.
Czas płynął powoli w oczekiwaniu na powrót Rebeci. Zwiedziły już dom i jego okolicę, porozmawiały trochą, a minęło dopiero półgodziny. Wróciły do pokojów.
Nagle usłyszały pukanie do drzwi. Ktoś mocno dobijał się, jakby był tu nie pierwszy raz. Kobiety spojrzały po sobie. To na pewno nie była Rebeca.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 14-10-2010, 07:41   #17
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Otworzyła oczy leżąc dłuższą chwilę w kompletnych ciemnościach. Nigdy nie czuła się lepiej chociaż wcześniej zasypiała tylko przy zapalonej lampce nocnej. A teraz? Świetnie widziała w czerni pokoju. Ciemność nie była nieprzenikniona. Angelina doskonale rozpoznawała jej odcienie i … gęstość. O tak, ciemność była piękna, taka mroczna i bliska. Wyciągnęła ręce przed siebie i spróbowała jej dotknąć. Plama czerni w kącie pokoju przesunęła się pod wpływem jej wyimaginowanego ruchu.
Zaskoczona Angel cofnęła dłonie, ale zaraz spróbowała ponownie. I jeszcze raz. Za każdym razem ten sam efekt. Mogła kontrolować cienie! Przymrużyła oczy i wyobraziła sobie, że sama jest ciemnością. Wchłaniała ją w siebie manipulując cieniami i tworząc z nich różne formy, zbierając jak obłok, otaczając się nią jak czarnym całunem.




Tak, ciemność była niemalże namacalna. A co jeśli… Skoncentrowała się teraz na zebranej plamie czerni i po chwili z łaty ciemności wysunęła się… macka. Angelina czuła jak stworzona przez nią macka porusza się zgodnie z jej wolą. Jakby była jej kolejną kończyną….Powolutku obracała nią i przesuwała wypróbowując jej zasięg i możliwości.
To było… NIESAMOWITE!
Czy to była ta moc, moc wybrańców, wampirów? Co jeszcze potrafiła zrobić? Czuła, że była też silniejsza niż przedtem, ale czy to już wszystko? Podniosła się z łóżka podekscytowana. Niech nareszcie pojawi się Rebeca i opowie jej o wszystkim.
Postanowiła się przygotować.
Podeszła do szafy i wybrała wygodne, czarne spodnium z odkrytymi plecami i szelkami wiązanymi na karku i dobrała do nich czółenka na wysokim obcasie. A potem spojrzała w lustro…
Konsternacja… Nie zobaczyła swojego odbicia?! Ustawiła drzwi szafy pod innym kątem. Obraz całego pokoju ukazał się wyraźnie w tafli lustra, ale jej po prostu nie było. Jak to?? Jeszcze wczoraj… Przecież… Mamma mia…
Niektóre legendy o wampirach, które znała z literatury i filmu, o tym wspominały…
Mimo to, poczuła się zagubiona. Zamknęła szafę aby nie patrzeć i czekała na Rebecę.


***


I znowu nie miała okazji o nic zapytać. Najpierw Rebeca przyprowadziła do niej młodą kobietę o azjatyckich rysach, Meyumi – jak się okazało również ,jak i ona, nowo przemienioną wampirzycę, a potem zaraz zabrała je obie na dół, do salonu.
Usiadły we trzy sondując się z ciekawością. A Rebeca zapytała:

- Jak czujecie się jako wampirzyce? Sądząc po waszych uśmiechniętych twarzach, chyba dobrze.

Angelina uśmiechnęła się do swojej Stwórczyni. Potwierdziła, ale nie ośmieliła się zasypać jej gradem pytań o moce i sprawę z odbiciem w lustrze. Nie chciała tego robić przy „tej drugiej”, aby nie wyjść na kompletną ignorantkę.
Meyumi także nieśmiało odpowiedziała Rebece. Tym wydała jej się od razu sympatyczna. Młoda wampirzyca uśmiechnęła się w duchu. Przynajmniej nie była jedyną w takiej sytuacji.
A potem Rebeca wtajemniczyła je w swoje plany. Najwyraźniej układ jaki miała z Wasylem nie bardzo jej odpowiadał. Angel wiedziała, że stanie po jej stronie. Po pierwsze nie miała wielkiego wyboru, ponieważ to Rebeca była jedyną, która chciała jej pomóc w nowym nie-życiu, a po drugie dlatego, że bała się Wasyla i nie lubiła go.
Angelina patrzyła na reakcję Meyumi. Jej chyba Wasyl także nie przypadł do gustu, ponieważ zgodziła się na współpracę.
Rebeca przeprowadziła jakiś tajemniczy rytuał, który podobno miał je związać przysięgą.
Angel bała się, ale poddała się temu czego żądała Rebeca. Zmieszana krew trójki wampirzyc dała jej siłę i ogromną dawkę energii, a obie Kainitki stały jej się bliskie jak nigdy dotąd.
Rebeca ostrzegła je jeszcze, że muszą zachować rytuał i ich rozmowę w tajemnicy. Szczególnie ostrożnie miały zachowywać się wobec Wasyla, który, jak mówiła Rebeca dysponował jakąś potężną mocą. Czy umiał czytać w myślach?
Angelina po raz kolejny poczuła się jak dziecko.
I w końcu zostały same. Rebeca odjechała zostawiając je na godzinę same…

***


Rozmowa z Meyumi dużo jej dała. Angelina uspokoiła się trochę i poczuła wreszcie, że nie jest samotna.
Obejrzały też dom i jego najbliższą okolicę, ale czas wydawał się mijać bardzo wolno. Nocą wszystko wydawało się inne, ale patrząc wzrokiem wampira dużo piękniejsze niż kiedyś. Mrok był teraz jej światem. Angelina zauważyła w trakcie spaceru, że oczy Meyumi świecą w ciemności na czerwono. Zastanawiała się czy każdy klan, jak je nazwała Rebeca, dysponuje innymi mocami i jakie one są. I do jakiego obie należą…
Kiedy po powrocie zamierzała o to spytać skośnooką wampirzycę do drzwi frontowych ktoś zapukał.

Najpierw zamarły. Obie. Potem cichutko zbliżyły się do drzwi, do których ktoś głośno łomotał i szarpał za klamkę i podejrzały przez judasz. Przed drzwiami stał mężczyzna, ubrany w skóry, w stylu harleyowca. Spojrzały po sobie i wycofały się kawałek. Szeptem postanowiły nie reagować na pukanie i obserwować rozwój sytuacji. Na pierwszy rzut oka nie były w stanie ocenić kto próbuje dostać się do domu. A one były kompletnie nowe…

Mężczyzna jeszcze kilka chwil szarpał za klamkę i stukał, ale kiedy nie przynosiło to żadnego rezultatu, wycofał się i zaczął obchodzić dom. Dziewczyny podążyły za nim.
Harleyowiec przeszedł na tył domu i skierował się w stronę drzwi kuchennych. Ponownie zapukał. Angel miała teraz okazję przyjrzeć mu się bliżej. Na szyi mężczyzny pulsowały tętnice, a przez uchylone okno poczuła kuszący zapach krwi.
Mężczyzna zaczął manipulować przy zamku.
Angelina szepnęła do Meyumi:
- To człowiek
A potem otworzyła drzwi i powiedziała głośno:
- Dobry wieczór…
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 14-10-2010, 23:04   #18
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Świadomość powróciła równie nagle jak pojawił się sen. Przez dłuższą chwile leżała w kompletnych ciemnościach przyswajając sobie fakty poprzedniego dnia. Doskonałe samopoczucie i brak bólu wybitnie świadczyły, że wydarzenia poprzedniej nocy nie były snem.
Wzdrygnęła się na wspomnienie chłopca. Teraz już nie ma odwrotu...
Wstała energicznie, zapaliła lampkę choć nie miała większych problemów z widzeniem w mroku pokoju i podeszła do szafy. Nie wiedząc co ją dziś czeka wybrała strój pomiędzy elegancją, a wygodą: niebieskie rurkowate jeansy, kremową koszulę z lekko bufniętymi rękawami i do tego półbuty na płaskim obcasie.
Gotowa siadła na łóżku czekając aż pojawi się Jeff. Miała ogromną nadzieję, że Wasyl jeszcze nie wrócił. Chwilę później w drzwiach stanęła wysoka blondynka i przedstawiła jako Rebeca.
Meyumi pamiętając słowa Jeffa na jej temat skłoniła się lekko na przywitanie i podążyła za nią.
Nie powstrzymała jednak pytania o swojego opiekuna, które niemal samo wyrwało się na głos. W odpowiedzi usłyszała jedynie, że miał coś do załatwienia i powinien wrócić jeszcze tej nocy. Nie dopytywała dalej.
Rebeca zaprowadziła ją do eleganckiej młodej kobiety, która okazała się być w tej samej sytuacji co Meyumi, przedstawiła je sobie i zaprosiła do salonu na parterze budynku.

- Jak czujecie się jako wampirzyce? Sądząc po waszych uśmiechach dobrze. - zapytała Rebeca.

Angelina potwierdziła, Meyumi choć niepewna również. Wolała nie wyjawiać swych wątpliwości.
To co nastąpiło później zupełnie ją zaskoczyło. Rebeca zaproponowała współpracę w celu uwolnienia się od Wasyla. Najwyraźniej nie tylko Meyumi nie chciała być od niego zależna, ale czy wampirzyca rzeczywiście da im prawdziwą wolność?
Najgorsze było w tym wszystkim, to że raczej nie miała wielkiego wyboru. Po tym co usłyszała miała się nie zgodzić? Rebeca była miła, ale słowa Jeffa głęboko zapadły jej w pamięć. Nie sądziła by kłamał w tej sprawie. Odmowa zatem mogła oznaczać zrobienie sobie wroga z wampirzycy... Nie chciała tego, gdyż wiedziała, że i tak będzie potrzebować pomocy, by uwolnić się od Wasyla. Poparcie pomysły wydawało się więc najlepszym wyjściem w tej chwili.

Rytuał, który potem odprawiła Rebeca wpłynął na jej postrzeganie dwóch pozostałych kobiet. Czuła, że braterstwo krwi w tym wypadku nie było tylko przenośnią, one rzeczywiście stały się sobie bliższe. Wasyl z całą pewnością nie będzie mógł się o tym dowiedzieć. Meyumi poczuła pewną satysfakcję, jakby zrobiła pierwszy krok w stronę wolności. Towarzyszył temu jednakże również smutek, gdyż wiedziała, że nie będzie mogła o niczym wspomnieć Jeffowi. Cóż, jej wampirze życie najwyraźniej zawsze będzie pełne tak sprzecznych uczuć.
Rebeca potwierdziła jej przypuszczenia ostrzegając przed informowaniem Wasyla o wszystkim. Udzieliła też pewnej istotnej wskazówki - nie mogły patrzeć mu w oczy. Czyżby jakoś wpływał na innych przez samo spojrzenie? Wolała tego nie sprawdzać.
Nie dowiedziały się jednak wiele więcej, gdyż Rebeca musiała gdzieś wyjechać.

Pierwszy raz od kilku dni zostały same. Przyjrzały się sobie uważnie. Meyumi zaproponowała spacer po okolicy. Na zewnątrz czuła się lepiej niż w tym domu.
- Meyumi... co sądzisz o wszystkim co powiedziała Rebeca? - Angelina odezwała się pierwsza. - Niepokoję się tym, że nadal nie wiemy czego właściwie od nas chcą i... boję się Wasyla. Nie umiem tego wyjaśnić, ale sama jego obecność wystarcza. W co myśmy się wpakowały?
Dziewczyna uśmiechnęła się leciutko na słowa Angel. Nie jestem sama.
- Mam podobne wrażenia... Wasyl mnie przeraża i niepokoję się co będzie, jeśli on również zechce z nami wypić krew... Rebeca mówiła, że nie możemy mu o tym powiedzieć, więc taki rytuał musi mieć jakieś konsekwencje. - zamilkła na moment. - Rebeca nie wspomniała Ci może po co kazał nas przemienić?
- Niestety nie. Tuż po przemianie miałam... inne pytania. Ehem... Zapytam ją jak tylko wróci. - po chwili dodała - Ten rytuał... O nim też niewiele wiemy, ale lepiej milczeć przed innymi, nie tylko Wasylem. Rebeca zna go świetnie, a ja ufam na razie tylko jej. Z tego co zrozumiałam jest nas czwórka nowych. Widziałaś jeszcze kogoś?
-Nie... nikogo i tego Vala też nie widziałam. Ale Jeff mówił, że jest w porządku... może na nich w razie czego też będziemy mogły liczyć? Jeśli Wasyl jest takim okrutnikiem na jakiego wygląda, to chyba nikt tutaj nie jest całkowicie z własnej woli... - Choć co do Jeffa pewna nie jestem.
Westchnęła cicho. - Zapewne niedługo spotkamy resztę. Ciekawe jacy oni będą...
- No właśnie. Szczególnie ciekawa jestem wybrańca Wasyla. A ty... to znaczy... - Angelina zastanawiała się jak sformułować myśl - czy ty również byłaś chora, jak ja, przed przemianą? Zastanawiam się po prostu dlaczego to właśnie nas wybrano...
Meyumi spojrzała na nią zdziwiona.
- Ty również? Ja miałam nowotwór, którego nie dało się powstrzymać... - wzdrygnęła się na wspomnienie bólu. - Może Wasyl proponuje przemianę tylko osobom, które nie mają nic do stracenia? - dodała po chwili.
Odpowiedź Meyumi wyraźnie wstrząsnęła Angel.
- Ale to oznaczałoby... Nieeeeee, to na pewno zbieg okoliczności. - próbowała przekonać samą siebie. - A może faktycznie szukają osób odpowiednio zdesperowanych. Tylko dlaczego, skoro jesteśmy gatunkiem wyższym od ludzi, jak twierdzi Rebeca? Niejeden człowiek zdecydowałby się na przemianę bez mrugnięcia okiem. Nigdy nie czułam się tak silna jak teraz... i jeszcze...- chciała coś dodać ale zamilkła. Nie umknęło, to uwadze azjatki.
- Chyba nie myślisz, że choroba była przez kogoś wywołana? Przecież to niemożliwe... A Wasyl może ma jakiś dziwny kodeks moralny... - pokręciła lekko głową.
Szły przez chwilę w ciszy. Zastanawiała się co takiego przemilczała jej koleżanka, gdy zdała sobie sprawę, że dostrzega każdy szczegół w lesie jakby był piękny, słoneczny dzień.
Jej uwagę od tego nowego faktu, odwróciło kolejne pytanie Angel.
- Jaki jest Jeff?.
- Jeff? Spokojny i miły, choć jego wygląd sugeruje coś zupełnie przeciwnego. - uśmiechnęła się lekko. - No wiesz, taki duży i nieźle umięśniony. - podniosła wyżej obojczyki, ręce zgięła w łokciach udając "pakera". Nagle przed jej oczami znów stanął mały chłopczyk i uśmiech zszedł z jej twarzy. Spojrzała smutno na Angel.
- Co myśmy zrobiły Angelino? - spytała cicho.
Angelina spojrzała na Meyumi i pokręciła przecząco głową.
- Nie wiem, ale teraz nie ma już odwrotu. - odpowiedziała równie cicho - Mogę mieć tylko nadzieję, że nigdy nie będę żałować swojego wyboru. Wracając do twojego pytania. Nie, nie wierzę, że ktoś mógłby wywołać naszą chorobę. To zbyt absurdalne, poza tym raczej niemożliwe bez naszej wiedzy. - tu uśmiechnęła się lekko.
Czyżby? Czy cokolwiek może być absurdalne dla wampirów...
- Meyumi, musimy jakoś odnaleźć się w nowych realiach. Męczy mnie to, że błądzimy po omacku i nikt nie śpieszy się z wyjaśnieniami. A cierpliwość nie jest moją cnotą. Mam nadzieję, że będziemy mogły na siebie liczyć? - spytała z nutą sympatii i nadziei w głosie.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, potrzebowały siebie nawzajem, dokładnie tak jak mówiła Rebeca.
- Możesz na mnie liczyć. - wyciągnęła prawą dłoń w kierunku Angel odchylając mały palec. - Taki japoński zwyczaj, gdy się coś sobie obiecuje, pieczętuje się to małym palcem. Pomagamy sobie nawzajem?
Angelina przypieczętowała przymierze naśladując Meyumi.
- To może teraz obejrzymy dom? - zaproponowała.
Dziewczyna rozejrzała się tęsknie po lesie, ale zgodziła na propozycję koleżanki. Obie ruszyły w kierunku budynku.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 16-10-2010, 23:47   #19
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Więc mówiłeś prawdę? To Ci heca - stwierdził Peter z uśmiechem pod dłuższej chwili milczenia. - Czyli teraz, tatku, jesteśmy obaj w tym samym bagnie? Mówiłeś, że Twoja sytuacja jest trudniejsza od mojej. Dlaczego?
- Ja już służę Wasylowi, Ty masz szansę tego uniknąć. Wpakowałem się w niezłe bagno z tym fanatykiem. Początkowo wydawał się miły i pomocny. Jednak z biegiem czasu stawał się coraz bardziej agresywny. Ma moc silniejszą od moich, czy twoich mięśni. Dam ci dobrą radę unikaj jego wzroku.
- Nie możesz mu po prostu nawiać? Albo zgodnie z tradycją filmową przebić osinowym kołkiem, wysmarować czosnkiem i napoić wodą święconą? Jaki jest sens żyć wiecznie, jeśli nie możesz się tym życiem cieszyć?
- Gdyby to było takie proste, to już dawno byłbym wolny, nie wydaje ci się. Wasyl to wampir o ogromnej mocy, nie tak łatwo jest się mu sprzeciwić. Zrozumiesz to gdy go lepiej poznasz. Bądź ostrożny w rozmowach z nim. Potrafi człowiekowi nieźle w głowie namieszać.
- W takim razie dlaczego ja zostałem stworzony? To jego pomysł, bo potrzebował jeszcze jednego służącego, czy Twój, żebym Cię wyciągnął z tego bagna? I kim jest ta kobieta, którą słyszałem niedawno zza ściany? Obiadem?
- Spokojnie stary. Panikowanie ci w niczym nie pomoże. To Wasyl Was wybrał i on kazał was przemienić. Po co? To ja nie wiem. Jak go spotkasz to go spytaj - Val zaśmiał się, ale jego śmiech szybko zgasł, jakby przypomniał sobie coś przykrego - Wasyl to pojebany fanatyk. Ma jakieś swoje wierzenia i plany. A ja... no cóż... tak jakoś wyszło, że jestem mu podporządkowany. Nie mam wyjścia. On każe, ja robię. A ty? Nie wiem po co potrzebuje Cię Wasyl, ale dla mnie jesteś szansą. Szansą na wolność. Jeff to tchórz i nie ma co na niego liczyć. Jeżeli to razem dobrze rozegramy, mamy szanse na wolność. Mnie się nie musisz obawiać, jestem twoim sojusznikiem.
- Załóżmy, że Ci ufam. Przynajmniej dopóki mamy wspólne interesy - odparł Peter, niezbyt zachwycony perspektywą służenia Wasylowi. - Kto to jest Jeff?
- Jeff to jeden z nas, tylko inny. Znaczy się inny klan. Jeff to dzikus, znaczy się Gangrel. To tacy co niby blisko natury są. Tak mi to Wasyl tłumaczył. A my, Brujah, to ponoć potomkami jakichś mędrców jesteśmy czy coś. Takich co to cenią wolność i swobodę myślenia i takie tam. Zostaliśmy jednak zdradzeni przez tych śmierdzieli z Ventrue i teraz musimy walczyć o swoje, by na nowo zdobyć władzę. Nie pytaj mnie jaką władzę, bo nie wiem. Wasyl może i to tłumaczył, ale szczerze mówiąc to ja mam gdzieś te jego sekciarskie cudawianki. Tego oczywiście mu nie mów, bo zabije mnie i ciebie.
- Znaczy filozofami jesteśmy? To dopiero jazda? - uśmiechnął się Peter. - To co nasza filozofia mówi o tej dziewczynie? Możemy ją tu zsotawić, czy musimy zabrać ze sobą?
- Zostaw. Tu i tak nikt się nie zapuszcza.
- A nie zmieni się w wampira? Wiesz, wg. filmów każdy ugryziony przez wampira sam też się przemienia.
- Nie wierz we wszystko co mówią w filmach. Choć, wracamy. Zbliża się świt.
Peter spojrzał na wschód, gdzie rzeczywiście niebo zaczynało jaśnieć. Do tej pory lubił oglądać wschody słońca, jeśli z jakiegoś powodu nie spał o tej porze. Tym razem jednak widok wydał mu się odrażający, więc czym prędzej udał się za Valem, żeby schować się w domu, zanim słońce wynurzy się nad horyzont.

~*~

Przebudzenie zdziwiło Petera. Najpierw dlatego, że przez chwilę nie mógł rozpoznać miejsca, w którym się znajdował, a po chwili dlatego, że nie spodziewał się, że wampiry też śpią. No i oczywiście dlatego, że nadal był wampirem, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
- Nie drzyj japy, słyszę Cię wyraźnie - odparł niezbyt zadowolony z krzyczenia mu nad łóżkiem z samego rana... albo raczej wieczora. Ale nie kazał sobie powtarzać. Wstał szybko i energicznie. Gdy Val wyszedł, Peter zrobił kilka pompek i ubrał się wyjściowo. Zbiegł szybko po schodach. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem tak sprawnie się poruszał. Mimo długiego leżenia w łóżku jego nogi na szczęście działały równie dobrzejak dawniej. Jeśli nie lepiej. Zgodnie z rozkazem Vala, który najwidoczniej miał potrzebę na kogoś się powydzierać, poszedł do garażu i wziął kilof i łopatę. Były podejrzanie wręcz lekkie, ale nic nie wskazywało na to, żeby miały być z plastiku. Nie zastanawiając się więc dłużej poszedł za Valem do samochodu, rzucił rzeczy na pakę i wsiadł na fotel pasażera.

Jechali szybko, ale o dziwo nie mieli problemu z utrzymaniem się w drodze. Po chwili okazało się, że chyba zamierzają dotrzeć do Kanady jeszcze tej samej nocy i wrócić. Biorąc pod uwagę, że Peter był w tej chwili wg. opini publicznej albo zaginiony, albo martwy (a w rzeczywistości i jedno, i drugie) przedostanie się przez granicę mogło być problematyczne. Jednak wolał nie wnikać. Rozglądał się tylko spokojnie po okolicy, zauważając ze zdumieniem i zadowoleniem, że mrok nocy nie bardzo mu przeszkadza. Korzystał więc z okazji pooglądania uśpionego, nocnego świata, czując że życie (lub nieżycie) wampira nie będzie wcale złe.

- Po niego jedziemy. Znasz gościa?
- Osobiście nie. I nie jestem pewien, czy jest mi przykro z tego powodu. Jedziemy się zapoznać jak mniemam?

- Słuchaj sprawa jest prosta. Rebeca powiedziała, że to ma być głośne porwanie. Ignatowicz za parę minut będzie wjeżdżał do domu. Usiądziesz na moim miejscu i w chwili gdy będzie przejeżdżał przez bramę wjedziesz w jego tył. Jasne? Całą resztą ja się zajmę. Wyskoczę z samochodu i zajmę się ochroną. Ok?
- Jasne. Czy jak tam mówią wampiry. Kim jest Rebeca? - Peter powoli zaczynał podejrzewać, że co noc będzie poznawał jedno imię z dużej radosnej rodzinki Vala. Najpierw był Wasyl, później Jeff, teraz się pojawiła Rebeca. Grunt że plan był prosty, mógł się zastanawiać nad czym innym, dopóki nie nadszedł czas działania. Bo wtedy okazało się, że prostota planu, była czysto teoretyczna. W praktyce, wszystko się komplikowało.

~*~

Oczy Petera rozszerzały się ze zdumienia z każdą chwilą od momentu uderzenia pickupem w limuzynę rosyjskiego mafioza. Aż dziw, że źrenice nie zajęły jeszcze całych oczodołów. Pierwsze co było zaskakujące to fakt, że ktoś naprawdę mógł być tak głupi, żeby zadrzeć z taką szychą, w jak najgorszym tego słowa znaczeniu, jak Aleksiej Igantowicz. Na dodatek tym idiotą był on sam. Drugim zaskoczeniem był mężczyzna, który oberwał najpierw drzwiami od samochodu, później całą serią z pistoletu maszynowego (albo nawet czegoś cięższego, w końcu nazwa kałasznikov brzmi dość rosyjsko) i nie dość, że nie upadł, to jeszcze się rzucał. Trzecim, że tegoż mężczyznę (notabene noszącego bez trudu trumny) załatwił na cacy jakiś przystojniak z samochodu, w który się wpakowali. Sytuacja nie wyglądała różowo.

- Zabieraj kumpla i przekaż szefowi, że konkurencja go wyprzedziła.
Co to miało znaczyć? Pierwsze dwa słowa Peter zrozumiał bez większego problemu. Z resztą sobie nie bardzo radził. Czyżby jakieś inne wampiry dotarły do Aleksieja i go przemieniły? Ale ileż mogło być tych innych wampirów? I dlaczego mieliby chcieć robić na złość Wasylowi? Nie, wróć, pamiętając co Val opowiadał o Wasylu, udzielenie odpowiedzi na to ostatnie pytanie nie nastręczało problemów. Jednak nie bardzo rozumiał, o co chodziło z wyprzedzeniem. Nie wyglądało na to, żeby ktoś wsadził Aleksieja do trumny i zakopał, tak jak oni najwidoczniej zamierzali. I jeśli został niedawno przemieniony, to dlaczego tak łatwo sponiewierał Vala? Powinien przecież mieć możliwości zbliżone do Pete'a, a ten miał świadomość, że ze swoim tatą nie wygra.
Obiecując sobie, że zdobędzie odpowiedzi później, wysiadł z samochodu. Nie wziął nawet kluczyków. Dziwnie nie podejrzwał mafioza o próbę zwędzenia starego pickupa. Szedł powolnym, spokojnym krokiem, żeby nie zdradzać swoich możliwości, a jednocześnie cały czas być gotowym, żeby uskoczyć przed ewentualnymi strzałami. Rozglądał się uważnie, starając się namierzyć wszystkich, którzy mogli stanowić dla niego zagrożenie. I przygotowywał plan. Jakoś nie uśmiechało mu się wracać z pierwszej akcji i meldować, że zakończyła się fiaskiem.

Podszedł do Vala i nachylił się nad nim. Nie oddychał. W sumie jakby się nad tym zastanowić, kilka minut wcześniej w samochodzie też nie. Sprawdzanie pulsu prawdopodobnie też mijało się z celem. Boyles schylił się i spróbował postawić go na nogach.
- Nie bądź leszcz, że pozwolę sobie zacytować. Potrzebujemy dobrego planu pochwycenia tego gościa i potrzebujemy go teraz - wyszeptał mu do ucha.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 17-10-2010, 21:44   #20
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Chłopak nie miał żadnych snów, drzemka była bardzo spokojna i relaksująca, a nie każda drzemka taka jest. Teraz jednak z ulgą otworzył oczy i przywitał Wasyla. Ten nie wyglądał, jakby choć ruszył się z miejsca, o spaniu nie wspominając. Może wampiry nie sypiają a u niego stanowi to tylko "nawyk" z przeszłości?
Rzucony woreczek nieco zaskoczył chłopaka, nie spodziewał się od Wasyla żadnych prezentów. Gdy jednak dowiedział się co zawiera, uznał że to dobry prezent, skoro ma zapewnić mu siłę i wigor. Idąc za śladem swojego stwórcy, zawiesił rzemyk na szyi i schował pod t-shirt.

Tzimisce.
Kurt słuchał opowieści o przeszłości swojego klanu z delikatnym zaciekawieniem, niczym na lekcji historii. Rasa panów w Europie? Złe skojarzenia... Dalej nie było lepiej, tekst o "zerwaniu węzłów moralności" również nie wróżył nic dobrego, chociaż dalsze tłumaczenie o manipulacyjnym przeznaczeniu tejże moralności miało jakiś sens.
Dalsze tłumaczenie o Nosferatu imieniem Constantin wydawało się młodemu kainicie nieco dziecinne. No bo co, facet jest brzydki? Trudno, nikt nie jest idealny. Chociaż na wspomnienie tytułowego bohatera filmu "Nosferatu" Kurt skrzywił się, to uznał, że to taki żarcik Wasyla. Całe zaś gadanie o "piętnie wolności" wypuścił drugim uchem, uznając pokrętną interpretację Wasyla za zbyt wydumaną. Ostatnia przestroga utwierdziła kainitę w przekonaniu, że Constantin jest bardzo ważną personą. Nie lubił takich ludzi, przy których musiał przemyśleć każdy ruch, czy czasem nie spowoduje on niechęci "Ważnego Pana". Słowa Wasyla, jak i jego uśmiech oraz pewność siebie pomogły MacArthurowi wyjść z limuzyny.

Wynajęcie całego piętra w apartamentowcu, którego nie powstydziłyby się najwybredniejsze gwiazdy Hollywood, wzbudziło podziw w Kurcie. "Ważny Pan" był też "Cholernie Bogatym Panem Przywykłym Do Luksusów". Czy ma jakiekolwiek szanse go polubić?

Gdy tylko wyszli z windy, zwątpił w to niemal całkowicie. Ciała martwych, pozbawionych krwi kobiet leżały bezceremonialnie na korytarzu, w niemal regularnych odstępach. Wasyl tłumaczył to złym humorem Nosferatu, ale dla chłopaka nie było to dobre wytłumaczenie. Z czasem gdy mijali kolejne ciała zniesmaczenie ustępowało pola głodowi krwi... Jej zapach otumaniał jego poczucie przyzwoitości i moralność. Czyżby stawał się taki jak jego stwórca, pozbawiony wszelkiej litości i poszanowania do praw etyki? Czyżby miał porzucić to wszystko dla egoistycznej przyjemności?

Sposób wyrażania się "Ważnego Pana" bardzo pasował do widoku z korytarza. Ale, co gorsza, jego wygląd był znacznie bardziej odrażający niż Kurt mógł sobie wyobrazić podczas rozmowy z Wasylem w limuzynie. Twarz tylko po części przypominała ludzką, a wrzody i inne "nieprawidłowości skórne" wzbudzały obrzydzenie same w sobie. Z resztą, reszta ciała nie byłą w lepszym stanie. Może gdyby nie to, że ostatnio dużo przeszedł, MacArthur najzwyczajniej w świecie zwymiotowałby na widok tej istoty. Zdołał się jednak powstrzymać nie tylko od tego, ale i od wykrzywienia twarzy w grymas obrzydzenia, co było niebywale trudne.

Nagie służące w domu takiego bogacza nie byłyby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt posiadania przez nie owrzodziałych, poznaczonych bliznami twarzy, oszpeconych podobnie jak u Constantina. Gdy ten karmił obie kobiety swoja krwią, Kurt przypomniał sobie coś o przeklętej krwi Nosferatu i założył, że można tę klątwę przekazać również ludziom. Będzie musiał zapamiętać, żeby dopytać Wasyla o cały ten teatrzyk, który dla niego urządzono. Obecnie nie przejmował się tym i, mimo początkowego zdziwienia, nie zdradzał żadnych emocji.

Z nerwowym uśmiechem uścisnął rękę kainity, na szczęście, nie była lepka, czego chłopak się obawiał.
Z dalszego przebiegu rozmowy nic nie zrozumiał, utrwalił się jednak w przekonaniu, że Wasyl nie wybrał go przypadkowo. Nie chciał przy Constantinie pytać, co jest w nim takiego nadzwyczajnego, w końcu miał się nie odzywać niepytany, chociaż nie ukrywał zdezorientowania. Mężczyźni jednak nie zwracali większej uwagi na jego zachowanie, rozmowa pochłonęła ich, widocznie mięli jakieś wspólne poważne plany, w których jedną z ważniejszych ról miał zagrać on, nowicjusz. Ci obaj wyglądali na takich, co potrafią knuć niesamowicie zawiłe intrygi, i mimo całej sympatii co Wasyla, której było zdumiewająco dużo, musiał uważać na niego i jego posunięcia.

Rebeca. Kurt pamiętał to imię, tej kobiety bali się nawet jego dwaj porywacze. Czyli hierarchię czwórki wapirów miał ustaloną, ciekawe tylko, czy to wszyscy. Ale... Skoro spiskuje ona przeciwko jego stwórcy, może chcieć pozbyć się również jego samego, na pewno wie, że jest on dość ważną częścią planu starego Tzimisce...

Zadanie, jakie mu powierzono było pozornie błahe, z perspektywy kainitów. Zdobyć pożywienie. Problem tkwił jednak w tym, że, po pierwsze, nigdy nie polował (w końcu pierwszy posiłek miał miejsce dość niedawno), a po drugie nie wiedział, ile krwi wypiją tak stare wampiry jak Constantin i Petrescu. Gospodarz mówił o dziewczynach dla siebie w liczbie mnogiej, ale dwie chyba wystarczą?
Numer jeden nie był zbyt problematyczny, mężczyzna szybko zdał sobie sprawę, że nie będzie to nic innego jak podrywanie dziewczyn, tyle że hurtowe... Tak... Kiedy ostatnio kogokolwiek podrywał? Dawno... Zdecydowanie zbyt dawno. Jednak obecnie miał do dyspozycji luksusową limuzynę i szofera, a to było już coś. Nawet duże coś.

Ho nie wydawał się być oburzony faktem, że musi wozić Kurta po mieście, chociaż an pewno nie traktował go jak Wasyla. Zanim ruszyli, chłopak wyjął z bagażnika torbę i zabrał ją do wewnątrz samochodu. Gdy spytał kierowcę, czy wie, gdzie w tym mieście są "kluby oblegane przez nieskomplikowaną młodzież", ten tylko kiwnął głową w nieokreślonym kierunku i ruszył przed siebie.
Chłopak w tym czasie wyjął z torby czarną koszulę i przyjrzał jej się w świetle lampki rozświetlającej wnętrze auta. Wygniecenia nie były zbyt widoczne, a w jakimkolwiek klubie przestaną mieć znaczenie, w migotliwym świetle stroboskopów, kolorowych lamp i dymu papierosowego. Założył ją, jednak woreczek wiszący na szyi za bardzo się odznaczał, a że była to dosyć osobliwa ozdoba, postanowił schować ją w jednej z kieszeni spodni. Były puste i pojemne, zmieścił więc worek bez problemu. Nisko na nos założył okulary przeciwsłoneczne, tak, żeby móc patrzeć znad nich i nie uderzyć w pierwszy słup jaki stanie mu na drodze.

Podróż nie trwała długo, może pięć minut, Ho uchylił szybkę oddzielająca go od pasażerów i powiedział krótko:
- Tu jest przyzwoicie, no i dziś darmowe wejście, będzie więc w czym wybierać.
- Dzięki. Poczekaj tu na mnie- Kurtowi odpowiedziało milczenie, lecz, jako iż już od prawieków oznaczało ono zgodę, uznał, że Azjata nigdzie nie odjedzie.

Dwóch bramkarzy spojrzało na niego z góry (dosłownie) i zrobili miny w stylu "jak choćby krzywo spojrzysz, wypadasz na zbity pysk", nie robili jednak żadnych problemów z wejściem.
Już przed budynkiem kainita słyszał ciężkie dudnienie, a stopy rejestrowały delikatne drżenie, jednak nie spodziewał się aż takiego hałasu wewnątrz. Gdy tylko wszedł do głównej sali, siłą dźwięków chwilowo go oszołomiła. Odruchowo cofnął się o parę kroków i zatkał uszy rękoma. Po chwili odzyskał w pełni świadomość, nadal dziwiła go reakcja na głośną muzykę. Fakt, że nie przepadał za dyskotekami nie tłumaczył w żadnym razie tego, że mało brakowało, a przewróciłby się. Po minucie zdecydował się ponownie wkroczyć do centrum klubu, gdzie natężenie dźwięków było największe. Nadal mrużył oczy od zbyt dużej ilości decybeli, jednak teraz doszły inne zjawiska. Czuł pot unoszący się wokół parkietu zajmującego lwią część lokalu, czuł dym papierosowy z ustawionych wokół loży, znajdujących się dwa, trzy metry wyżej. Wszedł na górę,żeby mieć lepszy widok na całą salę.

Kolorowe, drażniące oczy światła były wszędzie, mimo iż skupiały się na tańczących, to nawet przy stolikach zamontowano jakiś rodzaj oświetlenia, tworzący dziwne łuny nad klientami. Niektóre miały dwa, trzy kolory, które łagodnie falowały, inne były znacznie mniej statyczne, kolory były żywsze, wirowały, a czasem nawet mieszały się ze sobą. Widok był na prawdę godny podziwu, dodatkowo dobrze zamaskowane, chłopak bowiem nie zauważył żadnych urządzeń, które mogłyby tym sterować. Wyglądało to jak wyświetlany hologram, i pewnie działało to na podobnej zasadzie.
Nad roztańczonymi ludźmi również zauważył podobny efekt, tyle że kolor był jednostajny, gdzieniegdzie tylko przeplatany wąskimi nitkami innych barw.

Kurt przygotował już sobie strategię, i, o dziwo, wcale go to nie przerażało. Planował, jak zaciągnąć kilka młodych dziewczyn na śmierć, i nie miał żadnych wyrzutów ani wątpliwości. Może dlatego, że wiedział, że nie ma innego wyjścia? Może uznał, że musi się przystosować do życia wampira i wszelkich tego konsekwencji, nawet tych moralnie krzywdzących? A może po prostu przestawał dbać o innych?

Tak czy siak, opracował taktykę, a raczej kilka zasad, które miały mu pomóc zdobyć pożywienie. Szukał młodych, rozrywkowych dziewczyn, żadnych samców, żadnych porządnych kobiet, które mogłyby uświadomić koleżankom podejmowane ryzyko. Im głupsze, tym lepiej, w końcu miały iść na śmierć... Nie zamierzał łowić ich jedna po drugiej, w grupie są pewniejsze siebie i wzajemnie nakręcają się do zabawy i przeżywania nowych przygód.
Niestety, większość grupek w klubie była mieszana, zobaczył tylko jedną trzyosobową grupkę samotnych kobiet... No właśnie, kobiet, przed trzydziestką, i średnio wyględnych, zrezygnował więc. Przechadzał się pomiędzy stolikami, podziwiając dziwne aury i jednocześnie czując, że coś tu jest nie tak. Inni ludzie zdawali się nimi w ogóle nie przejmować, a co więcej, nie zauważył żadnego rzutnika ani nic podobnego, co mogłoby tym sterować, nawet podchodząc bardzo blisko do stolików. Pod koniec obchodu uznał, że to coś trzyma się bardziej ludzi, niż stolików, gdy jedna z osób wstała by przedstawić grupie małą pantomimę, aura również ruszyła się i jakby nieco podniosła, jednak było ciężko to ocenić w warunkach jakie panowały w klubie. Zauważył też, że, mimo hałasu panującego w sali, potrafił wyłapywać szczątki rozmów prowadzonych jakieś kilka metrów od niego. Po chwili dopiero pomyślał, że pewnie należą do arsenału wampirzych zdolności, zarówno wyostrzone zmysły, jak i te dziwne aury, chociaż nie miał pojęcia, co mogły oznaczać.

Wyszedł z klubu sam, nieco zrezygnowany. Gdyby miał na głowie tylko siebie i swój... żołądek, nie byłoby problemu, lecz teraz musiał zachęcić do wspólnej wycieczki kilka dziewczyn, a to było znacznie trudniejsze, chociaż na pewno sam Wasyl nie miałby z tym problemu.
Wsiadł do limuzyny, Ho uchylił dzielącą ich czarną szybę, nie odwrócił się jednak, czekał na polecenie. Przez chwilę Kurt zastanawiał się, czy to ma sens. Póki co, nie wyglądało to obiecująco. Do głowy przyszedł mu jednak pewien pomysł, i zamierzał go wypróbować. Kazał Azjacie jechać do najbardziej zatłoczonego i obleganego klubu w mieście, do którego ludzie stają w kolejkach. Gdy tylko skończył zdanie, szybka zasunęła się, silnik zapalił, lecz odjechali dopiero po jakichś dwóch minutach. Możliwe, że Ho musiał najpierw zdobyć informacje o lokacji klubu spełniającego kryteria.

Tym razem podróż była nieco dłuższa, udali się do innej części miasta. Już z daleka było jednak widać kolejkę osób stojącą przed wejściem, ponad 40 osób. Zanim wysiadł zaczął już wpatrywać się ze skupieniem w grupę ludzi. Nie wiedział, co może mu to przynieść, i właściwie czego się spodziewa, jednak czuł, że może mu to pomóc.
Zatrzymali się przy chodniku, tam gdzie zaczynała się kolejka. Ho najwidoczniej myślał, że MacArthur będzie próbował wprosić się do klubu bez rezerwacji, zaparkował więc tak, żeby bramkarze dokładnie widzieli, z jakiego pojazdu wysiada młodzieniec. Domysł Kurta potwierdził się, gdy tylko poczuł delikatne trzaśnięcie drzwi od strony kierowcy. Zaczekał więc na szofera, który, jak przewidywał, otworzył mu drzwi.

Całe przedstawienie wyglądało bardzo przekonująco, będzie musiał podziękować Azjacie za ten gest. Kiedyś.
Skutek całej akcji był taki, jak trzeba, wszyscy obecni skupili na nim wzrok, choćby na moment, kiedy wysiadał z auta. Nie wiedział, czy to pomogła chwila skupienia w limuzynie, czy może o przez stres, ale ponownie zauważył aurę nad stojącą kolejką, chociaż słabszą niż w klubie. Dominowały odcienie brązu i ciemnej, trawiastej zieleni, głównie nad zerkającymi w jego stronę mężczyznami, u kobiet zaś fioletowy lub jasnozielony. W jednym zaś miejscu, bliżej końca niż środka kolejki, górowała jednak jasna czerwień, falująca delikatnie, niczym powietrze w upalne dni. Nie wiedział, dlaczego tam kolory są inne, jednak uznał to za znak i udał się do grupki pięciu dziewczyn, chichoczących i opowiadających sobie jakieś "przezabawne ploty".


Dziewczyny nie wyglądały na pijane, jednak, w odczuciu chłopaka, tak się zachowywały. Co jakiś czas ktoś w kolejce odwracał się do nich i kiwał głową z wyraźnym poddenerwowaniem, gdy kolejny raz ich pisk zagłuszył przejeżdżające samochody. Kurt nie miał większych problemów, żeby przekonać je do odwiedzenia jego piętra w apartamentowcu, tekst o prywatnej imprezie i braku wyśmienitego towarzystwa był banalny, ale podziałał. Jeśli się czemuś dziwiły, to nie dlatego,że było to podejrzane, tylko dlatego, że było "zajefajne". Po trzecim z rzędu pytaniu dotyczącym wnętrza limuzyny, mężczyzna musiał spasować zmęczony durnymi pytaniami, proponując, że same zobaczą co chcą podczas jazdy. Cała rozmowa trwała może pięć minut, chociaż większość to śmiechy i komentarze kobiet. Gdy zbliżyli się do samochodu, Ho wyszedł i ponownie usłużnie otworzył drzwi przed pasażerami. Mina z jaką spojrzał na Kurta nie była standardową dla jego twarzy, jednak chłopak nie potrafił powiedzieć, jakie emocje przedstawia.
Gdy ruda zapytała, "skąd wziął takiego przystojnego kelnera", pomodlił się w duchu o cierpliwość i szybkie dotarcie na miejsce.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 17-10-2010 o 22:06.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172